Minister sprawiedliwości Adam Bodnar, zgodnie z zapowiedziami radykalnych lewicowych środowisk, chce wprowadzić w Polsce ostrą protęczową cenzurę. Za zwykłą krytykę ideologii LGBT albo wynaturzeń panujących w tym środowisku będzie można trafić do więzienia. Jest niemal pewne, że rząd będzie chętnie korzystać z nowych narzędzi represji; a konstytucyjna ochrona wolności słowa nie będzie przecież nikogo interesować.
Autocenzura
Wesprzyj nas już teraz!
Jestem regularnym czytelnikiem mediów niemieckojęzycznych i mogę Państwa zapewnić: panuje w nich potworna autocenzura. Katolickie portale zbliżone do środowiska Tradycji, portale polityczne związane z Alternatywą dla Niemiec: wszyscy nieustannie uważają na słowa, a o najbardziej nawet skandalicznych wydarzeniach piszą tak, by „nikogo nie urazić”. Przyczyna, jak sądzę, jest prosta. Bundesrepublik Deutschland, od lat rządzona albo przez lewicę albo bliskie lewicy centrum, narzuca swoim obywatelom daleko posuniętą pseudo-poprawność, ewentualne wykroczenia poza te granice po prostu represjonując. Co ciekawe, czego by nie mówić o niemieckim systemie sprawiedliwości (upolitycznienie, ideologizacja, łagodność wobec lewicowych ekstremistów) – niemieccy sędziowie na ogół zachowują się dość racjonalnie. Nawet jeżeli wydają wyroki skazujące za rzekome naruszenia wolności słowa, to starają się poważnie traktować takie wolności, jak wyznania.
Znalazło to swój wyraz w głośnej sprawie ewangelickiego pastora z Bremy, Olafa Latzela, który naraził się cenzurze wypowiedziami na temat homoseksualizmu. Sąd pierwszej instancji wprawdzie go skazał, ale drugiej – uniewinnił, powołując się właśnie na swobodę wyznawania religii. Sprawa toczy się dalej, niemniej jednak Latzel nie jest na z góry przegranej pozycji. Relatywną wstrzemięźliwość niemiecki wymiar sprawiedliwości zachował też wobec polskiego kapłana, księdza profesora Dariusza Oko, który stanął przed sądem w Kolonii w maju 2022 roku za swój artykuł o lawendowej mafii w Kościele katolickim. Kapłan ostatecznie musiał zmienić swój tekst, w którym użył słusznych, ale bardzo ostrych sformułowań; nie został jednak ukarany tak surowo, jak można byłoby się tego spodziewać. Pomimo wszystko Niemcy dmuchają na zimne i bardzo uważają. Odbija się to bardzo silnie na jakości debaty publicznej: artykuły prasowe dotyczące takich problemów jak propaganda pedofilska w szkolnictwie są zwykle pisane językiem adekwatnym do odmalowania problemów z konstrukcją szkolnych ławek, a nie z jedną z najbardziej ohydnych zbrodni przeciwko prawu naturalnemu.
Zmiany Bodnara
Dlaczego o tym piszę? Bo jestem przekonany, że wkrótce w Polsce będzie… o wiele gorzej niż w Niemczech. Już w przeszłości krajowi urzędnicy aparatu sprawiedliwości pokazali, że gotowi są na gorliwą walkę z wrogami tęczowego ludu. Przykładem drakońska kara dla 21-letniej Mariki Matuszak za to, że wyrwała aktywistce LGBT wielobarwną torbę; konieczność prowadzenia długiej batalii w obronie Janusza Komendy zwolnionego z Ikei za cytowanie Biblii; albo wyroki zapadające w sprawie łódzkiego drukarza, który nie chciał przykładać ręki do niemoralnej propagandy środowisk gejowskich. Jednocześnie sędziowie są nadzwyczaj tolerancyjni, gdy chodzi o drastyczne nawet obrażanie Boga albo katolików, jak pokazały sprawy „Nergala”, profanacji wizerunku Maryi przez grupy seksualnych rewolucjonistów albo kompletna inercja w przypadku wielu obrazoburczych spektakli teatralnych. To wszystko działo się w czasach, kiedy nie było jeszcze przepisów ścigających za krytykę LGBT.
Brutalny „nowy nieporządek”
Wkrótce przecież takie przepisy będą. Adam Bodnar, w 2021 roku nagrodzony przez Federalny Związek Towarzystw Niemiecko-Polskich, zaprezentował kilka dni temu projekt ustawy, która wprowadzi w Polsce ostrą progejowską cenzurę. Szczegóły założeń zmian opisywaliśmy w osobnej informacji; tu dość przypomnieć, że prokuratura będzie musiała ścigać z urzędu, a sędziowie będą mieli obowiązek traktować jako okoliczność obciążającą przypadki, w których Polak pozwoli sobie na krytykę środowiska LGBTQI+. Nie chodzi przy tym o jakieś skrajne wyzwiska albo nawoływanie do eksterminacji, nie. Wystarczy… „nienawidzić”. Ot, jeżeli ktoś popełni przestępstwo motywowane „nienawiścią” do orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej. Przestępstwo to nie tylko atak fizyczny, ale też – na przykład – zniszczenie jakiegoś mienia, choćby plakatu agresywnie promującego zachowania homoseksualne czy okaleczanie dzieci terapiami hormonalnymi albo zabiegami chirurgicznymi. Po zmianach Bodnara coś, co dotąd byłoby po prostu wandalizmem, stałoby się wandalizmem „z nienawiści”, a zatem powinno zostać szczególnie surowo ukarane…
Podobnie, wystarczy zastosować groźbę bezprawną wobec grupy osób L, G, B albo T. Jak wyjaśnili prawnicy z Instytutu Ordo Iuris, groźba bezprawna to – na przykład – wzywanie do tego, by jakiejś inicjatywie LGBT przyjrzały się służby, bo chodzi na przykład o przedszkole, w którym wykłada się LGBTowskie standardy edukacji. To samo gdy idzie o nawoływania do nienawiści oraz znieważania grupy ludności z powodu orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej. Czym jest nawoływanie do nienawiści albo publicznie znieważanie? Jak łatwo się domyślić, może być… wszystkim. Na przykład przypomnieniem, że istnieje wyraźny związek pomiędzy homoseksualnymi skłonnościami księży a wykorzystywaniem seksualnym ministrantów. Albo zdecydowana krytyka zachowań homoseksualnych w oparciu o Pismo Święte. W Polsce istnieje już orzecznictwo, które za „nienawiść” uznaje coś tak ogólnego, jak „budowanie niechęci” wobec jakiejś grupy.
Przykład. Biblista na cenzurowanym?
Kilka dni przed Wielkanocą rozmawiałem w PCh24 TV z o. dr. Michałem Ziółkowskim, kamilianinem, biblistą i filozofem. Dyskusja dotyczyła między innymi kościelnej oceny zachowań homoseksualnych. Mój gość przypomniał, że w Starym Testamencie współżycie mężczyzn określa się mianem obrzydliwości i przewiduje za nie najsurowsze kary; że Nowy Testament nazywa mężczyzn winnych tego grzechu „psami” i nie widzi ich w Królestwie Bożym; że istnieją silne przesłanki przemawiające za homoseksualnymi skłonnościami Judasza, zdrajcy Chrystusa. Czy w świetle nowych przepisów ministra Bodnara ta wypowiedź nie będzie mową nienawiści? Sądzę, że będzie – podobnie jak wiele innych publikacji mediów Stowarzyszenia ks. Piotra Skargi. Mówiąc szczerze nie wiem, jak będziemy wkrótce funkcjonować: artykuły i nagrania w PCh24 często dotyczą tematyki LGBT, bo to jeden z najgoręcej dyskutowanych tematów we współczesnej debacie kościelnej. Mamy o tym pisać w oderwaniu od Pisma Świętego, orzeczeń soborów, nauczania papieży, wreszcie – w oderwaniu od zdrowego rozsądku? To oznaczałoby faktyczny zakaz podejmowania tej tematyki, a w efekcie – szybkie i miażdżące zwycięstwo tęczowej ideologii, nie tylko w życiu politycznym i społecznym, ale również kościelnym. No chyba, że zaczniemy traktować nauczanie Kościoła w tej kwestii jako czysto historyczne i mówić o nim tak, jak mówi się o antysemickiej ludobójczej propagandzie nazistowskiej: tak kiedyś o Żydach mówił Hitler, a tak o gejach Jan Paweł II, ale, oczywiście, my tak nie uważamy…
O to zresztą ustawodawcy chyba chodzi: o brutalne wymuszenie nowej świadomości; o budowę świata, w których stosunki homoseksualne są wyłącznie chwalebne; kryptopedofilska edukacja seksualna prowadzona przez grupy LGBT naukowa i dobra dla dzieci; a transseksualne krzywdzenie dorastającej młodzieży to działanie prozdrowotne. Plan jest prosty, a realizacja nie powinna nastręczać rządowi Tuska nadmiernych trudności.
Konstytucja wyzuta ze znaczenia
Owszem, na straży normalności stoi w teorii konstytucja, ale nie od dziś wiadomo, że ustawa zasadnicza nie cieszy się w Polsce szczególnym poważaniem, a już na pewno nie od 13 grudnia 2023 roku. Ci, którzy najgłośniej krzyczeli „kon-sty-tuc-ja” z największą łatwością podejmują dziś działania i formułują polityczne zapowiedzi tę konstytucję lekceważące. W coraz większej mierze rządzi dziś w Polsce nie prawo, a przemoc: to, co za słuszne uznaje większość parlamentarna, wspierana w tym przez ideologiczną hordę urzędników z Brukseli, to właśnie staje się obowiązujące. Państwo prawa przestało istnieć; zamiast niego konstytuują się rządy siły. Nie ma wątpliwości, że polityczna siła w rękach obecnego rządu będzie używana także do tego, by rozprawiać się ze środowiskami katolickimi.
Lista Sienkiewicza
Czytelnik pamięta na pewno głośną „listę Sienkiewicza” – wykaz instytucji i organizacji, które resort polecił skrupulatnie sprawdzić, by podjąć ewentualnie jakieś działania „antykorupcyjne”. Dziwnym trafem na liście dominowały podmioty katolickie, w tym Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi czy Instytut Ordo Iuris. Nie mam wątpliwości, że możliwość uderzenia w te podmioty za pomocą oskarżenia o mowę nienawiści zostanie wykorzystane, tym więcej, że niedefiniowalność przepisów Bodnara pozwala gorliwym prokuratorom na pełną swobodę. A że muszą ścigać „przestępstwa” z urzędu, to nie potrzeba żadnego pokrzywdzonego; wystarczy wzięcie kogoś pod lupę, a Bodnarowy paragraf na pewno się znajdzie.
Walka trwa
Jeżeli przepisy Bodnara wejdą w życie, niewątpliwie konieczne będzie podjęcie walki z narzucaną nam cenzurą, na wielu poziomach: prawnym, medialnym, społecznym. W krótkiej perspektywie czasowej może to być walka przegrana, choć nacisk obywateli może to do pewnego stopnia zmienić. Naszym zasadniczym celem musi być jednak doprowadzenie do tego, by ta perspektywa rzeczywiście była krótka; to znaczy by po kolejnych wyborach parlamentarnych totalitarystyczna tęczowa ideologia stała się tylko przykrym etapem historii III RP. Pod wieloma względami można i trzeba zżymać się na rządy poprzedniej ekipy; a jednak ideologiczna ofensywa Donalda Tuska pokazuje jasno, że hasła o tożsamości zła polityki Koalicji Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości były po prostu fałszywe. Zarówno PiS jak i Konfederacja czy inne mniejsze prawicowe grupy polityczne mają dość czasu na przegrupowanie i skuteczną kontrofensywę. Jako niezaangażowani w czynną politykę obywatele musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by utrzymać polityków tych formacji we właściwych ryzach ideowych, to znaczy: naciskać na walkę o katolickie rozumienie wolności.
Paweł Chmielewski