25 lipca 2023

„Barbie” – toksyczna propaganda w różu

(Fot. MAJA SMIEJKOWSKA / Reuters / Forum)

Wiedziałem czego się spodziewać, toteż nie miałem zamiaru oglądać tego filmu. Ale $150 milionów dolarów zarobionych w pierwszy weekend i jednocześnie burzliwe dyskusje w internecie o przesłaniu filmu sprawiły, że uznałem, iż jednak warto o tym filmie coś napisać, a skoro tak – to trzeba też go obejrzeć. No, cóż. Było… ciekawie.

Nietrudno czterdziestoletniemu mężczyźnie domyślić się, że być może film Barbie nie będzie tak do końca stworzony pod jego gusta. A że słyszałem już co nieco dyskusji o tym filmie, można powiedzieć, że byłem podwójnie uprzedzony. Toteż, kiedy w poniedziałkowe popołudnie podjąłem tę wiekopomną decyzję, aby dopełnić drugą połowę tego, co media żartobliwie nazwały Barbenheimerem, postanowiłem tym razem zabrać obstawę. Moja żona zdążyła się w dzieciństwie załapać na lalki Barbie oraz ich podróbki, a będąc matką dwóch córek, potrafi też z większym zrozumieniem przyjąć estetykę wszelakich odcieni różu, które tutaj wylewały się z ekranu.

Oczywiście feministyczne przesłanie filmu nie miało szans się spodobać szanownej małżonce, ale z drugiej strony, może zauważy jakieś względy nostalgiczne albo załapie jakieś skrawki dziewczęcego humoru, który byłby mi zupełnie obcy? Krótko mówiąc: naprawdę dałem temu filmowi szansę. Na próżno.

Wesprzyj nas już teraz!

Co my właściwie zobaczyliśmy?

Co to było? Co my właściwie zobaczyliśmy? To były pierwsze pytania, które zadałem po wyjściu. Nadal nad tym się zastanawiam. Odbiór tego filmu ma bowiem co najmniej kilka warstw i każda kolejna jest dziwniejsza od poprzedniej.

Na pierwszym poziomie, mamy to, co twórcy zawarli w zwiastunach (ściśle uważając, aby nie zawierać tam niczego z głębszych poziomów): film o zabawkach, o lalkach które mieszkają w różowym, plastikowym świecie… I doskonale się bawią do czasu, gdy jedna z nich nie zaczęła się dziwnie zachowywać. Szybko wywnioskowano, że jej problemy – dziwne myśli o śmierci, o cellulicie na udach, i tak dalej – muszą do niej przenikać z dziewczynki, która się nią bawi w prawdziwym świecie. I tak rozpoczyna się podróż, aby tę dziewczynkę odnaleźć, rozwiązać problem, i przywrócić wszystko do normy.

Niestety, kiedy dociera do rzeczywistości, sprawy się komplikują. Po pierwsze, lalka Ken który przybył z nią, jest oczarowany odmiennością świata prawdziwego i postanawia powrócić do Barbielandii z przesłaniem zmian, które tę krainę dosłownie zrewolucjonizują.

Po drugie, kiedy Barbie już odnajduje swoją dziewczynkę, okazuje się, że ona dawno już nie bawi się lalkami, a odpowiedzialna za cały bałagan jest jej matka Gloria; a po trzecie, firma Mattel, twórcy lalki, zostaje zaalarmowana i wysyła ludzi w pościgu za lalką, której nie pozostaje nic innego jak uciec z powrotem do Barbielandii wraz z jej właścicielkami ze świata rzeczywistego. Tam, po wielu perypetiach, w końcu Barbie zostaje wynagrodzona za swoje przygody i trudności, zyskując możliwość wyboru czy chce pozostać lalką, czy stać się człowiekiem. Piszę „zyskuje”, ale to tylko skrót myślowy – bo tak naprawdę, film zaznacza, że Barbie zawsze mogła ten wybór podjąć i to tylko od niej zależy kim będzie.

Gdyby film funkcjonował tylko na tym poziomie, byłby nawet sympatyczną bajką dla dzieci, z nieco topornym, ale pozytywnym przesłaniem. Różowy świat, bajeczna scenografia, kostiumy, muzyka, aktorstwo – to wszystko jest bardzo udane, nawet jeśli ten poziom słodyczy niejednego dorosłego przyprawi o nudności. Zwłaszcza aktorów trzeba tu pochwalić – Ryan Gosling ewidentnie wspaniale się bawił odgrywając lalkę Kena, a Margot Robbie… cóż, nie jest to komplementem dla niej, jeśli napiszę, że nikt na świecie nie pasował idealnie do roli pustogłowej Barbie, ale tak właśnie jest. Aktorka, która w innych filmach nieraz sprawiała wrażenie sztucznej i przez to niesympatycznej, tu jest po prostu ideałem.

Więc tak: film jest sprawnie wykonany i na pewnym poziomie, jest momentami zabawny. Jeśli zaś należy się do docelowej grupy odbiorców, to być może jest nawet bardzo zabawny. Ale uwaga: tą grupą docelową zdecydowanie nie są te wszystkie małe dziewczynki, które bawią się lalkami. Prawdopodobnie twórcy celowali raczej w nastolatki, ale ja miałem wrażenie, że niezależnie od swoich intencji, stworzyli ostatecznie film raczej wymierzony w dorosłe kobiety, które wychowały się w czasach, gdy dziewczynki, owszem, jeszcze dostawały lalki Barbie, ale jednocześnie w mediach słychać już było feministki, które te lalki krytykowały jako utrwalające stereotypy o nierealistycznych figurach, wyglądzie, i tak dalej…

Druga warstwa filmu to „samo gęste”. Najczystsza próbka feministycznej propagandy jaką kiedykolwiek umieszczono na ekranach kin.

Propaganda (prawie) satyryczna

Paradoksalnie, o feministycznym przesłaniu filmu jest chyba najmniej sensu długo się rozwodzić. Hollywood w roku 2023 produkuje film, w którym kobiety są zawsze i wszędzie lepsze od mężczyzn, a ci ostatni są albo głupi, albo źli, albo źli i głupi, a w każdym z powyższych przypadków zupełnie niepotrzebni, łatwi do zastąpienia – no, kto by pomyślał? Kto by się spodziewał? No kto? Poza, oczywiście, każdym.

Propaganda, którą serwują tutaj twórcy jest tak jawna, tak prostolinijna i tak głupia, że momentami aż się zastanawiałem czy może ja źle odczytuję ten film – czy to nie jest przypadkiem jakaś satyra? Czy twórcy nie naśmiewają się z współczesnego feminizmu, wyolbrzymiając i wykoślawiając to wszystko do granic możliwości? Są momenty, kiedy tak się naprawdę może wydawać, zwłaszcza że film nie szczędzi nawet twórców lalki Barbie – gdy nasza bohaterka dociera do świata rzeczywistego, stuprocentowo męskie szefostwo firmy Mattel rzuca się za nią w pościg, ośmieszając się na każdym kroku – zwłaszcza gdy dochodzi do słownej konfrontacji między prezesem a lalką, zszokowaną, iż tworząca lalki firma jest zarządzana przez mężczyzn.

Można też się zastanawiać, czy wyolbrzymienie pewnych antymęskich elementów nie było po prostu koniecznością fabularną. Z jednej bowiem strony, mamy świat lalek Barbie, który jest prezentowany jako słodki matriarchat, gdzie – zgodnie z linią produkcyjną Mattel – kobiety obsadzają wszystkie ważne stanowiska, podczas gdy męscy Kenowie nie spełniają dosłownie żadnej roli, służąc jako akcesoria dla Barbie. Z drugiej zaś strony mamy świat prawdziwy – jeżeli więc ma być między nimi kontrast, to ten musiał zostać przedstawiony jako okrutny patriarchat, gdzie kobiety są represjonowane na każdym kroku. Miałoby to sens jako satyra, gdyby ostatecznie, po wyśmianiu obu karykaturalnych wizji, dojść do szczęśliwego kompromisu, normalnych relacji damsko-męskich. Tak się jednak nie dzieje. Co więcej, o ile nawet ta cała wizja byłaby satyryczna, to jest jeden element, który jest ewidentnie szczery, płynie prosto z serca twórców: przesłanie, że kobieta może być czym chce, ale zawsze winna przedkładać siebie nade wszystko inne, a karierę nad macierzyństwo. Ten punkt, wbijany od pierwszej chwili filmu, był tym, co szczególnie uderzyło moją żonę, sprawiając, że ona odebrała całość znacznie bardziej negatywnie ode mnie.

Jest jeszcze drugi element, który utwierdza mnie w przekonaniu, iż ta tępa propaganda jest szczera. Ten drugi element – to ewidentny ból i frustracja twórców.

Krzyk rozpaczy

To właśnie ten ból był dla mnie najbardziej dojmującym elementem filmu, który – nie żartuję – prawie zachęcił mnie, żeby jeszcze raz obejrzeć to dzieło, aby lepiej zrozumieć o co chodzi. Ostatecznie, szkoda czasu na drugi seans, ale coś tu jest. Coś bardzo głębokiego i ważnego, co wyszło na jaw zupełnie niechcący, niczym wypadek przy pracy. Mam wrażenie, iż film zawiera w sobie autentyczny krzyk rozpaczy, chęć wyznania całej frustracji kobiet zagonionych w kozi róg przez feminizm, kobiet, które z jednej strony czują się osaczone, ale z drugiej – swój ratunek dostrzegają w tym samym feminizmie, który je tam zapędził, co sprawia, że każde ich działanie tylko pogarsza ich sytuację.

Kto chciałby zwrócić uwagę na ten aspekt filmu, polecam uważnie wysłuchać tyrady Glorii pod koniec filmu. Tyrady, w których wyraża ona, z perspektywy feministycznej, beznadziejność sytuacji kobiety we współczesnym świecie, kobiety zmuszonej przez własną ideologię do postrzegania mężczyzn jako śmiertelnych konkurentów. Wspomniałem już o tym, jak twórcy nisko cenią rolę matki – ale to rola ojca jest tu praktycznie nieobecna. Bo przecież dokładnie tak jest: feminizm na każdym kroku atakował ojcostwo – sławetny patriarchat – próbując wyrugować u mężczyzn pozytywne cechy, po czym ku zdziwieniu feministek, okazało się, że teraz macierzyństwo, pozbawione współpracy ojca, stało się zmorą.

To nie wszystko. We frustracjach, które wyrażają w tym filmie kobiety, nazbyt często mylą się pojęcia „kobiety” i „człowieka” – twórcy, zaślepieni przez swoją ideologię, nie potrafią dostrzec nawet, że tak wiele z rzeczy, na które się uskarżają, nie są li tylko dolą kobiet tłamszonych przez jakiś urojony patriarchat, ale po prostu dolą ludzką, czymś, co dotyka w równym stopniu mężczyzn. Zupełny brak zrozumienia dla płci męskiej – zaskakujący, biorąc pod uwagę, że drugi scenarzysta jest „partnerem” reżyserki-scenarzystki i ojcem dwójki jej dzieci – sprawia, iż twórcy nijak nie potrafią zakończyć filmu innymi wnioskami niż tylko tym samym co zawsze. Na kłopoty feminizmu rozwiązaniem jest więcej feminizmu. Na problemy wynikające z rywalizacji damsko-męskiej, film ten nie potrafi dostrzec możliwości powrotu do współpracy, do relacji bazującej na wzajemnym uzupełnianiu się – zamiast tego, film proponuje albo dalszą rywalizację, albo pokojową separację, gdzie każdy „będzie sobą”, ale osobno. Jest to dojmujące i smutne – twórcy filmu są bowiem sami ofiarami ideologii, którą tu propagują, i nie potrafią patrzeć na świat inaczej niż z tej jednej perspektywy.

Pozostaje jedno tylko pytanie: jak to się stało, że tak jadowity film osiągnął tak wielki sukces? Czyżby nie było jednak prawdą, że publiczności odrzucają ideologiczne gnioty, a firmy, które je robią ponoszą potem ciężkie straty? Cóż: z takim wnioskiem bym się nie spieszył. Niewykluczone, że kolorowość, odmienność Barbie – fakt, iż jako jeden z nielicznych „dużych” filmów tego roku, nie jest to kolejna część długoletniej serii, remake jakiegoś tam innego dzieła, ale autentycznie oryginalny film – to z pewnością ogromnie przyczynia się do sukcesu finansowego. Ale ten sukces nie musi okazywać się tak wielki jak by się wydawało. Przed premierą, twórcy bardzo skrzętnie ukrywali propagandowy przekaz filmu – zwiastun sugeruje coś zupełnie niegroźnego, na co rodzice mogą bez wahania pójść z dziećmi. To sprawiło, iż w pierwszy weekend, naprawdę wielu widzów obejrzało Barbie. Jednak ze wszystkich stron słyszę, iż wielu rodziców – konkretnie, rodziców – zniesmaczonych tym co zobaczyli, zaczęli potem ostrzegać innych. Niewykluczone więc, że w nadchodzących tygodniach, dochody Barbie będą szybko się kurczyć – do czego, mam nadzieję, przyczyni się również niniejsza recenzja. W każdym razie, nalegam: drodzy rodzice, jeśli czujecie pokusę, żeby zabrać dzieci na ten film, obejrzyjcie go najpierw sami, a dopiero potem decydujcie.

Jakub Majewski

„Barbie.” USA 2023.

Reżyseria: Greta Gerwig. Scenariusz: Greta Gerwig, Noah Baumbach. W rolach głównych: Margot Robbie, Ryan Gosling, Will Ferrell, Kate McKinnon.

Czas trwania: 114 min.

„Oppenheimer” – trudny temat, trudny bohater, świetny film [Zdobywca 7 Oscarów]

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(89)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie