Ewangelię trzeba głosić zdecydowanie i jasno. – My nie mamy dostosować się do czasów, ale do Jezusa Chrystusa. Nie ma innego wyjścia niż wierność przesłaniu Ewangelii i głoszenie jej z silnym przekonaniem i jasnością. Młodzi ludzie, którzy nawracają się albo wracają do Kościoła katolickiego, czynią tak ze względu na takie silne przekonania, a nie ze względu na rozmyte przesłanie – mówi bp Jan Hendriks z holenderskiej diecezji Haarlem-Amsterdam.
Według biskupa Hendriksa katolicyzm w Holandii był skażony brakiem duchowości. Od czasów reformacji aż do Napoleona katolicyzm był w tym kraju w ogóle zakazany. Później nastąpił gwałtowny rozwój różnych struktur i instytucji, ale wiązało się to właśnie z pewnym zlekceważeniem czy pominięciem wymiaru modlitwy i wiary. Dostrzegł to Karol Wojtyła odwiedzając Niderlandy po II wojnie światowej: zrobiła na nim wrażenie znakomita organizacja holenderskiego katolicyzmu, ale zastanowił go zarazem brak duchowości. Te tendencje zostały tylko wzmocnione w okresie II Soboru Watykańskiego.
– Sobór postrzegano jako przełom, jako nowy początek – powiedział biskup w rozmowie z portalem „The Pillar”. – Nikt nie studiował dokumentów [Soboru], widziano w nich tylko znak nowego początku. Zaraz po Soborze mieliśmy Niderlandzki Sobór Duszpasterski, który zrodził bardzo liberalną atmosferę. Omawiano celibat kapłański, seksualność, rolę kobiet w Kościele – wspominał.
Wesprzyj nas już teraz!
– Bardzo liberalna stała się liturgia. W ciągu kilku miesięcy przeszliśmy od Mszy trydenckiej do bardzo liberalnych eksperymentów, w których modlitwa Eucharystyczna nie była w ogóle modlitwą, a czasami nie było nawet konsekracji. To było straszne – dodał.
Do tego doszło bogactwo, bo Holandia po II wojnie światowej stała się bardzo zamożnym krajem. Ludzie nabyli nowej mentalności, chcieli uwolnić się od wszystkich hierarchii. Biskupi zaczęli oddawać szkolnictwo w ręce świeckich, a to niekoniecznie przynosiło dobre konsekwencje.
Dziś Kościół w Holandii jest zmuszony zamykać kościoły. Jak tłumaczy biskup, po prostu brakuje pieniędzy, by je utrzymać. – Rząd nie płaci na kościoły, musimy to robić sami. […] Nie możemy utrzymać ich wszystkich, bo zwłaszcza na wsiach bardzo mało ludzi chodzi do kościoła. Dlatego musimy podejmować decyzje, które nikomu się nie podobają. Mi też się nie podobają, ale nie wszystko da się zrobić – stwierdził.
Jak przyznał, dla wielu ludzi jest to bardzo stresująca sytuacja, zwłaszcza dla księży. Niestety, niektórzy chcą, aby kościoły nie były sprzedawane, jednak nie są zainteresowani Mszą świętą – chcą, aby kościoły służyły jako centra spotkań dla lokalnej społeczności. Nie da się jednak tego utrzymać z pieniędzy parafii, bo nie do tego służy kościół.
Zapytany o dialog ze współczesnością stwierdził, że należy przyjmować wszystkich ludzi, ze wszystkich środowisk – ale nigdy za cenę rozmywania Ewangelii. Ewangelię trzeba głosić zdecydowanie i jasno. – My nie mamy dostosować się do czasów, ale do Jezusa Chrystusa. Nie ma innego wyjścia niż wierność przesłaniu Ewangelii i głoszenie jej z silnym przekonaniem i jasnością. Młodzi ludzie, którzy nawracają się albo wracają do Kościoła katolickiego, czynią tak ze względu na takie silne przekonania, a nie ze względu na rozmyte przesłanie – powiedział.
Według biskupa najważniejsze jest, by młodzi ludzie czuli, że żyją we wspólnocie. W Holandii jest obecnie 44 seminarzystów; w większości wywodzą się z takich środowisk jak Droga Neokatechumenalna, Opus Dei albo parafie, które prowadzą bardzo aktywne życie i budują wspólnoty młodzieżowe. Wielu seminarzystów jest też obcokrajowcami, dlatego biskup dużą nadzieję pokłada w międzynarodowym charakterze swojej diecezji.
Źródło: pillar-catholic.com
Pach