Za nami sto numerów – szesnaście lat z okładem, od wiosny 2008 roku – a wydaje się jakby to było wczoraj…
Początek XXI wieku. Pamiętam zachwyt tłumacza polskiej edycji Krzyżowca XX wieku – biografii Plinia Corrêi de Oliveiry na tle epoki oraz historii Brazylii – autorstwa włoskiego historyka Roberta de Mattei. To był szczery podziw translatora-erudyty dla brazylijskiego obrońcy Kościoła i jego niestrudzonych batalii przeciwko trwającemu od wieków procesowi antychrześcijańskiej Rewolucji. Ów entuzjazm tłumacza podzielała cała redakcja (nie wyłączając piszącego te słowa) wydanej w 2004 roku polskiej wersji rzeczonej książki.
Zapał brazylijskiego profesora, jego męstwo i roztropność oraz jego gorliwość o dom Twój, Panie (Ps 69) – Święty Kościół Katolicki, w którym wewnętrzni wrogowie zaszczepili wszystkie błędy kolejnych etapów Rewolucji – pożerały umysł szczerego katolika. I cóż, że w zamian, jak na doktora Plinio, mogły nań spaść i spadły obelgi uwłaczających Tobie…
Wesprzyj nas już teraz!
Jednak tym, co chyba najmocniej uderzało i porywało młodego jeszcze podówczas tłumacza-monarchistę do twórczej pracy w kontrrewolucyjnej winnicy, było zacytowane w książce motto pierwszego czasopisma redagowanego przez brazylijskiego myśliciela: „Legionário” narodziło się, aby walczyć.
Od roku 1933 do 1947 odważny i często samotny głos tygodnika kierowanego przez Plinia Corrêę de Oliveirę wznosił wysoko sztandar Kościoła i cywilizacji chrześcijańskiej przeciwko nowoczesnemu totalitaryzmowi we wszystkich jego formach i sposobach wyrażania – pisał o misji czasopisma Roberto de Mattei.
Długie dojrzewanie
Pamiętam pewien pochmurny, tak typowy dla sennego i flegmatycznego Krakowa dzień, nieważne, wiosną czy jesienią (te dni w mieście są tak podobne do siebie), pewnie Anno Domini 2003. Szliśmy ulicą Chopina z tłumaczem Krzyżowca Jerzym Wolakiem po kolejnym dniu pracy z panem Leonardem Przybyszem nad książką włoskiego profesora. Usłyszałem wtedy od Jerzego, zresztą chyba kolejny już raz, pytanie, w zasadzie wyzwanie, które w mojej głowie pozostało do dziś:
– „Legionário” narodził się, aby walczyć, a my co? Potrzebujemy takiego pisma.
Od tamtego dnia minęło jeszcze parę lat, zanim to pragnienie Jerzego Wolaka mogło się spełnić. Wpierw bowiem musiało się pojawić na naszej drodze inne jeszcze czasopismo – miesięcznik „Radici Cristiane” („Korzenie chrześcijaństwa” – bo tak trzeba by tłumaczyć tytuł tego włoskiego magazynu), którego redaktorem od lat jest nie kto inny, jak wspomniany wcześniej profesor Roberto de Mattei.
Od pierwszego zetknięcia z tym periodykiem urzekła nas jego całkowita rzymskość i włoska natura zachwytu nad pięknem, wyrażona w bogatej szacie graficznej, niedościgniona wrażliwość estetyczna i subtelność oraz bogactwo i głębia analiz doktrynalnych w kontrrewolucyjnych i ortodoksyjnie katolickich tekstach. Prawdziwie bonawenturiańska i tomistyczna droga do Boga przez prawdę, dobro i piękno. Dobre, bo z zachowaniem cnoty umiaru, więc katolickie dolce vita w oparciu o wszystko, co najlepszego stworzyła cywilizacja chrześcijańska, w połączeniu z Pochwałą stworzenia świętego Franciszka z Asyżu.
Laudato sie, mi’ Signore, cum tutte le Tue creature – Pochwalony bądź, Panie, z wszystkimi swymi twory.
Ze świętej zazdrości
Tego było już za wiele, abyśmy mogli dalej milczeć na polskim polu wydawniczym. Czyż Polacy, tak bardzo ogołoceni przez ostatnie dekady i doświadczeni bylejakością, siermięgą i szarzyzną PRL-u oraz wszystkich jego kiczowatych bękartów estetyczno-intelektualnych po tak zwanej przemianie, nie zasługują na ożywcze źródła cywilizacji chrześcijańskiej? Czy wreszcie po epokach mordów i eksterminacji polskiej szlachty i inteligencji nie czas na odbudowę prawdziwie katolickich elit we wszystkich aspektach, zarówno intelektualnych, jak i estetycznych?
Wiedzieliśmy jedno: że bez tych elit nie będzie prawdziwego powrotu do cywilizacji chrześcijańskiej. Z tego zachwytu, tęsknoty i „świętej zazdrości” dla „Radici Cristiane” oraz z potrzeby walki „Legionario” – ale przede wszystkim dzięki duchowemu i materialnemu wsparciu tysięcy naszych przyjaciół i dobrodziejów – mogliśmy stworzyć dwumiesięcznik „Polonia Christiana”.
Nim jednak doszło do wydania pierwszego numeru pisma, potrzebna była ciężka praca naszych grafików, autorów i współpracowników zewnętrznych, wszystkich redaktorów i korektorów, obsługi przez naszych specjalistów do spraw kontaktów z najlepszymi drukarniami. Nie sposób wymienić ich wszystkich z osobna, bowiem lista jest bardzo długa. Były to przecież w ciągu tworzenia tych stu numerów dziesiątki, jeśli nie setki wspaniałych ludzi. Były to tysiące godzin spędzonych w pracy przed monitorami komputerów (tu nisko kłaniam się naszym grafikom – Konradowi Kusiowi i Grzegorzowi Sztokowi) często nie tylko do późnych godzin nocnych, ale i nieraz wczesnoporannych. To niejedna wspólnie zjedzona pizza przy pracy całego zespołu redakcyjnego…
Cel i ideał
Pamiętam, jak z numerem „0” – czyli z unikatowym egzemplarzem próbnym – pojechaliśmy jesienią 2007 roku wraz z Piotrem Doerre, Jerzym Wolakiem i Romanem Motołą do Rzymu, aby porozmawiać z profesorem Robertem de Mattei o współpracy z „Radici Cristiane”. Nasze pismo mogło wydawać się radykalne z punktu widzenia włoskiej szkoły dyplomacji, co poniekąd odczuliśmy, albowiem temat główny poświęcony był islamowi w Europie i płynącym z tego zagrożeniom, a na okładce widniał tłum muzułmanów na tle Bazyliki Świętego Piotra. To była nasza, polska linia bez zbędnej dyplomacji i postanowiliśmy się tego trzymać. Nie dyskretne, francuskie pchnięcie szpadą, jak ukłucie szpilką, ale cięcie szablą na pół, na dwoje, bez możliwości pozostawiania czegoś pośrodku. Ot, takie nasze miejsce w Europie i husarskie zadanie…
Niezmiennie jednak słowa profesora Plinia Corrêi de Oliveiry zacytowane w pierwszym numerze, również dziś, w numerze setnym (i, daj Boże, w następnych), pozostają aktualnym programem dla magazynu „Polonia Christiana”:
Oto nasz cel, nasz wielki ideał. Zmierzamy ku cywilizacji katolickiej, która ma powstać na ruinach dzisiejszego świata, podobnie jak cywilizacja średniowiecza zrodziła się na ruinach świata rzymskiego. Zmierzamy do realizacji naszego ideału z tą samą odwagą, z tą samą wytrwałością, z tą samą wolą przezwyciężenia wszystkich napotkanych przeszkód, z jaką krzyżowcy podążali ku Jerozolimie.
Szczęść Boże!
Po tych wszystkich latach dziękuję Panu Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu i Matce Bożej, że pozwolili mi być u początku i w trakcie tworzenia tego dzieła, jakim jest magazyn „Polonia Christiana”.
Całej Redakcji życzę sukcesów w zmierzaniu do wskazanego wyżej upragnionego celu – cywilizacji katolickiej. A temu, który zdecydowanie i szczerze, z uporem godnym tej sprawy, domagał się realizacji ideału „Legionario” – Jerzemu Wolakowi, redaktorowi naczelnemu „Polonia Christiana”, życzę kolejnych setek numerów. Niech jego patron święty Jerzy dodaje mu odwagi i zdecydowania w walce ze smokiem Rewolucji. Niech Matka Boża, nasza Pani i Hetmanka, prowadzi go na wszystkich drogach i we wszystkich sprawach redakcyjnych i rodzinnych. Szczęść Boże, Jurku!
Sławomir Skiba
Tekst został opublikowany w dwumiesięczniku „Polonia Christiana”
Numer 100 – wrzesień-październik 2024