Wraz z dojściem do władzy lewicowej koalicji gwałtownie wzrosło ryzyko utraty przez Polskę suwerenności walutowej. Odejście od złotówki oznaczałoby dla nas znacznie więcej negatywnych skutków niż mogłoby się wydawać.
Gdy 1 stycznia 1834 roku powstawał Związek Celny, zapewne mało kto zakładał, że w ciągu zaledwie kilku dekad stworzy on podwaliny pod wielkie mocarstwo. Wszyscy w Europie wiedzieli, że Prusy są bardzo ambitne i wojownicze, ale spodziewano się, że swoją żądzę ekspansji zaspokoją – jak zwykle – na polu bitwy. Okazało się jednak, iż umiejętnie rozgrywając poszczególne państwa niemieckie, zdołały narzucić funkcjonowanie jednolitego pod względem handlowym obszaru, który bez konieczności podejmowania wielu działań zbrojnych uczynił państwo rządzone przez Hohenzollernów liderem całej Rzeszy. Późniejsze wojny z Austrią (1866) i Francją (1870 – 1871) okazały się dla Prus nadzwyczaj łatwe właśnie dlatego, że zasadnicza część batalii rozegrała się wcześniej na przestrzeni kilku dekad w dziedzinie gospodarczej. Wprowadzona w 1871 roku marka niemiecka stanowiła ukoronowanie długiego marszu ku potędze.
Wesprzyj nas już teraz!
Powtórka z historii
Znane powiedzenie głosi, że kto nie zna historii, jest skazany na jej powtarzanie. Niestety, w Polsce znaczna część polityków oraz społeczeństwa wciąż uparcie odmawia przyjęcia do wiadomości, że współcześnie Niemcy powtarzają wariant zastosowany już w XIX wieku i w oparciu o wspólne projekty gospodarcze dążą do odbudowania swojej imperialnej pozycji. Główną ideą przewodnią skłaniającą wszystkich aby przystąpili do Związku Celnego była chęć oparcia się dominacji Wielkiej Brytanii, a w dalszej kolejności także uzyskanie lepszej pozycji handlowej względem producentów z Francji i Rosji. Stosując szantaż i zastraszanie Prusy sprawiły, że w kilka dekad w jednolitym obszarze celnym, stanowiącym pierwowzór dla Unii Europejskiej, znalazły się praktycznie wszystkie kraje niemieckojęzyczne za wyjątkiem Austrii.
Mechanizm podboju przetestowany wewnątrz Rzeszy jest obecnie z powodzeniem realizowany na poziomie całej Europy. Wskazując na konieczność wspólnego przeciwstawienia się wyzwaniom, jakie stwarza gospodarcza dominacja Stanów Zjednoczonych (czy później Chin), w oparciu o mozolnie budowane struktury Berlin doprowadził w 1995 roku do wprowadzenia strefy Schengen. Wspólna waluta pojawiła się zaledwie cztery lata później, lecz schemat działania pozostał mniej więcej taki sam: metodą drobnych kroków, wykorzystując kolejne kryzysy i nie uciekając się od szantażu czy gróźb, z każdym rokiem poszerza się obszar unii celnej i walutowej oraz zwiększa kompetencje unijnych instytucji, które tak jak w XIX w. w pewnym momencie przestały być instytucjami Związku Celnego i utworzyły zrąb administracji nowego Cesarstwa Niemieckiego.
Moment, w którym Prusy zdołały proklamować powstanie Cesarstwa Niemieckiego, nie był przypadkowy. Pokonanie Francji i zajęcie Paryża było czymś więcej niż tylko wydarzeniem o charakterze militarnym, gdyż do tej pory Francja była wciąż bardziej bogata od swego sąsiada, o czym świadczył choćby fakt, że rynek finansowy Paryża ustępował jedynie Londynowi. Nałożenie na Francję ogromnych kontrybucji umożliwiło Niemcom przeżycie w kolejnych latach ery wielkiego wzrostu znanego jako Gründerzeit i od tego czasu same stały się źródłem kredytu dla innych państw.
Obezwładnić Polskę
Zachowując wszelkie proporcje można pokusić się dziś o tezę, że analogicznie dla współczesnych Niemiec przedmiotem szczególnej uwagi stała się odradzająca Polska. III RP nie może się oczywiście równać do Francji z XIX stulecia z jej imperium kolonialnym i potężnymi bankami finansującymi inwestycje na całym świecie. Polska nie jest obecnie mocarstwem, ale z perspektywy twórców europejskiego superpaństwa jest największym i najsilniejszym krajem, który potencjalnie może jeszcze przyjąć euro. Niewykluczone więc, że wraz z obezwładnieniem Polski i pozbawieniem jej ostatnich atrybutów niezależności, projekt nowego imperium zostałby w jakimś sensie domknięty na wzór pokonania Francji w 1871 r.
Polska nie jest potęgą, ale ma wciąż wiele atrybutów, które mogą to kiedyś zmienić. Dysponując znacznym terytorium, pracowitą populacją, niezniszczoną jeszcze tak silnie jak w krajach zachodnich tkanką społeczną, dużymi rzekami, portami, przyzwoitą siecią drogową czy też planami powstania CPK, staliśmy się dla niemieckiego sąsiada potencjalnie zbyt wielkim zagrożeniem, aby pozwolić mu na swobodny rozwój. Dojście do władzy jawnie proniemieckiego rządu w Polsce sprawiło, że doraźnie polski marsz ku coraz silniejszej pozycji został wstrzymany, ale trwały skutek może zostać osiągnięty dopiero wraz z wytrąceniem z ręki podstawowego oręża, czyli waluty.
Funkcjonujący w polskiej przestrzeni publicznej lobbyści bardzo często starają się zniechęcić nas do posiadania własnej waluty wskazując na to, że bez euro mamy drożej, w kraju jest mniej miejsc pracy a kredyt jest droższy. Ujmując rzecz nieco w uproszczeniu, ich zdaniem, kraj broniący swojej monety traci na tym materialnie. Z jakiegoś dziwnego powodu Niemcy przez większość XIX w. uczyniły jednak z kwestii utworzenia własnej marki prawdziwy priorytet polityki wewnętrznej i zagranicznej oraz – cóż za zbieg okoliczności – od czasu funkcjonowania tejże, obchodzącej obecnie 153. urodziny, zaliczają się do ścisłego grona światowych potęg.
Jak już wspomniano, Polska AD 2024 nie jest wcale mocarstwem, ale ma coś, czego większości strefy euro brakuje: wzrost gospodarczy. Pod względem gospodarczym obszar europejskiej unii walutowej przypomina oddział zakaźny, na którym wszystkie kraje, które przyjęły euro, w ostatnich latach zaraziły się tą samą chorobą gospodarczej stagnacji. Ostatnio przekonała się o tym choćby Słowacja, która przyjąwszy wspólną walutę w 2009 roku wyraźnie wytraciła swój wzrostowy impet z wcześniejszych lat. Z kolei kraje bałtyckie, które pomimo najwyższej inflacji w całej wspólnocie nie mogły liczyć na adekwatną reakcję EBC, zapłaciły za to wyraźną recesją. Obecnie jedynym krajem strefy euro, który zalicza jakiekolwiek imponujące wzrosty jest niewielka Irlandia. Bez wzrostu wypracowanego przez to państwo (4,9 proc. w 2023 roku) unia walutowa już w ubiegłym roku znalazłaby się w technicznej recesji.
Stymulowanie długiem
Przyczyn marazmu panującego w strefie euro jest stosunkowo wiele. Destrukcyjna pod niemal każdym względem tzw. polityka pandemiczna jedynie przyspieszyła działanie wielu szkodliwych procesów ciągnących się od lat. W strefie euro co najmniej od czasów kryzysu z 2008 roku pomysły na rzecz pobudzenia wzrostu sprowadzają się do uruchamiania wielkich pakietów stymulacyjnych, takich jak choćby Plan Junckera czy też najnowszy Fundusz Odbudowy. Każdorazowo przynoszą one ze sobą coraz większy zakres interwencjonizmu, wspierają nierentowne przedsięwzięcia oraz zwiększają zakres zadłużenia (skrywanego ostatnio pod postacią wspólnego długu). Pomimo tego w czasie ostatniego szczytu w Davos przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała uruchomienie nowego wielomiliardowego funduszu spod znaku zrównoważonego rozwoju, który może co najwyżej powielić błędy wszystkich dotychczasowych. Unia Europejska traci na konkurencyjności, ma obsesję na punkcie biurokracji, nie nadąża w technologicznym wyścigu zbrojeń a im bardziej „stymuluje” się ogromnymi ilościami pieniędzy, tym mniejszy jest w stanie wygospodarować z tego wzrost.
W porównaniu do strefy euro Polska gospodarka zachowuje wciąż pewne oznaki zdrowia. Poszczególne rządy po 1989 roku dawały nam wiele powodów do narzekań, ale mimo wszystko przez lata utrwalił się w ramach polityki gospodarczej pewien konsensus, który pomimo rozmaitych Polskich Ładów, podatków Belki, kradzieży pieniędzy z OFE czy lockdownów pozwolił nam utrzymać wzrostowy kurs. Jednym z głównych autorów naszego sukcesu w tym zakresie jest bezsprzecznie złotówka, która nie jest walutą doskonałą, ale za to pozwalała zawsze dotąd skalibrować politykę monetarną i gospodarczą pod własne potrzeby oraz nie importować poprzez walutę cudzych błędów, co najlepiej pokazał kryzys 2008 roku.
I właśnie fakt, że Polska radzie sobie dzięki złotówce odrobinę lepiej niż reszta kontynentu, wypracowując nawet kilkuprocentowy wzrost gospodarczy, stanowi dla europejskiego „oddziału zakaźnego” powód do szczególnej frustracji. Znajdujące się obecnie w fazie deindustrializacji Niemcy chcą do spółki z Francją odebrać Polsce główny atrybut niezależności gospodarczej aby posilić się naszym wzrostem. Ewentualne wchłonięcie Polski do strefy euro nie uczyniłoby nagle z euro najważniejszej waluty rezerwowej świata; z perspektywy marazmu umacniającego się na zachodzie kontynentu, dużą satysfakcję dałaby już sama siłowa inkorporacja „drugiej Irlandii”, która wypracowywałaby wzrost na poczet wszystkich krajów członkowskich.
Realizacji scenariusza likwidacji naszej niezależności walutowej trzeba więc zapobiec za wszelką cenę także dlatego, że europejska wspólnota, odwracając się coraz bardziej od wolnościowego modelu gospodarczego i społecznego, podąża w coraz bardziej niebezpiecznym kierunku wytyczonym przez walutę cyfrową banku centralnego. Według ostatniego raportu Europejskiego Banku Centralnego z października ubiegłego roku, prace nad tym na wskroś totalitarnym narzędziem przebiegają zgodnie z harmonogramem i można zakładać, że w razie przyjęcia euro, w miejsce dopuszczającego wciąż pewien zakres swobody rodzimego pieniądza, otrzymalibyśmy walutę permanentnej inwigilacji. Nie ulega również wątpliwości, że wyrwany z obecnych ograniczeń systemowych cyfrowy pieniądz byłby niezwykle narażony na hiperinflację. Decydując samodzielnie o podaży i cyrkulacji pieniądza (tj. bez bezpieczników, które zapewnia dziś choćby system bankowy) Europejski Bank Centralny stałby się naszym panem życia i śmierci.
Ostatnio coraz większą gotowość do przyjęcia euro wykazują Czechy, co mimo wszystko może nieco dziwić, wziąwszy pod uwagę umacniającą się pozycję ich korony. W razie gdyby taki scenariusz się zmaterializował, presja na przyjęcie wspólnej waluty wzrosłaby jeszcze bardziej, choćby ze względów praktycznych związanych z sąsiadowaniem z tak dużą liczbą krajów posługujących się euro. Złotówki trzeba jednak bronić jak niepodległości, ponieważ jest ona faktycznie tożsama z niepodległością. Utraciwszy ją możemy się obudzić się w koszmarze cyfrowej inwigilacji, gospodarczego marazmu i politycznego podporządkowania. Odważmy się połączyć kropki, bo istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że planowany do końca dekady moment uruchomienia cyfrowego euro jako symbolu nowego superpaństwa może się zbiec w czasie z likwidacją naszej narodowej waluty.
Jakub Wozinski