Producenci wędlin protestują przeciwko nazywaniu wędliną czegoś, co nie zawiera ani grama mięsa. Stowarzyszenie Rzeźników i Wędliniarzy RP wraz z 12 organizacjami wystosowało w tej sprawie pismo do Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi Czesława Siekierskiego.
Wędliniarze apelują w sprawie skutecznej „ochrony nazw mięsnych, które są wykorzystywane w oznaczaniu produktów alternatywnych pochodzenia roślinnego”. Ich zdaniem takie oznakowanie może wprowadzić konsumentów w błąd, co potwierdzają przedstawione badania.
Choć poprzedni rząd zajął się projektem rozporządzenia w sprawie znakowania poszczególnych rodzajów środków spożywczych, w dokumencie wymieniono tylko 4 nazwy, które mają podlegać ochronie. Zabrakło chociażby najbardziej popularnych parówek, burgerów, czy kabanosów.
Wesprzyj nas już teraz!
Autorzy pisma podkreślają, że w rzeczywistości na rynku roślinnych odpowiedników mięsa wykorzystywanych jest przynajmniej 40 określeń produktów, w tym np. salami, smalec, kotlet, pasztet, czy schab. Podkreślają także, że „tak ważny dokument powinien z jednej strony chronić wszystkie produkty mięsne, których nazwy są obecnie wykorzystywane przez producentów tzw. roślinnych zamienników, a z drugiej zabezpieczyć pozostałą terminologię mięsną, która w przyszłości może zostać użyta do nazywania produktów roślinnych i daje szansę na skuteczną i jednoznaczną ochronę określeń produktów mięsnych”.
Jako przykład rozwiązań systemowych wskazują prawodawstwo francuskie, gdzie jeśli jakiś specjał podający się z mięso zawiera zbyt dużo białek roślinnych, nie może udawać klasycznej mięsnej wędliny, czy kotleta. W przepisach wymieniono około 100 nazw.
Źródło: salon24.pl
PR
Restauracja wegańska zaczęła serwować mięso. Zostali zwyzywani od zdrajców i morderców