Nieczęsty to obraz, gdy popkultura pokazuje beznadzieję i rozpacz świata, który nie poznał jeszcze Chrystusa.
Naprawdę trudno zrozumieć, w jaki sposób epickie dzieło z 2022 r. nie obiło się większym echem. Wszak na pierwszy rut oka „Wiking” był w zasadzie skazany na sukces: poruszał niezwykle popularny temat (patrz: serial o tym samym tytule), posiadał gwiazdorską obsadę (Alexander Skarsgård, Ethan Hawke, Nicole Kidman, Anya Taylor-Joy, Björk, Willem Dafoe), ogromny budżet i opartą o szekspirowski dramat fabułę. Sceny walki zachwycają swoją brutalnością, charakteryzacja i kostiumy stoją na najwyższym poziomie, muzyka i pejzaże doskonale oddają mroczny klimat X-wiecznej Skandynawii, a dynamiczne ujęcia ukazują najwyższy kunszt operatorski.
Być może jednak, grzechem pierworodnym Eggersa jest jego zamiłowanie do realizmu i historycznej wiarygodności. Widocznego nie tylko w elementach uzbrojenia, architekturze czy modzie, lecz przede wszystkim w sposobie myślenia wczesnośredniowiecznych bohaterów.
Wesprzyj nas już teraz!
Zamiast bowiem dołączać do chóru wielbicieli wykreowanych przez popkulturę honorowych i walecznych wikingów, brutalne i oniryczne kino skutecznie rozbraja współczesną wersję mitu o szlachetnym dzikusie. Oświeceniową legendę stojącą u podstaw XXI-wiecznej reakcji pogańskiej.
Przedchrześcijańska Islandia spływa krwią i łzami, ziemia jęczy w bólach zakutych w kajdany nie-ludzi; to kraina zarządzana przez watażków siejących śmierć i spustoszenie, wiedzionych przez bełkoczących w oparach delirium szamanów. W tym świecie bogowie domagają się ludzkiej krwi, miłość ustępuje zalegalizowanej prostytucji, dobro utożsamione jest z interesem dynastii, a jedyną siłą zdolną utrzymać przy życiu jest nienawiść i zemsta.
Być może wykreowany przez Eggersa obraz jest na tyle prawdziwy, że dla zsekularyzowanego, a jednocześnie wracającego do pogańskich korzeni świata, wręcz niestrawny.
Religia niewolników
Dzisiaj w Polsce nie brakuje wyznawców Światowida, Peruna, Mokoszy czy Welesa. I choć wśród nich znajdziemy wielu pasjonatów historii i archeologii, przedstawicieli wiary (albo przekształconej przez popkulturę i indyferentyzm religijny projekcji wiary) przedchrześcijańskich przodków, nader często cechuje silny idealizm. Widoczny zarówno w podejściu do własnej religii, jak i historycznych społeczeństw, które nie różniły się za bardzo od eggersowskiej wizualizacji.
Przekonania o mitycznej wolności Słowian bledną wobec faktu, że książęta panujący między Bugiem a Odrą z zakuwania własnych braci w kajdany stworzyli dochodowy biznes. Usprawiedliwieni prawem zemsty, lokalni watażkowie wymieniali pobratymców na żydowskie dirhemy, a skala procederu była tak ogromna, że rosłych blondynów czy niebieskookie kobiety można było spotkać od Kordoby po Bagdad.
W czasach brutalnej siły i zwierzęcych instynktów, nie mogło być mowy o prawdziwym małżeństwie. Jak w każdym stadzie, samiec alfa (i jego ludzie) mogli mieć tyle żon, ile tylko zdołali utrzymać. Cała reszta skazana była na przymusową monogamię, a nawet dzielenie żon z najbliższymi krewnymi. Relacja mąż-żona przypominała bardziej umowę handlową, której przedmiotem byli przyszli potomkowie z jednej strony, a wikt, opierunek i pozycja społeczna z drugiej. Choć mężczyzna mógł zaspokajać swoje potrzeby w niemal nieograniczony sposób, zamężna kobieta karana była za niewierność okaleczeniem lub nawet śmiercią.
Krwawe bóstwa
Ale pomijając wymiar cywilizacyjny „religii Słowian”, a właściwie jego brak, niepokojem napełnia również sama obrzędowość. Niech nie zmyli nas pozytywny PR Wianek, Nocy Kupały czy postrzyżyn. Jak przekonuje Jarosław Molenda, autor książki „Ofiary z ludzi. Od faraonów do wikingów”, rzadko które społeczeństwo rezygnuje ze śmierci rytualnie zadanej człowiekowi lub zwierzęciu w imię dobra ogółu.
Ociekające posoką mezoamerykańskie piramidy, kamienne paleniska na kananejskich wzgórzach, pomorskie kurhany pełne rozłupanych czaszek czy mrożące krew w żyłach zapiski o ludzkich ofiarach w Uppsali; dzisiaj nie mamy wątpliwości, że pogańscy bogowie pragnęli ludzkiej, w tym i dziecięcej, krwi. Choć cierpimy na niedobór śladów na temat naszych przedchrześcijańskich przodków, naiwnym byłoby sądzić, że Słowianie byli pod tym względem wyjątkowi.
Prawdziwe pogaństwo
Dzisiaj żaden rodzimowierca nie gloryfikuje już niewolnictwa, poligamii czy składania krwawych ofiar. Ich poglądy na temat monogamii, rodziny czy honoru są wtórne wobec chrześcijaństwa, a lewicujące młode pokolenie niesie na sztandarach zarówno cześć dla Mokoszy, jak i wrażliwość wobec zmian klimatu i „praw” LGBT+.
Bo wcale nie trzeba identyfikować się jako neo-poganin, by w rzeczywistości nim być. Wystarczy, jak czyni to coraz więcej ludzi, pokładać swoją ufność w bałwanach.
Czymże bowiem różnią się dzisiejsi wróżbiarze, czarownice czy szeptuchy od ówczesnych guślarzy i żerców? Choć karty zastąpiły kości zwierząt, a do wyroczni można zatelefonować, ludzie wciąż zwracają się do tych samych, mrocznych i wrogich człowiekowi sił. Podobnie jak przed tysiącem lat proszą je o rozwiązanie życiowych problemów, poradę, wizję przyszłości. A one często i chętnie pomagają, ale za cenę dużo wyższą niż koszt połączenia czy wejściówkę na seans spirytystyczny.
Różnica tkwi jedynie we wrażliwości. Zamiast wprowadzać się w narkotyczny szał, wróżbita spokojnie odczytuje karty tarota. Zamiast na górskich ołtarzach, ofiary hedonizmu i lubieżności giną w zaciszu aborcyjnych „klinik”. Prostytucja świątynna została odarta z nadprzyrodzoności i sprowadzona do pornograficznej mechaniki.
Tam gdzie ginie prawdziwa wiara, rodzi się zabobon. Kiedy Kościół milknie, do głosu dochodzą trybalistyczne odruchy. I zaczynają kształtować życie nie tylko poszczególnych osób, ale i całych społeczeństw. Znamienne, że podczas tegorocznego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, gdzie konsekwentnie odmawia się głosu chrystusowej Ewangelii, znalazło się miejsce dla rytuałów…amazońskiego szamana.
Piotr Relich