W ostatnią niedzielę musiałem przyjechać do śródmieścia Warszawy samochodem. Kto wie, co się tam dzieje, ten uzna ten krok za czyste szaleństwo. Dość napisać, że sytuacja, jaka powstała wskutek przebudowy, zaordynowanej przez ratusz pod kierownictwem pana Trzaskowskiego, zmusiła nawet „Gazetę Stołeczną” do opublikowania obszernego artykułu o protestach mieszkańców dzielnicy (którzy są najmocniej poszkodowani), zatytułowanego „Wielki bałagan na budowie nowego centrum Warszawy. Kierowcy jeżdżą pod prąd, mieszkańcy mają dość”. Ba, artykuł napisał sam Jarosław Ossowski, z „Wyborczą” związany od dekad, jeden z naczelnych propagatorów jak najostrzejszego i najbardziej agresywnego podejścia do kierowców.
Oczywiście krytyce został poddany jedynie sposób prowadzenia przebudowy, która objęła całe ścisłe centrum miasta (dla znających topografię stolicy: obszar między ulicami Marszałkowską, Świętokrzyską, Nowym Światem i Alejami Jerozolimskimi). Nie skrytykowano samej koncepcji, która jak zwykle opiera się na jednym założeniu: jak najbardziej utrudnić życie kierowcom.
Z artykułu dowiedziałem się, jaki deal zawarła z ratuszem w 2020 r. firma, która ma eksploatować wciąż nie otwarty garaż podziemny pod Placem Powstańców Warszawy. Otóż miasto zobowiązało się do zlikwidowania w promieniu 300 metrów – uwaga – 420 miejsc parkingowych. Dokładnie takiej samej liczby, jaka będzie w sumie dostępna w garażu. A więc nic a nic nie przybędzie, za to jest to sposób na naganianie klientów dzierżawcy obiektu. Jeśli warunek nie zostałby spełniony, miasto ma płacić firmie odszkodowanie co miesiąc aż do 2060 r. Nie muszę mówić, że autor tej genialnej umowy powinien się gęsto tłumaczyć, może nawet przed prokuratorem. Teraz okazuje się, że plan z 2020 r. nie pasuje do rzeczywistości, więc miasto próbuje negocjować z drugą stroną, aby poprzestać na likwidacji 300 miejsc – co już nastąpiło, stąd gigantyczne kłopoty z zaparkowaniem. Jak państwo sądzą – jak im pójdzie?
Wesprzyj nas już teraz!
No dobrze, żartowałem. Wszyscy wiemy.
W tej chwili sytuacja wygląda tak, że prawie wszystkie miejsca na tamtym obszarze są przeznaczone wyłącznie dla mieszkańców ze stosownymi identyfikatorami – pod znakami wiszą tablice z odpowiednim zastrzeżeniem – a w okolicy na okrągło krąży straż miejska i wlepia mandaty. Znalezienie wolnego miejsca przez kogoś, kto identyfikatora nie posiada, graniczy więc z cudem. A może nawet nim po prostu jest.
Traf chciał, że tego samego dnia obejrzałem na portalu X pewien filmik, sygnowany przez Światowe Forum Ekonomiczne – prywatną instytucję, kierowaną przez Clausa Schwaba, która od lat stara się wytyczać szlaki jedynie słusznego postępu. To tam, w specjalnej publikacji zapowiadającej WEF w roku 2016, zatytułowanej „Osiem przepowiedni na rok 2030”, pojawił się esej duńskiej poseł Idy Auken, z którego wzięto potem chwytliwą frazę „nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy”. (Pisałem o tym obszernie na portalu PCh24 w lutym 2023 r.) Wspomniany filmik opowiada o Merwede, dzielnicy holenderskiego Utrechtu, która ma być zbudowana wokół koncepcji miasta 15-minutowego, gdzie nikt nie będzie poruszał się prywatnym autem.
Film pochodzi jeszcze z 2020 r., kiedy pojawił się projekt Merwede – dzielnicy mieszkaniowej, mającej zastąpić biznesową. Ostatnie informacje na jego temat są z roku 2023, a mówią, że deweloper już tam działa, zaś dzielnica ma zostać zamieszkana w 2025 r. Na mapach Google (zdjęcia z tego roku) widać trwające prace. Docelowo ma tam mieszkać 12 tys. ludzi. Nie jest wprawdzie tak, że wraz z zamieszkaniem w Merwede będą się oni musieli pozbyć samochodu – o ile taki mają. Na skraju dzielnicy ma powstać garaż z miejscami na wynajem (200 euro miesięcznie), ale miejsc tych wystarczy dla jedynie około 30 proc. mieszkańców. Pozostali, o ile przyjdzie im do głowy niecny pomysł skorzystania z auta, będą mogli skorzystać z puli współdzielonych pojazdów, których ma być na całą dzielnicę 250. Opisy projektu milczą o tym, na jaki czas naprzód trzeba się będzie zapisywać na samochód. Zapewne bateryjny. Ale czy ktokolwiek w 15-minutowym mieście (właściwie: dzielnicy) będzie w ogóle potrzebował dokądkolwiek dalej wyjeżdżać, skoro planeta płonie? Będzie za to 21,5 tys. miejsc parkingowych dla rowerków.
Nie wszyscy byli projektem zachwyceni. Opozycyjny radny Utrechtu Cees Bos w trakcie spotkania rady miasta w 2021 r. mówił o zrobieniu w Merwede „Kalkuty” i „zadupia Holandii”.
Spora liczba komentujących filmik uznała, że nie ma problemu, skoro przecież zamieszkanie w Merwede będzie dobrowolne, a więc nikt nie będzie mieszkańców zmuszał do rezygnacji z samochodów – sami zgodzą się na restrykcje. I faktycznie – w mikroskali można by na tej konkluzji poprzestać, stwierdzając, że jeśli komuś pasuje taka zielona neokomuna, to niech sobie tam siedzi.
Tyle że to podejście nieuwzględniające kontekstu. Przecież nie bez powodu koncepcję Merwede w tonie zachwytu przedstawiło akurat WEF Clausa Schwaba – organizacja, której członkowie bredzą o świecie „nowej ekonomii”, o „degrowth”, apelują o siedzenie na miejscu, rezygnację z lotów samolotem i jeżdżenia samochodem, podczas gdy sami kompletnie tym restrykcjom nie podlegają i podlegać nie będą. W opisach tego, jak ma działać Merwede, powtarza się sformułowanie, że mieszkańcy mają być „zachęcani” (encouraged) do korzystania z rowerów i transportu publicznego. Ale co to znaczy: „zachęcani”, skoro innej możliwości po prostu nie będą mieli? Tu natychmiast przychodzą do głowy działania pana Trzaskowskiego w centrum Warszawy (i nie tylko tam): „zachęcanie” do używania transportu zbiorowego nie polega na polepszaniu jego jakości, ale na utrudnianiu korzystania z własnego auta, aż do zakazów (strefa czystego transportu!) włącznie.
Cały koncept Merwede to to, co po angielsku nazywa się showcase, a co nie ma dobrego polskiego odpowiednika: to casus demonstracyjny, pokaz możliwości. Z tego punktu widzenia nie ma znaczenia, że na razie mówimy o dobrowolności zamieszkania tam. Nietrudno się zorientować, że gdy już dzielnica się otworzy i zacznie funkcjonować, będzie służyła różnym Schwabom i innym Janom Mencwelom jako argument: zobaczcie, tak można i „żadna krzywda się nie dzieje” (ulubiony w takich sytuacjach „argument”), więc przestańcie biadolić i coś tam pokrzykiwać o osobistej wolności. Bierzcie rowerki i śmigajcie.
***
Film reklamujący projekt Merwede można zobaczyć tutaj.
Łukasz Warzecha