Zmiana rządu w Polsce odbywa się dokładnie tak, jak mogliśmy to przewidzieć: jedni cieszą się, że odeszli źli i brzydcy PiS-owcy, inni opłakują Polskę, która musi stać się przecież straszliwie biedna pod rządami „niemieckiego agenta”. Gdyby czytać wyłącznie liberalne media, eksplodujące euforią na sam widok Donalda Tuska, można by pomyśleć, że jedynym wyzwaniem przed jakim stoi Polska to posprzątanie po totalitarnych rządach Kaczyńskiego i „powrót do Europy”. Proste? Może i proste, ale nic głupszego nie można było wymyślić.
Gdybym z pasją oddawał się wierze w teorie spiskowe, uznałbym z całą pewnością, iż niemal wszystkie media w Polsce stworzono jedynie po to, by metodycznie ogłupiały swoich odbiorców. Na palcach jednej ręki można policzyć medialne tytuły, podejmujące jakkolwiek rzeczową analizę tego, co obecnie dzieje się w Polsce. Natomiast media głównego nurtu żyją jedynie „odzyskaniem Polski” lub tej Polski utratą, tak jakbyśmy faktycznie przez ostatnie 30 lat nic nie robili, tylko na przemian niepodległość odzyskiwali (2005-07 oraz 2015 – 2023) i tracili (wszystkie inne lata poza tymi, w których rządził PiS).
Kpię, ale sprawa jest przecież poważna. Wszak do władzy wraca człowiek skompromitowany słabymi rządami w latach 2007-2014, które w istocie całkowicie zmarnowano, wyłączywszy radykalną reformę podniesienia wieku emerytalnego, co zresztą wyglądało bardziej jak pilotażowy program nowego systemu świadczeń społecznych dla seniorów wprowadzany, tak na wszelki wypadek, na razie tylko na wschodzie Europy. Wreszcie największą kompromitacją „tamtego” Tuska była jego spektakularna ucieczka do Brukseli na stanowisko szefa Rady Europejskiej. Bo choć objęcie samego stołka nie musi być z gruntu złe, to rezygnacja dlań z szefowania polskiemu rządowi ujawniła prawdziwą hierarchię wartości Donalda Tuska – najpierw zagranica i tamtejsze uznanie oraz apanaże, później zaś „urzędnicze” stanowisko w Polsce.
Wesprzyj nas już teraz!
Wziąwszy zatem pod uwagę dawną indolencję starego-nowego premiera, uważam, że więcej o jego „nowym otwarciu” mówi to, co w niedawnym expose przemilczał, niż to do czego się odniósł, stosując zresztą umiejętnie erystyczne sztuczki.
Czacha dymi
Nie mam wątpliwości, że swoistym preludium do expose Tuska było jego spięcie z Jarosławem Kaczyński, do którego doszło niedługo po głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu Mateusza Morawieckiego. To wówczas zobaczyliśmy „czas wrzeszczących staruszków” w praktyce. „Dziadki” zwarły się ze sobą w śmiertelnym uścisku, dowodząc, że do sejmu wraca stare, czyli bezlitosne okładanie się pałką po głowie przez leciwych polityków, rozstrzygających w parlamencie zadawnione spory. I tak Tusk przywalił Kaczyńskiemu bratem, a Kaczyński Tuskowi niemieckim agentem. Ot, coś czego nie widzieliśmy całe lata powraca, jak gdybyśmy cofnęli się w czasie.
Słuchając expose Tuska miałem wrażenie, że lider KO uderzając w Kaczyńskiego chciał się upewnić, czy faktycznie jego oponent nadal gra w tę samą grę co dawniej i czy w związku z tym on, Donald Tusk, może pozwolić sobie na kompletne zlekceważenie tego, co dla Polski naprawdę ważne, na rzecz ględzenia o tym, co kompletnie nieistotne, za to emocjonalnie rozbuchane do tak gargantuicznych rozmiarów, że „czacha dymi”.
Jeśli w wystąpieniu Tuska trzeba już wskazać na coś rzeczowego, to z pewnością potwierdziło ono obawy dotyczącego czekającego nas rychło skrętu w lewo. Zapowiedź liberalizacji prawa aborcyjnego, oddanie resortu edukacji Barbarze Nowackiej czy stworzenie kilku kompletnie niepotrzebnych ministerstw do spraw społeczeństwa obywatelskiego albo równości, to dowody na to, że lewica dostała szansę i zapewne nie zawaha się, by z niej skorzystać. Z drugiej strony jednak Tusk pozostał Tuskiem. Cytując św. Jana Pawła II, który do niedawna był przecież głównym celem ataków lewicowo-liberalnych mediów, czyli zaplecza KO, wysłał jawny sygnał, że duch Robespierra wcale nie będzie krążył nad tym gabinetem. Bo też kłopoty Tuskowi, to jasne dla wszystkich, którzy znają jego metodę, nie są potrzebne. Zresztą już sam fakt, że nie oddał ministerstwa edukacji Lewicy, walczącej do niedawna o ten stołek aż do wylania ostatniej kropli krwi i resztek potu, wskazuje, iż obawiał się utraty wpływu na ów newralgiczny przecież resort. Wszak wpuszczenie tam kogoś spoza KO mogłoby doprowadzić do niezręcznej dla Tuska sytuacji, że oto sprawy wymkną mu się spod kontroli.
Mimo to nie ulega jednak wątpliwości, że zmiany czekają nas poważne. Po pierwsze, na pewno zmienione zostanie prawo aborcyjne, po drugie – wprowadzone będą związki partnerskie. Nie mam wątpliwości, że oportunistyczny Tusk da zielone światło dla tych zmian, wszak będzie chciał rzucić to jako ochłap swojemu elektoratowi, żądnemu rozwalenia prawicowych „ograniczeń”.
Poza sygnałami wysłanymi w kwestiach obyczajowych, Tusk dumnie przemilczał wszystkie najważniejsze dla Polski sprawy, zakrzykując je nieustanną polemiką z PiS-em czy odczytaniem listu Piotra Szczęsnego – nieszczęśliwego człowieka, który popełnił samobójstwo pod Kancelaria Prezesa Rady Ministrów.
Dowiedzieliśmy się co prawda, że nowy premier nie zgodzi się na zmianę unijnych traktatów, ale nie wyjaśnił już, w jaki sposób chce tego dokonać. A rozgrywka wokół tych akurat kwestii została przez Brukselę przygotowana w oparciu o misterny plan i dlatego – jeśli nawet naiwnie wierzyć intencjom Tuska – potrzebna tu będzie wyjątkowa dyplomatyczna zręczność.
Wiemy też z expose, że lider KO chciałby i pomagać Ukrainie, i stawiać twardo polskie interesy w rozmowach z Kijowem. Tyle, że to komunał. Tusk w swoim wystąpieniu zupełnie pominął sprawę tego, o czym na Zachodzie mówi się już głośno – stopniowego wygaszania wsparcia dla walczących z Rosją Ukraińców i zmuszenia ich do rozmów z Putinem. Czy nowy rząd ma pomysł na to, jak zachować wpływ na ewentualne rosyjsko-ukraińskie negocjacje? Wybór Sikorskiego na szefa MSZ wskazuje raczej na charakterystyczny dla Tuska wybór słabego i pogubionego faceta, którego jedynym zasobem jest wpływowa wśród amerykańskich Demokratów żona. A i to zapewne dość niepewna waluta, jeśli wziąć pod uwagę możliwe zwycięstwo Donalda Trumpa.
Tusk nie raczył nam też powiedzieć, jakie będą kierunki rozwoju Polski. Chwalił się tym, że dostaniemy pieniądze z KPO, ale przecież to zaledwie marny zastrzyk finansowy. Nie wyjaśnił jednak, jakie jednak chciałby obrać kierunki inwestycji? Które sektory mamy rozwijać, by wyjść wreszcie z roli państwa na peryferiach gospodarczych Europy, dostarczającego innym krajom stosunkowo tanich miejsca pracy czy gwarantującego niewysokie koszty inwestycji? I co dalej z CPK? Czy mamy stawiać na lotnisko w Berlinie – jak do niedawna jeszcze mówili politycy KO – czy jednak ambitny projekt rozbudowy sieci komunikacyjnej w Polsce będzie przez Tuska kontynuowany? Jak poradzimy sobie z kryzysem energetycznym? Kiedy powstanie wreszcie elektrownia atomowa, której budowie sprzeciwia się Berlin?
Stracony czas?
I wreszcie: co z bezpieczeństwem Polski? Jaki mamy pomysł na Ukrainę? Hasło: „pomagamy sąsiadom w walce z rosyjskim agresorem”, jest puste, jeśli Zachód stopniowo wycofuje się z takiej pomocy. Polska bowiem niewiele może już Zełenskiemu zaoferować. Zatem jakie Tusk ma koncepcje? Chodzi o jakiś sposób na zakończenie wojny, na zawieszenie broni? Jak zamierza walczyć o przywrócenie Ukrainie stabilizacji i odbudowę tego kraju? Obecnie przecież jest to państwo właściwie umierające, podtrzymywane jedynie kroplówką przygotowaną dlań z euro i dolarów.
I wreszcie: co z Polską demografią? Jak Tusk zamierza sobie poradzić z problemem wymierania Polaków? Czy Tusk ma jakiekolwiek pomysły odwrócenia tego trendu?
Niestety, wydaje się, że nowy rząd Tuska – przy zgodnym aplauzie sprzyjających mu mediów – będzie miał jedną jedyną zasługę, która wszak da mu mandat do sprawowania władzy po wsze czasy: nie jest rządem, którym zawiaduje Kaczyński. I to wystarczy. Tak można wegetować, o ile tylko sprawnie obsłuży się wszystkich aparatczyków głodnych apanaży i państwowych fruktów, którzy przez lata stanowili wojownicze zaplecze KO.
Czekają nas zatem kolejne miesiące – a może i lata? – straconego czasu. Oby jak najkrócej.
Tomasz Figura
Mit „Koalicji 15 października” w expose Tuska. Górą emocje i poczucie „misji”