Porozumienie w sprawie paktu imigracyjnego oznacza w rzeczywistości drastyczne ograniczenie suwerenności poszczególnych państw, w tym Polski. Jest dowodem na kłamstwo ze strony Unii Europejskiej. Mamy do czynienia z antycywilizacyjnym paktem. Jest to przykład zwycięstwa ideologii lewicowej, ideologii multi-kulti: przekonania, że trzeba dalej rozbijać i niszczyć państwa narodowe na rzecz wytworzenia jakiejś dziwacznej mieszaniny kulturowo-cywilizacyjno-religijnej, która ma zastąpić dawniej istniejące w Europie narody – mówi w rozmowie z PCh24.pl Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.
Kiedy w środę większość opinii publicznej emocjonowała się zamieszaniem wokół TVP, w Brukseli osiągnięto porozumienie w sprawie paktu migracyjnego. Krótko mówiąc: albo przyjmiemy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, albo zapłacimy Brukseli haracz, zwany dla niepoznaki składką, ekwiwalentem bądź zadośćuczynieniem. Co to, zdaniem Pana redaktora, oznacza dla Polski i Polaków?
Wesprzyj nas już teraz!
Przyjęty w środę przez Brukselę pakt imigracyjny oznacza w rzeczywistości drastyczne ograniczenie suwerenności poszczególnych państw, w tym Polski i jest dowodem na kłamstwo ze strony Unii Europejskiej. Tak naprawdę jest to próba narzucenia wszystkim państwom należącym do UE absurdalnej, chorej i niebezpiecznej polityki migracyjnej, którą prowadzi od lat Bruksela. Nie ma się co dziwić, że nowa koalicja rządząca w Polsce z premierem Tuskiem na czele się temu nie przeciwstawiła, skoro politycy tejże koalicji mówili otwartym tekstem, że po dojściu do władzy będą spłacać dług zaciągnięty wobec UE dzięki któremu wygrali wybory w Polsce. Każdy, kto poświęcił chociaż chwilę na wysłuchanie tego, co mówili i mówią politycy obecnie rządzącej Polską koalicji, wie, że będą oni prowadzić politykę całkowitego podporządkowania Brukseli i Berlinowi. Nie musieliśmy wcale długo czekać, żeby się o tym przekonać.
Dlaczego wszystkie państwa – absolutnie wszystkie – UE zgodziły się na pakt migracyjny?
To bardzo dobre pytanie, ponieważ jeśli popatrzymy chociażby na badania opinii publicznej w poszczególnych państwach, to łatwo zauważyć, że w zdecydowanej większości ta opinia publiczna jest przeciwna dalszemu przyjmowaniu imigrantów. Przywołam tylko ostatnie badania z Francji, które pokazały, że aż 80 proc. Francuzów nie chce przyjmowania imigrantów.
Dlaczego jest to możliwe? To jest klasyczny przykład całkowitej ideologizacji polityki europejskiej. Gdyby Unia Europejska chciała zwalczać problem imigrantów, to nie tworzyłaby takiego paktu, który doprowadzi tylko do pogłębienia problemu. Stworzyłaby pakt OBRONY GRANIC EUROPY, gdzie poszczególne państwa zobowiązałyby się do tego, aby skutecznie i w sposób stanowczy walczyć z imigracją, która dociera do Europy. Podjęłyby kroki, aby tych imigrantów, którzy obecnie znajdują się na terytorium państw UE, wydalić ze Wspólnoty. Mam tutaj na myśli przede wszystkim tych imigrantów, którzy nie spełniają żadnych kryteriów uchodźczych, tylko są migrantami zarobkowo-socjalnymi, a tacy przecież dominują w Europie.
Taki pakt na rzecz OBRONY GRANIC EUROPY byłby lepszym rozwiązaniem niż to, co w środę powstało w Brukseli. W takim czymś moglibyśmy uczestniczyć z czystym sumieniem, ponieważ mógłby on prowadzić do rozwiązania kwestii imigracji. Niestety mamy do czynienia z paktem tak naprawdę antycywilizacyjnym. Jest to przykład zwycięstwa ideologii lewicowej, ideologii multi-kulti, czyli przekonania, że trzeba dalej rozbijać i niszczyć państwa narodowe na rzecz wytworzenia jakiejś dziwacznej mieszaniny kulturowo-cywilizacyjno-religijnej, która ma zastąpić dawniej istniejące w Europie narody.
W związku z tym można śmiało powiedzieć, że mamy do czynienia z oderwaniem się zarówno elit europejskich jak i elit państwowych od własnych społeczeństw. Owe elity zostały już wytresowane przez mędrców z Davos albo przez innych wielkich wizjonerów rzekomo nowej Europy, która to będzie Europą bezpaństwową, bezojczyźnianą itd. Jest to swego rodzaju Związek Sowiecki w nowej wersji, gdzie wszystko, co narodowo odmienne, ma ulec zatraceniu, zniszczeniu itd. Stąd zresztą bardzo częste odwoływanie się przez różnych przywódców i biurokratów europejskich do słynnego „Manifestu z Ventotene” Altiero Spinelliego, gdzie wprost mówi się o odrzuceniu zasady narodowej, przezwyciężeniu narodowej tożsamości etc.
Pakt migracyjny UE to jeden z elementów realizacji tego komunistycznego planu.
Nasi rodzimi obrońcy paktu migracyjnego podkreślają, że przecież chodzi tylko o relokowanie do Polski 2 500 imigrantów…
Tutaj nie chodzi o liczbę, ale o samą zasadę. Jeśli raz uzna się, że Unia Europejska ma prawo wymuszać na państwach wchodzących w jej skład przyjmowanie jakiejś grupy imigrantów, a te państwa albo muszą na to przystać, albo zapłacić, to jest tylko kwestią czasu, kiedy 2 500 imigrantów zmieni się w 5 000, potem 10 000, następnie w 100 000, a jeszcze później w 3 000 000.
W takiej dyskusji mamy bowiem do czynienia z zasadą równi pochyłej, czyli raz przyjęte błędne rozwiązanie z konieczności będzie nas prowadziło do kolejnych, dalszych, złych rozwiązań. Najważniejszy jest początek. Chodzi bowiem, raz jeszcze to podkreślam, o regułę, zasadę. Dalej jest tylko jej uszczegółowienie. Znacznie łatwiej więc było się przeciwstawiać w ogóle tej zasadzie niż jej konsekwencjom.
Przyjmiemy 2 500 migrantów i od razu odezwą się głosy: „Co to jest 2 500?! Przyjmijmy 5 000, to tylko 2 500 więcej!”. Potem usłyszymy: „Dlaczego nie 50 000? Przecież to tylko ilość ludzi, którzy zmieszczą się na stadionie narodowym!”.
Nie mam wątpliwości, że ten mechanizm będzie stale używany i doprowadzi nas do tego, że poszczególne państwa zostaną włączone w ten gigantyczny, chaotyczny kocioł migracyjny, który wytworzył się na Zachodzie.
Z drugiej strony słyszymy głosy, iż tak naprawdę chodzi o to, aby Niemcy i Francuzi pozbyli się „najgorszego elementu migracyjnego”, który bierze zasiłki, gwałci kobiety, handluje narkotykami i odpowiada za wiele innych przestępstw. Imigranci, którzy faktycznie pracują i budują PKB czy to Francji czy Niemiec zostaną tam, a wszyscy pozostali – roszczeniowcy i przestępcy – trafią do Europy Środkowej i Wschodniej. Czy zgadza się Pan z taką interpretacją?
Myślę, że jest ona tylko częściowo prawdziwa. Bardzo ważny w tym wszystkim jest bowiem aspekt ideologiczny. W przypadku Niemiec i Francji chodzi o rozkrzewienie tej samej choroby na zewnątrz.
Niemcy i Francja to państwa, które razem ze Szwecją i jeszcze kilkoma innymi krajami są największymi ofiarami błędnej polityki prowadzonej przez ich własne rządy. Normalnie powiedzielibyśmy, że jeśli ktoś się na czym sparzył, albo pomylił, to powinien przestrzec innych przed swoimi błędami i wezwać, aby ich nie popełnili. Tak powinna wyglądać realna solidarność we wspólnocie, jaką ponoć jest Unia Europejska.
Nie mamy jednak do czynienia z realną solidarnością, tylko z solidarnością ideologiczną. Solidarność ideologiczna polega na tym, że tę samą chorobę, którą ma się u siebie, siłą przerzuca się do innych krajów. W ten sposób rozszerza się zarazę. Liczy się przy okazji na to, że uniwersalizacja choroby doprowadzi do jej zniknięcia. To jest klasyczne myślenie bolszewickie. Bolszewicy najpierw zniszczyli własne państwo, a potem rozszerzali tę samą chorobę na inne.
Ponieważ ogół współczesnych elit francuskich i niemieckich jest przesiąknięty myśleniem komunistycznym i bolszewickim, to mamy do czynienia z tymi samymi mechanizmami: „skoro mamy problem, to podzielimy się nim ze wszystkimi dookoła”.
Tak jak wcześniej powiedziałem: na zdrowy rozum Francja i Niemcy powinny przestrzegać pozostałe kraje przed problemem i prosić, aby pomóc im go pokonać, bo sami się w niego wpakowali. Tak to powinno wyglądać, gdyby myślano zdroworozsądkowo. Niestety ideologia komunistyczna czy lewicowa ze zdrowym rozsądkiem nie ma nic wspólnego. Ona zasadza się na uniwersalizacji choroby: „im bardziej nam się nie udaje, tym bardziej chcemy, żeby innym też się nie udało”.
To się nazywa w dzisiejszym języku SOLIDARNOŚĆ.
Przymusowa solidarność…
To jest właśnie kwintesencja dialektyki komunistycznej i marksistowskiej eurokratów. Solidarność jest przymusowo-nieprzymusowa. Jest nieprzymusowa, bo każdy kraj może odmówić przyjęcia imigrantów, ale jednocześnie jest przymusowa, bo jeśli ich nie przyjmie, to będzie płacić haracz.
To w ogóle osobny problem: jak współczesna, europejska nowomowa próbuje zniszczyć wszelkie odniesienia czy relację między rzeczywistością, a prawdą, między sądem, a tym, do czego ten sąd się odnosi. My w naszym klasycznym języku powiedzielibyśmy, ze jeśli kogoś zmusza się do czegoś pod groźbą kary, to nie jest to solidarność, tylko przymus. W europejskim języku oznacza to jednak solidarność i wolność. Wolność to dla Brukseli uświadomiona konieczność dziejowa. Warto na to zwracać uwagę, ponieważ nowomowa czy dialektyka to kolejny element komunistycznego myślenia, który zdominował działanie UE i jej biurokratów.
Marks, Engels i Lenin przewracają się w grobie ze śmiechu…
Niestety nie tylko w grobie.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek