14 marca 2024

Hołownia. Błazen, który stał się Jokerem

Szymon Hołownia w jednym jest konsekwentny: nie pozwoli się zepchnąć z autostrady, która ma zaprowadzić go do prezydentury. Nawet jeśli trzeba będzie zapłacić za ten fotel wysoką stawką: porządkiem społecznym i ludzkim życiem. Czy zabawny błazen staje się właśnie na naszych oczach demonicznym Jokerem?

Hołownia wydawał się być o jeden malutki krok od efektowanego upadku. Schowawszy do sejmowej zamrażarki ustawy liberalizujące dostęp do aborcji, stał się nie tylko wrogiem lewicy, ale też celem numer jeden wszystkich neurotycznych „julek”. Dostał już nawet uprzejmy list od cezara, by łaskawie podciął sobie żyły, niczym niepokrony Petroniusz, który naraziwszy się Neronowi, został skłoniony do „humanitarnej utraty życia”. O ile bohater „Quo Vadis” machnął na cały tan bajzel ręką i jako poganin postanowił odebrać sobie życie, o tyle Hołownia zapragnął trzymać się mocno pazurami, ale nie własnego życia – co akurat wobec propozycji samobójstwa byłoby chwalebne – lecz swojego stołka i wszedł z lewicą w dialog, zmiękczając nieco swoje stanowisko. Bo przecież wszystko można ostatecznie „przedyskutować” i o wszystkim „porozmawiać”, nieprawdaż?

Dla Hołowni skończył się już czas taryfy ulgowej, przyznanej mu podobnie jak szansa dla ulicznego błazna. Jak przechodnie poświęcają odrobinę własnego cennego czasu wystającym na narożnikach ulic prestidigatorom, decydując ostatecznie o udzieleniu drobnej zapłaty, tak wielu wyborców uznało, że i Hołowni wypada poświęcić nieco czasu, by pokazał jak sprytnie umie żonglować, jak ładnie podskakiwać i czy w sejmie okaże się podobnie zabawnym komikiem, jakim jawił się w programie „Mam talent”. Oto do uniwersum na Wiejskiej zawitała „baba z brodą”, niechże zatem pokaże, co ma najlepszego.

Wesprzyj nas już teraz!

Od kapłana do satanisty

Tego „najlepszego” nie wystarczyło jednak na długo. Owszem, ledwo nadeszła nowa kampania, już Hołownia został przyciśnięty z lewej strony postulatem wolnej aborcji do 12. tygodnia ciąży. Pułapkę zastawił na niego Donald Tusk idąc w zaparte, by spełnić akurat tę obietnicę. Jak wiadomo, lider PO nie przepada za obecnością na pierwszej linii frontu, toteż do okładania Hołowni najął sobie Lewicę, dla której walka o aborcję i rewolucja obyczajowa to być albo nie być na polskiej scenie politycznej. Tylko ten postulat odróżnia ją jeszcze w jakiś sposób od lewicującej, ale nadal trzymającej się centrum Platformy Obywatelskiej.

Hołownia jednak nie jest człowiekiem, który łatwo pozwoli się wytrącić z równowagi. Może posunąć się daleko, byle tylko wygrać w biegu po prezydenturę. Zapewne nawet Tusk może się zdziwić jak bardzo daleko. Hołownia to osobowość medialna, człowiek wielu twarzy, uformowany przez współczesne media. Jego poglądy odzwierciedlają dokładnie to, co wtłoczono mu przez lata obecności w showbiznesie: czyli wszystko.

Hołownia, wbrew temu co zarzucają mu lewicowcy, nie będzie miał najmniejszego problemu ze zmianą frontu, również w kwestii aborcji. Na razie poprzestaje na zgrabnej formule o potrzebie dalszej rozmowy. Jedynym, co jeszcze powstrzymuje go przed „wsłuchaniem się w głos ludu” (a chodzi głównie o ten lud, który w postaci garstki szalonych kobiet wyległ swego czasu na ulice polskich miast) i poparciem dla urągającemu prawu naturalnemu postulatowi legalnej aborcji, jest ryzyko utraty poparcia społecznego ze strony „miękkich konserwatystów”, czyli utraty pasa światopoglądowego ciągnącego się od prawego skrzydła PiS do KO.

Wszystkie wolty – nawet te najbardziej cyniczne – mają jednak pewne ograniczenia. A przypomnijmy, że Hołownia w ostatnich latach z kwiatka na kwiatek skakał chętnie i bardzo ambitnie. Od początku powstania Polski 2050 udało mu się być zarówno „Tuskiem-light” nieobciążonym blisko ośmioma latami rządów, by niedługo potem obwołać się wielkomiejską, nowoczesną i postępową centroprawicą, ze swojską wstawką w postaci ludowców i reprezentującego ich Władysława Kosianiaka-Kamysza. A i tutaj nie zawahał się sięgnąć drugą ręką po liberalnego Ryszarda Petru, by konkurować na wolnościowe hasła ze Sławomirem Mentzenem i Konfederacją. To oczywiście nie były wyjątkowo spektakularne wolty, ale przecież trudno ambitnemu politykowi dokonywać bardzo zaawansowanych łamańców. Nikt przecież nie uwierzyłby w to, że w ciągu jednej doby z pobożnego kapłana można stać się satanistą.

Blizny i chaos

Obecnie Hołownia stara się jeszcze trzymać centrowy kurs. W dodatku wymyślił sobie swego czasu sprytne rozwiązanie kwadratury koła, jaką jest pogodzenie woli centrowych wyborców ze zgodą na aborcję, odwołując się w tej sprawie do „woli powszechnej”, a ściślej: do opcji  referendum. To wyjątkowo przebiegła i odrażająca ucieczka do przodu. Proaborcyjne PO czy Lewica jawią się nam bowiem jako zdefiniowane ugrupowania. Wiadomo, że należy opowiedzieć się przeciwko ich propozycjom. Ale referendum? Ilu Polaków zakrzyknie od razu, że to zgubny kierunek? W dodatku pomysł ów wręcz diaboliczny dylemat: wziąć udział w takim plebiscycie czy go zbojkotować? W pierwszej chwili odpowiedzią wydaje się bojkot, w nadziei na nieprzekroczenie progu ważności referendum. Jednak czy dzisiaj faktycznie możemy być pewni, że inni zdeklarowani katolicy postąpią podobnie? Że to, co manifestują wierzący w przestrzeni publicznej, znajdzie swoje konsekwencje przy referendalnej urnie?

Przypomina mi się tutaj scena z filmu „Mroczny Rycerz”, w którym psychopatyczny antagonista Batmana, Joker umieszcza ładunki wybuchowe na dwóch statkach – jednym płyną zwykli, porządni obywatele, drugim zaś więźniowie i przestępcy. Obok ładunków wybuchowych, pasażerowie otrzymują też detonator, którym mogą wysadzić drugi statek, ratując w ten sposób życie swoje i współpodróżników. Tyle, że kosztem ratunku dla jednej łodzi, jest śmierć pasażerów w drugiej. Na obydwu statkach panuje przez pewien czas konsternacja: jak zachowa się druga strona? Czy wyzbyci moralnych barier kryminaliści wysadzą w powietrze statek z normalsami? A może właśnie zwykły „Jan Kowalski” uzna, że życie przestępców nie warte jest ryzyka i gry życiem jego bliskich? Upiorny dylemat.

Gra w referendum, którą proponuje Hołownia, wcale nie jest mniej odrażająca. Tym bardziej napawa wstrętem, jeśli uświadomimy sobie, że jest to zasłona, która ma dać marszałkowi sejmu czyste ręce, by w razie czego mógł ubiegać się o prezydenturę bez metki politycznego ideologa.

Ten cynizm i przekonanie, że można zaryzykować wszystkim – nawet porządkiem i kapitałem społecznym oraz kompromitacją instytucji państwa – byle tylko zrealizować swój cel, nadają Hołowni rys nieomal demoniczny. Z pewnością niewiele zostało w nim już z wesołego błazna. Ów trefniś na naszych oczach przeistacza się w obłąkanego Jokera, z twarzą pooraną bliznami, jako symbolem zwycięstwa społecznej przemocy i totalnego chaosu. Wszak Hołownia jest królem pustki, władcą nieporządku, cynikiem absolutnym dla którego „jedyny sensowny sposób na życie w tym świecie, to ten pozbawiony reguł”.

Nie dziwi zatem, że niedawno bez odrobiny żenady potrafił powiedzieć do kamer, iż w razie wojny z Rosją, na front pójdzie przede wszystkim jego żona. Bo niby dlaczego miałby ryzykować on, Szymona Hołownia, przyszły prezydent Polski?

 

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij