Dzisiaj

„Zło” dominacji. Chantal Delsol chce końca cywilizacji chrześcijańskiej… Dlaczego się myli?

Rok akademicki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim otworzył wykład nowej doktor honoris causa tej uczelni. W inauguracyjnym wystąpieniu Chantal Delsol powtórzyła zapisany w jej słynnym eseju apel o porzucenie obrony cywilizacji chrześcijańskiej. Zdaniem pisarki, już wieki temu Kościół zbłądził, „narzucając” światu dominację kulturową i polityczną. Obecnie tą samą pomyłką są w jej opinii próby zachowania ustaw zgodnych z chrześcijańską moralnością. Przekonania intelektualistki zyskują uwagę, a potępienie Christianitas zdaje się być dla niektórych dobrą radą adresowaną do katolików XXI wieku. W rzeczywistości propozycje francuskiej myślicielki podpiera niebezpieczna filozofia i niechęć do religijnego posłuszeństwa.

 

„Zło dominacji”

Wesprzyj nas już teraz!

W 2021 roku Chantal Delsol przyciągnęła sporą uwagę publikacją „Końca Świata Chrześcijańskiego”. Esej filozof, słynącej jako głos katolickiej opinii, dotyczył kryzysu wiary i chrześcijańskiego porządku społecznego na Starym Kontynencie.

Tezy wyrażone w La Fin de Chretiente Delsol powtórzyła już przy wielorakich okazjach, m.in. w ramach nawiązującego do nauczania polskiego papieża programu JP2 Lectures na Angelicum. Ostatnio wybrzmiały one w gmachu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Słynną autorkę zaproszono bowiem na Kongres Kultury Chrześcijańskiej pod hasłem „Przywrócić nadzieję”. Po udziale w wydarzeniu, na którym pojawił się również metropolita lubelski abp Stanisław Budzik, Chantal Delsol odebrała tytuł doktor honoris causa KUL-u.

W refleksji uczonej trudno jednak dopatrzeć się obrony chrześcijańskiej kultury. W jej przekonaniu, przynajmniej w sporej mierze, powszechna apostazja Europy to reakcja obronna na „dominację” i „przemoc” – nieszczęśnie położone u podstaw Christianitas. To nie ewentualne nadużycia władzy niepokoją pisarkę. Błąd dostrzega ona w samym uczynieniu z chrześcijańskiego Objawienia zasady życia społeczeństw, źródła norm społecznych i prawodawstwa.

– Chrześcijaństwo panowało przez szesnaście wieków (od Teodozjusza, czyli od końca IV, do połowy XX wieku). „Panowało”, czyli było w taki czy inny sposób powiązane z władzą; panowało nad duszami, a przez kilka stuleci także nad ciałami. Towarzyszyło podbojom politycznym, by realizować misję na nieznanych sobie jeszcze terenach. Niemożliwe jest jednak, aby ludzie, kimkolwiek by byli, nie nadużyli tak długiej i znaczącej dominacji. Zawsze niedobrze jest zbyt długo być najsilniejszym: człowiek nie może się temu oprzeć i staje się despotą – mówiła Delsol podczas otwarcia roku akademickiego na KUL-u.

– „Prawda” panowała nad ludzką egzystencją poprzez strach przed piekłem, lęk przed ekskomuniką. Stolarz z zamku Picomtal, piszący swoje wspomnienia w XIX wieku, pokazuje, w jakim stopniu miejscowy ksiądz sterował poprzez spowiedź osobistym życiem swoich parafian. Misja chrześcijańska musi być w tym przypadku rozumiana jako przymus, którym faktycznie się staje, gdy tylko chrześcijanom nadarzy się taka sposobność. Słowo uległo zbrukaniu, ponieważ przekształciło się w dominację. Cała instytucja stała się despotyczna (…). Spójrzmy na losy Quebecu, skąd w latach sześćdziesiątych XX wieku zniknęło chrześcijaństwo i jego duchowni, co spowodowane było wstrętem do nadmiernej władzy, jaką sprawowali oni nad ciałami i duszami – dodała.

Jak widać, zdaniem pisarki to zbyt szerokie panowanie religii miało stać u podłoża powszechnej apostazji, jaką obserwuje się widocznie, zarówno w katolickiej z rodowodu prowincji Kanady, jak i innych miejscach świata.

– Chrześcijanie nie godzą się już na to i masowo odchodzą. Zwykłe słowa autorytetu im nie wystarczają. To przecież chrześcijaństwo nauczyło ich wolności myśli (zob. Michel Henry: „Słowa Chrystusa”). Maksymą oświecenia stało się Sapere aude Kanta. Nie możemy dalej wyobrażać sobie misji jako głosu autorytetu panującego nad ciałami i duszami. Nie możemy już być autorytarnymi kaznodziejami, ponieważ ludzie już nas nie słuchają. Misja musi się zmienić. Musi przestać być podbojem, a stać się zwyczajnym świadectwem. Chodzi o dokonanie zasadniczego zwrotu – wpajała polskim studentom Chantal Delsol. – Zrozumieliśmy zło dominacji – dodała.

Pisarka nie patrzy na podobną rejteradę od wiary – w imię indywidualnego „samostanowienia” – z niechęcią. Przeciwnie: w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” zdawała się nawet przyznawać takiej postawie przynajmniej dozę słuszności. W wywiadzie dla liberalno-katolickiego periodyku Delsol otwarcie przyznała, że gdyby Kościół przywrócił dawne praktyki „zmuszania do wejścia”, to sama porzuciłaby wiarę w akcie sprzeciwu….

Sednem wykładu, jaki usłyszeli niedawno studenci KUL-u, jaki i eseju z 2021 roku autorstwa prelegentki, jest więc przekonanie, że „końca świata chrześcijańskiego” nie warto opłakiwać. Próby jego obrony trzeba zaś porzucić. To nie tylko – sądzi francuska pisarka – strategiczna konieczność. To moralny obowiązek.

Kapitulacja w praktyce

Co w praktyce miałoby oznaczać porzucenie chrześcijańskiej „dominacji” w polityce i kulturze, na którym tak zależy uczonej? Chodzi o to, by Kościół i wierni dostosowali się do pretensji antyklerykałów – roszczeń, jakie znamy nawet z rodzimego podwórka…

– Zakazy aborcji i wspomaganego samobójstwa odpowiadały czasom, w których wszyscy byli chrześcijanami i szanowali chrześcijańskie zasady. Gdy społeczeństwo nie jest już dłużej chrześcijańskie, oczywiste jest, że te zakazy są równoznaczne z przemocą. Z drugiej strony, przepisy, które legitymizują aborcję i eutanazję, są dla chrześcijan, którzy żyją w tym społeczeństwie, formą przemocy. Uważam, że przepisy prawa powinny być zgodne z przekonaniami społeczeństwa, i nie rozumiem, dlaczego powinniśmy zakazać tego, co większość ludzi uważa dziś za uzasadnione – mówiła w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” Chantal Delsol.

– Nie jestem kimś, kto w proteście przykuwa się łańcuchem przed kliniką aborcyjną. Tak naprawdę nie mogę nawet powiedzieć, że jestem przeciw aborcji w takim sensie, w jakim głosi to Kościół – moje zdanie w tej sprawie jest o wiele bardziej złożone – dodała.

Chrześcijanie mieliby zatem nie tylko porzucić wizję państwa rządzonego w zgodzie z zasadami wiary… Powinni, zdaniem Francuzki, nawet zgodzić się, by w ich narodach masowo łamano zasady Dekalogu i uznać to za zrozumiałą normę zakorzenioną w wolności społeczeństw.

Kościół bez władzy

Refleksja Delsol dostrzega jednak problem „zbrukania misji” nie tylko w chrześcijańskim władztwie. „Zło dominacji” przedrzeć się miało również do Kościoła i stać za autorytarnym „stylem” działania władzy duchownej. Filozof zdecydowanie – m.in. w wywiadach, jakich udzieliła „Tygodnikowi Powszechnemu” – wyraziła pragnienie zmian w tym obszarze…

Zdaniem słynnej pisarki, Kościół musi koniecznie powstrzymać się od duszpasterskiego rządzenia. Władza duchowna powinna, wedle Delsol, porzucić przekazywanie wiernym zdecydowanej nauki z pozycji autorytetu. „Zrozumieliśmy zło dominacji. Będziemy jednak kontynuować historię chrześcijaństwa w ten oto sposób – w filozofii, zastępując dogmatykę fenomenologią; w duszpasterstwie, zastępując dogmatykę świadectwem” – „przepowiadała” Francuzka.

Jasne nauczanie, chronione prawem karania wiernych oraz zobowiązywania ich do posłuszeństwa nauce Kościoła, miałoby zniknąć, oddając pole otwartości na indywidualne doświadczenie i opinię. Osobę „świadka”, chrześcijanina XXI wieku, intelektualistka wyobraża sobie właśnie jako głęboko wsłuchanego we własne odczucia i wrażenia, a nie w nieomylny, pasterski głos Kościoła.

– Egzystencja świadka jest chaotyczna i nieprzemyślana, tak jak każda egzystencja: oddycha on powietrzem misji i wydycha dobrą nowinę, być może nawet o tym nie myśląc. Niewątpliwie dopiero na końcu możemy w niej dostrzec głoszenie Ewangelii, podobnie jak w historii życia, którą opowiadamy sobie na końcu, gdy znamy już okoliczności i możemy wskazać jej początek – mówiła do studentów polskiej uczelni.

– Wygłoszenie kazania nie jest działaniem. Jest teorią działania i w tym sensie zawsze jest zbyt sztywne dla życia, zbyt do niego niedostosowane. Kiedy natomiast misja dokonuje się poprzez egzystencjalne świadectwo, daje się przełożyć na historię życia: pojedynczą przygodę, która odnosi się do misji, obejmując okoliczności, a zatem zawsze w nierówny, impulsywny, nieskładny sposób. Wyrażenie misji przez świadka jest historią życia, która na swój sposób staje się opowiadaniem o misji, ponieważ życie jest zawsze czymś innym niż dogmat – dodawała.

– Wierzę, że Chrystus nigdy nie chciał nietolerancyjnej i krzywdzącej władzy kościelnej – stwierdzała za to filozof w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym”. W jej optyce Kościół przyszłości może zatem dawać wiernym sugestie, inspirować, czy przykładem wskazywać drogę – ale rządzić, nakazywać, czy zakazywać – chyba niekoniecznie.

Dogmat wyzwolenia

Zarówno świeckie, jak i kościelne propozycje Delsol zdaje się łączyć jedno: sprzeciw wobec władzy religii. Francuska filozof stara się zrehabilitować… powszechną rejteradę od wiary, za dobrą monetę biorąc antyklerykalną i egalitarystyczną narrację, jaką szerzą wrogowie katolicyzmu. To przecież właśnie negatywne obrazowanie Kościoła – jako skupionego na sprawowaniu rządów i oszołomionego kontrolą – jest ulubionym zabiegiem wrogów chrześcijaństwa. Takie przedstawienie ma wywołać niechęć wiernych…

Można odnieść wrażenie, że zabieg ten w wypadku Chantal Delsol udał się całkiem dobrze, a jej propozycje to powielenie „wielkiej odmowy” – non serviam – w nieco mniej agresywnym wydaniu. Apostazja Europy to dla niej przecież nie godne potępienia odejście od Prawdy, ale bunt wobec skażenia chrześcijańskiej misji żądzą władzy… Zbulwersowani wierni, których wolność uciskać miał zbyt sztywny instruktaż władz duchownych, zyskują w jej narracji pewną słuszność, opierając się religijnym zasadom…

W przekonaniach Delsol niepokoją i zaskakują dwie rzeczy: przychylność, z jaką traktuje tę antyklerykalną narrację, a także zdechrystianizowana wizja wolności. Francuzka ogłosiła sprzeciw wobec takiej religii, której niezależnie od własnej perspektywy indywidualny rozum i społeczeństwo muszą się podporządkować… Zgodnie z tą optyką, Delsol nie akceptuje nawet bezapelacyjnej ochrony życia od poczęcia aż do śmierci. Jak mówiła, zakazy dzieciobójstwa i eutanazji „przypominają terroryzm” i charakteryzują się przemocą.

Posługując się podobną logiką, można jednak dojść do wniosku, że sama wiara jest nieznośnym jarzmem: Sama istota aktu wiary zakłada przecież podporządkowanie ludzkiego umysłu Objawieniu. Sednem świętości jest zaparcie się własnych dążeń i poddanie woli Bożej. Wiele prawd religijnych – choć nie sprzeciwia się rozumowi – to wykracza poza jego przyrodzony potencjał. Jak zwracał uwagę święty Tomasz, gdyby Bóg nie objawił istnienia Najświętszej Trójcy, to nikt z ludzi nie mógłby jej poznać. Przyjmujemy jej istnienie… ze względu na posłuszeństwo autorytetowi. Z szacunku do Boga poddajemy własny osąd Jego wyrokom, o których poucza nas przecież przez Kościół, a nie jakieś „poznanie wlane”. Godzimy się – i to jak najchętniej – sprzedać wszystkie prywatne odczucia religijne, by nabyć perłę wcielonej i objawionej Prawdy. Sednem wiary jest zatem zdanie się na autorytet – leży on zdecydowanie poza naszym „ja”.

W dużej mierze religia jest zatem posłuszeństwem – poddaniem człowieka Boskiej woli. O niej ktoś musi go jednak pouczyć. W tym celu Chrystus ustanowił swoje Mistyczne Ciało i naznaczył je znakami autorytetu. Tylko dzięki zaufaniu tej powadze mamy jakiekolwiek przesłanki, by traktować poważnie nawet takie podstawy jak Ewangelie czy kanon Pisma Świętego. Gdzie w takim razie widzieć w chrześcijaństwie apel o osobistą emancypację i samostanowienie, które w filozofii Delsol zdają się figurować na pierwszym miejscu?

Jeszcze trudniej pogodzić jej wizje z nauką wybitnych papieży wieku oświecenia, którzy z dobrych powodów potępili zasady „wolności sumienia” i „swobody wyznania”. Jak bowiem nauczali Grzegorz XVI (patrz: Mirari Vos), Pius IX (patrz: Quanta Cura) czy Sobór Watykański I – Bóg dał się poznać człowiekowi. Objawił się mu i objawia przez Kościół, wkładając tym samym obowiązek wiary na wszystkich, do których dotarło katolickie nauczanie.

Fakt ten nie jest jednak przejawem opresji – a szansą na wyzwolenie. Między wolnością i emancypacją istnieje bowiem potężna różnica. Delsol zdaje się uważać, że tylko porządek religijny pozbawiony arbitralnych rozstrzygnięć szanuje wolność człowieka. Myli się jednak znacząco. Swoją pomyłkę potwierdza zresztą sama. Przypatrzmy się życiu, jakie – jej zdaniem – przystoi chrześcijanom po odrzuceniu „dominacji” władzy religijnej.

Opisując życie „świadka”, Francuzka wskazała, że jest ono chaotyczne, niespójne i pełne pomyłek. Chrześcijanin z wizji Delsol, kierujący się własnym doświadczeniem i odczuciami, byłby w stanie jedynie się błąkać, zawsze daleki od podobania się Bogu. Pozbawiony głosu Kościoła pozostaje uwikłany we własną, ograniczoną perspektywę. Nigdy nie mógłby wiedzieć na pewno, czy działa słusznie. Chodziłby jak we mgle – nieświadomy, czy jego intuicje to Boże dary, czy zachęty Złego. Wiele z tego, co uważałby za słuszne, podpowiadałaby mu zraniona natura i własne słabości.

To niewola chaosu, od jakiej wyzwolił nas Chrystus, powierzając Kościołowi objawioną naukę. „Świadek” Delsol myli się i błądzi – bo jest ograniczony wyłącznie do własnego potencjału. Tymczasem chrześcijańska nauka wynosi nas poza ograniczoność indywidualnego umysłu i przyrodzonego poznania. Podnosi nasze oczy aż do samego Boga – dawcy uniwersalnej i nadprzyrodzonej nauki. Oczywiście podporządkowanie swoich odczuć i dążeń temu autorytatywnemu przekazowi może boleć – ale sam Chrystus powiedział, że to poznanie prawdy wyzwala. Bez niej jest tylko chaos i poruszanie się po omacku… Niewola skończoności i ludzkich ograniczeń.

Cywilizacja na straży misji

Apel Delsol o odrzucenie cywilizacji chrześcijańskiej ma podobne podłoże. Francuzka przegapiła fakt, że hegemonia kulturowa chrześcijaństwa jest przede wszystkim strażą wolności chrześcijańskiego Posłania. Nie wzięła pod uwagę, że tworzenie praw i powszechnych zasad w oparciu o chrześcijańską hegemonię kulturową zabezpiecza swobodę wiernych…

Przecież katolicyzm w naturalny sposób konkuruje o „rząd dusz” z innymi prądami filozoficznymi i kulturowymi. Jeśli nie na jego podglebiu, to na innej „dominacji” zasadzać się będzie państwo. Takiej, która karze wiarę, a nagradza bezbożność.

Fakt ten wyłuszczył dosadnie w encyklice Immortale Dei papież Leon XIII. Oddajmy głos temu wybitnemu następcy świętego Piotra:

„Tylko cnotliwie spędzone życie jest drogą do nieba, do którego wszyscy dążymy, i dlatego państwo odstępuje od reguł i przepisów prawa przyrodzonego, ilekroć zezwala na tak wyuzdaną swobodę zdań i czynów niemoralnych, iż można bezkarnie dusze od prawdy, serca od cnoty odwodzić. Kościół zaś przez Boga samego ustanowiony, odsądzać od życia, od praw, od wychowania młodzieży, od wpływu na rodzinę, jest błędem wielkim i zgubnym. Nie może bowiem pomyślnym cieszyć się stanem moralności państwo pozbawione religii: i już może więcej, niżby potrzeba, przekonano się, co to jest i dokąd zmierza owa tak zwana wyzwolona (civilis) filozofia życia i obyczajów”, pisał Ojciec Święty.

„Kiedy na takich zasadach, dziś nad miarę popularnych, opierają się państwa, łatwo zrozumieć, na jakie i na jak niegodne stanowisko zepchnięty będzie Kościół. Bo skoro czyny odpowiadają takim zasadom, równe, albo i pośledniejsze miejsce w państwie zostanie dla powszechnego Kościoła, co i dla towarzystw jemu obcych; nikt zważać nie będzie na ustawy kościelne: Kościół, który od Jezusa Chrystusa otrzymał rozkaz stanowczy nauczania wszystkich narodów, dostaje zakaz, nie mieszać się zgoła do publicznego nauczania narodu (…). O tych nawet rzeczach, które podpadają pod prawa obu społeczeństw, rzadcy świeccy stanowią według własnego zdania, i zarozumiale w tej mierze lekceważą najświętsze prawa kościelne. Więc podciągają pod swoje prawodawstwo małżeństwa chrześcijan, rozstrzygają nawet o związku małżeńskim, o jedności i trwałości małżeństwa; naruszają własność duchowieństwa, bo zaprzeczają Kościołowi prawa”, czytamy w Immortale Dei.

Do wskazań Leona XIII potrzeba niewiele komentarza. Kościół, jeśli nie będzie tworzył prawa, kultury i cywilizacji, pozwoli, by jego misja i nauczanie padały ofiarą innych środowisk. Zgodzi się na ograniczanie swojej swobody – a wszystko to przełoży się fatalnie na jego zbawczą misję. Jeśli nie chrześcijańskie prawo i zwyczaje, to pogańskie zasady wyznaczą popularne trendy. Zachęcą do grzechu i stworzą atmosferę utrudniającą zbawienie.

W dzisiejszym kontekście możemy dodać do papieskich obserwacji jeden wniosek. Przypadkowy, bezforemny świat postmodernizmu nie gwarantuje wolności i swobody wyboru. Ludzie zawsze naśladują zachowania elit i poszukują norm zachowania, do których mogliby się dopasować. Świat bez dominacji i hegemonii kulturowej nie istnieje. Zrzeczenie się chrześcijańskich aspiracji do tej roli oznacza chętną zgodę na zdystansowanie katolicyzmu – budowę środowiska utrudniającego pokojowe świadczenie o Zbawicielu.

Co jednak najważniejsze – i to Delsol uchodzi zupełnie – chrześcijańska hegemonia kulturowa idzie o lepsze nie tylko z innymi normami i zwyczajami, ale i zranioną naturą człowieka. Aby się o tym przekonać, zestawmy obraz nieograniczonej hegemonii władzy duchownej, jaki popularyzuje Delsol, z dziejami Christianitas.

Nawet w średniowieczu nie brakowało konfrontacji Kościoła ze światem. Wieki średnie to przecież czas Tomasza Becketa, sporu o inwestyturę i innych zatargów Kościoła z władzą świecką; czas świętych, którzy walczyli ze skorumpowanymi elitami – jak Antoni z Padwy; konfrontacji katolickiej nauki z błędami religijnym; misjonarzy, którzy nieśli Chrystusa wrogom wiary; kilkuwiekowych starć z herezją ariańską, a potem z albigensami, husytami, zaś w późniejszych wiekach – z błędami licznych filozofów, jak chociażby Ockham. Gdzie tu spokój i niekwestionowana dominacja?

W świecie doczesnym łaska nigdy nie jest w stanie podporządkować sobie zupełnie natury skażonej buntem pierwszych rodziców. Świat, nawet, poukładany po chrześcijańsku, nigdy nie jest „Królestwem Bożym na Ziemi”. Jak pouczył bowiem Zbawiciel, owo Królestwo „nie jest z tego świata”. Tak będzie zresztą do końca dziejów, skoro między „potomstwem Niewiasty” i „potomstwem węża” panuje zażarta, nieprzejednana walka. Przebiega ona przez serce każdego człowieka i stanowi najważniejszą walkę każdej egzystencji. Tym bardziej potrzebny jest zatem chrześcijański porządek społeczny. Łagodzi on bowiem, a nie podsyca, skłonność człowieka do przeciwstawienia się Bogu.

Chantal Delsol zdaje się nie brać pod uwagę znaczenia tego faktu. Niechęć natury do podporządkowania się zbawiennym wskazaniom usprawiedliwia jako wyraz wolności i podmiotowości… Jej wybrakowana refleksja proponuje wyrzeczenie się narzędzi kluczowych w prowadzeniu spadkobierców winy Adama do posłuszeństwa Bogu. Sama jest więc drogą do zatracenia.

Filip Adamus

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(8)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie