Watykan stanowczo przekonuje, że dokument Dykasterii Nauki i Wiary nie zmienia doktryny o małżeństwie. Nie afirmuje, ani nie usprawiedliwia nieuregulowanej relacji. W żaden sposób jej nie rozgrzesza. Warto więc odpowiedzieć sobie na jedno, ale za to bardzo ważne pytanie; to po co w ogóle został wprowadzony?
Jeszcze przed oficjalnym tłumaczeniem, z niedźwiedzią przysługą Dykasterii przyszli słowaccy i czescy biskupi. Wychodząc przed szereg orzekli, że nie zabronią błogosławieństw parom nieuregulowanym, ale jako że Fiducia supplicans nie zmienia doktryny, zainteresowanym należy uświadomić, że proszą o „(…) uwolnienie od wszystkiego, co w życiu danej osoby jest sprzeczne z Ewangelią, jak również o umocnienie do życia zgodnego z wolą Bożą”.
Co to w praktyce oznacza? Zgodnie z oceną słowackich biskupów, Kościół w takiej sytuacji nie robi nic innego, jak wzywa do nawrócenia. Czyli przypomnijmy: w przypadku par nieuregulowanych – zaprzestania życia jak mąż z żoną; a jeżeli jest to niemożliwe, wprost do rozstania. Natomiast w odniesieniu do par homoseksualnych – życia w czystości, co ponownie, może być niezwykle trudne w przypadku pozostawania w intymnej relacji.
Wesprzyj nas już teraz!
A teraz pytanie za sto punktów. Która para dobrowolnie uda się po błogosławieństwo umacniające w decyzji o rozstaniu?
Równie dziwnie brzmi przekonywanie, że chodzi o błogosławieństwo pary, a nie związku. Pozostawiając na boku kwestie tłumaczenia (polski „związek” nie oznacza tego samego co angielskie, „union”), co to oznacza w praktyce? Mieszkacie razem, śpicie razem, wychowujecie dzieci. Ale wasza relacja nie jest sformalizowana. Czy to sprawia, że nie nazwalibyście swojej sytuacji związkiem? Na czas otrzymania błogosławieństwa, nagle przestajecie nim być? Któremu elementowi waszej relacji Kościół nie błogosławi, ponieważ jest już z kategorii związku, a nie pary?
Fiducia supplicans, mimo potwierdzenia paradygmatu Kościoła „wychodzącego na peryferie”, nie jest potrzebna również samym osobom homoseksualnym. Naprawdę, parafrazując red. Franciszka Kucharczaka, nie potrzebna im do szczęścia akceptacja starców w śmiesznych sukienkach. Naginając się do świata, Kościół nie przyciągnie ich do Chrystusa. A już na pewno nie skłoni do porzucenia grzesznego życia.
Podczas, gdy my tracimy niepotrzebnie energię na jałowe dyskusje o różnicach między związkiem a parą, sami autorzy dokumentu tłumaczą (dopiero nieco ponad miesiąc od publikacji), że „prawdziwą nowością tej Deklaracji (…) nie jest możliwość błogosławienia par nieregularnych”.
Jak przekonuje kard. Fernandez, autor książek o orgazmach i mistyce, nowa jakość Deklaracji zawiera się w zaproszeniu do „rozróżnienia między dwiema różnymi formami błogosławieństw: „liturgicznymi lub zrytualizowanymi” a „spontanicznymi lub duszpasterskimi”.
„Centralnym tematem, który szczególnie zaprasza nas do pogłębienia, wzbogacającego naszą praktykę duszpasterską, jest szersze rozumienie błogosławieństw i propozycja większego upowszechnienia błogosławieństw duszpasterskich, które nie wymagają tych samych warunków, co błogosławieństwa w kontekście liturgicznym lub obrzędowym” – czytamy w wyjaśnieniach Dykasterii Nauki i Wiary.
Wszystko wspaniale, tylko dlaczego znów do refleksji nad charakterem posługi duszpasterskiej służy temat LGBT+ i rozwodników w ponownych związkach? Podobne tłumaczenia wyglądają jak próba usprawiedliwienia w oczach oburzonych wiernych, przy jednoczesnym puszczeniu oka do właściwych adresatów. Kto ma wiedzieć ten wie; na przykład franciszkowy faworyt o. James martin SJ, który w dniu publikacji dokumentu zdążył podziękować autorom, wrzucając zdjęcie „błogosławieństwa” dwóch amerykańskich homoseksualistów, trzymających się za ręce.
Podczas gdy teologiczne dysputy nad charakterem błogosławieństwa będą trwały w najlepsze, praktyka duszpasterska skierowana do „prostego Ludu Bożego” poczyni kolejne kroki w kierunku akceptacji związków jednopłciowych. Podobnie jak publikacja Amoris Laetitia, stawiająca – teoretycznie – wysokie wymagania rozeznającym, w praktyce umożliwiła masowe udzielanie Ciała Chrystusa rozwodnikom w ponownych związkach, czyli de facto zalegalizowanie rozwodów (przypadek diecezji Buenos Aires, Malty itd.)
Na taki dokument jak Fiducia supplicans czekali wyłącznie rewolucjoniści wewnątrz Kościoła, przekonani o rozgrzeszającej sile uczucia, którego nie należy odmawiać nikomu. Wierzący, zgodnie z humanistycznym credo, że do szczęścia wystarczy słuchać głosu serca i podążać za jego wskazówkami. Wszak – jak przyznał sam papież – kiedy udziela błogosławieństwa, to nie żadnemu związkowi jednopłciowemu, ale „dwóm osobom które się kochają”.
Należy więc włączać wszystkich i każdego. A przy okazji równać wymagania w dół. Tylko potem nie dziwmy się, że kościoły świecą pustkami. Podobną naukę, często w dużo lepszym wydaniu, ludzie znajdą w filmach.
Piotr Relich