Na Islandii trwa zaplanowany przez feministyczne środowiska strajk. To forma „sprzeciwu” wobec rzekomo powszechnej przemocy wobec kobiet i nierówności, rzecz jasna w ich zredefiniowanym znaczeniu. Do protestujących dołączyła szefowa rządu. Katrin Jakobsdóttir odłożyła 24 października na bok odpowiedzialność za państwo i zdecydowała się „nie pójść do pracy”.
– Nie będę tego dnia pracować i oczekuję, że tak samo zrobią pozostałe kobiety w rządzie – przywołuje słowa polityk portal polsatnews.pl. Jakobsdóttir, należąca do Ruchu Lewica – Zieloni dołączyła w ten sposób do „kvennafri”, w ramach którego feministki wzywają wszystkie Islandki do wstrzymania się od każdej formy pracy – również bezpłatnej.
Protest ma szczególnie zaszkodzić służbie zdrowia i placówkom edukacyjnym. Kobiety stanowią bowiem sporą część kadry medycznej i personelu szkół – szczególnie zdominowana przez Panie jest branża przedszkolna.
Wesprzyj nas już teraz!
Feministki chcą doprowadzić do paraliżu państwa, by wymusić… „całkowitą eliminację przemocy ze względu na płeć”. Ten przypominający wezwanie do „zniesienia ubóstwa” postulat uzasadniać mają statystyki wskazujące, że problem ten dotyka 40 proc. islandzkich kobiet. Trzeba jednak pamiętać, że feministycznie zdefiniowana „przemoc” to bardzo szeroka kategoria…
Protestujące środowiska domagają się również redukcji średniej różnicy płac mężczyzn i kobiet. „Równość szans” na Islandii ma więc zastąpić regulowana urzędniczo „równość rezultatów”…
Feministyczne idee i skrajna kontrola. Rządzący walczą z gotówka i chcą likwidować „lukę płac”
źródło: polsatnews.com
FA