Czy Synod o Synodalności doprowadzi do głębokich zmian w Kościele? Jeżeli tak, to o jakim charakterze – doktrynalnym czy duszpasterskim? O szczegółach rozmawiamy w Rzymie z ks. Leszkiem Gęsiakiem SJ, rzecznikiem Konferencji Episkopatu Polski, który towarzyszy polskiej delegacji synodalnej.
Paweł Chmielewski, PCh24.pl: Czym jest tak właściwie Synod o Synodalności? Czy to początek drogi jakiejś „permanentnej synodalności” Kościoła, czy raczej – tak jak sugerowali to jeszcze w 2021 roku abp Stanisław Gądecki i kard. Dominik Duka – raczej element przygotowań do zwołania soboru?
Ks. Leszek Gęsiak SJ: Ten synod sam w sobie jest czymś normalnym. Nowością jest jedynie to, że rozmawiamy teraz o synodalności, czyli de facto o sposobie prowadzenia synodów. Sama praktyka synodalna nie jest jednak nowa; synody biskupów odbywają się zasadniczo co kilka lat.
Wesprzyj nas już teraz!
Synody biskupów – tak; ale ten synod jest też synodem świeckich. To coś nowego.
Jest to jednak cały czas synod biskupów, na który zaproszono przedstawicieli niebędących biskupami z prawem do głosu. Pamiętajmy jednak, że głos Synodu nie jest decyzyjny – to jedynie głos doradczy, bo to papież podejmuje ostateczne decyzje. Fakt, że w metodzie synodalnej otwarto się także na kapłanów, siostry zakonne oraz na ludzi świeckich – nawet na osoby niewierzące – jest dowodem na to, że Ojciec Święty rzeczywiście chce wszystkich wysłuchać. Papież Franciszek nigdy nie powiedział, że wszystkie te osoby mają rację; on chce je słuchać, aby otworzyć dla wszystkich drogi Kościoła.
Dobrze, ale wracając do przyszłości: czy to zatem permanentna synodalność czy raczej przygotowania do soboru?
Wydaje mi się, że przy dzisiejszych środkach komunikacyjnych synody stają się już małymi soborami. Dzisiaj nie ma problemu, żeby przylecieć do Rzymu z Afryki, Azji czy z Australii. Na synodzie mamy do czynienia z reprezentacją całego Kościoła. Na soborze biskupów jest o wiele więcej; ale pamiętajmy, że kiedyś sobory zwoływano dość rzadko, ponieważ biskupi musieli na nie dojechać. Taka podróż zajmowała często wiele tygodni. Statkiem z Indii płynęło się dwa lata… Dlatego dzisiaj, jeżeli nie ma konieczności zmian doktrynalnych, to nie ma też chyba konieczności zwoływania soboru o charakterze doktrynalnym. Oczywiście, papież zawsze może zdecydować inaczej.
Synod to jednak nie sobór. Nie ma takiego autorytetu.
Z jednej strony to prawda, ale proszę też pamiętać, że kiedy weźmiemy do ręki dowolny tom dokumentów Soboru Watykańskiego II, to nie ma tam nigdzie zapisu, że to sam sobór postanowił coś w danej kwestii. Czytamy: „Ja, Paweł VI, mocą powierzonego mi urzędu oznajmiam…”. Decyduje zatem papież. Korzysta oczywiście z pomocy zebranych na soborze biskupów, ale ostatecznie to on decyduje. W tej kwestii warto dodać, że na Soborze Watykańskim II jako konsultorzy teologiczni obecni byli również „nie-biskupi”; a więc i tam ich słuchano przygotowując dokumenty soborowe.
Mimo wszystko dokumenty soborowe były ogłaszane przez papieża jako obowiązujące zasadniczo w całości. Z synodami wygląda to zwykle zupełnie inaczej.
Dokumenty soborowe też były trochę modyfikowane, ale generalnie metodologia pracy była inna. Jak będzie tym razem, zobaczymy. Czy papież opublikuje w całości dokument synodalny jako swój, tak jak dokumenty soborowe? Czy to będzie jednak ponownie adhortacja posynodalna? A jeżeli tak, to w jakiej mierze tożsama z dokumentem końcowym? Wszystko jest w rękach Ojca Świętego.
Zatem uważa Ksiądz, że synodalność może być taką rozciągniętą w czasie „soborowością”, trochę tak, jak to proponował w formie pewnych intuicji jeszcze w latach 90. kard. Carlo Maria Martini?
Być może tak. Kardynał Martini też był jezuitą i również głosił w swoim nauczaniu coś, co było jakimś przypomnieniem myśli św. Ignacego. We wschodnich Kościołach katolickich synody zwołuje się regularnie i praktycznie do omówienia każdego tematu. Na Zachodzie przyjęła się trochę inna praktyka, zwłaszcza w odniesieniu do soboru, czyli dużego, powszechnego synodu. Być może przyjdzie za jakiś czas inny papież i powie, że czas na sobór powszechny, który będzie trwał kilka lat. Bardzo wierzę w to, że towarzyszy nam cały czas Duch Święty i jeżeli będzie trzeba zwołać sobór, to papież go zwoła. Czy dziś jest to konieczne? Tego nie wiem. Ważne, że w ostatecznym rozrachunku za wszystkim stoi papież i to on będzie jednoznacznie rozstrzygać wątpliwości.
Jednym z głównych tematów dyskutowanych na synodzie jest kwestia diakonatu kobiet. Jak ocenia Ksiądz tę dyskusję i perspektywy na dopuszczenie kobiet do diakonatu, czego chce wielu uczestników synodu, a co – w formie niesakramentalnej – zdaje się akceptować nawet część biskupów z Afryki?
Między teologami toczy się dyskusja, czy diakonat kobiet jest w ogóle możliwy i co tak naprawdę oznacza. Podkreślam – pośród teologów – czyli ludzi, którzy mają wiedzę w zakresie teologii fundamentalnej i dogmatycznej. Skoro taka dyskusja trwa i teologowie nie mają jednoznacznego przekonania, że to byłoby niemożliwe, to istnieją jakieś racje, dla których diakonat kobiet być może mógłby stać się faktem. Jednak nie w tym sensie, żeby był to pierwszy krok do święceń kapłańskich. Ta sprawa została dość jasno zamknięta i zdefiniowana przez św. Jana Pawła II. Również prefekt Dykasterii Nauki Wiary kard. Fernández poinformował na rozpoczęcie obecnego zgromadzenia synodalnego, że w oparciu o analizę przeprowadzoną przez dwie powołane przez papieża komisje nie ma zgody Magisterium na dopuszczenie kobiet do diakonatu. Trzeba natomiast pamiętać, że sam synod nie daje Kościołowi rozwiązań. On przygotowuje tylko pewną analizę sytuacji, która zostanie przedstawiona Ojcu Świętemu. Zatem to papież zadecyduje, co z tym dalej zrobić.
Kard. Fernández wskazywał zarazem, że ten brak zgody obowiązuje „obecnie”… Tak czy inaczej: kolejnym z głównych tematów dyskutowanych na synodzie jest decentralizacja doktrynalna. Czy uważa Ksiądz Rzecznik, że Kościół może być w większej mierze niż dzisiaj doktrynalnie „zdecentralizowany”?
W oficjalnych komunikatach z synodu widać wyraźnie, że nikt nie mówi o zmianach doktrynalnych. Chodzi raczej o pewną formę reinterpretacji przepisów, czyli tego, co zawsze musi być dostosowywane do zmieniającej się sytuacji społecznej. Świat się zmienia, a wraz z nim zmieniają się pewne uwarunkowania. Nie wszystko, co było dobre w XVI wieku albo co było interpretowane według sposobu życia w tamtym czasie, będzie mogło w ten sam sposób zostać zastosowane w XXI wieku. Nie zmienia to jednak faktu, że podstawy doktrynalne pozostają nienaruszone. Musimy też pamiętać, że świat, który reprezentowany jest na synodzie, to nie jest świat widziany okiem Europejczyka, a tym bardziej – okiem Polaka. Mamy tę samą wiarę, te same zasady doktrynalne, ten sam katechizm, ale żyjemy w bardzo różnych kontekstach kulturowych. Pewne kwestie, które stają się przedmiotem dyskusji w Europie, w innych kontekstach kulturowych na świecie praktycznie mogą nie występować.
Czy nie w tym właśnie tkwi problem? Różne kultury w ramach „decentralizacji” mogłyby prowokować do zupełnie różnych decyzji, tak, że w praktyce i sama wiara będzie wyglądać różnie.
Już dokument po pierwszej sesji synodu pokazał, że istnieje konieczność wyjścia poza przekonanie, iż kontekst kulturowy, w jakim żyje jakaś osoba czy grupa, jest jedynym możliwym kontekstem kulturowym w Kościele. Tak nie jest. Zupełnie inaczej będą na te same kwestie patrzeć Papuasi, inaczej mieszkańcy Afryki Południowej, Azjaci, Amerykanie czy Europejczycy. Wszyscy mówimy jednak o tej samej doktrynie, gdyż mamy tę samą Ewangelię. Ewangelia pozostaje niezmienna. Synod, jak mówi papież Franciszek, jest potrzebny do tego, byśmy nauczyli się słuchać siebie nawzajem: zobaczyli, że są różne konteksty kulturowe, w których zakorzeniona jest Ewangelia, stąd też są różne rozwiązania praktyczne.
Dobrze. Jednak natura ludzka jest jedna, a mamy dziś do czynienia z bardzo daleko idącą „różnorodnością”. Od roku 2016 żyjemy już nawet w Europie w sytuacji bardzo zatomizowanej. Jedni dopuszczają do Komunii św. rozwodników, inni nie; jedni dopuszczają do Komunii św. protestantów w związkach z katolikami, inni nie; jedni błogosławią pary LGBT, inni nie. Wydaje się, że znaczna część uczestników synodu – nie mówię, że przeważająca, ale znaczna – dąży do pogłębienia tego stanu rzeczy i osiągnięcia de facto zgody na odmienną moralność. Czy to się może wydarzyć?
Sądzę, że od strony fundamentów Kościoła doktryna pozostaje ta sama, natomiast zmienia się interpretacja. Jeżeli mówimy o bardzo konkretnych odpowiedziach na zagadnienia moralne – takich odpowiedziach, które nas bulwersują – to trzeba zadać sobie pytanie, czy są one zgodne z doktryną Kościoła dotyczącą danej kwestii. Jeżeli tak, to być może mówimy właśnie o wspomnianej wcześniej przeze mnie interpretacji i kontekście kulturowym. A jeżeli nie są zgodne, to pozostaną tak samo niezgodne w naszym kontekście, jak i w każdym innym. Trzeba pamiętać, że w świecie zachodnim panuje bardzo mocny trend relatywistyczny, który przekłada się na konkretne reperkusje społeczne. Jeszcze sto lat temu perspektywa Kościoła była często tożsama z perspektywą społeczną. Dziś tak już nie jest. Polacy od 30 lat wyjeżdżają z dużą łatwością za granicę, tam pracują, w innych kontekstach…
… i często słyszą, że to, co w Polsce jest grzechem, tam grzechem rzekomo nie jest.
Niekoniecznie. Natomiast często dowiadują się, że kontekst socjologiczny miałby usprawiedliwiać pewne zachowania, które nie są zgodne z nauczaniem Kościoła. Kiedy pozycja Kościoła nie jest tak silna jak w Polsce, często do życia społecznego przenikają zachowania obce duchowi chrześcijańskiemu.
Czy to powinno jednak wpływać na katolickie nauczanie? Bo dzisiaj wpływa – w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Belgii, w niektórych diecezjach USA i tak dalej.
Powtórzę, że doktryna pozostaje niezmienna. Jeżeli rzeczywiście Kościół gdzieś naucza inaczej, to jest to poważny problem. Doktryna się nie zmienia, zmienia się tylko kontekst kulturowy; ale to nie znaczy, że chrześcijanin otrzymuje w jakimś miejscu na świecie dyspensę od przestrzegania zasad wiary, do których zostaliśmy zobowiązani mocą chrztu świętego. To prawda, mogą pojawiać się błędy i nadużycia. Wystrzegałbym się jednak generalizowania, mówiąc na przykład, że w Niemczech i Austrii jest zupełnie źle, a u nas – dobrze. Wiemy, że także w Polsce mogą pojawić się przypadki, kiedy coś jest źle interpretowane. Wolałbym, żebyśmy skupili się na konkretnych przypadkach, bez uogólniania.
Do czego zatem doprowadzi synodalność? Czy będzie utrwalać poważne różnice między Kościołami lokalnymi, czy też jednak pozwoli na osiągnięcie przekonania, co do konieczności trzymania się doktryny Kościoła?
Obserwuję pracę synodu od początku, od fazy diecezjalnej. Czytałem syntezy krajowe, byłem na spotkaniu europejskim w Pradze, towarzyszyłem biskupom w czasie pierwszej sesji synodu w Rzymie i jestem tu także teraz. Mogę wypowiedzieć się zatem jedynie z mojej osobistej perspektywy – jako, że nie jestem delegatem synodalnym. Otóż sądzę, że synod pozwolił nam zrozumieć, iż przy całej różnorodności mamy tę samą Ewangelię. Chociaż odbyłem wiele rozmów, nie słyszałem, by ktoś z uczestników synodu krytykował samą synodalność, choć zadawano pytania o to, jak ją rozumieć. Owszem, krytykowano różne konkretne rozwiązania, ale nie synod. Przyjmuje się, że proces słuchania pomaga ubogacić wspólnotę i dostrzec, że podstawą dla nas wszystkich jest miłość Chrystusa. Myślę, że dzięki papieżowi Franciszkowi dostaliśmy kolejną szansę od Pana Boga, żeby się nawzajem słuchać; żeby zanim się potępimy, spróbować zrozumieć, co drugi ma nam do powiedzenia. Jest to postawa bardzo ignacjańska. Nie podlega wątpliwości, że św. Ignacy bardzo dbał o czystość przekazu wiary. Uczył jednak, że trzeba zacząć od siebie. Żeby zmienić świat – muszę zacząć od siebie, od uporządkowania moich uczuć. Podstawą w ignacjańskich ćwiczeniach duchowych jest zasada praesupponendum. Kiedy widzę, że ktoś ma inne zdanie, będę starać się bardziej go obronić niż potępić. Jeżeli go obronię, to może uratuję jego duszę. Myślę, że jest w tym jakaś mądrość, która mimo upływu 500 lat dalej jest aktualna. Papież Franciszek, który jest jezuitą, nie bez przyczyny zaproponował coś takiego Kościołowi.
I ta metoda w ocenie Księdza działa?
Wielu ojców synodalnych mówiło po pierwszej sesji, że było to dla nich bardzo trudne. Kiedy wysłuchuje się argumentów ludzi, którzy błądzą, to pojawia się od razu myśl, aby je skrytykować. Synod zaprosił jednak do czegoś innego: „Wysłuchaj”. Nie oznacza to oczywiście, że musisz się z nim zgodzić; ale masz zrozumieć drugiego, bo tylko wtedy, kiedy go naprawdę zrozumiesz, będziesz mógł mu pomóc. To jest wielkość tego synodu. Najpierw wysłuchajmy, a później ewangelizujmy, wiedząc, jakim mówić językiem – tak, żeby ludzie, do których mówimy, naprawdę znaleźli Chrystusa.
O implikacjach synodalności dla Polski przyjdzie porozmawiać już po zakończeniu całego zgromadzenia. Tymczasem, Bóg zapłać za rozmowę.