Przekleństwa mają w sobie coś demonicznego, ponieważ burzą relacje, a to właśnie czyni diabeł. Dobrze wiemy, że nawet jedno złe słowo, słowo wulgarne, słowo oparte na bezrozumnej emocji, może zburzyć nawet na zawsze relacje międzyludzkie. Co robić? Musimy zdać sobie na nowo sprawę z wartości i powagi słów, które wypowiadamy czy piszemy – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Janusz Królikowski.
Księże Profesorze, czym jest przekleństwo?
Przekleństwo w sensie teologicznym jest wezwaniem imienia Bożego z intencją szkodzenia drugiemu człowiekowi. W tym przypadku mamy do czynienia z grzechem z dziedziny opisywanej przez drugie przykazanie Dekalogu. W sensie potocznym przekleństwo oznacza odwoływanie się w codziennym języku do słów wulgarnych, często także dwuznacznych, niejednokrotnie są one także skierowane przeciw drugiemu człowiekowi.
Wesprzyj nas już teraz!
W tym drugim znaczeniu przekleństwa są oznaką nie tylko braku kultury, ale po prostu prostactwa, małości duchowej, miałkości osobowej, grubiaństwa, by nie powiedzieć – chamstwa. Gdy są skierowane przeciw drugiemu człowiekowi, łącznie z intencją poniżenia go, wewnętrzną wolą szkodzenia mu, wywołania jakiegoś negatywnego skutku, są przejawem jakiegoś wewnętrznego barbarzyństwa. W jednym i drugim przypadku są one wyrazem jakiejś bezsilności.
Przekleństwa w niczym nie pomagają, a jednak jest jakieś społeczne przyzwolenie na nie. Wystarczy włączyć telewizję… Co się dzieje, że dziś tak łatwo przychodzi nam wypowiadane złych słów?
Niestety, mamy do czynienia z zalewem wulgarności we współczesnym życiu społecznym, co jest spowodowane brakami w wychowaniu, osłabieniem wagi nadawanej godności drugiego człowieka, delikatności we wzajemnych odniesieniach, ogólnym obniżeniem kultury, co widać choćby w literaturze współczesnej ewidentnie propagującej wulgarność, a także wpływem mediów społecznościowych. Dochodzi do tego przyzwolenie społeczne w postaci wulgarnego języka na rozmaitych manifestacjach, wydarzeniach publicznych, także w telewizji, w przedstawieniach kabaretowych. Wszyscy tłumaczą to potrzebą wyrażenia „emocji”, które stało się niemal zasadą życia społecznego. Mamy z tym zjawiskiem do czynienia także w debatach parlamentarnych, a parlamentarne komisje etyki milczą. Ubolewam, ale słyszałem odwołanie się wulgaryzmów na ambonie.
Takie zachowanie szokuje. Też słyszałam… ale nie wszystko da się wytłumaczyć emocjami?
Na szczególną uwagę na pewno zasługuje zagadnienie wspomnianych emocji. W dzisiejszej psychologii można wiele usłyszeć o uwalnianiu emocji, o potrzebie takiego właśnie doświadczenia, o wyrażaniu emocji, o jego wyzwalającym sensie. Odeszliśmy od tradycyjnego, oczywiście słusznego przekonania, że emocjami kierują się zwierzęta. Człowiek ma kierować się rozumem, właśnie podporządkowując mu emocje, czyli „pasje duszy”. Nie da się leczyć jednej choroby, proponując popadanie w inną.
Właśnie! Emocje rządzą nami, czy my – nimi…
Problemem podstawowym pozostaje więc odpowiednie rozumienie człowieka i jego godności oraz jego propagowanie. Nie możemy degradować się do poziomu zwierząt!
Chrystus pokonał diabła, ale kiedy przeklinamy to tak jakbyśmy mówili litanię do diabła. Jak radzić sobie z przekleństwami?
Rzeczywiście, przekleństwa mają w sobie coś demonicznego, ponieważ burzą relacje, a to właśnie czyni diabeł. Dobrze wiemy, że nawet jedno złe słowo, słowo wulgarne, słowo oparte na bezrozumnej emocji, może zburzyć nawet na zawsze relacje międzyludzkie. Co robić? Musimy zdać sobie na nowo sprawę z wartości i powagi słów, które wypowiadamy czy piszemy.
Z pomocą mogą przyjść słowa Pana Jezusa: „Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony” (Mt 12,36-37). Jest to niezwykle poważna przestroga, z której musimy zdawać sobie sprawę w codzienności.
Bardzo mocne słowa… Czasami może nie mamy świadomości, że przekleństwo – tak jak błogosławieństwo – ma moc sprawczą. W jaki sposób bronić się przed przekleństwem?
Współczesne badania nad językiem, zwłaszcza w nurcie filozofii analitycznej, pokazały, że w naszym języku jest bogaty zestaw słów, którym przypisuje się pewną siłę sprawczą. Jest to bardzo ciekawa obserwacja, która potwierdza nauczanie biblijne, zakazując słów, które miałyby jakąś negatywną siłę sprawczą. Trzeba więc strzec się takich słów, które w jakiś sposób mogłyby zaszkodzić nam i naszym relacjom. Słowa mogą burzyć, jak już wspomniałem, ale mogą także budować, a więc o nie przede wszystkim chodzi. Św. Paweł Apostoł podpowiada jednoznacznie: „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym” (Ef 3,29). Nic dodać, nic ująć.
Wydaje mi się, że bardzo brakuje nam właśnie tego nastawienia „budującego” w dzisiejszej kulturze, zwłaszcza literaturze, czy też nawet w nauczaniu kościelnym. Częściej sięgamy do przykładów negatywnych niż pozytywnych. Warto by sięgnąć w tym względzie do filozofii Sorena Kierkegaard, który opracował ważną teorię mowy budującej i jej znaczenia, a także sam napisał wiele „mów” o takim charakterze.
Czasami – mam wrażenie, że przekleństwa są używane jak lek na złagodzenie bólu. Czemu tak bardzo lubimy wulgarne słowa? Jak zatem złamać moc przekleństw?
Odpowiedź na to pytanie kryje się w tym, co już powiedziałem na temat emocji. Ludzie łudzą się, że dając upust emocjom, zwłaszcza tym negatywnym, mogą odzyskać spokój i siłę ducha. Jest to tylko złudzenie, gdyż w taki sposób tylko pogarszają swoją sytuację wewnętrzną. Pasje – emocje trzeba studzić, a nie rozpalać, mówiąc metaforycznie. Klasyczna asceza i duchowość mówiąca o potrzebie podporządkowania emocji rozumowi ma rację. Oczywiście, nie jest to bynajmniej proste, gdyż zakłada klasycznie biorąc – pracę nas sobą, samowychowanie, opanowywanie poruszeń itd. Powiedziałbym więc, że my nie tyle lubimy wulgarne słowa, ale po prostu jesteśmy bezmyślni w tym, co robimy i co mówimy. Trochę więcej czuwania nad sobą, połączonego oczywiście z wysiłkiem duchowym, mogłoby nam nadać bardziej ludzki kształt. Nie jesteśmy skazani na wulgarność.
Do kogo modlić się o zaprzestanie przeklinania?
Walka z taką wadą, na ile się orientuję, nie ma swojego własnego patrona. Wydaje mi się, że warto by sięgnąć na nowo do świętych, którzy odznaczali się w swoim życiu szczególną kulturą osobista, delikatnością, wrażliwość na wypowiadane słowo, na dobroć słowa, czy w ogóle na znaczenie słowa. Patronem naszego mówienia moglibyśmy ustanowić na przykład błogosławionego ks. Ignacego Kłopotowskiego, wielkiego apostoła słowa, beatyfikowanego w 2005 r. w Warszawie.
W dziedzinie słowa dobrze mogłaby zrobić lektura książki dominikanina Jacka Woronieckiego Około kultu mowy ojczystej (Lwów 1925). Autor zaprezentował w swoich refleksjach bardzo sugestywne spojrzenie na znaczenie odpowiedniego języka.
Jak jeszcze się bronić przez złem w mowie?
Na niektóre elementy walki duchowej w tej dziedzinie zwróciłem już uwagę. Proponuję sięgnąć na nowo do niedocenianych niestety ksiąg mądrościowych w Starym Testamencie, a możemy w nich znaleźć wiele bardzo praktycznych wskazań odnośnie do naszego języka. Przywołajmy kilka z dobrych rad dotyczących czuwania nad językiem i słowem, które w nich znajdujemy:
„Przewrotności ust się wystrzegaj, od fałszu warg bądź z daleka” (Prz 5,24);
„Usta sprawiedliwego są źródłem życia, usta bezbożnych gwałt kryją. […] Usta głupiego to bliska zguba” (Prz 10,11.14);
„Twardo stój przy swym przekonaniu i jedno niech będzie twe słowo! […] W mowie jest chwała i niesława, a język człowieka bywa jego upadkiem” (Syr 5,10.13);
„Lepiej się potknąć na gruncie pod nogami niż na wybryku języka” (Syr 20,18).
„Nie przyzwyczajaj ust swoich do obrzydliwego grubiaństwa, gdyż jest w nim grzeszna mowa” (Syr 23,13).
Mamy z czego się uczyć!
Dziękuję za rozmowę.
Marta Dybińska