9 października 2023

Rozczarowani – tragedia nastolatków oszukanych przez promotorów „zmiany płci”

(fot. PCh24.pl/ GS)

W ciągu blisko trzech dekad przez brytyjską „klinikę” Tavistock przewinęło się około 9 000 młodych ludzi, przynosząc tym samym ośrodkowi tzw. terapii dysforii płciowej niebotyczne zyski. W cieniu tej piorunującej kariery pozostawały ludzkie tragedie i ostrzeżenia pracowników o braku procedur bezpieczeństwa oraz pośpiechu, z jakim przepisywano młodym tabletki hormonalne. Minęło niemal 20 lat od zgłoszenia pierwszych obaw, nim aberracje, do jakich dochodziło w londyńskiej placówce wyszły na jaw. Wszystko za sprawą ofiar – osób, które po nieodwracalnym zabiegu chirurgicznej „zmiany płci” zderzyły się z twardą rzeczywistością – nie doświadczając żadnej poprawy swojego stanu. Zapowiedź zamknięcia „Tavi” z powodu nadużyć to jednak żaden powód do optymizmu. Czynniki, które przyczyniły się do dramatu wielu Brytyjczyków, nie są zależne od geograficznych współrzędnych i zadomowiły się na dobre również nad Wisłą.

 

Bolesne otrzeźwienie

Wesprzyj nas już teraz!

„Natychmiast po obudzeniu się po operacji wiedziałem, że popełniłem największy błąd w moim życiu. Moja seksualność została poddana lobotomii”. W tych zwięzłych słowach skutki swojej „tranzycji” opisywał w mediach społecznościowych 30-letni Brytyjczyk, w mediach społecznościowych przedstawiający się jako TulipR.

W rzeczywistości ten „detranzycyjny” aktywista to Ritchie Herron – mężczyzna, który ukończywszy 26. rok życia uwierzył agitatorom genderyzmu i poddał się chirurgicznej rekonstrukcji narządów rozrodczych. „Cierpiałem na wiele złożonych problemów, z którymi zaczynałem się rozprawiać, ale zamiast tego namówiono mnie na bycie transem”, wspominał z rozgoryczeniem swoją decyzję.

Zderzenie z pooperacyjną rzeczywistością istotnie było drastyczne. Po latach mężczyzna zdobył się na odwagę i opisał medyczne konsekwencje zabiegu w mediach społecznościowych. Jak wyznał, po „odwróceniu prącia z przeszczepem moszny” – tak procedurę nazywają specjaliści – jego życie zmieniło się w koszmar.

W skutek okaleczenia mężczyzna na dobre stracił popęd seksualny – nabył za to uciążliwych problemów z oddawaniem moczu. Codzienna niegdyś czynność jest teraz dla niego źródłem okropnego bólu. Wraz z operacją utracił on również możliwość decydowania o momencie udania się za „potrzebą”…

„Moja seksualność została poddana lobotomii” – to gorzka konstatacja, jaką Ritchie skomentował nową postać zdeformowanych narządów płciowych. Mężczyzna spodziewał się zapewne, że pod tym względem chirurdzy iluzorycznie wręcz upodobnią go do kobiety… Boleśnie rozstał się jednak ze złudzeniami… „Nie mam czucia w okolicy krocza. Mógłbyś pchnąć mnie nożem i bym nie zauważył. Cały ten obszar jest zdrętwiały (…), informował w swoich postach na Twitterze. „Nikt nie powiedział mi, że podstawa penisa pozostaje, nie można jej usunąć, co oznacza, że w środku zostaje dosłownie kikut, który drga. Chciałbym, aby to był żart”, dodawał.

Według obietnicy personelu, tranzycja miała stanowić remedium, dzięki któremu 26- letni pacjent pozbędzie się konfliktu dotyczącego własnej tożsamości i wyjdzie z kryzysu, w jakim się znalazł. Optymistyczne zapowiedzi nie spełniły się w najmniejszym stopniu. Poprawa nie nastąpiła… a po upływie kilku lat usiłujący wcielić się w żeńską tożsamość Brytyjczyk był już pewien, że został zwiedziony. Świadom, że to nie fizycznego upodobnienia się do kobiety potrzebował, zrezygnował z przedsięwzięcia i rozpoczął proces „detranzycji”. Zdrowia i płodności nie zwróci mu już nawet najlepszy chirurg ani najbieglejszy apologeta „płynności płci”.

 

Zastąpić rodzinę hormonami

Wyjątek? Margines błędu? Zdesperowany człowiek, szukający usprawiedliwienia nierozsądnych wyborów? Aktywiści LGBT chcieliby takich właśnie ocen tej tragedii. Niestety, rozczarowanie skutkami rzekomej „zmiany płci” to szerokie zjawisko. Żal z powodu tak nieszczęsnej decyzji z Ritchie’m Herronem dzieli między innymi szeroko znana Keira Bell – dziewczyna, która postanowiła spróbować życia jako „mężczyzna”, nim jej kobiecość zdążyła się wykształcić – w wieku zaledwie 15 lat.

„Od pierwszych dni moje życie rodzinne było nieszczęśliwe”, wspomina Keira, wyjaśniając okoliczności, które zaprowadziły ją do niesławnego „Tavi”. Rodzice rozwiedli się, gdy miała zaledwie 5 lat – matka popadła w alkoholizm i cierpiała na różne problemy psychiczne. Ojciec odciął się od rodziny, zdystansował od dziewczynki i jej siostry.

Nic dziwnego, że porzucona Keira nie miała udanego dzieciństwa. Jednak dylemat co do własnej tożsamości nie był jedynym problemem. „Byłam stereotypową chłopczycą. W dzieciństwie byłam akceptowana przez chłopców – ubierałam się w typowo męskie ubrania i byłam atletyczna. (…) Nigdy nie miałam problemu z moją płcią. Nie myślałam o tym”, wspominała.

Przełomowym doświadczeniem był dla Keiry wiek dojrzewania – czas, w którym młodzież przechodzi przez znaczne zmiany w strukturze mózgu i budowie ciała. Dziewczynie zarysowała się talia i wyrosły piersi – nie czuła się z tymi nowymi atrybutami komfortowo. Uciążliwie przechodziła również typowo damskie dolegliwości – miesiączkując boleśnie.

Szczególnie dotkliwie nastolatka przeżyła zmianę środowiska: nie mogła już dobrze czuć się wśród również dojrzewających kolegów. Z dziewczętami także nie znajdowała wspólnego języka. Zresztą – sytuacja w domu nie pozwalała na budowę bliższych znajomości – alkoholizm matki na dobre wykluczał towarzyskie spotkania „u siebie”. Dziewczyna zmuszona była również do częstych przeprowadzek – stale zmieniając środowisko i nie mogąc nawiązać głębszych relacji.

W wieku 14 lat Keira wykazywała oznaki depresji i, jak wspomina, poddała się. Przestała chodzić do szkoły, a nawet wystawiać nos za drzwi. Wsiąkła w rzeczywistość wirtualną – gry i internet, podobnie zresztą jak wcześniej opisywany Ritchie. Właśnie wtedy – jak wspomina Brytyjka – z nieznanych jej powodów matka zasugerowała, że być może rozwiązaniem dla problemów jej dziecka będzie… „zostanie chłopcem”. Dotychczas nastolatce nigdy nie zaprzątało to głowy. Teraz zaciekawiona dziewczyna zaczęła przeglądać strony internetowe poświęcone „tranzycji”… Niedługo potem była już pewna…

Doświadczona samotnością i brakiem „ogniska domowego” Keira wkrótce znalazła się „pod opieką” służby zdrowia. Po spotkaniach z psychologiem trafiła w końcu do „Tavistock”. Tam personel orzekł, że nastolatkę trapi „dysforia płciowa”. Dziewczynie przepisano tabletki hormonalne hamujące proces dojrzewania. Nastolatka przyjmowała również testosteron. W wieku 20 lat przyszedł czas na chirurgiczne usunięcie piersi, przybranie męskiego imienia… a w końcu bolesne rozczarowanie.

„Im dalej postępowała moja tranzycja, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę, że nie jestem mężczyzną i nigdy nim nie zostanę. (…) W rzeczywistości byłam dziewczyną (…), która doświadczyła porzucenia przez rodzica, czułam się wyobcowana ze środowiska rówieśniczego, cierpiałam z powodu lęków i depresji i miałam problemy z orientacją seksualną”, przywołała moment otrzeźwienia Keira Bell.

 

Masówka w „Tavi”

„Mówi się nam dziś, że kiedy ktoś przejawia dysforię płciową, ujawnia w ten sposób prawdziwe ja, że pragnienie by zmienić płeć jest oczywiste. W moim wypadku tak nie było. W miarę dojrzewania zdałam sobie sprawę, że dysforia płciowa była objawem mojej ogólnej beznadziei, nie jej przyczyną”, dodała.

Jak relacjonowała Keira, mówiąc o konsekwencjach operacji i terapii hormonalnej lekarze zapowiedzieli, że wszystko potoczy się pomyślnie. Nie wspomnieli o drastycznych skutkach ubocznych, polegając zamiast tego na deklaracji 15-latki przekonującej, że zapoznała się z nimi… w internecie. 

„Konsekwencje tego, co mnie spotkało, są głębokie. Możliwa bezpłodność, utrata piersi i niemożliwość naturalnego karmienia, atrofia genitaliów, owłosienie twarzy, zmieniony głos”, ubolewa kobieta – czasu jednak nie cofnie.

Tak ona, jak i Ritchie Herron wraz z powrotem do prawdziwej tożsamości i detranzycją pozwali Państwową Służbę Zdrowia, oskarżając medyków o brak odpowiednich działań i zaniechanie wnikliwej diagnozy. Keira Bell odnosiła przy tym sądowy sukces – w szeroko komentowanym orzeczeniu najwyższa instancja przychyliła się do jej interpretacji. Dziś ten już 30-letni mężczyzna oraz o kilka lat młodsza kobieta są rozpoznawalnymi „detranzycyjnymi” aktywistami. Wspólnie wystąpili m.in. na antenie GBNews, dzieląc się historią swoich tragedii.

Jak przekonywali podczas wywiadu, korzeniem nieprawidłowości w klinice jest przyjęcie przez władze paradygmatu „afirmation only” (ang. wyłącznie afirmacja). Ta wpisana w dokumenty „Tavi” reguła oznacza, że gdy młodzi ludzie zwracają się do lekarzy z informacją, że chcą rozpocząć nieodwracalny proces zmiany płci… medycy z góry zakładają, że leży to w ich najlepszym interesie.

Taki model działania obje pokrzywdzonych zna z autopsji. Jak wspominał podczas nagrania z początku 2023 roku Ritchie, mimo licznych współwystępujących zaburzeń, skierowanie do „kliniki tożsamości płciowej” uzyskał po zaledwie dwóch wizytach lekarskich, odbytych dzień po dniu… Personel „Tavi” dbał zresztą, by „nie cofnął ręki od pługa”. Mężczyzna wspominał, że gdy podczas współpracy z lekarzami wyrażał obawy związane z „tranzycją” medycy reagowali raczej jak rasowi aktywiści, bez dłuższej refleksji przekonując, że niepewność jest pokłosiem obsesyjnych zaburzeń i przejawem… zinternalizowanej transfobii, panującej w społeczeństwie. W atmosferze zagubienia, biorąc pewność kadry za dobrą monetę, Ritchie zaufał pracownikom „Tavistock”…

Nie on jeden. To właśnie „przynaglanie” młodych pacjentów do „zmiany płci” w „Tavi” stało się główną przyczyną skandalu, wskutek którego ośrodek ma zostać zamknięty do marca 2024. Pierwotny termin zakończenia działalności wyznaczono na ponad rok wcześniej.

 

Krwawy biznes – „złoty pył”

Liczby to najlepszy dowód skali nadużyć. Według danych z wewnętrznego raportu, pospiesznie i bez zbadania wpływu współwystępujących zaburzeń środki hormonalne mogły zostać przepisane nawet tysiącowi pacjentów. To ponad 10 procent spośród wszystkich, którzy kiedykolwiek skorzystali z usług ośrodka. Nawet część lekarzy zatrudnionych w ośrodku wyraziła żal i przyznała się do błędu wobec druzgocących skutków permisywnego podejścia.

Na podstawie wypowiedzi byłych pracowników zdegustowanych licznymi patologiami w „Tavistock”, dziennikarka BBC Hannah Barnes napisała całą książkę.

Jak czytamy w Time to think: The inside story of the Tavistock’s Gender Service for Children, pośpieszność działań lekarzy wzrosła diametralnie wraz z eksplozją popularności tranzycji. Od 2010 roku liczba pacjentów oczekujących na „terapię” skoczyła z setek do tysięcy… wywierając presję na szybkie podejmowanie decyzji. To jednak tylko część problemu… Doniesienia o zaniedbywaniu procedur i pobłażliwym wdrażaniu terapii hormonalnej pojawiały się już w 2005 roku.

Swoją rolę w aferze odegrali, rzecz jasna, również aktywiści LGBT. Na specjalistów, którzy nie chcieli natychmiast „przejść do rzeczy” naciskała przewodnicząca organizacji „Mermaids”, kontaktując się nawet z władzami kliniki i domagając się zmiany „zwlekających” lekarzy, relacjonował rozmówca Barnes. Takich medyków powszechnie oskarżano również o transfobię i uprzedzenia.

„Tavi” miała jednak szczególną zaletę, która zdaniem komentatorów skutecznie zniechęcała władze sanitarne do ingerowania w jej praktyki – „masówka” przynosiła niebotyczne zyski: Kontrakt pomiędzy brytyjską służbą zdrowia a ośrodkiem określano z tego powodu mianem gold dust (pl. złoty pył). Według Ritchiego Herrona, to właśnie grupy interesów stały za wdrożeniem paradygmatu afirmation only w praktyce ośrodka…

 

Tranzycja – „sakrament” subwersji

Rażące nadużycia, błędy i liczne detranzycje to jednak przejaw oddziaływania znacznie poważniejszych sił. To gorzki owoc społecznej presji, jaką wywierają na umysły młodych ludzi fanatyczni aktywiści i lewicowa poprawność polityczna. Czynniki te zdefiniowały nowe, wyjątkowo ciasne normy, które trzeba spełnić, by nie znaleźć się na marginesie „społeczeństwa otwartego”. W tych kategoriach nie ma miejsca na wątpliwości co do „prawdziwej tożsamości” osoby, która akurat dzień czy rok temu wstała z łóżka swoją… kobiecą nogą, dotychczas jakoś dając sobie radę jako mężczyzna.

Z pozoru działających tylko na gruncie medycznym lekarzy nie omijają skutki ekspansji genderyzmu. W końcu gdyby młody człowiek – z patologicznej rodziny, licznymi problemami psychicznymi, jeszcze odebrał sobie życie przed tranzycją – to winny byłby lekarz, który zamiast „afirmować” jego „tożsamość” zawracał sobie głowę czynnikami, które dla genderystów niewiele znaczą – bo nie łączą się antydyskryminacyjnym mitem.

Ale jak straszenie fobiami i emancypacyjna narracja krępują ręce specjalistów, tak też uniemożliwiają młodym podejmowanie racjonalnych decyzji. Współczesny nastolatek, przekraczając drzwi „kliniki tożsamości płciowej” wkracza do para-sakralnego miejsca nowoczesności, a decydując o ryzykownych posunięciach rozsądza o czymś więcej, niż własnym zdrowiu. Stawką jest wpis do ekskluzywnego klubu „kulturowej subwersji”… „zastępczego proletariatu” post- marksistów, któremu przecież kibicują i z którym współodczuwają jego rówieśnicy i wirtualni idole…

Właśnie tego poszukują ofiary tęczowego lobby. Wiek nastoletni to w końcu czas poszukiwania tożsamości, poczucia przynależności i sensu. Brakuje ich szczególnie dzieciom z rozbitych rodzin, wyobcowanym ze środowiska – nie mających wspólnoty, ani kompasu wartości, na którym można oprzeć przyszłe życie. „Zmiana płci” w tym czasie może stanowić ich substytut – kompensujący niepewność co do własnej pozycji w świecie, rodzinie, społeczeństwie…

Podobnie, to nie fizyczny, czy psychiczny dobrostan, ale rewolucyjny ładunek liczy się w „zmianie płci” dla genderystów. Ilustruje to doskonale treść kanonicznej dla ruchu LGBT pracy „Uwikłani w płeć. Feminizm i polityka tożsamości” Judith Butler. W pracy prominentnej ideolog nie znajdziemy twierdzenia, że podważenie tradycyjnych ról i podziału płci zagwarantuje „autentyczny” wyraz siebie, czy równowagę psychiczną. Nic z tych rzeczy. Zdaniem Amerykanki, wszystkie interakcje są tak czy inaczej społecznym „performansem” – odgrywaniem ról oczekiwanych przez widza. Wystąpienie w roli „transseksualisty” czy „matki” nie zmniejsza „sztuczności” spektaklu. Podważenie norm daje jednak szanse na „kulturową subwersję” – negację istniejących ram – i tylko na tyle.

Zdał sobie z tego sprawę „mądry po szkodzie” Ritchie Herron, wskazując, że aby zapobiec powtarzaniu się tragedii podobnych do jego, „musimy wytrzeźwieć z polityki tożsamości”. Zamiast karmić się ideologią, trzeba wrócić do codziennego życia i skupienia na tym, co ci służy, co jest zdrowe, co jest dla Ciebie korzystne, tłumaczył.

W tych słowach kryje się znacznie głębsza treść niż wezwanie do skupienia na „zwykłym życiu” – to tęsknota za porządkiem naturalnym – dającym człowiekowi podstawę do integralnego rozwoju. Zamiast niego „hegemonię kulturową” zdobyły dziś emancypacyjne wizje – które różnym grupom wyznaczają mesjanistyczną powinność przebudowy porządku społecznego. Z nich właśnie musimy otrząsnąć się na dobre, jeśli przyszłość młodzieży w ogóle leży nam na sercu. A powinna: zarzuty tak Keiry Bell, jak i okaleczonego mężczyzny sprowadzają się bowiem właśnie do braku pomocy ze strony dorosłych, rodziny i instytucji państwowych w krytycznej chwili. Potrzebowali wsparcia, przewodnika, kompasu – a dostali „afirmację”.

W obawie przed „opresyjnością” instytucje i osoby predestynowane do wychowawczej roli tchórzliwie z niej rezygnują – to tragedia, jaka spotyka młode pokolenie. Tak właśnie postąpiły kręgi psychologiczne, pozwalając narzucić sobie antydyskryminacyjną retorykę i przekonanie o „równości” orientacji seksualnych. Krok w tę samą stronę, niestety, wykonuje Kościół w „procesie synodalnym”. W obecnym wieku bez przewodników – nie tylko pomagających młodym kroczyć, ale przede wszystkim wskazujących kierunek – zostaje im tylko „uczenie się na błędach” – nieodwracalnych.

Filip Adamus

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(27)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 306 566 zł cel: 300 000 zł
102%
wybierz kwotę:
Wspieram