Tu i ówdzie na ulicach polskich miast pojawiły się plakaty z Włodzimierzem Iljiczem Leninem, przywódcą bolszewików, nieco już zwietrzałym obiektem westchnień światowej lewicy. Plakaty sygnuje enigmatyczny twór o nazwie Czerwony Front. Jego stronę internetową wypełniają sążniste epistoły napisane w duchu walki klas, „pryncypialnym” żargonem partyjnego biurokraty, znanym młodszej części populacji głównie z filmów Barei.
Adoracja
Nie chce mi się rozwodzić nad samym Czerwonym Frontem, bo nie znam osób ani intencji stojących za tą inicjatywą.
Wesprzyj nas już teraz!
W przeszłości podobne „radykalne” przedsięwzięcia, z lewa i prawa, wielokrotnie okazywały się błazenadą osób przekonanych o własnym wysublimowanym poczuciu humoru, albo też ustawką mediów, w niektórych zaś przypadkach zagrywką pewnych służb adresowaną do gorącogłowych i mało rozgarniętych poczciwców.
Tym niemniej jakiś tam szczątkowy kult leninizmu można zaobserwować w naszym kraju, głównie w internecie, niekiedy zaś na ulicy, tu najczęściej pod postacią „zbuntowanego” młodziana (takiego co nie zasmakował na własnej skórze życia w „świetlanym ustroju”), odzianego w podkoszulek z konterfektem Lenina, Che Guevary bądź innego bandziora.
Apoteoza Lenina rozpoczęła się jeszcze za życia Wołodii, zaś po jego skonie przybrała rozmiary wręcz monstrualne. Lenin miał być więc wielki, genialny, niedościgły, mądry, przewidujący, proroczy… Powołanie się na opinię Wodza (Lenin powiedział tak…, Lenin nakazuje…, U Lenina powiedziane jest…, Lenin nauczał…, Lenin wymagał, by…, Po leninowsku należy postąpić tak…) zamykało wszelką dyskusję.
Z drugiej strony nabożna, pseudoreligijna cześć oddawana Leninowi przez lewicę stała się obiektem tysięcy złośliwych dowcipów, i to jeszcze zanim kult przekroczył granice Rosji. Doceńmy odwagę adeptów reakcyjnej „szeptanej propagandy” głoszonej w kraju, w którym (powtórzmy za Wańkowiczem) „anegdotczycy wybudowali Kanał Białomorsko-Bałtycki”.
Szczypta kultury
Rewerencja okazywana Wodzowi i Rewolucji otwierała drogi do kariery pozbawionym sumienia pismakom i wierszokletom. Taka Wisława Szymborska wykuwała swą sławę wieszcząc, iż grób Lenina w przyszłości dekorowany będzie kwiatami „z nieznanych jeszcze planet”.
(Po wielu latach, jak Szymborskiej dali Nobla i znów nakazali ją wielbić, jeden mój młodociany znajomek powiesił to jej leninowskie wierszydło na szkolnej gazetce ściennej. Dołożył do wytworu pani Wisławy odręczny malunek ilustrujący przyszłość wyśnioną przez poetkę: oto przed Mauzoleum Lenina w Moskwie stoi ogromna kolejka ufoludów z wieńcami żałobnymi. Przed gazetką, jak nigdy, gromadziły się tłumy uczniów i nauczycieli, wszyscy z radosnymi minami; i tylko pani polonistka, nie wiedzieć czemu, była wściekła.)
W proleninowskiej chwalbie, oprócz topornej polit-gramoty, niekiedy trafiały się prawdziwe perełki. Nader udana była melodia pani Aleksandry Pachmutowej do tekstu Nikołaja Dobronrawowa „I wnow’ prodołżajetsa boj”, napisana na XVII Kongres Komsomołu w 1974 roku. Piosenka cieszyła się ogromną popularnością, choć zrazu sowieccy cenzorzy uznali ją za „zbyt szaloną”.
I wnow’ prodołżajetsa boj,
I sierdcu triewożno w grudi,
I Lienin takoj mołodoj,
I junyj Oktiabr’ wpieriedi.
(I znowu trwa bój,
I niespokojnie sercu w piersi,
I Lenin taki młodzieńczy,
I młody Październik przed nami.)
– śpiewała dziarsko riebiata w całym Sojuzie.
Ów Październik (to informacja chyba niezbędna dla młodszych Czytelników) oznaczał Rewolucję Październikową z 1917 roku, dzięki której bolszewicy dorwali się do władzy. Przewrót czczony był nabożnie przez komuchów z całego świata, także u nas. W PRL rocznicowe plakaty krzyczały wielkim hasłem: LENIN W PAŹDZIERNIKU. Czyjeś złośliwe ręce dopisywały zaraz: A koty w marcu.
Powyższa pieśń uszła cało, jak to bywa z utworami napisanymi z rzeczywistym talentem. Po wielu latach, już po rozpadzie Związku Sowieckiego, zaśpiewał ją na rockową nutę Jegor Lietow, undergroundowy muzyk z Sybiru, lider legendarnej punkowej kapeli Grażdanskaja Oborona. Jego interpretacja miała naprawdę niesamowity sznyt. Lietow, którego w czasach sowieckich KGB zamknęła za nieprawomyślność w zakładzie psychiatrycznym (przeszedł tam piekło, szprycowany neuroleptykami czasowo oślepł) teraz chrypiał do mikrofonu: „Lienin takoj mołodoj…” na tle powiewającej flagi nacjonal-bolszewickiej, stylizowanej na barwy III Rzeszy: krasnego sztandaru z wielkim białym kołem, w którym umieszczono – zamiast swastyki – czarne sierp i młot. Zaiste, wszystko było na swoim miejscu.
Wilcze ślepia albo bajki o zwierzętach
Pisarz Aleksander Kuprin poszedł kiedyś do zoo i wrócił stamtąd przejęty. Odkrył bowiem, że Lenin ma ten sam kolor oczu, co… lemury („Różnica polega tylko na tym, że źrenice lemura są większe i bardziej niespokojne, a u Lenina to zaledwie punkciki, jak od ukłucia szpilką, z których czasem tryskają błękitne iskry”).
Wątki animalistyczne często pojawiały się w oficjalnym życiorysie Lenina i w propagandzie jego akolitów. Nie chodzi mi tylko o te wszystkie „pijawki”, „pająki”, „wszy” i „pasożyty”, którymi Wołodia obrzucał przeciwników (niewątpliwie coby ułatwić pracę czekistom i innym krwawym zakapiorom systemu – bo przecie nikt rozsądny nie rozczula się nad losem pasożytów, które należy wytępić).
Sam w dzieciństwie spotkałem się ze szkolną czytanką o Leninie i lisie. Tu wyznam, że miałem w życiu wielkie szczęście do rusycystów, którzy pomagali dziatwie odkrywać piękno rosyjskiego języka i kultury, podsuwając nam twórczość Lermontowa, Dostojewskiego, Okudżawy czy Wysockiego, a nie dzieła zebrane jakiegoś towarzysza Breżniewa, albo innych ważniaków z Politbiura. Tym niemniej dziecięciem jeszcze będąc, poznając na lekcjach „ruskiego” ichnie bukwy, czytając sympatyczne historyjki o Wowie i Tamarze, którzy nieustannie „igrali w szachmaty” i „zagarali na sołnce”, trafiłem raz na wzmiankowaną czytankę o Leninie.
Oto Wódz spacerował sobie po lesie, a tu wylazł na niego lis. Chytre lisisko podeszło zaraz do Iljicza z niespotykaną ufnością i pozwoliło mu się pogłaskać. Rozumiecie, nawet dziki zwierz z miejsca wyczuwał, jaki z tego Lenina był dobry człowiek. Nu, kamień by się wzruszył!
– Eee, musowo był wściekły – sceptycznie ocenił zachowanie lisa mój tata, który jako zawołany myśliwy i syn leśnika dobrze znał się na rzeczy.
Dzisiaj myślę, że te czytankowe dyrdymały „zerżnięto” z dawnych niemieckich opowiastek dla dzieci o innym wybitnym socjaliście, towarzyszu (kamerad) Hitlerze. W III Rzeszy tamtejsze Kinder od maleńkości słuchały z rozdziawionymi gębami, jak to do Adolfa ufnie podchodziły dzikie stwory, zdaje się sarenki, zaś Führer głaskał je z czułością. Widać i on był poczciwiną o gołębim sercu.
Bajki bajkami, ale w świecie rzeczywistym rosyjska pisarka Ariadna Tyrkowa kiedyś naprawdę zajrzała Leninowi w oczy i była wstrząśnięta tym, co tam zobaczyła.
– Lenin był złym człowiekiem – oceniła. – I oczy miał złe, wilcze.
Mózg rewolucji
Teoria mego taty o kontakcie Lenina z wścieklizną zafascynowała mnie. Wyobraziłem sobie tę straszną chorobę przeżerającą mózg Wodza, z oczywistymi konsekwencjami dla całego świata.
Potem dowiedziałem się, że mózg Wołodii oraz trawiące go ewentualne schorzenia zajmowały wielu przede mną. Ferdynand Ossendowski przedstawił rzecz w stylu szyderczym, podobnie Rosjanin Igor Bunicz. Natomiast sowieccy naukowcy badali uzwojenia i bruzdy towarzysza Iljicza w nabożnym skupieniu, dopatrując się w nich nadzwyczajnych cech, całkowicie zgodnych z partyjnym zapotrzebowaniem.
Jednak skąd wzięło się w nim to całe zło? Włodzimierz Iljicz, nim stał się Leninem, wychował się w porządnej, pobożnej rodzinie Uljanowów, która zaspakajała dzieciom wszystkie potrzeby, także intelektualne. Ano, czasem i w takich środowiskach wyrastają psychopaci. Za robienie rewolucji wziął się najpierw starszy brat Włodzimierza, Aleksander. Młody Sasza, ulegając „postępowym” trendom modnym wśród rosyjskiej inteligencji, umyślił sobie, że najlepszą drogą do zbudowania ziemskiego raju będzie carobójstwo. Z planowanego zamachu nic nie wyszło, a sąd wycenił społeczne zaangażowanie młodzieńca, skazując go na karę śmierci.
Aleksander mógł ocalić głowę występując do monarchy o ułaskawienie, ale odmówił z powodów, które dobitnie świadczyły o jego szczerym idealizmie i honorze. W rozmowie z zapłakaną matką uznał, że prośba o łaskę byłaby „nieuczciwa”. Porównał tę sytuację do człowieka, który podczas pojedynku wystrzelił pierwszy i chybił, a następnie miałby prosić przeciwnika, aby ten odłożył nabitą broń. Okryta żałobą matula do końca życia powtarzała, że dobry Bóg wybaczy zbrodnię jej synowi, ponieważ Saszka przed egzekucją z pokorą ucałował krzyż…
Rzeczywiście, chyba całe dobro przekazane przez rodziców skupiło się właśnie w tym chłopcu, bo jego młodszego brata nijak nie dało się posądzić o wierność zasadom moralnym.
„Już w klasie piątej gimnazjum rozwiązałem radykalnie wszystkie kwestie religijne: zerwałem swój krzyżyk i wyrzuciłem go do kosza na śmieci” – wspominał Włodzimierz. Prezentowany przezeń ekstremizm polityczny wprawiał w osłupienie nawet starych wywrotowców. Tak było w roku 1891, gdy Rosję dotknęła klęska głodu (zmarło prawie pół miliona ludzi), a władze carskie i Cerkiew organizowały akcję pomocy.
„Włodzimierz Iljicz Uljanow miał odwagę otwarcie oświadczyć, że głód niesie wiele konsekwencji pozytywnych, takich jak pojawienie się proletariatu przemysłowego, grabarza burżuazyjnego porządku. […] Niszcząc przestarzałą chłopską gospodarkę – tłumaczył – głód przybliża nas obiektywnie do naszego ostatecznego celu, socjalizmu, który to etap następuje bezpośrednio po kapitalizmie. Głód niszczy także wiarę nie tylko w cara, ale i w Boga” – raportował z zadziwieniem jeden z rewolucjonistów.
Po latach, już po ustanowieniu bolszewickiej dyktatury, na nieśmiałe sugestie, że prowadzona polityka doprowadzi do zniszczenia Rosji, Lenin wypalił bez ogródek:
– Ja pluję na Rosję, bo jestem bolszewikiem!
Po prawdzie, jeśli uwzględnić narodowość rodziców i dziadków, Uljanow-Lenin był Rosjaninem co najwyżej w jednej czwartej; resztę krwioobiegu Wodza wypełniała posoka żydowska, kałmucka, czuwaska, szwedzka i niemiecka. W pracach partyjnych, szczególnie po objęciu rządów i podczas kompletowania kadr terroru, Wołodia wyraźnie preferował rewolucjonistów obcoplemiennych.
– Rosjanin jest miękki, za miękki – mawiał. – Nie jest zdolny do stosowania surowych metod rewolucyjnego terroru.
W jego najbliższym otoczeniu brylowali więc Żydzi: Trocki (Bronsztejn), Kamieniew (Rozenfeld), Zinowjew (Radomyslski-Apfelbaum), Gruzin Stalin (Dżugaszwili), Polak Dzierżyński. Na przełomie 1918/1919 r., jak odnotował żydowski historyk, „trzy czwarte personelu Czeki kijowskiej stanowili Żydzi, a wielu z nich były to męty niezdolne do żadnej innej pracy, odseparowane od żydowskiej wspólnoty, choć pieczołowicie oszczędzające współwyznawców-Żydów”.
Brytyjski raport donosił: „Dowody na masowe egzekucje […], wymyślne tortury przeprowadzane z zimną krwią przez chińskich ekspertów oraz na odrażający sadyzm młodych Żydów, są niepodważalne”.
Być może Lenin wzorował się tu na Iwanie Groźnym, który masowo werbował do swej opryczniny cudzoziemców, głównie Niemców. Jakby nie było, carski sąd wysłał na szafot nie tego z braci Uljanowów, którego wysłać tam należało.
Cmentarz Rosji i ręka Berlina
W roku 2016, dwa lata po inkorporacji Półwyspu Krymskiego do Rosji, w krymskim Kerczu wyrósł pierwszy na rosyjskiej ziemi pomnik „białego” generała Piotra Wrangla. Postarali się o to miejscowi monarchiści.
Wrangel, niech mu to będzie policzone w Niebie, w roku 1920 heroicznie bronił Krymu przed inwazją bolszewickiego barbarzyństwa. Wiemy jak to się skończyło – hordy Lenina podbiły Półwysep i dokonały tam rzezi dziesiątków tysięcy „białych” Rosjan.
„Krym nazywano Cmentarzem Rosji. […] Pierwsza noc rozstrzelań na Krymie pochłonęła tysiące ofiar: w Symferopolu 1800 ludzi, Fieodosia 420, Kercz 1300 itd. […] Wysiedlono ludność mieszkającą w okolicy rozstrzeliwań: źle znosiła koszmar przesłuchań i niebezpieczeństwo, bo niedobici podpełzali do okolicznych domów i błagali o pomoc. Za okazanie współczucia okoliczna ludność płaciła głową” – pisał Siergiej Mielgunow.
Po czerwonym podboju rosyjski Krym stał się na kilkadziesiąt lat sowiecko-rosyjskim, potem sowiecko-ukraińskim, następnie ukraińskim, by w roku Pańskim 2014 powrócić na łono Matuszki Rossiji (stacjonujący wtedy na Półwyspie dwudziestotysięczny kontyngent armii ukraińskiej „rozsądnie” złożył broń bez walki; za ukraińskość Krymu dało się zabić tylko dwóch żołnierzy, z tego jeden… rosyjskiego pochodzenia).
Niedługo potem jakieś zacne dusze postanowiły uhonorować dzielnego jenerała Wrangla stosownym monumentem. Lokalny komunistyczny pomiot zareagował z wściekłością, na co reakcjoniści punktowali celnie: „Podczas Wielkiej Wojny generał Wrangel bronił Rosji przed Niemcami. A co robił wtedy wasz Lenin?”.
Gdyby ktoś nie wiedział – Lenin brał wtedy forsę od Niemców, aby móc zrobić swoją rewolucję. Wołodia okazał się tu prekursorem dzisiejszych co niektórych beneficjentów zagranicznych grantów, gotowych sprzedać ojczyznę za michę soczewicy.
Po wybuchu Wielkiej Wojny kajzerowskie Niemcy wyłożyły znaczne sumy na zdestabilizowanie Rosji przez bolszewicką dywersję. We wrześniu 1917 roku niemiecki sekretarz stanu raportował swym przełożonym: „Nasza współpraca daje namacalne rezultaty. Bez naszego stałego wsparcia ruch bolszewicki nigdy nie rozrósłby się na taką skalę i nie zdobył takich wpływów”.
Wywrotowcy Lenina mieli również innych sprzymierzeńców, w dość nieoczekiwanych miejscach. Ich plany obserwowały z zainteresowaniem pewne kręgi finansistów północnoamerykańskich. Wszystko to nie oznacza, że Lenin i jego towarzysze byli „niemieckimi agentami” bądź „sługusami światowej finansjery”, jak zarzucali im ich przeciwnicy. Nie, bolszewicy prowadzili własną grę, przyjmowali podsuwane im środki finansowe i polityczne z zamiarem użycia ich do własnych celów i przechytrzenia współgraczy. Iljicz zwykł mawiać, że kapitaliści z żądzy zysku sami kiedyś sprzedadzą sznurek, na których się ich powiesi.
We współczesne nam spory krymskich monarchistów i komunistów wmieszały się niebiosa. W listopadzie 2023 roku w Sewastopolu potężny huragan uszkodził tamtejszy Pomnik Pojednania – Synom Rosji, uczestnikom wojny domowej. Przedstawiony na monumencie krasnoarmiejec runął na ziemię, za to żołnierz Białej Gwardii krzepko ostał się żywiołowi.
Apostoł terroru
Lenin miał nieskomplikowane pomysły na rządzenie. Podstawa jego ekonomii opierała się na grabieży. Proklamowany „szturm czerwonogwardzistów na kapitał” miała wspierać propaganda głosząca, że skonfiskowane dobra zostaną rozdane potrzebującym.
– Boże mój! – wypsnęło się zgoła nie po marksistowsku Mikołajowi Bucharinowi, zwanemu „najwierniejszym uczniem Partii”. – Czy ludzie dadzą temu wiarę?
Dla niedowiarków Iljicz rychtował katownie w piwnicach Czerezwyczajki. Chyba żaden przywódca państwowy nie użył tyle razy słów „powiesić” lub „rozstrzelać” w oficjalnych rozkazach wysyłanych podwładnym. Historyk Stéphane Courtois wyliczył, że w carskiej Rosji w ciągu ostatnich 92 lat (1825-1917) stracono „za poglądy i działalność polityczną” (w istocie często: terrorystyczną) 3932 osoby, by zakonkludować: „Liczbę tę przekroczyli bolszewicy w marcu 1918 roku, zaledwie po czterech miesiącach sprawowania władzy”.
W miarę upływu lat liczbę ofiar czerwonych satrapów zacznie się szacować w milionach. Paniczny lęk budziła służba bezpieczeństwa Czeka (Czerezwyczajka). Profesor Marian Zdziechowski przytoczył porażające relacje o zbrodniach czekistów:
„W piwnicach Kijowskich czerezwyczajek poziom podłóg podniósł się o kilka cali od zaschłej krwi i zaschłych mózgów, wszędzie trupy ze śladami tortur – bez rąk, nóg, bez oczu, bez nosów i uszu; kłute rany na całem ciele. W innem miejscu znaleziono kilka trupów bez żadnych śladów śmierci gwałtownej, po zbadaniu okazało się, że byli żywcem pogrzebani, którzy, usiłując odetchnąć, połykali ziemię. […] – W Charkowie […] skalpowano ręce; nazywało się to zdejmowaniem rękawiczek z rąk. – W Połtawie i Kremienczugu sadzano na pale (zwłaszcza popów). – W Jekaterynosławiu krzyżowano lub kamienowano. […] – W Odessie oficerów kładziono na deskach, mocno do nich przywiązywano i powoli wsadzano do pieców rozżarzonych, albo rozrywano ciała na dwie połowy kołami pionowych wind, i wrzucano też do kipiących kotłów […]”.
Ze szczególną zaciekłością zaatakowano Rosyjską Cerkiew Prawosławną. Tylko w najkrwawszych latach 1917-1941 komuniści zamordowali 130.000 duchownych prawosławnych, w tym 250 biskupów. Terror pochłonął też nieprzeliczoną rzeszę świeckich. Już w 1921 roku aresztowano patriarchę moskiewskiego i całej Rusi, Tichona. Wypowiedział wtedy prorocze słowa:
– Nadchodzi noc, długa i ciemna.
Twór szatana
Echa tych krwawych rozpraw docierały do Polski i wzbudzały rozmaite odczucia. Pomyleni „postępowcy” z lewicy radowali się ze zniszczenia „czarnej reakcji”. Zdarzały się pochwały ze strony przedstawicieli umysłowego plebsu pod adresem „Żelaznego Feliksa” Dzierżyńskiego (że niby „żaden Polak nie wykończył tylu Ruskich, co on”). Ale normalni ludzie byli autentycznie wstrząśnięci dramatem na Wschodzie, rozpatrując go w duchu prawdziwie chrześcijańskim. Kiedy papież Pius XI wezwał wiernych do modlitwy w intencji wyznawców Chrysusa prześladowanych w Rosji, odzew nad Wisłą był ogromny. Wymownym dowodem jest opublikowany wtedy utwór Władysława Buchnera „Rosja (Z powodu modłów całego świata, celem odwrócenia plagi bolszewizmu)”:
Biedna Rosja, biedny Ludu,
Czy cię Niebios przeklął głos,
Że gdyś ty czekała cudu,
Zawsze słał ci pęta los.
Że w odwiecznej ciał niewoli,
Gdy strach dusił, gdy gnał lęk,
Znałaś tylko to, co boli,
Żałość, rozpacz, męki, jęk. […]
Dzisiaj masz nowego pana,
Dzisiaj łzy najkrwawsze roń,
Komunista – twór szatana,
Chwycił los twój w czarcią dłoń.
Najpodlejszy to oprawca
I najsroższy tyran – zbój,
On nie tylko katusz sprawca,
On ci wydarł wiary zdrój.
Relikwie
W roku 1924 nierychliwy, ale sprawiedliwy Bóg raczył wysłać duszę Lenina tam, gdzie było jej miejsce.
Komuniści nie dali Iljiczowi po ludzku spocząć w ziemi, choćby i niepoświęconej. Przerobili jego doczesne szczątki na mumię, której odtąd miały kłaniać się tłumy pokornych wyznawców i czcicieli. W swoim czasie mówiło się, że każdy lokator soc-łagru, ba! w przyszłości każdy mieszkaniec kuli ziemskiej winien odwiedzić Mauzoleum Lenina w Moskwie choć raz, jak nie przymierzając pobożny muzułmanin Mekkę. Kamieniew-Rozenfeld pouczał: „…tylko idąc drogą leninizmu dożyjemy chwili, kiedy podchodząc do Mauzoleum Lenina na placu Czerwonym, będziemy mogli zakomunikować Władimirowi Iljiczowi radosną nowinę, że leninizm, a tym samym i proletariacki komunizm zwyciężył na całym świecie”.
Tej radosnej chwili, chwała Bogu, nikt nie doczekał. Samemu Rozenfeldowi partyjni towarzysze podziękowali strzałem w tył głowy.
A i początki kultu bywały trudne. Jak podaje Igor Bunicz, już w roku 1924 przydarzyło się nieszczęście: strumień nieczystości z pękniętej rury kanalizacyjnej zalał Mauzoleum oraz spoczywającą tam mumię. Więziony wówczas w areszcie domowym patriarcha Tichon miał skomentować zdarzenie z teologiczną precyzją, nie pozbawioną nuty zgryźliwości:
– Tak, tak! Jakie relikwie – takie i namaszczenie!
Andrzej Solak