18 lipca 2023

Zanegowanie nieomylności Kościoła – to ostateczny skutek propozycji Terlikowskich i Kędzierskiego

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Od antykoncepcji do akceptacji seksu homoseksualnego oraz zanegowania nieomylności Kościoła – taką drogę proponują Małgorzata i Tomasz Terlikowscy. Swoją propozycję uzasadniają pismami papieża Franciszka, zwłaszcza jego adhortacją Amoris laetitia. Autorzy mają całkowitą rację: dokładnie takie są konsekwencje rewolucji relacyjnej, którą próbuje wprowadzić papież. Tyle, że – i tu się z Terlikowskimi nie zgadzam – tej rewolucji nie wolno nam przyjmować, należy ją bezwzględnie odrzucić. Bo w przeciwnym wypadku – taka jest stawka tej debaty – Kościół katolicki dokona ni mniej ni więcej, ale autodestrukcji.

Małgorzata i Tomasz Terlikowscy opublikowali na łamach portalu „Więzi” artykuł pt. „Seks w małżeństwie, czyli przyjemność i namiętność koniecznie potrzebne”. Jest to głos w dyskusji rozpoczętej przez publikację Marcina Kędzierskiego na łamach „Więzi” pt. „Katolicka etyka seksualna: przed drugim etapem rewolucji relacyjnej”. Jako, że autorzy wzięli pod uwagę moją polemikę z Marcinem Kędzierskim (PCh24.pl, „Kędzierski i „Więź”. Permisywizm moralny zamiast męczeństwa”), postanowiłem przyjrzeć się ich artykułowi.

Przypomnę główne tezy Marcina Kędzierskiego: należy uznać, że prokreacja nie jest głównym celem małżeństwa, ale drugim jego celem, obok budowania relacji między małżonkami; seks jest niezbędny do skutecznego budowania tej relacji; jeżeli tak, to najważniejsze, aby małżonkowie uprawiali seks; jeżeli nie chcą lub nie mogą mieć już dzieci, mogą stosować antykoncepcję czy masturbować się, byleby tylko relacja kwitła. Kędzierski, podobnie jak Terlikowscy, opiera się głównie na Franciszku i adhortacji Amoris laetitia.

Wesprzyj nas już teraz!

Powszechność grzechu nie znosi obowiązywalności nauki Kościoła

Małgorzata i Tomasz Terlikowscy piszą, że być może dyskusja na temat katolickiego rozumienia seksualności jest już bezsensowna, bo katolicka teologia moralna „już dawno znalazła odpowiedzi na zadane pytania, a w wielu krajach Kościół od dawna nie głosi doktryny zawartej w Humanae vitae”; ich zdaniem „Kościół w Polsce wciąż ją głosi, ale poniósł klęskę, bo – jak wynika z badań socjologicznych – większość, także praktykujących katolików, nie tylko nie akceptuje tej nauki, ale nawet nie spowiada się z jej nieprzestrzegania. A z naszych rozmów z księżmi wynika, że i duchowni nie mają szczególnej ochoty na egzekwowanie od małżonków tego stanowiska Kościoła”.

To argumentacja całkiem błędna. Dlaczego? Ponieważ sugeruje, że powszechność grzechu może unieważniać obowiązywalność nauki moralnej Kościoła, o ile tylko są teolodzy, którzy w swoich pracach uzasadniają taki wniosek, a księża nie są zdolni do tego, by odwieść ludzi od popełniania tego grzechu. Gdyby przyjąć rozumowanie Terlikowskich i uczynić z niego metodę, należałoby w konsekwencji przyjąć, na przykład, legalność konsumpcji pornografii, rozwodów czy zabijania dzieci nienarodzonych, by wymienić tylko kilka zjawisk. We wszystkich tych kwestiach powszechność grzechu jest w wielu krajach niewątpliwa, we wszystkich istnieje teologia uzasadniająca ich popełnianie, we wszystkich Kościół „nie radzi sobie” ze skutecznością swojego przepowiadania. O czym to jednak świadczy? W istocie tylko o tym, że kultura, w której żyją katolicy, narzuca skuteczniej inne wzorce postępowania niż Kościół. O niczym więcej – to jednak obserwacja oczywista i trudność, z jaką Kościół zmagał się od, rzekłbym, pierwszych chwil – trudność, z jaką zmagał się już sam Pan Jezus Chrystus. W gruncie rzeczy i on mógłby powiedzieć: Żydzi się rozwodzą, teologia to uzasadnia, Mojżesz pozwolił – nie będę głosił nic nowego, będzie to przecież nieskuteczne.

Cytuję ten błąd nie po to, by prowadzić czczą polemikę, ale dlatego, że – mimo wszystko – Terlikowscy dotknęli bardzo ważnego problemu, o którym pisał zresztą również Kędzierski (i do czego odnosiłem się w swojej polemice). Rozdźwięk między praktyką życia katolików a nauczaniem Kościoła jest w kwestii antykoncepcji gigantyczny. To obrazuje nam, jak bardzo rewolucja liberalna i mentalność antynatalistyczna przeorały i zdominowały nasze myślenie. Ten rozdźwięk powinien prowokować Kościół do ogromnej pracy w duszpasterstwie. Fakt, że nie prowokuje, wynika wyłącznie z jednego problemu: ludzie Kościoła również zostali zainfekowani tym błędnym myśleniem. Zadaniem katolickich publicystów, sądzę, jest z tą infekcją walczyć i bić na alarm – a nie głosić, że skoro choroba tak bardzo się rozlała, to winniśmy ją uznać za stan normalny. Nie!

Ciężar grzechu

Terlikowscy argumentują też na rzecz odejścia od nauki Kościoła z trudności, które niesie ze sobą wstrzemięźliwość płciowa. Te trudności są oczywiście zrozumiałe i wszystkim znane, ale znowu: jaka jest wartość takiego argumentu? Żadna, bo trudność zachowania przykazań Bożych i kościelnych nie przekreśla ich słuszności i obowiązywalności. To samo mogliby mówić pierwsi chrześcijanie: zakaz palenia kadzidła przed bożkiem jest zbyt trudny, bo ma straszne konsekwencje. Jeżeli Terlikowskim wydaje się, że zakaz antykoncepcji szkodzi relacji małżeńskiej, to niech zastanowią się, jak bardzo szkodził tej relacji małżeńskiej zakaz palenia kadzideł przed bożkiem. Brzmi absurdalnie? Ale przecież to fakty: bywa tak, że w pewnym kontekście historycznym nauka chrześcijańska jest niezwykle trudna. To tylko argument za wysiłkiem na rzecz zmiany tego kontekstu – to znaczy na rzecz walki o cywilizację chrześcijańską, która będzie życie po katolicku wspierać, a nie mu przeszkadzać.

A jednak jest tu coś, co – być może – warto przemyśleć. Czy każde ubezpłodnienie aktu małżeńskiego jest grzechem, który „sprowadza śmierć” (1 J 5, 17)? Wydawałoby się, że tak: Pius XI w Casti connubii napisał, że każdy, kto ubezpładnia kat małżeński, popełnia grzech ciężki. Z drugiej strony, jest różnica między parą, która ubezpładnia akt małżeński, bo nie chce mieć dzieci z przyczyn hedonistycznych, a parą, która ubezpładnia akt małżeński, bo nie chce mieć dzieci z przyczyn zdrowotnych. Czy warunki społeczne, które wykształciły się od promulgacji Casti connubii w 1930 roku sprawiają, że można zasadnie złagodzić czy raczej zniuansować tę ocenę moralną w niektórych wypadkach, takich jak problemy zdrowotne? Nie wiem – to kwestia do fachowej dyskusji teologicznej. Niezależnie od jej wyniku nie ulega wątpliwości, że każde ubezpłodnienie aktu małżeńskiego jest grzeszne.

Papież, który „wywraca stolik”

Według autorów zmiana jest jednak konieczna, bo papież Franciszek – jak piszą – „wywrócił stolik”. „Teologia ciała Jana Pawła II – jako uzasadnienie dla zakazu antykoncepcji – w Kościele katolickim w praktyce przestała obowiązywać, tak jak w istocie przestało obowiązywać nauczanie dotyczące osób rozwiedzionych pozostających w nowych związkach, które zawarte jest w Familiaris consortio” – piszą.

Znowu, to całkowicie niepoprawna droga argumentacji. Uwagę czytelnika zwróci już sam dobór wyrażeń: papież „wywrócił stolik”. Czy papież jest jakimś bandytą, który w negocjacjach z Tradycją Kościoła może kopnąć w stół i powiedzieć, że teraz będzie inaczej, bo on tak mówi? Przyjęcie takiego rozumienia papiestwa byłoby skrajną głupotą – niemniej jednak Terlikowscy piszą słusznie, że Franciszek coś takiego właśnie próbował zrobić. „Kopnięcie w stół” jest jednak nieskuteczne. Papież jest strażnikiem Tradycji, a nie jej twórcą. Nie może wywalić stolika i ogłosić, że to, czego zawsze nauczał Kościół, już nie obowiązuje. To uzurpacja – i tym właśnie są idee, które wynikają z różnych dokumentów Franciszka.

Dodajmy też, że teologia ciała Jana Pawła II może być pomocna, ale nie jest wcale konieczna: nawet gdyby Kościół zupełnie przestał ją rozwijać i z niej czerpać, zakaz antykoncepcji obowiązywałby nadal, ponieważ stoi za nim teologia w istocie banalnie prosta: rozpoznanie naturalnych celów aktu małżeńskiego. To, co je gwałci, jest nienaturalne, zatem jest grzeszne. Nie trzeba opasłych tomów pism Wojtyły, aby to uzasadnić – i Kościół przez dwa tysiące lat odrzucał ubezpładnianie aktów małżeńskich bez tych pism.

Nie ma sensu argumentować z Amoris laetitia

Autorzy artykułu argumentują dalej z Amoris laetitia, by pokazać, że Franciszek dokonuje niejako przewartościowania celów małżeństwa, a nade wszystko ocenia, iż akty seksualne są konieczne do zachowania małżeństwa. Terlikowscy przyznają, że w samej Amoris laetitia nie ma jednak propozycji zmiany nauczania o antykoncepcji: adhortacja powtarza tutaj nauczanie Kościoła. Są jednak przekonani, że prędzej czy później nauczanie Franciszka z tej samej adhortacji „wpłynie na rozumienie antykoncepcji w Kościele katolickim”. Sądzę, że mają rację w tym sensie, iż – traktowana całościowo – adhortacja Amoris laetitia rzeczywiście prowokuje taką zmianę. Tyle że, o czym pisałem wcześniej, główne punkty tego dokumentu są niczym innym, jak zwykłą uzurpacją. Dotyczy to nie tylko kwestii dopuszczania rozwodników w powtórnych związkach do Komunii świętej, ale przede wszystkim nauki o roli sumienia indywidualnego, która w Amoris laetitia została wyłożona wprost sprzecznie do tego, co głosi Kościół. Argumentowanie z wadliwego dokumentu Franciszka nie ma żadnego sensu.

Homoseksualizm na horyzoncie

Komentując tekst Marcina Kędzierskiego Terlikowscy zauważają, że autor w swojej analizie pominął jeden istotny temat. „Jeśli uznać, że dwa cele aktu seksualnego mogą zostać rozdzielone, a do tego ten związany z budowaniem jedności jest bardziej kluczowy, to pojawi się pytanie: dlaczego odrzucone mają być akty homoseksualne?” – pytają Terlikowscy. To pytanie słuszne i zasadne, o którym zresztą również pisałem we własnej polemice z Kędzierskim. Na gruncie „logiki” Amoris laetitia oraz rewolucji relacyjnej nie ma rzeczywiście żadnego powodu, który miałby przemawiać za odrzuceniem aktów homoseksualnych. Dlatego dziś w Dykasterii Nauki Wiary proponuje się nawet błogosławienie związków jednopłciowych. Znowu jednak – jest to uzurpacja, w tym wypadku skrajnie ewidentna i rażąca. Akceptacja aktów homoseksualnych nie sprzeciwia się nauczaniu wyrażanemu przez kilku ostatnich papieży, ale – można rzec – odwiecznej nauce moralnej Kościoła. Jeżeli Terlikowscy opowiadają się za rewolucją Amoris laetitia – a to właśnie czynią – konsekwentnie muszą opowiedzieć się za dopuszczalnością seksu jednopłciowego. Podobnie zresztą i Marcin Kędzierski.

Tego jeszcze nie jednak nie robią wprost, co jest uzasadnione taktycznie. Również w krajach zachodnich najpierw przeprowadzono rozerwanie celów małżeństwa po to, by zaakceptować antykoncepcję – a następnie po latach wyprowadzono z tego akceptację seksu homoseksualnego. Jeżeli zaakceptuje się antykoncepcję w Polsce, to samo będzie konieczne.

Ku nowemu „Kościołowi”

Terlikowscy następnie – znowu słusznie – wskazują, że cała ta debata ma niezwykle głębokie implikacje. Dotyczy bowiem kwestii nieomylności Kościoła. Piszą:

„Tu stawka jest o wiele większa, bowiem oznajmienie, że kolejni papieże (Pius XI, Pius XII, Paweł VI, Jan Paweł II czy w mniejszym stopniu Benedykt XVI) mylili się w tak istotnej kwestii, jaką była ocena moralna antykoncepcji, i nakładali na wiernych wymogi, od których ich następcy odchodzą, oznacza podważanie nie tyle nawet „nieomylności papieskiej” (wypowiedzi kolejnych biskupów Rzymu nie były ex cathedra), ale z pewnością wiarygodności nauczania zwyczajnego papieży, a także – idąc jeszcze głębiej – nieomylności Kościoła. […] «Omylny Kościół», magisterium Kościoła, które popełnia błędy, to coś, o czym pisał Hans Küng w swojej fundamentalnej (i istotnej dla odebrania mu prawa do nauczania teologii katolickiej) pracy «Nieomylny?». Kwestie te nie zostały jeszcze (poza wspomnianą książką) przemyślane i przeanalizowane”.

Autorzy popełniają bardzo poważny błąd, zakładając arbitralnie, że nauczanie na temat antykoncepcji nie jest nieomylne. Wystarczy przeczytać stosowne passusy encykliki Casti connubii Piusa XI, żeby przekonać się, iż w jego wypowiedzi na temat niedopuszczalności antykoncepcji są wszelkie znamiona nieomylnego nauczania. Są tam obecne: – odwołanie do autorytetu Kościoła, któremu zadania obrony moralności powierzył Bóg; – wskazanie, że papież nie mówi we własnym imieniu, ale poprzez niego przemawia Kościół; – podkreślenie, że nie jest to nowa nauka, ale powtórzenie dawnej; – upomnienie spowiedników i duszpasterzy przed wprowadzaniem wiernych w błąd. Nieomylność ta zostałaby jeszcze dodatkowo potwierdzona faktem, że kolejny papież Paweł VI wydał dokument konkretnie na ten tylko temat i powtórzył tę samą naukę.  Powtórzyli ją w różnych formach później jeszcze Jan Paweł II, Benedykt XVI – a nawet Franciszek.

Jeżeli nauka o zakazie antykoncepcji jest nauką nieomylną – a wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest – to tym poważniejsza jest kwestia, na którą zwracają uwagę Terlikowscy. Pisałem zresztą o tym w swoim artykule dotyczącym tekstu Kędzierskiego – zanegowanie nieomylności Kościoła jest ostateczną konsekwencją próby rewizji nauki o antykoncepcji.

To oczywiste: jeżeli przyjmiemy, że Kościół mylił się w tak ważnej kwestii moralnej, wydając na ten temat szereg dokumentów na przestrzeni kilkudziesięciu lat, musimy dojść do wniosku, że Kościół nie jest bynajmniej nieomylny w kwestiach moralności. Wiemy tymczasem, że zgodnie ze swoją własną nauką – jest nieomylny w kwestiach moralności. W konsekwencji, musielibyśmy zanegować nieomylność Kościoła w kwestiach eklezjologicznych. Jeżeli jednak Kościół nie jest nieomylny głosząc naukę o samym Kościele, to tym samym nie ma żadnego autorytetu, by do czegokolwiek nas zobowiązywać i rościć sobie prawo do bycia założonym przez Chrystusa – bo i to byłoby przecież omylne. Ostatecznie, Kościół zostałby sprowadzony do roli czysto ludzkiej instytucji, która tworzy zupełnie własną naukę, odwołując się do postaci Jezusa z Nazaretu. Moglibyśmy wówczas wprawdzie nadal wierzyć, że Jezus z Nazaretu był Wcielonym Bogiem – pytanie tylko, dlaczego, skoro świadectwo na ten temat jest częścią Tradycji… Kościoła.

Taka jest stawka bitwy o antykoncepcję. Chętnie dowiem się, w jaki sposób Kościół mógłby autorytatywnie orzec, że antykoncepcja jest w pewnych wypadkach dopuszczalna, jednocześnie nie negując własnej nieomylności. Wydaje się, że jest to całkowicie niemożliwe. Jeżeli jakiś publicysta zna jednak drogę, niech ją przedstawi – pod warunkiem, że nie będzie polegać na „wywracaniu stolika”.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(151)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 141 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram