29 czerwca 2024

W czerwcu, ogłoszonym przez subkulturę LGBT „miesiącem dumy”, również w katolickich świątyniach zawisły sztandary homo-herezji. W wielu diecezjach Włoch zorganizowano wręcz religijne obchody dla uczczenia tej „nowej, świeckiej tradycji”. Dla pobożnych chrześcijan podobne wydarzenia to wciąż szokująca niespodzianka – w końcu do rzeczywistości polskiej parafii propagatorzy lobby LGBT w Kościele, tacy jak niesławny jezuita James Martin, ciągle pasują jak pięść do nosa. Nie mamy pełnej świadomości, do jak gigantycznych wpływów doszły na Zachodzie stojące za nim środowiska. To uspokajająca, ale i niebezpieczna ignorancja. W Rzymie właśnie trwa bowiem kulminacja drugiego podejścia progresistów do dewastacji moralnego Magisterium. Dekady temu podobne wysiłki radykałów w Stanach Zjednoczonych otarły się już o sukces na skalę kraju…

 

Był rok 1974, dokładnie pięć dekad temu. Na okładkę kolejnego wydania magazynu „Gay Liberator” trafiła podobizna Pawła VI. Uwagę przyciągało zresztą nie tylko papieskie lico w tak zaskakującym miejscu – ale i znamienny tytuł. „Gejowska duma uderza w Kościół” – głosił numer wojującego z prawem naturalnym pisemka. Infiltrację różnych wyznań chrześcijańskich przez stręczycieli pro-gejowskiej propagandy uczyniono kwestią wiodącą. Rewolucjoniści zdawali raport z frontu…

Wesprzyj nas już teraz!

Meldunek, który dotarł z Kościoła katolickiego, nie wspominał o wygranej. Był apelem o posiłki. Oto Brian McNaught, dotychczas dziennikarz Michigan Catholic, doczekał się zwolnienia z powodu zgorszenia czytelników. Zarząd miał najlepszy powód, by podziękować koledze za współpracę: redaktor zaczął  publicznie obnosić się ze swoim homoseksualizmem. Otwarcie podważał też nauczanie Kościoła o grzesznej naturze homo-erotyzmu.

Zdawałoby się, że w latach 70-tych, na długo przez powszechną akceptacją homoseksualizmu, zwolnienie przejdzie bez sensacji. Dysydenckiego pracownika wyrzucono z pisma mającego trzymać się Objawienia – ot rutyna. A jednak… decyzja władz magazynu wywołała larum. Na łamach „Gay Liberator” sam zainteresowany zapowiedział manifestacje w swojej obronie. Zamieszczone plany wydarzeń nie pozostawiały wątpliwości – wiece poprzedzić miały Msze Święte w intencjach obrony zwolnionego…

Zastęp niegodziwców

Wbrew pozorom 50 lat temu rąk chętnych do sprawowania agitacyjnej liturgii znalazłoby się niemało. Pisząc o „zderzeniu gejowskiej dumy” z Kościołem w 1974 roku redaktorzy „The Gay Liberator” znacząco się pomylili. Homo-herezja nie waliła wtedy do świątynnych wrót – a z szybkością zarazy szerzyła się wewnątrz – moszcząc sobie coraz wygodniejszą i bardziej wpływową pozycję.

Już pięć lat wcześniej, w roku erupcji „rewolucji seksualnej”, ks. Patrick Nidorf powołał w diecezji San Diego pierwsze „duszpasterstwo homoseksualistów”. Wszystko zaczęło się od tajnych spotkań dla gejów-katolików. Aby trafić na zebrania organizowane przez augustianina, uczestnicy musieli zapisywać się przez specjalne formularze. Duchowny wystrzegał się bowiem jawności w obawie przed reakcją władz diecezjalnych i ewentualnym pojawieniem się na miejscu „religijnych fanatyków”.

Nidorf zaangażował się w „posługę” gejom, przekonany o błędach, jakie miał popełniać względem nich Kościół. To ze zdecydowanego wskazania na grzeszność homoseksualizmu wynikało zdaniem augustianina ich „przesadne” poczucie winy, wzmacnianie „czasem” – jak sądził – u kratek konfesjonału. Choć w rzeczywistości problemy z niskim poczuciem własnej wartości dotyczą również np. współczesnych homoseksualistów poddających się tzw. tranzycji, pierwszy „duszpasterz LGBT” mniemał, że należy je zminimalizować przez rewolucyjne zmiany…

W oparciu o takie intencje powstała organizacja gejów-katolików Dignity. Przez kolejne lata bez przeszkód miała ona rozszerzać swoje wpływy w amerykańskim Kościele. A w co wierzyli uczestnicy ruchu Nidorfa?

Założyciel wolał zachować to w tajemnicy. Jednak, gdy w 1970 roku przed „duszpasterstwem” swoje podwoje otworzył kościół pw. św. Bernarda w Los Angeles, jego członkowie poczuli się na tyle bezpiecznie, że zaczęli nalegać na lidera, by przekazał przełożonym, co sądzą podopieczni. Augustianin miał przed tym spore opory – jednak ostatecznie uległ. Spisane przez jednego ze świeckich pismo wskazywało, że sednem walki z niską samooceną gejów w Kościele miała być dewastacja moralności chrześcijańskiej, wyrażona zmianą nauczania o homoseksualizmie.

„Uważamy, że homoseksualizm jest naturalną odmianą używania płciowości. Nie oznacza ani choroby, ani niemoralności. Ludzie o takiej orientacji seksualnej mają naturalne prawo używać ich sił erotycznych w sposób zarówno odpowiedzialny i spełniający… i powinni jej używać z poczuciem dumy [ang. pride]”, prezentowali swoje przekonania ordynariuszowi Los Angeles członkowie Dignity.

Pismo trafiło w ręce rządzącego od niedawna metropolią Abp Timothego Manninga w 1971 roku – i spotkało się z należytą odpowiedzią. Heterodoksyjny ksiądz wraz z bernardyńskim prowincjałem musieli stawić się przed apostolskim następcą na wizycie dyscyplinarnej. Nidorf otrzymał wyraźny zakaz przewodzenia ruchowi, do którego się zastosował, a Dignity musiało przekształciło się w ruch świeckich.  

Założyciel duszpasterstwa wyjątkowo sprawnie porzucił kapłańską posługę, gdy stracił możliwość liberalnej agitacji homoseksualnych „katolików”. Już w 1973 roku duchowny znalazł romantyczne zastępstwo dla Chrystusa, któremu ślubował bezżenność, biorąc za żonę kobietę o imieniu Dacia St. John. Zmienił też imię i zaczął tytułować się: „Pax”.

Mimo błędnych przekonań i gorszącego przykładu założyciela, Dignity swobodnie działało w kolejnych latach w amerykańskim Kościele. Na podobne środki jak biskup Manning zdobyło się niewielu jego braci w episkopacie. „Księża oferowali swoją posługę jako liderzy i proponowali doradztwo duszpasterskie. Siostry zakonne i kapłani wchodzili w szeregi Dignity – czasem otwarcie, czasem incognito. Kościoły, kaplice i centra Newmana służyły jako miejsca spotkań. Biskupi współpracowali – wyznaczając kapelanów lub rozwijając to, co nazywano wtedy duszpasterstwami gejów i lesbijek. Niektórzy biskupi przewodniczyli nawet raz na rok, a czasami częściej, celebracjom liturgicznym Dignity”. Tak swobodną infiltrację Mistycznego Ciała Chrystusa przez homo-heretycką „kroplę kwasu” wspomina Marianne Duddy-Burke, obecna przewodnicząca założonego przez Nidorfa „duszpasterstwa”.   

W dziele infiltracji spory udział odegrał ksiądz hołubiony przez środowisko jezuity Jamesa Martina. W 2009 roku agitujące za zmianą nauczania Kościoła New Ways Ministry uhonorowało „Nagrodą Budowania Mostów” wydalonego z szeregów Towarzystwa Jezusowego Johna McNeila. Ten ksiądz przez „duszpasterstwo”, w jakim udziela się Martin, bywa nazywany wprost „świętym patronem” ruchu gejowsko- katolickiego…

Ten rzekomy heros wiary najpełniej wyraził oczekiwania tęczowych duszpasterstw, publikując w 1976 roku kanoniczną dla nich pracę „Kościół i Homoseksualizm”, w której agitował za porzuceniem moralności seksualnej. Książka aktywnego geja w sutannie uzyskała mimo swojej treści zgodę władz zakonu na publikację. Dopiero rok później, gdy rewolucyjne tezy dotarły do Watykanu, Kongregacja Nauki Wiary obłożyła McNeila zakazem wystąpień medialnych… i tylko nim. Przez kolejne 9 lat ten pro- homoseksualny agitator głosił referaty, prowadził spotkana i rekolekcje dla członków Dignity. Nie mógł jedynie pojawić się w blasku fleszy…

Tymczasem tezy jakie propagował, wydają się nie do pomyślenia nawet dziś – kiedy homo-herezja uzyskała stabilny przyczółek w Kościele Powszechnym. Wśród refleksji, jakie trafiały do uszu słuchaczy McNeila, znalazło się między innymi „dziękczynienie za omylność nauki Kościoła”. W wystąpieniu z 2009 roku jezuita przekonywał, że najwyższy rozwój religijny oznacza uniezależnienie się od Magisterium i rozsądzanie moralnych dylematów w „wolności swojego sumienia”. Kierując się inspiracją z freudowskiej psycho-analizy McNeil przyrównywał Kościół do rodzica – który musi zawieść swojego wychowanka, by ten zaczął wyglądać ku niezależności…  

Wierzę, że Jezus wyraził podstawowe prawo dotyczące ludzkiego wzrostu ku duchowej dojrzałości. Jako ludzie musimy wzrastać z polegania na zewnętrznych autorytetach w kierunku polegania na autorytecie, który jest wewnątrz nas. By osiągnąć ten cel potrzebujemy zawodnych autorytetów (…). Dzięki Bogu, że władze Kościoła okazały się aż tak zawodne. Rezultatem było dojrzewania Ludu Bożego. Zaczęło się ono, kiedy Watykan spartaczył sprawę kontroli urodzin, zmuszając miliony katolików do praktycznego użycia ich wolności sumienia i wzięcia odpowiedzialności za siebie samych. Jednym z największych beneficjentów zawodności władz kościelnych jest katolicka społeczność LGBT. Zdaliśmy sobie sprawę już wcześniej, że nie możemy zaakceptować i posłuchać nauczania Kościoła na temat homoseksualności bez niszczenia się fizycznie, psychologicznie i duchowo. W rezultacie, to była kwestia przetrwania. Musieliśmy zdystansować się od nauczania Kościoła, rozwinąć naszą wolność sumienia i słuchać, co Duch Boży mówi do nas przez nasze doświadczenia. W konsekwencji społeczność LGBT przoduje na drodze przekształcenia Kościoła Katolickiego w Kościół Ducha Świętego” – mówił McNeil, przyjmując Nagrodę Budowania Mostów.

Wynaturzenie o krok od sukcesu

Piekielne przekształcenie, o jakim marzył jezuita, otarło się o sukces w amerykańskim Kościele lat 70. W ostatniej chwili zatrzymała je reakcja kilku biskupów, ale przede wszystkim… pontyfikaty Jana Pawła II i Benedykta XVI. To wtedy sprzyjające homo-heretykom wiatry zaczęły wiać w zgoła odwrotną stronę. W latach 80. światło dzienne ujrzały watykańskie deklaracje potwierdzające ortodoksyjną naukę na temat homoseksualizmu, a na głównych autorów infiltracyjnego ruchu spadły konsekwencje.

Punktem kulminacyjnym okresu, który działacze tęczowego lobby wspominają z prawdziwą wściekłością, była publikacja Listu do Biskupów Kościoła Katolickiego w Sprawie Opieki Duszpasterskiej nad Osobami Homoseksualnymi. Dokument Kongregacji Nauki Wiary z 1986 roku przypominał, że homoseksualne skłonności nie mogą być uważane za poprawne, a kontakty seksualne osób tej samej płci są „wewnętrznie złe moralnie”.

„Choć sama skłonność osoby homoseksualnej nie jest grzechem, to pozostaje słabszą lub silniejszą tendencją skierowaną ku wewnętrznemu moralnemu złu.  Z tego powodu sama skłonność musi być uznawana za obiektywnie zaburzoną”, referuje tekst angielskiego tłumaczenia deklaracji LGBT-owski portal Outreach.

Obrona Magisterium znalazła również swój wyraz praktyczny. W 1988 McNeil odebrał podpisany przez Josepha kard. Ratzingera poszerzony zakaz działalności. Dla homoseksualisty w sutannie było to już za wiele. Duchowny nie poddał się restrykcjom – za co został wydalony z szeregów Towarzystwa Jezusowego. Do końca życia żył ze swoim partnerem: Charlesem Chiarellim, którego świecko „poślubił” w 2008 roku. Zakazy prowadzenia założonego przez siebie New Ways Ministry za pontyfikatu Jana Pawła II otrzymali też ks. Robert Nugent i siostra Jeannine Gramick – ta ostatnia odmówiła podporządkowania się. Ślubowanemu posłuszeństwu sprzeciwiła się… bo watykańskie restrykcje miały naruszać jej „prawa człowieka”.

Grupy Dignity w kraju doczekały się wreszcie wyproszenia z miejsc, w których się spotykały, ich współpraca z hierarchią kościelną osłabła.

Progresiści rozgrywają rewanż. I są na prowadzeniu

Infiltratorzy wspominają pontyfikat Karola Wojtyły z rozgoryczeniem, nie tylko ze względu na obronę wiary przez Stolicę Apostolską. Ich pretensje i zawód są owocem rozczarowania… Progresiści w latach 70- tych mieli olbrzymie nadzieje na zupełne przejęcie Kościoła w USA – niepokojąco bliskie spełniania.

Wszystko za sprawą przodka obecnego procesu synodalnego. Od 1971 roku Konferencja Episkopatu USA prowadziła ogólnokrajowy program zatytułowany Call to Action. Jego skutkiem miało być zaangażowanie Kościoła w walkę o „sprawiedliwość społeczną”. W ramach przedsięwzięcia biskupi rozpoczęli krajowe konsultacje z wiernymi – wsłuchując się ponoć w ich głos i oczekiwania zmian. Projekt ten zapoczątkował synod biskupi, a punkt kulminacyjny przypadł na konferencję organizowaną w Detroit pięć lat później. Jej decyzje komentowano w mediach jako zaczyn „bezklasowego Kościoła dla wszystkich”. 

„Ci, którzy przybyli na zgromadzenie, uznali wydarzenie za ustanawiające przełomowy trend, który uwalnia nową siłę w Kościele. (…) Delegaci zachowywali się energicznie, chętnie uczestnicząc w długich sesjach i wykazywali zaskakująco mało animozji nawet podczas najgorętszych debat, w tematach takich jak kontrola urodzin. To był smak demokratycznego procesu na największą krajową skalę (…). Obraz autokratycznego, hierarchicznego Kościoła rozwiał się”, opisywał New York Times spotkanie, na które przybyło ponad 100 biskupów, 1200 świeckich delegatów i 1500 obserwatorów…

Podczas rewolucyjnego wiecu znalazło się miejsce i dla delegatury Dignity. Przedstawiciel pseudo-duszpasterstwa występował na forum zgromadzonych, zgłaszając żądania środowiska gejowsko-katolickiego. Był to nikt inny jak… Brian McNaught – dziennikarz, którego zwolnienie z katolickiej redakcji zaledwie dwa lata wcześniej oprotestował Gay Liberator…

Komentując utratę posady na łamach homoseksualnego medium, mężczyzna zapewniał, że wierzy w powodzenie sprawy infiltratorów. „Walczę dlatego, że zwyciężę”, pisał… Może, gdy McNaught w 1976 słuchał rekomendacji zgromadzenia, już cieszyło go poczucie triumfu? Delegaci pochwalili dopuszczenie do Komunii Świętej rozwodników w ponownych związkach, rozważenie możliwości ordynacji kobiet, upomnieli się o zmianę nauczania o antykoncepcji i szukali pojednania Kościoła z marksizmem. W sprawie gejów zaakceptowali dokument „Personhood”, a w nim apel o wykorzenienia z Kościoła „struktury i podejść” przyczyniających się do dyskryminacji homoseksualistów. Były pracownik „Michigan Catholic” patrzył, jak amerykański Kościół zmierza w kierunku wyśnionym przez Johna McNeila…

Szczęśliwie w 1976 roku Kościół zdołał obudzić się z tego koszmaru. Niedługo po Konferencji pojawili się biskupi, w tym przewodniczący amerykańskiego episkopatu, którzy uznali, że Call to Action zostało przejęte przez rewolucjonistów. Jak wyjaśniał abp Joseph L. Bernardin, przyjęte uchwały nie odzwierciedlały przekonań katolików w kraju. Ordynariusz diecezji Lincol, Bp Bruskewitz, był za to mądry przed szkodą i obłożył ponoć klątwą wszystkich, którzy z jego diecezji wzięliby udział w zgromadzeniu… Gwoździem do trumny pseudo-reformy było objęcie papiestwa przez Jana Pawła II 2 lata później. Stało się jasne, że rewolucyjne zmiany napotkają nie tylko na sprzeciw konserwatywnych biskupów z USA, ale nie zostaną też zaakceptowane przez Rzym.

Dziś – po 48 latach – homo-heretycy i progresiści są gotowi na rewanż. Na Synodzie o Synodalności trwa swoiste Call to Action 2.0. Już nie w Detroit, ale w Rzymie. To znak, że dywersanci mimo kiepskiej passy w ostatnich dekadach urośli w siłę. Bo choć Watykan utrudniał ich działalność, to rzadko kiedy reakcja była odpowiednio zdecydowana. Mimo niesłychanych tez i skandalicznej działalności postaci takie jak mcNeil, czy siostra Gramick nie doczekały się nigdy ciężko zapracowanej ekskomuniki…

Po dekadach ukrycia, w 2013 roku znowu nadszedł ich czas. W zeszłym roku założycielka New Ways Ministry odwiedziła wraz z obecnym zarządem pseudo-duszpasterstwa papieża w Loretto. Czołowy kapłan tego ruchu – James Martin – cieszy się watykańskim urzędem, a pierwsza sesja synodu o synodalności zobligowała Kościół do walki z homofobią… Czy i tym razem, gdy wydaje się, że progresiści są bliscy sukcesu, Chrystus wytrąci im zwycięstwo z ręki?

Filip Adamus

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(58)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie