Olga Tokarczuk otwierała swoim przemówieniem kolejną edycję Campus Polska, imprezy prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Jak przekonywała pisarka, od jakiegoś czasu cierpi na coś w rodzaju „depresji klimatycznej”, spowodowanej jej wyobrażeniem nadciągającej katastrofy. Ze sceny zaapelowała o niejedzenie mięsa, mającego w jej ocenie negatywny wpływ na ludzkość.
Pisarka przyznała, że kwestie związane globalnym ociepleniem są jej bardzo bliskie. Noblistka określiła siebie jako osobę, która „ma rodzaj depresji klimatycznej”, jak przekonywała, czasami budzi się w nocy i myśli o nadciągającej zagładzie klimatycznej, która teraz „pomrukuje w krajach południa Europy, czy na Hawajach”. W jej ocenie każdy polityk niebiorący pod uwagę tych kwestii „nie jest godny zaufania”.
Tokarczuk w roli głównego odpowiedzialnego za dzisiejszy kryzys obsadziła człowieka, a w szczególności jego potrzebę zabijania zwierząt na mięso. – Dopóki będziemy hodowali inne żywe istoty na mięso, dopóty będziemy podejrzani sami dla siebie. Zabijanie na mięso to grzech, z którym sobie nie radzimy, (….), może stąd się bierze tyle zła na świecie – mówiła Tokarczuk.
Wesprzyj nas już teraz!
Noblistka jednocześnie przyznała, że „niektóre odmiany ludzi” muszą jeść mięso, „choć jest udowodnione naukowo, że dzisiaj wcale nie musimy tego robić”. – W Indiach mieszka 800 mln ludzi, którzy nie jedzą mięsa i właśnie wylądowali na Księżycu, więc widać, że można żyć bez mięsa – stwierdziła Tokarczuk.
Dla tych, którzy nie będą mogli się powstrzymać, pisarka wieszczy wynalezienie nowego rodzaju syntetycznego tworzywa spożywczego. – Może w przyszłości będziemy mogli sobie kupić kapsułkę, którą włożymy do czegoś w rodzaju mikrofalówki i ci, którzy będą musieli, zjedzą sobie takie udko kurczaka – mówiła.
Źródło: tvp.info
PR
Według Olgi Tokarczuk pandemia koronawirusa to efekt m.in. „okrutnego traktowania zwierząt”