Trudno się powstrzymać od komentarza: „poliniaki” znów wybrały lewicową hałastrę. Co musiałoby się wydarzyć, by Polacy zrozumieli, że ponad PO-PiS-owską przepychanką istnieje jeszcze coś takiego jak interes narodowy?
Po wyborach do europarlamentu Tusk upaja się zwycięstwem, głosząc epokę „światłości”. Konfederacja świętuje sukces i ogłasza, że jest trzecią siłą polityczną w Polsce. Kaczyński jak zwykle lukruje rzeczywistość, opowiadając, że porażka nie jest taka zła i bredzi coś o „biało-czerwonym froncie”.
Trochę lepiej sytuacja wygląda zagranicą. We Francji trzęsienie ziemi, gdyż zwyciężyła partia LePen, w Niemczech na pierwszym miejscu chadecja, ale już na drugim z dobrym wynikiem antysystemowa AfD, w Austrii wygrana prawicy, choć tuż za nią plasują się już prawie same partie lewicowe, na Węgrzech bez zaskoczenia – wygrywa Fidesz, ale jednocześnie umacnia się opozycja.
Wesprzyj nas już teraz!
Ale nie miejmy złudzeń. W ogólnym rozrachunku partiom „systemowym” dostają się 553 mandaty. Zaś ugrupowania określane jako konserwatywne czy prawicowe będą dysponowały liczbą 131 krzeseł.
W polskiej reprezentacji 27 mandatów przypadnie koalicji lewicowo-liberalnej, 20 PiS-owi, a 6 Konfederacji, co – nawet przy zjednoczeniu dwóch ostatnich sił, o czym przebąkiwał już Mateusz Morawiecki – daje wynik o jeden punkt mniejszy. Jednak ta niewielka różnica nie powinna nas zmylić.
W jak opłakanym stanie jest świadomość polityczna Polaków, skoro nie zrozumieli, że niedzielne wybory nie były „pomiędzy PiS-em a PO”, tylko pomiędzy bezpieczeństwem i resztkami stabilności z jednej strony a najazdem imigrantów i dalszą zagładą gospodarki z drugiej? Utrzymywanie w takiej sytuacji nastrojów, które ujawniły się w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych, jest po prostu głupotą i szkodą dla Polski.
Świadectwem niezrozumienia wagi tych wyborów jest niska frekwencja. Tu ktoś zarzuci mi niekonsekwencję, mówiąc, że partie stojące po stronie suwerenności i tak mają mniejszość. Odpowiadam: ja to wiem i nie wiążę wielkich nadziei z ich obecnością w PE. Ale po pierwsze większość Polaków nie ma aż tak „skrajnych” poglądów, po drugie największą ilość głosów otrzymała „koalicja 13 grudnia” (co pokazuje, że niska frekwencja nie wyraża stanowiska: nie idziemy do wyborów, bo i tak nie uda się obronić suwerenności), a po trzecie z dwojga złego już lepiej mieć w Brukseli kogoś, kto gardłuje w słusznej sprawie.
Wychodząc od „twardego gruntu politycznego” można zadać jeszcze jedno pytanie: Co musiałoby wydarzyć się w Polsce, by nasz naród zrozumiał, że ponad PO-PiS-owskimi przepychankami istnieje jeszcze interes naszego kraju? W sieci pojawiły się już pierwsze nagrania dokumentujące „ubogacenie kulturowe” w polskim mieście. Czy musi dojść do katastrofy porównywalnej do zachodniej? Czy musimy poczuć strach przed wyjściem na polskie ulice w obawie przed spotkaniem śniadolicych „inżynierów i lekarzy”? Czy ceny muszą poszybować tak wysoko, że zaczniemy doświadczać prawdziwego ubóstwa i niedostatku? Kiedy się obudzimy?
Pomimo ogólnego pesymizmu, jakim napawają wyborcze cyfry w Brukseli, to jednak należy zauważyć, że w wielu państwach europejskich dobre wyniki prawicy pokazują zmęczenie mrzonkami unijnego porządku.
Polska jest, jak widać, w centrum zgoła innego procesu. Połowa społeczeństwa nie wykazuje żadnej dojrzałości politycznej, a druga w większości popiera Rewolucję, której postęp był do tej pory szczęśliwie zapóźniony. Tylko dlaczego naśladujemy Zachód w tym, co najgorsze, jakby kierował nami samobójczy pęd, by na własnej skórze przerobić wszystkie jego błędy?
Filip Obara
Zobacz także:
Konflikt, który staje się przekleństwem. Komentarz powyborczy PCh24
Z ekologią za pan brat? Owszem, ale tylko na gruncie wolnego rynku!