29 marca 2024

W jakim celu dźwigamy krzyż? Czy po to, by go nosić – czy żeby donieść? Czy Pan Bóg chce nas tymi krzyżami gnębić, czy może raczej oczyścić? Czy mamy skupiać się na samej drodze krzyżowej, czy też na Ukrzyżowaniu, aby to, co w nas bolesne i nieuduchowione przemieniło się i stało źródłem miłości? Warto zadać sobie te pytania u końca Wielkiego Postu.

 

Rozważając tajemnicę krzyża w codziennym życiu doszedłem do nader prostego, a jednak w jakiejś mierze nieoczywistego wniosku… Krzyż otrzymujemy nie po to, żeby go nosić, lecz aby go donieść i dokonać faktycznego (choć odbywanego w duszy czy też w psychice), a nie symbolicznego ukrzyżowania.

Wesprzyj nas już teraz!

Tymczasem nosimy krzyż, utyskując często na takie czy inne przeciwności zewnętrzne, a przede wszystkim na to, co przeszkadza nam od wewnątrz: błędy naszych rodziców skutkujące naszymi własnymi wyrwami w charakterze czy w osobowości; rany, jakie otrzymywaliśmy w dzieciństwie i w dorosłym życiu; wreszcie te, które sami sobie zadaliśmy, popełniając grzechy ciężkie.

Dzisiaj – po rewolucji seksualnej i w czasie, gdy wmawia się nam, że wszystko jest płynne, od moralności aż po tożsamość – jesteśmy szczególnie zranieni przez grzech pierworodny i inne grzechy, szkodzące nieraz rodzinom od pokoleń. Dokładają się do tego: ogólny wysyp chorób cywilizacyjnych i niestabilność psychiczna człowieka, który zatraca wszelkie tradycyjne „struktury”: pojęcie na temat własnej tożsamości jako istoty psycho-fizycznej, której dusza posiada trzy władze (rozum, wola i pamięć) oraz na temat naturalnego porządku rodzinnego i społecznego.

Skutkiem jest nie tylko prosto rozumiany egotyzm współczesnego człowieka, ale także głębokie zmiany osobowościowe i tożsamościowe. Te sprawiają, że ostatecznie również relacja z Bogiem zostaje uwikłana w gąszczu tego, co Witkacy trafnie określał „węzłowiskami upośledzenia” w psychice. Nic nie jest już dla nas proste – również dźwiganie krzyża.

Coraz trudniej jest nam zrozumieć katolicką myśl ascetyczną, tak pięknie wyłożoną przez autora najwybitniejszego dzieła z tego gatunku – Tomasza a Kempis w „Naśladowaniu Chrystusa”. Ów augustiański mnich z namaszczeniem godnym tego najważniejszego tematu pisał o „walnej” czy też „królewskiej drodze Krzyża Świętego”, mając jednocześnie świadomość, że „ostrymi dla wielu wydają się te słowa Zbawiciela: Zaprzyj się samego siebie, weź krzyż twój a naśladuj mnie”.

Od krzyża zaczyna się jednak życie chrześcijańskie i krzyż prowadzi do Królestwa Bożego. „W krzyżu zbawienie, w krzyżu życie, w krzyżu zasłona od nieprzyjaciół, w krzyżu udział słodyczy niebieskiej, w krzyżu pokrzepienie myśli, w krzyżu wesele ducha, w krzyżu treść cnoty, w krzyżu doskonałość świątobliwości” – wymienia autor De imitatione Christi i dodaje, że nie tylko nie unikniemy krzyża, ale jest on wręcz treścią naszej codzienności.

W podręcznikach życia duchowego mówi się głównie o praktycznym wymiarze noszenia krzyża. I tak święty biskup Józef Sebastian Pelczar w swoim „Życiu duchowym” omawia ten element życia chrześcijańskiego przy okazji cnoty cierpliwości, odnosząc ją do znoszenia cierpień, a więc właśnie dźwigania krzyża. Autor wyróżnia trzy stopnie cierpliwości: znoszenie krzyża bez buntu, dźwiganie go z poddaniem się woli Bożej, z męstwem i spokojem, a wreszcie – chętne noszenie krzyża z duchową radością.

Mniej mówi się natomiast o aspekcie psychologicznym i o tym, czym właściwie ów krzyż dla nas jest – poza tym, że jest cierpieniem. W tym względzie dużo więcej rozjaśnia nam ujęcie św. Jana od Krzyża, który podejmuje ten arcyważny temat w dziele „Droga na Górę Karmel”. Nie sposób streścić poglądów, czy też „instrukcji” życia duchowego szczegółowo przekazanej w tym dziele, dlatego skupię się wyłącznie na wybranych aspektach, obrazujących przemyślenia na temat celu noszenia krzyża.

Hiszpański mistyk z okresu Kontrreformacji w zadziwiająco głęboki sposób tłumaczy mechanizmy duszy uwikłanej w przywiązanie do rzeczy zmysłowych i ziemskich i niemogącej z tego powodu połączyć się z Bogiem. To właśnie z nim kojarzymy pojęcie „nocy ciemnej”, ale warto zaznaczyć, czym jest owa noc, o której pisze karmelita bosy z Andaluzji. Nie chodzi tu bowiem o jakieś szczególne mistyczne doświadczenie, będące udziałem nielicznych dusz, które przyjęły zakonny habit…

Wręcz przeciwnie, noc, przez którą musi przejść każda dusza, aby zjednoczyć się z Bogiem już w tym życiu, Jan opisuje w całej jej złożoności jako sieć uwarunkowań wewnętrznych, które stają nam na drodze. Przejście przez „noc ciemną” nie jest jakimś rzadkim wyborem, lecz zwykłą koniecznością, jaką narzuca nam zraniona grzechem pierworodnym natura. Każdy, kto bierze krzyż i chce podążać za Zbawicielem, musi przejść przed swoją własną ciemną noc, aby przysposobić się do życia w nadprzyrodzonej relacji z Bogiem.

„Ponieważ zaś umiłowanie Boga i umiłowanie stworzenia to dwie sprzeczności, nie mogą więc razem przebywać w jednej woli” – tak bezkompromisowo św. Jan od Krzyża wyklucza sprzeczność logiczną, tłumacząc, dlaczego dusza musi przejść przez pierwszą noc (noc zmysłów), aby oderwać się od nieuporządkowanego przywiązania rzeczy ziemskich, które prześlepia widok ich Stwórcy oraz od pożądliwości, która bardziej ceni stworzenia niż Stwórcę.

Autor nie stroni od mocnych porównań, na przykład, gdy cytuje słowa Pana Jezusa, iż „niedobrze jest zabierać chleb synom, a rzucać psom” (Mt 15, 26) i tłumaczy, że pokarm duchowy jest pokarmem dzieci Bożych, podczas gdy próba poszukiwania satysfakcji w stworzeniach jest jak resztki rzucane psom. Obraz tych psów ma w sobie nie tylko dosadność teologiczną, ale także postawy antropologii wywiedzione z Biblii. U Jana od Krzyża znajdziemy rozumienie logiki na sposób arystotelesowski, uzupełnione o głębokie rozumienie naszego statusu jako istoty rozumnej, której godność konstytuowana jest przez Boże dziecięctwo.

Ale najważniejsze z psychologicznego punktu widzenia jest to, co pisze on na temat oczyszczenia władz duszy, łącznie z pamięcią, która powinna wyzbyć się dotychczasowych pojęć, by móc wyrobić w sobie nowe pojęcia, duchowe i nadprzyrodzone. Jan prowadzi nas krok po kroku poprzez trzy noce ciemne (noc zmysłów, noc duchowej części człowieka i noc bezpośrednio poprzedzającą zjednoczenie z Bogiem), aby dokonało się to, o czym św. Paweł pisze jako o „ukrzyżowaniu starego człowieka”.

W jakim celu dźwigamy zatem krzyże? Nie po to, by uginać się pod którymś z nich lub chodzić z nim przez całe życie… Wręcz przeciwnie – aby donosić te krzyże (zranienia, cierpienia, wrogość, jaką czujemy do innych ludzi) na Golgotę i ukrzyżować się na każdym z nich.

Uwalniając się od żalu i złości właśnie poprzez akt tak radykalny, jakim jest to „ukrzyżowanie, zaczynamy rozumieć, że rany są nam zadawane nie po to, byśmy godzili się z ich skutkami i narzekali, lecz po to, by ujawniła się w nas moc Ran Chrystusowych i aby z naszych ran – podobnie jak z Jego Ran – popłynęła miłość. W taki sposób krzyż daje nam nie tylko to wszystko, co wymienia cytowany wyżej Tomasz a Kempis, ale również – wolność.

Krzyż („donoszony”, a nie tylko „noszony”) uwalnia nas od bezsensu cierpienia i od zła, jakie implementują w nas krzywdy zadane przez grzechy innych oraz własne. Ukrzyżowanie własnego bólu przemienia ropę naszych psychicznych zranień; ropę, z którą nie chcemy się na co dzień konfrontować, w żywą krew, oczyszczoną przez Krew Zbawiciela.

Miłość w oczywisty sposób wieńczy drogę przedstawioną przez Jana od Krzyża, gdyż – jak zauważa św. Tomasz z Akwinu – „nie samo poznanie, lecz miłość usuwa spowodowane grzechem odwrócenie się od Boga” (Suma Teologiczna, Traktat o miłości, 27, 4). Już na samym początku swego traktatu Święty umiejscawia krzyż na planie tego, co dziś określa się Bożą pedagogiką, wskazując, że ma on nas nauczyć współdziałać z łaską Bożą, ale też ufać Panu, który nas prowadzi. Kto zaś buntuje się przeciwko przyjęciu krzyża, pisze Jan, jest jak dziecko, które krzyczy i tupie nóżkami, gdy mama chce je wziąć na ręce. Tak wygląda droga człowieka, który chce „sam” – bez zdania się na Boga – dążyć do rozwoju.

Również na samym początku „Drogi na Górę Karmel” znajdziemy uwagę na temat sensu dźwigania krzyża, gdy autor pisze o „Bożym Majestacie, który chce duszę wyżej podnieść” tak jak matka podnosi dziecko, by tym sprawniej dojść do celu (ta część odpowiada aspektowi „nocy ciemnej”, która dokonuje się w nas bardziej z powodu działania łaski Bożej niż przez nasz świadomy udział w tym działaniu). Rzecz niebagatelna, a jednak może umknąć, gdyż zazwyczaj nie czytamy z uwagą wstępów.

W tak rozumianej drodze krzyża zachwyca przede wszystkim fakt, jak bardzo dotyka ona naszego wnętrza i naszych relacji. Nie jest to droga uciążliwego (wyłącznie „behawioralnego”) umartwiania, którego sens nie do końca rozumiemy, lecz swoista „terapia” duchowa, która będzie nieraz wymagała wsparcia przez terapię „świecką”, czy też inne środki prowadzące do psychicznego uzdrowienia. Niemniej piękne pozostaje to, w jak żywy i namacalny sposób uobecnia się w nas zbawcza moc Męki Pana Jezusa, stając się elementem naszej tożsamości.

Filip Obara

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij