Czy poparcie części posłów PiS dla refundacji zabiegów in vitro z budżetu państwa to sygnał, że partia Kaczyńskiego jest gotowa na nowy, rozmyty konserwatyzm? Taki, który nie będzie „straszył” Matką Bożą w klapie, za to uwiedzie liberalnym podejściem do tak zwanych kwestii światopoglądowych.
Gdyby nie dwuznaczny stosunek polityków PiS do ustawy przyznającej refundację kosztów związanych z zabiegami in vitro, być może prezydent Andrzej Duda kilka razy zastanowiłby się, czy podpisywać ten akt prawny. Widząc jednak, że jego zaplecze jest w tej kwestii dalekie od jednomyślności, a jeden z liderów ugrupowania-matki Dudy, Mateusz Morawiecki poparł ów projekt, lokator Pałacu Namiestnikowskiego ochoczo ruszył z długopisem, by wesprzeć obyczajową rewolucję „uśmiechniętej Polski”.
Nie wydaje się, żeby doszło do tego z powodu jakiegoś niegodnego, politycznego paktu pomiędzy małym a dużym pałacem, czyli premierem a prezydentem. Wstęp do „liberalizacji” partyjnej ideologii PiS rozpoczął bowiem na poziomie deklaratywnym, ustami Morawieckiego ogłaszając gotowość do powrotu do tak zwanego kompromisu aborcyjnego. Rzecz jasna były już premier zrobił to po wyborach, walcząc rozpaczliwie o przetrwanie na stanowisku, wszak w trakcie swoich rządów nawet słowem nie zająknął się na ten temat.
Wesprzyj nas już teraz!
Jeśli faktycznie opcja na liberalizację stanie się faktem, nie będzie to pierwsza próba przeflancowania PiS na partię bardziej postępową. Nie tak dawno przecież Kaczyński firmował projekt „piątki dla zwierząt”, który miał stanowić swoisty przełom w pisowskiej doktrynie i szerzej otworzyć partię na wielkomiejskich liberałów. Wewnętrzny opór zdusił jednak tamten proces, choć apetyt prezesa na taki zwrot wydawał się być z początku niepohamowany.
Czy jednak faktycznie opcja na „cameronizację” PiS, czyli dokonywania rewolucji obyczajowej pod szyldem ugrupowania konserwatywnego – czego głośnym precedensem były zmiany wprowadzane w Wielkiej Brytanii przez Partię Konserwatywną dowodzoną wówczas przez Davida Camerona – faktycznie może przynieść kaczystowskiej prawicy spodziewany efekt, czyli wzrost popularności i powrót do władzy?
Współczujący konserwatyzm
Przenieśmy się na moment na Wyspy, by bliżej przyjrzeć się korzeniom zjawiska „cameronizacji”. Wspomniany już premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, rozpoczął proces ideowego rozwadniania Partii Konserwatywnej pod hasłem „współczującego konserwatyzmu”. W ten sposób brytyjski polityk – absolwent Eton i Oxfordu – chciał nie tylko zmiękczyć swój wizerunek wyalienowanego ze społecznych problemów człowieka z „wyższej klasy średniej”, ale też odpowiedzieć na eksplozję popularności lidera Partii Pracy, Tony’ego Blaira. Inaczej mówiąc: pomysł Camerona to nic innego, jak obranie kierunku na stopniową liberalizację brytyjskich konserwatystów. Główną osią tego procesu były reformy społeczno-gospodarcze, ale też – na skutek koalicji z Partią Liberalną – zwrotu w kwestiach obyczajowych, z głośną legalizacją małżeństw jednopłciowych na czele.
Cameron, choć uderzał w tony radykalnej przebudowy społeczeństwa (program „Big Society”), które – jak diagnozował – zostało uprzednio rozbite przez redystrybucyjny program Partii Pracy, okazał się, o zgrozo, neoliberalnym populistą. Dlaczego? Brytyjscy konserwatyści ocenili, że należy odbudować społeczeństwo obywatelskie i kapitał społeczny w ujęciu Putnamowskim czyli restauracji norm opartych na wzajemnym zaufaniu, lojalności i poziomych sieciach zależności. Całość stanowiła, jednak zgrabną „przykrywkę” dla kontynuowania neoliberalnej polityki gospodarczej, dającej preferencje wielkiemu kapitałowi.
Tym samym zmiana, zaproponowana przez Camerona, okazała się pozorna. Owszem, jego rząd wprowadził liczne preferencje dla organizacji trzeciego sektora, decentralizując państwo, jednak nie sposób porównać tego ze zwrotem jakiego dokonali w ideologii Partii Konserwatywnej jej XIX-wieczny polityk Benjamin Disraeli pod hasłem „One nation” czy w wieku XX tak zwana Selsdon Group z Margaret Thatcher na czele. Szczególnie tej ostatniej udało się – by użyć popularnego dzisiaj określenia w polskiej polityce – „wywrócić stolik”. To za jej sprawą odrzucono powojenny paradygmat państwowego interwencjonizmu, wspólny dla Partii Pracy oraz Partii Konserwatywnej. Thatcher idąc z duchem neoliberalizmu postanowiła na preferencje kapitału oraz liberalną indywidualizację.
Zmiany systemowe czy strukturalne w epoce rządów Camerona okazały się zatem – na tle poprzedników – raczej minimalistyczne, przeprowadzane w duchu współczesnej postpolityki, której głównym celem wydaje się to, by zmieniać wszystko, ale tak, by na koniec nie zmieniło się nic. Deklaratywnie plan byłego lidera Partii Konserwatywnej wydawał się ambitny, ale słusznie kojarzy się dzisiaj jedynie z kolejnym etapem demoralizacji społecznej (akceptacja dla instytucjonalizacji związków homoseksualnych) i rozwadnianiem czy – jak kto woli – umasowieniem i centrowaniem brytyjskiej prawicy.
Wracając jednak na polskie podwórko, nie wydaje się, by PiS chciał prezentować jakiś szerszy program społeczno-polityczny. Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego po expose premiera „rządu dwutygodniowego”, wskazywało raczej na zachowanie podziału między polityką „republikańską” Zjednoczonej Prawicy a liberalną Donalda Tuska. Mniejsza o to, na ile ten opis jest prawdziwy, faktem jest, że prezes nie oczekuje od swoich ludzi rewolucji.
Trzeba jednak pamiętać, że kilka lat rządów Morawieckiego odcisnęło na PiS swoje piętno. Premierowi udało się wylansować polityków pragmatycznych, którym ideowość nie przeszkadza w osiągnięciu wyborczego sukcesu. Nie brakuje też takich, dla których chrześcijaństwo to jedynie sztafaż, zasłona, za którą dotychczas wygodnie było się chronić, dopóki występy w Radiu Maryja czy poparcie ze strony duchownych dawało wyborcze punkty. Jednak stopniowy spadek znaczenia Kościoła i milczenie biskupów w sprawach licznych społecznych bolączek, dały tym politykom poczucie większej swobody w dostosowaniu się do laicyzujących się wyborców. Tutaj można wskazać chociażby Mariusza Kamińskiego, ale gdzieś wokół tej osi obraca się również ośrodek prezydencki, zawiadowany dzisiaj przez Marcina Mastalerka.
Czas próby?
Wygląda zatem na to, że grupa pragmatyków w PiS ma pomysł na korektę ideową. Owszem, hamulcowymi pozostaną politycy ideowi, którzy nadal potrafią skutecznie hamować liberalne „wojaże” partii Kaczyńskiego. Tak było chociażby w przypadku „piątki dla zwierząt”, ale także restrykcji covidowych, gdzie z kolei ogromną rolę odegrała grupa posłów skupiona wokół Anny Siarkowskiej (dziś jest już ona poza PiS). Pytanie tylko, na ile oni zdołają utrzymać kręgosłup. Znamienne, że brakuje im dzisiaj oparcia w Kościele, który – jeśli zabiera głos w kwestiach politycznych – to robi to nieomal szeptem, wystawiając na żer arcybiskupa Gądeckiego.
Wydaje się, że temat refundacji in vitro stanowił w gruncie rzeczy swoistą próbę przepychanek pomiędzy pragmatykami a ideowcami. Kaczyński będzie tu zapewne poszukiwał „złotego środka”. Może to prowadzić to stopniowego obniżania gęstości ideowego roztworu, szczególnie, że koalicja rządowa zapewne planuje testować PiS i prezydenta Dudę w kolejnych obyczajowych zagadnieniach, jak chociażby w sprawie związków partnerskich czy powrotu do „kompromisu aborcyjnego” a być może nawet liberalizacji „prawa” do zabijania nienarodzonych dzieci. Morawiecki i Duda mogą tutaj poszukiwać okazji do penetrowania kohort centrowych wyborców.
Szkoda, że PiS woli zajmować się woltami światopoglądowymi a nie zdecyduje się na jakąś bardziej ambitną zmianę w kwestii polityk publicznych czy budowania sprawnych instytucji państwa. Dotąd bowiem w praktyce rządów partii Kaczyńskiego jej liderzy poprzestawali na zmianie rozumianej wyłącznie w kluczu personaliów, czyli nasi górą, reszta precz. Jakie to przyniosło skutki, mogliśmy zobaczyć w ostatnich dniach, śledząc konflikt wokół TVP. Bezpieczniki, które pozwalały jeszcze kilka lat temu asekurować instytucje państwa przed ręcznym sterowaniem polityków i ich brutalną ingerencją, zostały przez PiS skutecznie wymontowane. To dlatego Tusk może dzisiaj łamać prawo. Wszak wykorzenia bezprawie bezprawiem czy – jak określiła to niezawodna „Wyborcza” – musiał wyrwać zęba. A tego przecież nie da się zrobić bez bólu i dyskomfortu. Także tego moralnego.
Jeśli zatem Polska potrzebuje dzisiaj zmiany, to na pewno nie takiej, która polega na demoralizacji kolejnymi aktami prawnymi, uderzającymi w fundamenty człowieczeństwa, czyli prawo naturalne. To prymitywne pójście na łatwiznę. Drogę tę, niestety, PiS zapewne wybierze, choć nie sądzę, by była to orientacja radykalna. Dopóki Kaczyński jest aktywny politycznie, będzie starał się zachować jedność w partii, nawet za cenę godzenia ognia z wodą. Stąd zapewne na pisowskim monolicie będą pojawiały się rysy, wszak z każdym rokiem przywództwo prezesa będzie słabło. A coraz częściej widać, że tylko on pozostaje lepiszczem tej partii.
Tomasz Figura