Narastający opór wobec globalnej polityki klimatycznej zmusza jej propagatorów do szukania rozwiązań w walce z „populistycznym buntem przeciwko polityce klimatycznej” – jak wyraził się magazyn „Foreign Affairs”. Walka z regulacjami klimatycznymi postrzegana jest przez środowisko globalistów jako kolejny, niezwykle ważny front w wojnie kulturowej.
Edoardo Campanella i Robert Z. Lawrence na łamach magazynu „Foregin Affairs” piszą w artykule „The Populist Revolt Against Climate Policy”, że konieczna jest szybka zmiana narracji, łamiące serca opowieści o skutkach bierności w walce z zagrożeniami związanymi z ociepleniem klimatu i maksymalne zaangażowanie ludzi, aby nie przegrać batalii w walce z „prawicowymi populistami” o politykę klimatyczną.
„Odgórne podejście technokratyczne może łatwo wywołać populistyczną reakcję. Obywatele muszą czuć się wysłuchani i zaangażowani w proces decyzyjny. Podejście oddolne, które zwiększa ich udział w życiu politycznym, może sprawić, że systemy demokratyczne będą sprawniej i skuteczniej radzić sobie ze zmianami klimatycznymi” – argumentują, dodając jednak, że „wszystkie te środki mogą nie wystarczyć”.
Wesprzyj nas już teraz!
Autorzy tekstu, który ukazał się 25 lipca br. wskazują na dwa przełomowe momenty zapowiadające „populistyczną rewoltę”.
Pierwsze „populistyczne trzęsienie ziemi” nastąpiło dziesięć lat temu wraz z głosowaniem w sprawie brexitu w Wielkiej Brytanii w 2016 r. i wyborem Donalda Trumpa na prezydenta USA pod koniec tego samego roku. Jedynie nieliczni analitycy mieli dostrzec „powstanie na Zachodzie nowej milczącej większości, zdecydowanej odrzucić oderwaną od rzeczywistości elitę, która albo była nieświadoma cierpień, jakie spowodowała jej polityka, albo była na nie całkowicie obojętna”.
Skutki globalizacji, deindustrializacji i kryzysu finansowego dodatkowo podsyciły niezadowolenie, chociaż „inne siły wywołały wstrząsy w poszczególnych krajach” np. obawy związane z napływem imigrantów, podwyżka podatków, cięcia budżetowe, ogólny pogląd że programy rządowe niesprawiedliwie faworyzują „klasę rządzącą”.
„Teraz w polityce zachodniej otwiera się nowy front populistyczny. Liderzy antysystemowi z pogardą wyrażają się o wysiłkach mających na celu ostrzeganie przed globalnym ociepleniem. Próby ograniczenia zmian klimatycznych stanowią niemal idealny cel dla populistycznej retoryki i teorii spiskowych, ponieważ polityki mające na celu przymusową redukcję emisji gazów cieplarnianych opierają się na wiedzy eksperckiej, zwiększają koszty dla zwykłych ludzi, wymagają wielostronnej współpracy i opierają się na trudnym do udowodnienia scenariuszu alternatywnym, że podjęte działania zapobiegną katastrofom, które w przeciwnym razie miałyby miejsce” – czytamy.
Analizując powszechny sceptycyzm wobec polityki klimatycznej związanej z dekarbonizacją, która będzie bardziej obciążać biedniejszych ludzi i „miejsca, gdzie paliwa kopalne odgrywają znaczącą rolę w lokalnej gospodarce”, nie dając gwarancji nowych miejsc pracy itd., „populiści” często mają – według autorów – siać dezinformację i propagować „dzikie teorie spiskowe”.
Na przykład Donald Trump w 2017 r. napisał na Twitterze, że zmiany klimatyczne to mistyfikacja „stworzona przez Chińczyków i dla nich, aby uczynić amerykańską produkcję niekonkurencyjną”. Hiszpańska partia Vox określiła program klimatyczny ONZ mianem „marksizmu kulturowego”, a niemiecka Alternative für Deutschland mówiła o „dyktaturze klimatycznej” partii głównego nurtu. Brytyjski polityk Nigel Farage, skrytykował plany rządu konserwatystów dotyczące zerowej emisji netto, domagając się referendum w tej sprawie.
Autorzy tekstu w „Foreign Affairs” twierdzą, że trwa „druga rewolta antyelitarna”, a wyrazem tego są tegoroczne wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Chociaż „centrum” w dużej mierze się utrzymało, to jednak sporo mandatów zyskały „partie skrajnie prawicowe sceptyczne wobec walki ze zmianami klimatycznymi” i prawdopodobnie ograniczą one postęp w zakresie polityki klimatycznej i wdrażania Zielonego Ładu.
Sytuacja stanie się jeszcze gorsza, gdy do władzy w USA ponownie dojdzie Donald Trump, który obiecał zawiesić ustawę o redukcji inflacji i ponownie wycofać kraj z Porozumienia paryskiego.
Autorzy obawiają się nasilenia zakłóceń politycznych w miarę zbliżania się terminów osiągnięcia celów zerowej emisji netto. Plany bowiem przewidują odejście świata od węgla do 2030 r., od ropy do 2045 r. i od gazu do 2050 r.
Są również sceptyczni wobec racjonalnego przekonywania „osób przekonanych o perfidii zielonej transformacji”. Sugerują, że jedynie obniżenie kosztów transformacji „poprzez bardziej otwarty handel w perspektywie krótkoterminowej i więcej innowacji w perspektywie długoterminowej” mogłyby pomóc w zniwelowaniu oporu wobec Zielonego Ładu. „Przywódcy partii głównego nurtu muszą także lepiej zmobilizować swoich obywateli poprzez bardziej angażującą strategię, bardziej emocjonalne narracje oraz bardziej oddolne i partycypacyjne podejście do polityki”. Ludziom trzeba coś dać już teraz, a nie w przyszłości.
To na co warto zwrócić uwagę w artykule „Foreign Affaris” to przywołanie sugestii, iż być może trzeba „zawiesić” na pewien czas systemy demokratyczne, aby pchnąć do przodu klimatyczną rewolucję. „Wzrost populizmu klimatycznego” – jak napisano – „stanowi historyczny test dla zachodnich liberalnych demokracji, ponieważ krótkie cykle wyborcze utrudniają politykom sprzedawanie długoterminowych programów. Właśnie dlatego były wiceprezydent USA Al Gore uznał globalne ocieplenie w 2009 r. za największą porażkę demokratycznych rządów w historii, a brytyjski naukowiec James Lovelock stwierdził kiedyś, że aby stawić czoła zmianom klimatycznym, może być konieczne wstrzymanie demokracji na jakiś czas” – czytamy.
Lovelock to słynny twórca tzw. hipotezy Gai, promotor New Age i innych ideologii.
Chociaż autorzy nie ciągną tego wątku, a w dalszej części analizy kładą nawet nacisk na większe zaangażowanie i wykorzystanie stronników polityki klimatycznej, by tworzyli łapiące za serce narracje, przywołanie tych wypowiedzi może budzić uzasadniony niepokój w kontekście tego, jakie są podejmowane działania w różnych krajach w tak zwanej walce w obronie demokracji i z mis-, mal- oraz dezinformacją.
Co więcej, autorzy wskazali, że w celu „przekonania” społeczeństwa o „pilności” wprowadzania Zielonego Ładu, „decydenci w krajach zachodnich określili kryzys jako nieuchronną sytuację nadzwyczajną wymagającą polityki, która nie powinna być rozstrzygana w drodze normalnych procesów demokratycznych”.
Obecnie przeciwdziałanie zmianom klimatycznym, przedstawia się jako „trzeźwy obowiązek”, który „muszą udźwignąć wszystkie społeczeństwa, ponieważ nauka im to nakazuje”.
Analitycy przyznają, że „przywódcy populistyczni odnoszą sukces, przedkładając politykę woli nad politykę konieczności”, „partie antysystemowe zyskują popularność właśnie dlatego, że obiecują swoim wyborcom sprawczość, często kwestionując dokładność dowodów empirycznych zebranych przez ekspertów i decydentów oraz charakteryzując wysiłki na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi jako elitarny projekt mający na celu pozbawienie ludzi zarówno władzy, jak i pieniędzy”.
Bunt przeciwko polityce klimatycznej – zdaniem analityków – to „nowy front populistyczny”. Obawiają się oni, że centrowi politycy, oportuniści „ulegną impulsowi, odrzucając wezwania do natychmiastowych działań klimatycznych i potępiając koszty takiej polityki”.
Zaznaczają przy tym, że „populizm klimatyczny nie jest zjawiskiem jednorodnym”. Pośród przeciwników „zielonych ładów” są zarówno lewicowi, jak i prawicowi populiści. Przy czym np. ruch Pięciu Gwiazd we Włoszech, Jean-Luc Mélenchon we Francji i Bernie Sanders w Stanach Zjednoczonych, popierają działania klimatyczne, chcąc powstrzymać chciwe korporacje. Prawicowi populiści zaś „postrzegają politykę klimatyczną jako napędzaną przez ponadnarodowe elity polityczne, które chcą nakładać podatki i regulacje nie licząc się z obciążeniami dla klasy robotniczej”.
„Populizm lewicowy jest tradycyjnie bardziej kosmopolityczny, podczas gdy populizm prawicowy jest często nacjonalistyczny”. Konserwatywni wyborcy mają postrzegać politykę klimatyczną jako „formę regulacji rynku i aktywizmu państwa, które ograniczają wolność obywateli i firm”. A zaprzeczanie zmianom klimatycznym na skrajnej prawicy ma być również powiązane z przekonaniami religijnymi i „niektórzy chrześcijańscy konserwatyści odrzucają naukę o klimacie z tego samego powodu, dla którego sprzeciwiają się teorii ewolucji lub szczepionkom na Covid-19”.
Wszystkie te poglądy połączyły się „w spolaryzowane stanowiska polityczne”. W USA – wg sondażu Pew Research Center w 2024 r. 59% Demokratów uważa, że radzenie sobie ze zmianami klimatycznymi powinno być najwyższym priorytetem władzy, podczas gdy takiego zdania jest zaledwie 12% Republikanów.
W Europie sprzeciw wobec polityki klimatycznej wyrażają partie opozycyjne wobec ugrupowań głównego nurtu, z wyjątkiem Fideszu na Węgrzech i łotewskiego Sojuszu Narodowego.
Analitycy obawiają się zaostrzenia protestów wobec Zielonego Ładu w Europie, który z konieczności bardzo podnosi koszty życia obywateli, a także odejścia od polityki Bidena, która kładzie większy nacisk na dotacje i zachęty niż opodatkowanie obywateli, jak w Europie. Niemniej jednak ustawa o ograniczeniu inflacji, która wykorzystuje dotacje, aby zachęcić do rozwoju energii odnawialnej, a nie karne podatki, zirytowała wielu prawicowców z powodu większego zadłużenia państwa, pchania ideologii DEI i faworyzowania związków zawodowych.
„Walka klimatyczna pomiędzy Demokratami i Republikanami toczy się także na szczeblu lokalnym. Kontrolowane przez Republikanów legislatury w Montanie, Idaho, Dakocie Północnej i Dakocie Południowej zablokowały miastom możliwość wprowadzenia zakazu podłączania gazu ziemnego w nowych budynkach. W Teksasie nowe prawo skutecznie uniemożliwi miastom uwzględnianie polityki klimatycznej w swoich programach. Jeśli Trump wróci do Białego Domu w 2025 r., obiecał rozszerzenie odwiertów naftowych od pierwszego dnia, wyeliminowanie IRA i ponowne wycofanie się z porozumienia klimatycznego z Paryża” – czytamy.
Analitycy dodają, że „Transformacja ekologiczna grozi również pogłębieniem podziału między obszarami miejskimi i wiejskimi”, ponieważ sprzyja miejscom pracy w miastach i degradacji terenów wiejskich, zajmując obszary rolne przekształcane na farmy słoneczne i wiatrowe. Obiekty takie zakłócają krajobraz wiejski i zmniejszają wartość nieruchomości. Z tego powodu 24 procent hrabstw USA zaczęło ograniczać wydawanie zezwoleń na wykorzystanie gruntów pod obiekty OZE.
Analitycy obawiają się skoordynowanych ponadnarodowych protestów wymierzonych w globalną politykę klimatyczną. Utrzymują jednak, że rządy nie mogą zrezygnować z tego, co „nakazuje im nauka”.
Źródło: foreignaffairs.com
AS