13 października 2023

Sejm to cyrk – ale dlaczego?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Dobijamy nareszcie do krańca kampanii. I czas najwyższy, zanim kolejny kandydat wystąpi z kolejną absurdalną wypowiedzią, niemożliwą do spełnienia obietnicą, albo ordynarnym pokazem głupoty. Wszyscy się irytujemy niskim poziomem kandydatów na posłów. Ale dlaczego tak się dzieje? Dlaczego właściwie wszystkie partie, nawet jeśli zdarzają się mądrzy ludzie wśród ich kandydatów, oferują nam przede wszystkim miernotę, głupotę, partyjnych agitatorów i harcowników? Dlaczego słowo „poseł” znaczy dziś coraz mniej?

Że jest problem z kandydatami do sejmu, nie trzeba raczej nikomu tłumaczyć. Próżno, i wręcz szkodliwie, byłoby pastwić się nad konkretnymi nazwiskami – po co udzielać rozgłosu tam, gdzie raczej należy milczeć w zażenowaniu? Co warto zaznaczyć, problem bynajmniej nie ogranicza się ani do dwóch wiodących partii, ani nie zamyka się po lewej czy prawej stronie polityki, ani nie jest też kwestią jakiegoś abstrakcyjnego podziału na establishment i populistów – kogokolwiek byśmy gdzie zaklasyfikowali. Oczywiście, to te największe formacje, z racji na to że wprowadzają do sejmu największe grona posłów, dają nam najżałośniejsze przykłady poselskich absurdów – ale nie miejmy złudzeń, problem dotyka wszystkich partii, niezależnie od wyznawanych ideologii, ilości i kalibru posłów. Różnice są tylko w stopniu i naszym odbiorze. Ktoś może oburzać się osobnikiem biegającym z torbami pod granicą. Ktoś inny chamskimi wypowiedziami w telewizyjnych nawalankach. Ktoś inny wreszcie, może się oburzyć posłami, których wypowiedzi partyjni koledzy muszą zbywać powtarzając do znudzenia, że ten czy tamten pan zawsze słynął z prowokacyjnych wypowiedzi, zupełnie tak, jak gdyby to cokolwiek usprawiedliwiało.

To już nie ten sejm co ongiś…

A więc owszem – w zależności od ideowych sympatii, każdy z nas potrafi czasem przymykać oczy na spektakularne pokazy cyrkowe emanujące z partii, z którą jakoś tam sympatyzujemy. Ale gdy uczciwie spojrzymy na sprawę i zadamy sobie pytanie ilu w sejmie jest posłów, którzy zawsze godnie reprezentują swoich wyborców i przyczyniają się do budowy majestatu najwyższej izby prawodawczej Rzeczypospolitej Polskiej, szczera odpowiedź zabrzmi: niewielu.

Wesprzyj nas już teraz!

Tyle tylko, że przecież partiom politycznym nikt nie narzuca posłów. Same rozpisują swoje listy poselskie, same decydują kogo umieszczą na dalszym, nieistotnym miejscu, a komu przyznają pozycją „biorącą”. Jakkolwiek zaś wiele można mieć zastrzeżeń do ideologii wyznawanych przez tę czy inną partię, to przecież gdyby w mechanice wyborczej kierowały się tępym doktrynerstwem, dawno zniknęłyby ze sceny politycznej. Wniosek jest więc oczywisty: wybieranie takich, a nie lepszych, kandydatów na posłów, najwyraźniej jest uznawany przez wszystkie te partie za działanie korzystne. Rozumiemy to w przypadku, gdy wskazuje się miernotę, krewnych i inne takie osobowości – biorąc pod uwagę możliwość porzucenia klubu w trakcie kadencji, wybieranie „biernych, miernych ale wiernych” ma swoją logikę. Z kolei krzykacze i cyrkowcy przyciągają uwagę w telewizji, mobilizują tzw. żelazny elektorat, i tak dalej. Logika partyjnych list najwyraźniej działa, skoro wszyscy tak robią.

Owszem, na początku nowego ustroju, w latach 90-tych, odsetek klaunów i cyrkowców w sejmie był mniejszy, a ci którzy tam byli, jakoś mniej rzucali się w oczy. Owszem, był czas, gdy można było oglądać transmisję z sejmu bez zażenowania, zdarzały się nawet przypadki godnej podziwu elokwencji, a co ciekawe, nawet późniejsi krzykacze w tamtym czasie zachowywali się dostojniej. Ale z biegiem czasu, zła moneta zaczęła wypierać dobrą: odsetek cyrkowców w ławach poselskich wzrastał, a ich występy eskalowały w jakimś chorym wyścigu zbrojeń. Najwyraźniej więc, właśnie tacy posłowie, epatujący mieszanką bezczelności, głupoty i chamstwa zarówno na mównicy jak i poza nią, spełniają wymogi zawodu posła na sejm.

Bo tak naprawdę, nikt nie potrzebuje posłów. Potrzeba tylko ich głosów. A poza głosowaniami – niech się bawią jak chcą, byle tylko przyciągać uwagę dla swego ugrupowania i byle regularnie „dokładać” stronie przeciwnej.

Do czego służy poseł?

Czysto teoretycznie, posłowie należą do najważniejszych osób w państwie. Tych 460 „mężów stanu” ma z rozwagą pochylać się nad najważniejszymi dla państwa zagadnieniami, a następnie tak zmieniać system prawny – dodając, modyfikując lub unieważniając akty prawne – aby rozwiązywać istniejące lub pojawiające się na horyzoncie problemy, i aby ogólnie służyć Polakom. Po części posłowie mają robić to z własnej inicjatywy, a po części, robią to wyłaniając aparat wykonawczy – rząd – a następnie poddając ocenie działania rządu oraz wypowiadając się w kwestii rządowych inicjatyw legislacyjnych. Aby ten proces był tym skuteczniejszy, sejm dodatkowo wyłania rozmaite komisje stałe lub czasowe, które obejmują szczególny nadzór nad danym aspektem funkcjonowania państwa lub życia społecznego – np. komisja dotycząca obrony narodowej, gdzie grono posłów szczególnie dobrze znających się na wojskowości ma nie tylko recenzować propozycje legislacyjne, ale też poddawać wnikliwej analizie i krytyce działania aparatu wojskowego, czemu służą rozmaite przesłuchania urzędników ministerstwa obrony narodowej, wojskowych a także niezależnych ekspertów. Analogicznie, komisja dotycząca zdrowia, ma recenzować doraźne działania ministerstwa zdrowia, przy oczywistym założeniu, iż rzeczone ministerstwo będzie przyjmować z pokorą wszelką krytykę i dostosowywać swoje działanie do rekomendacji komisji.

Jest jeszcze jeden ważny element teoretycznego działania sejmu: otóż, posłów jest 460, wyłaniani są z 41 okręgów wyborczych wytyczanych drogą ustawy, gdzie na każdy okręg przypada określona pula mandatów poselskich, w taki sposób, aby każde miejsce w sejmie było wyłanianie przez mniej więcej podobną liczbę wyborców, tak aby każdy poseł miał poczucie, iż reprezentuje interesy konkretnych ludzi. Z tego też względu, posłowie dysponują pewnymi bardziej specyficznymi uprawnieniami, jak na przykład możliwość podejmowania interwencji poselskiej, czy uczestniczeniem w obradach lokalnych sejmików i samorządów.

Tyle teoria. Niestety, każdy czytelnik w najmniejszym nawet stopniu świadom funkcjonowania naszego państwa mógł napotkać poważne trudności z lekturą poprzednich akapitów, gdyż naprawdę trudno jest czytać, dusząc się śmiechem, a trudno jest nie śmiać się czytając o teoretycznych pryncypiach naszego sejmu, gdy znamy rzeczywistość. Instytucja sejmu upadła – bo też, została tak zaprojektowana, że upaść musiała, niezależnie od intencji jej twórców.

Dlaczego ten upadek był nieunikniony? Próżno tu wskazywać palcem na tego czy innego posła, który stanowiłby wybitnie haniebny przypadek. To nie takie indywidua spychają sejm po równi pochyłej – oni są symptomem, a nie przyczyną. Więc jakie są przyczyny? Jakie wady instytucjonalne sprawiają, że sejm musi staczać się w dół? Najprościej można to ująć dwoma słowami: brak odpowiedzialności. Ale jak każda prosta, krótka odpowiedź, ta wymaga wytłumaczenia. Po pierwsze więc – pojęcie odpowiedzialności wymaga dwóch elementów: ktoś odpowiada za coś, i odpowiada przed kimś. W przypadku sejmu, w obydwóch tych aspektach widać poważne problemy.

Poseł, daj głos!

A więc: posłowie nie odpowiadają za nic, poza oddawaniem głosu zgodnie z dyscypliną partyjną. Proces legislacyjny – choć trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę błędy które regularnie pojawiają się w ustawach – tak naprawdę odbywa się poza sejmem, ustawy piszą prawnicy na zlecenie partii, a posłowie są tylko pacynkami, które wychodzą na scenę by przedstawić daną ustawę, w przemowie napisanej przez tych samych prawników. Teoretycznie, każdy poseł może występować ze swoimi osobistymi inicjatywami ustawowymi, jednak te dawno stały się fikcją, gdyż albo takie ustawy powstają za aprobatą szefa rządzącej partii – w ostatnich latach, nawet nie premiera – albo przepadają w pierwszym czytaniu. Nota bene: posłowie-pacynki przedkładają niemal wszystkie procedowane ustawy, bo zgodnie z prawem, ustawy z inicjatywy rządowej podlegają dłuższej i gruntownej weryfikacji, więc rząd po prostu przerzucił swoje ustawy na inicjatywy poselskiej – fikcja fikcję fikcją popycha.

Fikcją stało się również zadanie rozliczania ministrów i ogólnie rządu – głosowania nad wotum nieufności odbywają się regularnie, i równie regularne i przewidywalne są ich wyniki. Partia, która ma większość zawsze wygrywa, a że niemal niemożliwe jest dzierżenie władzy bez większości – partia rządząca praktycznie nie może przegrać głosowania. Ten akurat aspekt może się zmienić jeśli w nadchodzących wyborach nie wyłoni się jednolita większość, ale nawet jeśli – będzie to wypadek przy pracy, do jak najrychlejszego naprawienia.

Z kolei posłowie opozycji, mają wprawdzie prawo drogą interpelacji wymagać odpowiedzi na konkretne pytania ze strony rządu, ale de facto nie mają możliwości egzekwowania tej odpowiedzi, toteż nawet taka forma rozliczenia jest już fikcją. Pomysł, że własna partia mogłaby zmusić do rezygnacji ministra albo nawet premiera jest w Polsce niedorzecznością. Pomysł, że poseł mógłby zmusić rząd do podjęcia niewygodnego tematu również. Co zaś się tyczy inicjatyw legislacyjnych, marszałek sejmu – oczywiście wywodzący się z partii rządzącej – nie musi wpisywać ich na agendę, więc nigdy nie muszą być procedowane.

Jeśli posłowie zaś nie odpowiadają za nic, wynika to z faktu, iż wypaczony został również drugi aspekt – odpowiadania przed kimś. Teoria, według której poseł reprezentuje swój okręg i odpowiada przed swymi wyborcami jest fikcją. Owszem, posłowie odpowiadają przed kimś – ale tym kimś jest szef ich partii, który może ukarać ich za niepoprawne głosowanie. Skoro bowiem w każdym okręgu istnieje lista kilkudziesięciu nazwisk, a partia decyduje o ich kolejności na liście oraz o ich budżecie wyborczym, to wynik jest taki, iż zamiast kandydatów, mamy tępych żołdaków, posłusznie wykonujących rozkazy centrali, która decyduje o ich karierze. Droga do sejmu wiedzie wyłącznie poprzez partię. Owszem, czasem zdarzy się że do sejmu dostanie się kandydat z niższej pozycji, który bardziej intensywnie przepracował kampanię – ale jest to rzadkość, wynikająca raczej z faktu iż dany kandydat już wcześniej był znany i rozpoznawalny. Rozumiemy chyba bowiem, że rozdawane przez kandydatów ulotki z pustymi sloganami, czy szczerzące się na nas z bilbordów sztuczne uśmiechy, nie przyczyniają się do żadnego merytorycznego wyboru między kandydatami.

Upadek – i naprawa?

Skoro więc posłowie nie mają możliwości skutecznego podejmowania jakichkolwiek istotnych działań z własnej inicjatywy, ich stanowisko to faktycznie synekura, od której nic nie zależy, i która dla twórczych i ambitnych osób jest raczej odpychająca. Owszem, nieraz bywa, iż do sejmu wchodzi ktoś imponujący, ambitny, kto ma nadzieję, że coś zmieni – jednak takie osoby, po jednej, dwóch kadencjach pozbywają się nadziei, i albo porzucają sejm, albo ulegają korupcji moralnej. Niektórzy traktują tę „pracę” jako po prostu źródło dochodu, a posłuszeństwo w głosowaniach jako po prostu normalność: szef zapewnia płacę, to szef wymaga. Gorzej jest jednak, gdy zachowując swój idealizm, korumpują go kłamstwem wewnętrznym: gdy poddają się złu, bo przecież dzięki temu mogą utrzymać się w sejmie, a to wszak jest warunkiem sine qua non aby czynić dobro. Tak, tak – są posłowie, którzy wierzą, iż realne i obecne zło jest wymagane dla jakiegoś potencjalnego przyszłego dobra.

Co niektórzy, w których tli się jeszcze resztka woli walki, pchają się do sejmowych komisji… ale tam również przedkładają opinie i zmiany ustawodawcze suflowane przez ekspertów dostarczonych przez partię. Zdarza się, iż jakiś poseł zabłyśnie pozytywnie, samemu proponując na komisji jakąś mądrą zmianę albo wprowadzając tam realnych ekspertów, którzy mogą zaprezentować merytoryczną opinię. Zdarza się to, ale ostatecznie komisje i tak prawie zawsze działają zgodnie z instrukcjami partii, a posłowie, którzy by się wyłamali wkrótce tracą miejsce w komisji i na listach.

Posłowie są więc ostatecznie niczym więcej, jak ucieleśnieniem wyniku wyborów, żywą reprezentacją słupków poparcia, pozwalających określić która partia w danej kadencji dzierży władzę absolutną, a które pozostałe partie mogą tylko bezsilnie wrzeszczeć i pomstować, budując nastrój bynajmniej nie wspólnej odpowiedzialności, a wściekłej polaryzacji. Ale jest ważna różnica między zwykłym sondażem, a tymi żywymi słupkami sondażowymi w sejmie – wyniki zwykłego sondażu zmieniają się bezustannie, podczas gdy sondaż, który jest sejmem trwa niezmieniony przez cztery lata. Wyborcy w Polsce nie dysponują żadną możliwością odwołania posła, niezależnie jak bardzo byliby niezadowoleni z człowieka, który ich rzekomo reprezentuje. Czy możemy sobie wyobrazić, że w sądzie reprezentuje nas najgorszy możliwy adwokat, a my nie mamy nawet prawa go zwolnić i wynająć innego?

Co z tego wszystkiego wynika – czy da się ten system jakoś naprawić? Oczywiście, można dywagować o różnych zmianach, mniejszych lub większych, które sprawiłyby, że sejm i jego mieszkańcy zyskaliby na wartości z korzyścią dla całego kraju. Można też cynicznie stwierdzić, że to nie ma szans – bo przecież każdą możliwą zmianę musieliby poprzeć posłowie i partie, a zmiany mające na celu powierzenie posłom większej odpowiedzialności – za coś, i przed kimś – nie są oczywiście w interesie partii.

Przyznam, że sam miotam się między tymi dwoma stanowiskami. Z jednej strony, przyglądając się innym państwom, chociażby Wielkiej Brytanii – krajowi, gdzie premier rządu nieraz drży przed własnymi posłami, i gdzie politycy, choć równie kłamliwi jak nasi w mediach, przeważnie uważają, aby nie skłamać w parlamencie, bo za to można stracić posadę nawet premiera – myślę, że nie można się w tej materii poddawać. Demokracja bywa najgorszym z ustrojów, ale przecież można i warto stopniować nawet jakość demokracji – można, i warto, dążyć do poprawy tego co jest. Warto więc rozmawiać czy to o jednomandatowych okręgach, czy o jakiejś formie ordynacji preferencyjnej, czy o prawnej możliwości odwołania posła, czy o nadaniu posłom szerszych uprawnień tak, aby mieli realną możliwość wpływania na kraj, a jednocześnie, aby podlegali surowszym karom za sprzeniewierzenie się swoim obowiązkom. Warto budować świadomość, że nasz system, który bynajmniej nie jest trwały, który drogą precedensów i zmiany obyczajów daleko już odpłynął od pierwotnych założeń, nie musi być traktowany ani jako permanentna pułapka, ani jako nienaruszalna świętość. Z drugiej jednak strony, na wybory warto patrzeć realistycznie – nie przywiązywać się zanadto do kandydatów, którzy i tak nie mają znaczenia, bo najczęściej liczy się partia, a nie osoba. Warto wręcz patrzeć na nich z pewną – przecież zasłużoną – pogardą, która może jednak im da do myślenia. Ale nie można się zanadto łudzić. Nie ma obecnie woli poprawy działania sejmu i być może tylko katastrofalny kryzys mógłby taką wolę wygenerować, więc wszelka dyskusja o reformach pozostanie teoretyczna.

Najważniejsze jednak, zwłaszcza w przeddzień wyborów – to zachować spokój, wyzbyć się zbędnych emocji, a do wszelkich obietnic podchodzić ze zdrowym sceptycyzmem. Bowiem owszem, wybór partii na karcie wyborczej ma znaczenie – ale to nie powód, przecież, aby dać się uwieść kandydatom-cyrkowcom, harcownikom, i głupcom, których głównym zadaniem jest wzbudzić w nas najgorsze możliwe emocje, i w ten sposób pozbawić nas zdolności do racjonalnego myślenia.

Jakub Majewski

W tych sprawach nie ma miejsca na kompromis! Zobacz „Vademecum wyborcze katolika” wydane przez KEP

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(60)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie