Dziesiątki tysięcy Polaków przemaszerowały ulicami stolicy w kolejnym – już 14. Marszu Niepodległości. Tegoroczna edycja na sztandary przyjęła zaczerpnięte z hymnu hasło „jeszcze Polska nie zginęła”, naświetlając liczne zagrożenia, czyhające na państwową suwerenność. Sprzeciw wobec federalizacji Unii Europejskiej, masowej migracji, czy ekspansji antychrześcijańskiej rewolucji jak co roku stanowiły rdzeń imprezy. Mimo różnego rozkładu akcentów w kolejnych edycjach, najistotniejsza treść jaką przekazują manifestanci pozostaje bez zmian. Tymczasem rok w rok 11 listopada oczy całej Polski skupione są na tym patriotycznym pochodzie. Regularnie przyciąga on mnóstwo uczestników – a przecież kontrowersja jaką budzi oraz bezkompromisowy sposób wyrazu to coś, czego współczesny Kościół i prawica z przerażeniem unikają.
Race, głośne okrzyki, świadectwa głębokiego niezadowolenia z zastanej rzeczywistości politycznej. Kto uczestniczył w Marszu Niepodległości wie, że temu zgromadzeniu nie sposób odmówić charakteru. Tak było i tym razem. Przeszliśmy, pokazując jednoznacznie, głośno i bez kompromisów kim jesteśmy i w co wierzymy. W Polskę, w której to „Polak jest gospodarzem”. W Polskę opartą tylko na chrześcijańskich korzeniach. W Polskę, która pamięta o przeszłości i darzy czcią narodowych bohaterów…
To, że 11 listopada takie właśnie przesłanie przekaże całemu krajowi Marsz Niepodległości jest już dzisiaj jasne dla każdego. Impreza zadomowiła się w stolicy na dobre – przyciągając tłumy uczestników, spajając środowisko i skupiając na sobie uwagę opinii publicznej.
Wesprzyj nas już teraz!
Sukces imprezy nie był tymczasem wcale oczywisty. Mówiąc dosadniej – od początku mógł zdawać się mało prawdopodobny. Od pierwszej edycji wydarzenie było z jednej strony obiektem drwin, a z drugiej momentami budziło nawet przerażenie salonów, liberalnych redakcji i polityków rządzącej wówczas opcji. Marsz oparto w końcu na radykalnym charakterze i dosadnych hasłach – prosząc się tym samym o jego kontrowersyjną recepcję.
Gdy dziś po raz kolejny miałem szczęście maszerować w kierunku Stadionu Narodowego, nie widziałem, by ta aura zdołała jakkolwiek zaszkodzić manifestacji. Choć dla licznych redakcji i polityków uczestnik Marszu Niepodległości stał się synonimem „nacjozwierzęcia”, to po obecnych trudno spostrzec kompleksy, frekwencja nie szwankuje, a zgromadzeniu uwagę poświęcają również i jego oponenci. Negatywna recepcja zdaje się jedynie pomagać organizatorom osiągnąć cel wydarzenia: skandal wokół imprezy z całą pewnością wspomógł jej rozpoznawalność – a nieskłonność do zmiany jej natury zmusiła przeciwników, by to oni pogodzili się z patriotycznym pochodem w sercu liberalnej metropolii.
Tymczasem współczesny Kościół i wiele środowisk prawicowych próbuje w zalążku zdławić wszelką kontrowersję, jaką mogłyby wzbudzać swoją działalnością, dostosować się do oczekiwań i ugrzecznić. Tylko, gdy ludzie poczują się bezapelacyjnie „mile widziani” wśród wiernych, a nazwanie nikczemności i cnoty po imieniu nie będzie „urażać ich uczuć” będziemy mieli pole do ewangelizacji, głoszą liczne kręgi. By głosić Chrystusa homoseksualistom trzeba więc wyzbyć się (cierpiącej na brak operacjonalizacji) „homofobii”. By szerzyć chrześcijaństwo w świecie trzeba bić czołem przed fałszywymi religiami i strzec się otarcia o „prozelityzm”. W kwestiach, w których nasze stanowisko budzi zupełne niezrozumienie, musimy wreszcie uznać rację przeciwnej strony….
Ten zgeneralizowany skrót zdaje się przystawać m.in. do wniosków przyjętych podczas ostatniego synodu o synodalności, czy przekonań zwolenników dialogu międzyreligijnego. Kościół dąży dziś do poprawności – zamiast odkłamywać zarzuty pod swoim adresem bije się w pierś. Mógłby wyjaśniać szlachetne motywacje krucjat – woli jednak skłonić głowę przed ich potępieniem. Mógłby prostować karykaturalny obraz inkwizycji – wybiera odcięcie się od niej. „Już będę grzeczny – przepraszam”, słyszymy stale z ust czołowych pasterzy.
Jadąc w przedziale rannego pociągu do stolicy widziałem, jak na wyśmiewaną manifestację „troglodytów” jadą podekscytowani, radośni i energiczni ludzie. Pociąg z Krakowa pełen był znajomych twarzy: wszyscy w narodowych barwach i dobrych nastrojach. Głosimy Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów a głupotą dla pogan – brzmiał mi w uszach cytat z Pierwszego Listu Św. Pawła do Koryntian. Zastanawiałem się, gdzie zagubiliśmy pouczanie „Apostoła Narodów”.
Dla starożytności Ewangelia i chrześcijaństwo były wstrząsem, skandalem – godnym krwawych prześladowań. Dzięki temu mogły ruszyć stary porządek z posad i zastąpić go Dobrą Nowiną. Dziś mamy nie lada okazję do tego samego. Wolimy jednak nakrywać światło korcem i pozwalać wietrzeć soli świata…
Filip Adamus