Katolicyzmu nie da się pogodzić z liberalizmem. Konflikt jest nieuchronny. Nowoczesność mówi o tolerancji, ale tolerancja w liberalnym rozumieniu jest niemożliwa bez relatywizmu. Jeżeli katolicy chcą wpasować się we współczesność, muszą zdradzić własną tożsamość. Chcąc pozostać wierni Bogu, muszą odrzucić główne zasady nowej, niekatolickiej cywilizacji.
Liberalne marzenie
Liberalni katolicy uważają, że można pogodzić Kościół ze współczesnością tak, aby osiągnąć wzajemną współpracę, ubogacenie i pokojową koegzystencję. Niektórzy idą nawet dalej, negując stosowność pojęcia koegzystencji; koegzystować wywodzi się z łacińskiego cum existere, „istnieć [razem] z”. Koegzystencja wskazuje zatem na separację, nawet jeżeli przyjazną; zdaniem niektórych katolików liberalnych nie powinno być żadnej separacji między katolicyzmem a współczesnością – Kościół, mówią, istnieje w świecie, ze światem i dla świata; powinien być ze światem tożsamy. Stąd nie ma „koegzystencji Kościoła i współczesności”, a jest jedynie „współczesna egzystencja Kościoła”, bez żadnych barier przyjmującego nowoczesność i z powrotem udzielającego siebie nowoczesności.
Wesprzyj nas już teraz!
Rzeczywista przepaść
Tak naprawdę jednak między Kościołem a współczesnością istnieje rozdźwięk; więcej nawet – nieprzekraczalna przepaść. Taki stan rzeczy jest efektem faktu tyleż prostego, co dla rosnącej liczby ludzi, w tym katolików, całkowicie niedostrzegalnego. Otóż współczesność jest czasem konstytuowania się odrębnej i specyficznej cywilizacji, ugruntowanej na zasadach liberalnych. To cywilizacja powstająca na gruzach cywilizacji katolickiej, w kontrze do niej, we wiecznym i nieustającym sprzeciwie. Kościół jest Matką swojej własnej cywilizacji, sprzecznej z liberalną, tak jak sprzeczna jest wiara Jezusa Chrystusa z wiarą w demony. Między cywilizacją liberalną a cywilizacją Kościoła istnieją wprawdzie rozmaite drugorzędne punkty styczne, ale obie te cywilizacje nie znoszą się w swoich fundamentach. Podczas gdy cywilizacja liberalna została założona na kulcie człowieka, który nie zna nad sobą żadnego pana, cywilizacja katolicka, wprost przeciwnie, wychodzi z rozpoznania ograniczeń ludzkich i z kultu Boga, jako najwyższego Pana każdego człowieka.
Liberalna tolerancja
Liberalizm wywodzi się z doktryny Johna Locke’a, angielskiego filozofa piszącego pod dużym wrażeniem krwawego konfliktu domowego, jaki wstrząsał jego ojczyzną w połowie XVII wieku. Locke, podobnie jak starszy od niego o pokolenie filozof Thomas Hobbes, zastanawiał się nad możliwością pogodzenia pod jedną władzą wyznawców różnych religii. Hobbes udzielał na to pytanie w sumie klasycznej protestanckiej odpowiedzi, którą ujmuje dobrze maksyma cuius regio eius religio. Protestantyzm odrzuca zasadę autorytetu biskupa Rzymu; wobec tego napotyka natychmiast na problem legitymizacji. Nie może go rozwiązać w żaden inny sposób, jak tylko odwołując się do przemocy – ten narzuca religię, kto sprawuje władzę.
Locke dał pozornie inną odpowiedź, co do zasady proponując oparcie stosunków religijnych w kraju na zasadzie tolerancji władzy wobec indywidualnych decyzji jednostek. W 1789 roku liberalna zasada tolerancji religijnej została zapisana w artykule X Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela rewolucji francuskiej, który brzmi: „Nikt nie powinien być niepokojony z powodu swoich przekonań, także religijnych, pod warunkiem że ich wyrażanie nie zakłóca porządku publicznego ustanowionego na podstawie ustawy”; artykuł XI dodawał do tego jeszcze „swobodę wyrażania myśli i poglądów” w „słowie, piśmie i druku”. Dwa lata po francuskich rewolucjonistach podobną ideę w swojej „Konstytucji” zapisali Amerykanie, stwierdzając w „Pierwszej poprawce”: „Żadna ustawa Kongresu nie może wprowadzić religii ani zabronić swobodnego praktykowania jej, ograniczać wolności słowa lub prasy ani prawa ludu do spokojnych zgromadzeń lub do składania naczelnym władzom petycji o naprawienie krzywd”.
Ograniczenia tolerancjonizmu
Wzajemna powszechna tolerancja religijna zakłada zgodną współpracę ludzi różnych wyznań dla dobra wspólnego. Problem pojawia się jednak bardzo szybko, bo życie państwowe wymaga podejmowania decyzji. Każda decyzja jest zakorzeniona w jakiejś idei. Wspólnota staje na przykład przed pytaniem, czy wolno silniejszym kraść i zabijać. Katolicy powiedzą, że, oczywiście, nie, ponieważ jest to sprzeczne z prawem Bożym. Ci, którzy nie wierzą w Boga, a żyją w tym samym państwie, nie są zainteresowani takim argumentem. Mogą odpowiedzieć, że w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, bo nie ma przecież żadnych obiektywnych praw mówiących o tym, co jest dobre, albo co jest złe. Jako że efektem zgody na to, by kraść i zabijać, będzie powszechna przemoc i chaos, dają jednak odpowiedź negatywną, wskazując, że zgoda byłaby sprzeczna z zasadą dobra wspólnego. Niezależnie od źródła argumentacyjnego, katolicy i niekatolicy dochodzą do tego samego rozwiązania praktycznego.
Nie zawsze jest to możliwe. W starożytnym Rzymie przyjmowano zasadę tolerancji religijnej: każdy może wierzyć w to, co mu się podoba. Uważano jednak, że istnieją demony (bogowie), którym trzeba składać ofiary, w zamian za co zapewniają oni opiekę państwu. Nie był to bynajmniej jakiś marginalny przesąd, ale konstytutywny element rzymskiej cywilizacji: tak uważano zawsze. O ile więc rzymscy katolicy i niekatolicy mogli porozumieć się w sprawie zabójstwa i kradzieży, nie mogli w sprawie ofiar. Cywilizacja rzymska mogła tolerować wszelkie prywatne wierzenia i kulty, ale nie mogła znieść kogoś, kto podważa jej fundament i zagraża jej istnieniu, zależnym jakoby od woli demonów (bogów). W efekcie katolicy byli stawiani przed ostateczną alternatywą: albo przyjmą zasady cywilizacji rzymskiej, albo zostaną wyrzuceni poza jej system. Ci, którzy zasad nie przyjmowali, byli wyrzucani, co dokonywało się na przykład na krzyżu czy arenie. Chrześcijanie nie byli w stanie się bronić: mieli przeciwko sobie przemożną siłę.
Gdy w 1789 roku francuscy rewolucjoniści ogłosili swoją „Deklarację”, zaproponowali wszystkim mieszkańcom proklamowanej Republiki prostą alternatywę: albo przyjmą nowe zasady, albo zostaną wyrzuceni poza obręb systemu. Tych, którzy nie chcieli przyjąć zasad, czekała gilotyna. Niektórzy próbowali się bronić, ale siła rewolucjonistów okazała się większa, dlatego nieugięci katolicy przegrali i zginęli. Dzięki ich klęsce i śmierci postulowana przez rewolucjonistów relatywistyczna republika rzeczywiście mogła powstać.
Amerykański słabnący balans sił
W Ameryce nikt nie podejmował walki: założono po prostu nowe państwo z nowym systemem. Wydawało się, że to sukces: amerykańskie państwo stworzyli przecież ludzie, którzy mieli roszczenie do prawdy. Jak to możliwe? Grupy roszczące były jednak tak różne i rozmaite, że postanowiły umówić się, zamiast walczyć, bo nikt nie dysponował przewagą dającą mu zasadną nadzieję na zwycięstwo. Skuteczny balans sił zapewnił pokój. Wydawało się to tak wspaniałe, że na swoistą kolaborację intelektualną z liberalnym tolerancjonizmem poszli nawet biskupi katoliccy, ogłaszając na II Soborze Watykańskim deklarację Dignitatis humanae o wolności religijnej.
Jednak balans sił, który gwarantował przestrzeganie zasady tolerancji religijnej, zaczął się zmieniać. Wprawdzie nadal duża część Amerykanów wierzy w Boga i uważa, że istnieją obiektywne prawa, które zabraniają kraść albo zabijać. Duża część mieszkańców Stanów Zjednoczonych nie jest jednak co do tego przekonana, a wielu jest pewnych, że Boga nie ma, albo jeżeli jest – to nie jest bynajmniej dawcą żadnych praw, a tylko jakąś niepoznawalną zasadą bytu. W związku z tym amerykańska wspólnota polityczna straciła zdolność do uzasadniania swoich praw z istnienia Boga, pozostając z jedynym argumentem – zabezpieczenia pokojowego istnienia państwa.
Co jednak w sytuacji, w której część ludzi chce, na przykład, zabijać swoje nienarodzone dzieci? Ich czyny są w pewnej mierze prywatne – nie naruszają porządku społecznego tak, by wywołać wojnę domową, bo ofiary zbrodni przed narodzeniem nie partycypują jeszcze w życiu publicznym. Jednak w oczach tej części społeczeństwa, która uznaje istnienie Boga, ich bliźni dopuszczają się straszliwej zbrodni. Co więcej zwolennicy zabijania mówią, że każdy ma prawo zabić swoje dziecko. Co wtedy z władzą rodzicielską?
Albo co w sytuacji, w której części ludzi chce nadać każdemu prawo do okaleczenia własnego ciała tak, by jawić się jako osoba płci przeciwnej? Wydaje się, że dotyczy to sfery prywatnej, ale takie prawo próbuje przyznać się również nieletnim, pod władzą rodziców. Powstaje poważny spór, tym większy, że stawia się pytania o naturę władzy rodzicielskiej. W czym jest umocowana ta władza? W prawach Bożych, odpowiedzą wierzący.
Jednak w oczach niewierzących nie ma żadnego Boga ani Jego praw. Władza rodzicielska, mogą powiedzieć, jest zatem skutecznie i praktycznie umocowana tylko w konsensusie mającym gwarantować pokój społeczny. Co jednak, jeżeli władza ta nie pozwala realizować z natury wolnym obywatelom ich prawa do samostanowienia o własnej płciowości, pytają niewierzący?
Nowa cywilizacja
Cywilizacja jest dziełem wspólnoty mającej pewne wspólne fundamentalne przekonania. Konstantyn Wielki, chociaż przyjął chrześcijaństwo, nie utworzył jeszcze nowej cywilizacji. Cywilizacja rzymska przekształciła się w chrześcijańską dopiero na przestrzeni wieków. Życie publiczne powoli zostało nasycone wiarą chrześcijańską, do stopnia, w którym osiągnięto pewną doskonałość: każde prawo miało kościelną sankcję, wszystko, co publiczne, odbywało się w imię Chrystusa i ku Jego czci. Zakładało to powszechną wiarę w Chrystusa jako Boga. Dzisiaj ta wiara nie jest powszechna, zatem dawny fundament cywilizacyjny już nie istnieje.; trzeba byłoby go założyć na nowo.
Znajdujemy się w momencie przekształcania cywilizacji chrześcijańskiej w cywilizację liberalną, która konstytuuje się wokół swojej zasady pierwotnej: tolerancji. Tolerancja może funkcjonować w sytuacji balansu sił, tak jak było w Stanach Zjednoczonych przez około 180 lat. Jest to jednak funkcjonowanie pozorne, oparte nie na zasadach, ale na przemocy wynikającej z balansu.
Gdy równowaga sił zostaje zachwiana, do gry wracają zasady. Tolerancja zasadza się na relatywizmie: wszyscy muszą uznać, że ich roszczenie do prawdy nie ma charakteru publicznego, a jedynie prywatny. To znaczy, że publicznie muszą przyjąć inny najwyższy autorytet niż Boga: państwo.
Samo państwo nie może przyjąć Boga, musi pozostawać neutralne, to znaczy twierdzić, że albo Bóg jest, albo nie ma; inaczej nie byłoby relatywistyczne.
Nie da się jednak podejmować praktycznych decyzji mówiąc, że Bóg albo jest, albo nie. Co z dziećmi nienarodzonymi? Co z władzą rodzicielską? Jest Bóg – czy Go nie ma? Skoro większość społeczeństwa tego nie wie, państwo mówiąc, że nie wie, czy Bóg jest, działa tak, jakby Go nie było. Nieubłaganie samo zajmuje Jego miejsce: słowo państwa staje się – z braku innego autorytetu – jakby słowem boga.
Ten nowoczesny kult państwowy nie wymaga składania ofiar bożkom, ale wymaga, na przykład, zgody na to, by bliźni mordowali dzieci nienarodzone; albo oddawania własnych dzieci na operacje okaleczania. Nie każdy gotów jest się na to zgodzić, bo do czego innego wzywa go jego religia – jego roszczenie do prawdy.
Ci, którzy nie chcą zgodzić się z tymi zasadami, nie mogą zmieścić się w systemie nowej cywilizacji. Są wypluwani poza jego ramy. Póki co system jest ostrożny. Używa czasem aresztu, kar pieniężnych; najczęściej jedynie usuwa z życia publicznego – z uniwersytetów, funkcji kierowniczych w państwie i tak dalej. Ci, którzy nie chcą przyjąć relatywizmu, mogą żyć – ale nie mogą sprawować władzy. Czy na tym się skończy?
Bez wątpienia, nie. Pierwsi rzymscy chrześcijańscy cesarze również byli bardzo ostrożni względem pogan: dopiero konstytuowali nową cywilizację, dopiero pracowali nad wzniesieniem nowego systemu. W IV wieku władcy chcieli usunąć ołtarz Wiktorii z Senatu; z jakimi trudnościami! Jednak w VI wieku cesarz Justynian mógł nakazać wyprawę zbrojną przeciwko sekcie heretyków montanistów, którym postawiono alternatywę: albo przyjmujecie autorytet biskupa Rzymu, albo zostaniecie usunięci z systemu poprzez standardową procedurę starożytnych, wykonanie kary śmierci. Cywilizacja katolicka oparta na powszechnej wierze w autorytet biskupa Rzymu była już wówczas nieomal domknięta.
Domykanie cywilizacji liberalnej
Cywilizacja liberalna, która jest oparta na programowym odrzuceniu tego autorytetu w miejsce wolności religijnej, dopiero zaczyna domykanie.
Jeżeli nie znajdzie się nikt, kto rzuci wyzwanie jej zasadom i skutecznie ją obali, Kościół przed prześladowaniem będzie w stanie uchronić tylko stabilny balans sił. Innymi słowy – tak liczna grupa zdeterminowanych katolików, że liberalny Lewiatan nie poważy się na podjęcie próby jej wyniszczenia, przewidując, że doprowadziłoby to do jedynej klęski, której naprawdę się lęka: do wojny domowej.
Jeżeli takiej grupy nie będzie, jeżeli katolicy będą dalej chodzić na intelektualną i praktyczną kolaborację z liberalizmem – nic nie powstrzyma Lewiatana. Mniejszość zostanie wyniszczona, a niedobitki będą musiały uciekać tam, gdzie liberalny Lewiatan nie sprawuje władzy.
O ile takie miejsca jeszcze gdziekolwiek będą.
Paweł Chmielewski
Pontyfikat Franciszka i „równość religii”. Manifestacje groźnej idei