Azerbejdżan najprawdopodobniej przejmie kontrolę nad Górskim Karabachem. Nie oznacza to jednak końca konfliktu z Armenią. Według eksperta PISM Wojciecha Wojtasiewicza spór będzie toczyć się nadal, bo oba kraje mają gruntownie sprzeczne interesy.
We wtorek rząd Azerbejdżanu ogłosił rozpoczęcie „operacji antyterrorystycznej” w Górskim Karabachu – położonym w zachodniej części kraju regionie zamieszkanym w większości przez Ormian, który od czasów rozpadu Związku Radzieckiego funkcjonuje jako separatystyczna, nieuznawana międzynarodowo ormiańska republika, ciesząca się wsparciem rządu w Erywaniu. W 2020 roku w wyniku ofensywy wojsk azerskich Górski Karabach utracił część terytorium, a jego łączność z Armenią została ograniczona do wąskiego korytarza transportowego, który miał być zabezpieczony przez obecne w regionie siły rosyjskie.
Prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew ogłosił w środę, że po „podjęciu działań antyterrorystycznych” w Górskim Karabachu Baku odzyskało pełną suwerenność nad tym regionem. Jak wskazywały władze azerskie, celem operacji miało być usunięcie z Górskiego Karabachu wojsk Armenii. Premier Armenii Nikol Paszynian oświadczył jednak, że regularne siły Armenii nie są obecne w Górskim Karabachu od 2021 roku. Od wtorku w Erywaniu trwają protesty; demonstrujący zarzucają Paszynianowi zdradę i oskarżają go o bierność w kwestii Karabachu.
Wesprzyj nas już teraz!
W czwartek odbyły się rozmowy pokojowe między władzami Azerbejdżanu i Górskiego Karabachu. Jeden z przedstawicieli władz Górskiego Karabachu, Dawid Babajan, powiadomił w rozmowie z Reutersem, że szczegóły ustaleń, wypracowanych ze stroną azerską, wciąż wymagają doprecyzowania. Jak podkreślił, ormiańska ludność nie wie, czy otrzyma jakieś gwarancje bezpieczeństwa, dlatego obawia się, że wojska Azerbejdżanu mogą dokonać tam „eksterminacji” cywilów.
W rozmowie z PAP Wojtasiewicz przypomniał, że Azerbejdżan, zgodnie z prawem międzynarodowym, uznaje Górski Karabach za część swojego terytorium. „W optyce Baku bezpośredni powód rozpoczęcia działań to śmierć kilku oficerów policji i cywilów, którzy mieli zginać w wyniku najechania na miny zainstalowane przez karabaskich Ormian” – wskazał.
Jak dodał, w środę o godz. 13 lokalnego czasu w życie weszło zawieszenie broni wynegocjowane przez władze kontrolujące Górski Karabach i władze Azerbejdżanu, przy pomocy Rosji. Wojtasiewicz przypomniał, że w Karabachu od czasu wojny w 2020 roku stacjonują rosyjskie siły pokojowe.
Wojtasiewicz zwrócił uwagę, że na to porozumienie zareagował premier Paszynian, który podkreślił, że Armenia nie jest stroną porozumienia, a na terenie Górskiego Karabachu nie ma armeńskich sił zbrojnych. „To stanowisko wpisuje się w jego postawę prezentowaną od wtorku – wtedy Paszynian, kilka godzin po rozpoczęciu azerskiego ataku zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego i ogłosił po nim, że Armenia nie jest stroną tych walk, że są aktorzy zewnętrzni, którzy chcą wciągnąć Armenię do wojny z Azerbejdżanem, i on się nie godzi na tego typu działania i tego typu politykę” – powiedział.
Jak dodał, stanowisko armeńskiego rządu wywołało protesty w stolicy kraju ze strony grup domagających się wsparcia Ormian walczących w Karabachu i zaangażowania sił Armenii w walkę. „Podobne protesty miały też miejsce po II wojnie karabaskiej w 2020 roku i Paszynianowi udało się utrzymać władzę, a w 2021 roku rozpisał przedterminowe wybory, które wygrał” – przypomniał.
Wojtasiewicz podkreślił jednak, że mimo zawieszenia broni sytuacja pozostaje napięta. „To porozumienie jest łamane, są doniesienia, że strona azerska ostrzeliwuje różne miejsca na terenie Górskiego Karabachu. Zobaczymy, czy zawieszenie broni się utrzyma, czy strona azerska będzie chciała kontynuować operację militarną” – dodał.
Ekspert zwrócił też uwagę, że jednym z efektów wojny w 2020 roku było pozostawienie korytarza o szerokości 5 km, który łączył Armenię z Górskim Karabachem, a który miał być zabezpieczany przez wojska rosyjskie. „Od grudnia zeszłego roku ten korytarz jest blokowany przez Azerbejdżan, a od kilku miesięcy mieliśmy do czynienia z taką blokadą, która powodowała nieprzepuszczanie ciężarówek z pomocą humanitarną, żywnością czy środkami higienicznymi; sytuacja humanitarna była coraz gorsza” – powiedział Wojtasiewicz, zwracając uwagę na bezczynność wojsk rosyjskich.
„W mojej ocenie Azerbejdżan chciał w ten sposób doprowadzić do opuszczenia Karabachu przez Ormian (…) i w ten sposób przejąć kontrolę nad tym obszarem. Pomimo tego, że w tym roku premier Armenii kilkukrotnie stwierdził – wychodząc naprzeciw azerskim oczekiwaniom – że Górski Karabach jest częścią Azerbejdżanu, tym samym zgadzając się na rozstrzygnięcie problemu statusu tego terytorium” – stwierdził
„Jednocześnie Paszynian podnosił kwestię zagwarantowania specjalnych praw dla miejscowej ludności; czegoś na kształt autonomii kulturalno-językowej, ale na to absolutnie nie chciała się zgodzić strona azerska. Trudno zresztą sobie wyobrazić życie Ormian w państwie azerskim, ponieważ Azerbejdżan chce, by do Górskiego Karabachu powrócili ludzie, którzy zostali stamtąd wygnani przez Ormian na początku lat 90. (…) Tu są rachunki krzywd, żale, cierpienia….” – dodał.
Pytany, czy należy się spodziewać, że w niedługiej przyszłości Górski Karabach trafi pod pełną kontrolę Azerbejdżanu, Wojtasiewicz stwierdził, że jest to bardzo prawdopodobne. „Ale bynajmniej nie oznacza to zakończenia tego konfliktu; tam przecież wciąż są Ormianie. Jeżeli zostaną stamtąd wyrzuceni, wygnani, to przecież będą chcieli wrócić; jeżeli Armenia się w przyszłości wzmocni gospodarczo i militarnie, to może zechcieć zrobić to, co teraz robi Azerbejdżan – próbować militarnie odzyskać kontrolę nad Karabachem” – mówił.
Analityk podkreślił, że w stosunkach Armenii z Azerbejdżanem Górski Karabach nie jest jedynym punktem zapalnym. „Są jeszcze dwie rzeczy – przebieg granicy armeńsko-azerskiej. W ramach procesu pokojowego powstała komisja ds. delimitacji tej granicy, ale to też jest problematyczne, bo obie strony posługują się odmiennymi mapami. (…) Drugi problem to kwestia odblokowania tzw. korytarzy transportowych. W 2020 roku, w porozumieniu kończącym wojnę zostało zapisane, że należy je odblokować – chodzi tu o korytarz łączący Azerbejdżan z eksklawą Nachiczewan” – wskazał.
Jak tłumaczył, dla połączenia Azerbejdżanu ze swoją eksklawą potrzebne jest wytyczenie korytarza przez prawnie uznane terytorium Armenii, na co Armenia teoretycznie się zgadza; oba państwa nie mogą się jednak zgodzić, pod czyją kontrolą miałby być ewentualny korytarz.
„W opcji najbardziej skrajnej Azerbejdżan, jeżeli np. uda mu się odzyskać kontrolę nad Górskim Karabachem może iść za ciosem i uderzyć na terytorium południowej części Armenii. Wtedy będziemy mieli do czynienia z otwartą wojną Armenii z Azerbejdżanem” – stwierdził Wojtasiewicz, oceniając jednak, że obecnie ten scenariusz jest mniej prawdopodobny. Analityk zwrócił uwagę, że wiele zależy od tego, jak na działania Azerbejdżanu zareagują inne siły w regionie – w tym przede wszystkim Federacja Rosyjska.
„Mimo że jest ona osłabiona wojną w Ukrainie i tam kieruje wszystkie swoje siły, środki i uwagę, to ma interesy na Kaukazie Południowym i chce nadal tam odgrywać kluczową rolę. Tracąc opcję zamrożonego konfliktu w Górskim Karabachu Rosjanie przestają mieć narzędzie, dzięki któremu mogą rozgrywać Armenię i Azerbejdżan” – zaznaczył Wojtasiewicz. Jak dodał, „nagrodą pocieszenia” w przypadku zajęcia całego Karabachu przez Azerbejdżan może być ewentualny upadek rządu Paszyniana w Armenii. „Wtedy Rosjanie będą mogli starać się o zainstalowanie w pełni prorosyjskiego rządu w Erywaniu” – wskazał.
Analityk wskazał, że istotną rolę w regionie odgrywa także Iran, który „będzie robił wszystko, żeby nie dopuścić do powstania azerskiego korytarza transportowego przez Armenię – bo to zaburzałoby drogę eksportu irańskich towarów na północ, do Armenii, Gruzji, Rosji czy dalej na Zachód”. „No i oczywiście są jeszcze USA; one nie mają lub nie chcą mieć na tyle silnych narzędzi, żeby powstrzymać Azerbejdżan, nikt tam nie wyśle swoich wojsk. Jedyne co mogą zrobić to apelować o powrót do stołu negocjacji i grozić sankcjami” – wskazał.
Wojtasiewicz dodał jednak, że Azerbejdżan po nałożeniu sankcji na Rosję stał się ważnym dostawcą surowców energetycznych dla Zachodu, co wzmocniło jego pozycję. „Dlatego też Ilham Alijew czuje się na tyle silny, jednocześnie zdając sobie sprawę z przewagi militarnej nad Armenią i ograniczeń Rosji i Zachodu” – podkreślił.
Jak dodał, kolejnym elementami układanki jest Turcja, która wspiera Azerbejdżan. Analityk wskazał, że będąca członkiem NATO nie przystąpiła do zachodnich sankcji na Rosję i stanowi obecnie ważny element łączący rosyjską gospodarkę ze światem, co daje jej różne możliwości wywierania nacisku.
„Pytanie, czyje interesy przeważą i czy Azerbejdżan zostanie powstrzymany przez Federację Rosyjską i Zachód. (…) To jest wydawać by się mogło materia lokalna, na uboczu światowej polityki i głównych graczy, ale jest na tyle istotna, że w najgorszym wypadku może doprowadzić do konfliktu między czołowymi graczami stosunków międzynarodowych” – podsumował Wojtasiewicz.
„Konflikt armeńsko-azerski można porównać do konfliktu izraelsko-palestyńskiego. W mojej ocenie to konflikty nierozwiązywalne. Tutaj obydwie strony uważają, że Karabach jest kolebką ich państwowości; obie przy udziale swoich historyków są w stanie dowodzić, że teren ten kontrolowały jako pierwsze. (…) Myślę, że trudno mówić tu o pojednaniu. To są świeże konflikty – ci ludzie bądź zostali wygnani, bądź wciąż tam mieszkają, żyją i wciąż pamiętają i czują ból. To nie jest kwestia, która rozbudza tylko polityków z obu krajów; to jest sprawa, którą żyją tamtejsze społeczeństwa. A przy każdym odnowieniu konfliktu, gdy giną kolejne osoby, to rana jest rozdrapywana, zamiast się zabliźniać” – zaznaczył Wojtasiewicz.
Jak mówił, w autorytarnym Azerbejdżanie kwestia Górskiego Karabachu jest intensywnie rozgrywana propagandowo i wykorzystywana do mobilizacji społeczeństwa oraz budowy poparcia dla Alijewa.
„W Armenii sprawa jest bardziej skomplikowana. To mimo wszystko kraj demokratyczny, w którym odbywają się wolne wybory. Paszynian doszedł tam do władzy w 2018 roku, odsuwając od władzy tzw. klan karabaski – autorytaryzującą ekipę wywodzącą się z Górskiego Karabachu. (…) To jest też czysto emocjonalna kwestia – przez 30 lat Ormianie byli w stanie utrzymać pod swoją kontrolą Górski Karabach, no w pewnym stopniu go stracili trzy lata temu, a zawsze byli zapewniani, że ich armia jest niezwyciężona. To był jeden z nielicznych powodów do dumy dla tego narodu – poziom życia nie jest tam przecież najwyższy, a położenie na scenie międzynarodowej także nie rozpieszcza, mówiąc najdelikatniej. A teraz się okazało, że nawet to tracą” – tłumaczył analityk.
Źródło: PAP/Mikołaj Małecki