Colin Lambert, francuski wolontariusz organizacji SOS Chrétiens d’Orient, wyruszył jesienią tego roku na Bliski Wschód, chcąc nieść pomoc chrześcijanom w Syrii. Wobec początkowych komplikacji formalnych, musiał jednak rozpocząć pracę w Libanie… W trakcie kilku tygodni jego pobytu na kraj zaczęły spadać izraelskie bomby. Mimo niebezpieczeństwa i wobec tragedii libańskich braci w wierze, Francuz pozostał na miejscu. W rozmowie z PCh24.pl mówił o swoich doświadczeniach i cierpieniach, jakie znoszą tamtejsi chrześcijanie.
– Miałem udać się do Syrii, ale z powodu problemów z wizą musiałem zostać trochę w Libanie. Obecnie mam już wizę, ale zdecydowałem się pozostać do czasu, aż będziemy mieli nowych, pewnych wolontariuszy i wtedy wyruszę do Syrii – wyjaśniał okoliczności swojego pobytu w kraju cedru młody francuski wolontariusz.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak przedstawia się sam Colin, jest on „francuskim katolikiem, a obecnie wolontariuszem Stowarzyszenia SOS Chrétiens d’Orient w Libanie”. Spędził również rok w Polsce, jako student na Uniwersytecie Jagiellońskim, zaprzyjaźniając się z lokalnymi środowiskami narodowymi. Od 2 miesięcy niesie pomoc chrześcijanom na Bliskim Wschodzie. W wywiadzie opowiadał o tragedii libańskich braci w wierze i realiach trwającej wojny.
Oto pełna treść rozmowy:
Od początku wojny Izraela z Hamasem w Libanie ucierpiało wielu chrześcijan. Ataki dotknęły nawet katolickie miejsca kultu. Podobnie działo się wcześniej w Gazie. Dlaczego chrześcijanie cierpią z powodu żydowsko-islamskiego konfliktu? Dlaczego Izrael nie unika brania na cel chrześcijan?
Izrael w gruncie rzeczy nie atakuje ludzi ze względu na ich przynależność religijną, ale raczej polityczną. Większość ofiar to skutek celowej kampanii terroru przeciwko cywilom. Jest również olbrzymia liczba przypadkowych zniszczeń. W ich wyniku giną ludzie, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Na przykład greko-katolicki arcybiskup Sydonu opowiadał nam, jak 71 osób zabito i raniono (a także zniszczono dwa budynki) tylko po to, by zabić jednego oficera Hezbollahu. Okazało się, że nawet nie było go na miejscu.
Izrael unika ostrzału niektórych stref chrześcijańskich przede wszystkim z powodu ich przynależności politycznej (niektóre frakcje chrześcijańskie były sprzymierzone z Izraelem podczas Libańskiej Wojny Domowej) oraz ponieważ postrzegano by to jako atak na „Zachód”. Nie mówiłbym również [o obecnej wojnie – red.] jako o „konflikcie żydowsko- islamskim”. Wykracza on daleko poza takie uproszczone wizje.
Jakie są Twoje wrażenia jako wolontariusza poświęconego chrześcijanom w Libanie? Jakie są Twoje zadania i codzienność? Jak zmieniła je wojna?
Moje zadanie to pomoc w chrześcijanom w potrzebie (a także muzułmanom w niektórych wypadkach) na wszystkie możliwe sposoby: w klasztorach, na placach budowy, w szkołach, odwiedzając osamotnionych, przygotowując jedzenie dla ubogich, asystując w szpitalach…
Wojna głęboko zmieniła moją codzienną pracę. Byłem w Trypolisie i zostałem ewakuowany do Bejrutu z godzinnym opóźnieniem, kiedy zginął Nasrallah. Było dość gorąco. Później moi towarzysze wszyscy zostali ewakuowani do innych krajów z powodu [kryzysowej – red.] sytuacji i obecnie jestem jedynym wolontariuszem Stowarzyszenia w całym kraju (wraz ze stałymi pracownikami). Mi dano wybór, czy chcę zostać, im nie. Nie mogę więc robić wszystkiego, co robiliśmy jako zespół. Mamy też obecnie bardzo dużo darów dla wysiedlonych. Podwoiły się również obowiązki kuchenne, bo mnóstwo ludzi trzeba teraz wykarmić.
Które wydarzenia obecnej wojny uważasz za najbardziej wstrząsające?
Wszystko jest szokujące. Codziennie widzimy drastyczne obrazy martwych ciał, przygniecionych dzieci, wybuchających budynków, ludzi w rozpaczy i inne tego typu wydarzenia.
Być może najbardziej szokuje zupełny brak prawdziwej reakcji na forum międzynarodowym. Izrael zdaje się być bezkarny, a libańska armia jest bezsilna. Już do tej pory zanotowano więcej niż dwa tysiące martwych (dwakroć tyle, ile w i tak wstrząsającej wojnie z 2006 roku) oraz ponad dziesięć tysięcy rannych, nie licząc zniszczeń materiałowych czy skutków demograficznych.
Co o obecnej wojnie sądzą libańscy chrześcijanie? Co jest przyczyną ich największego cierpienia? Jak do tego, co się dzieje, odnosi się lokalny Kościół?
To bardzo techniczne pytanie. Wszystko zależy od politycznych przekonań chrześcijan. Niektórzy bardzo popierają Hezbollah, inni go nienawidzą. Spotkałem się z każdą postawą i tysiącami argumentów za nią.
Przyczyny cierpienia są liczne: część chrześcijan została ostrzelana lub wysiedlona z powodu ostrzału – oni stracili wszystko. Większość z nich straciła przynajmniej jedną bliską osobę, są też olbrzymie straty materiałowe. Bombardowania zmusiły do przeprowadzki piątą część populacji, więc i tak już napięta sytuacja ludnościowa stała się jeszcze gorsza. Problemem jest też cierpienie psychiczne. Codziennie ludzie słyszą izraelskie drony i przez cały dzień słyszą też bombardowania. Wiele osób już uciekło z kraju, a wiele sklepów jest zamkniętych.
Kościoły lokalne (bo jest w Libanie przynajmniej 10 różnych wspólnot chrześcijańskich) różnią się oceną sytuacji, w zależności od tego, co je spotkało lub gdzie są zlokalizowane. Wszyscy zgadzają się, że wojna powinna ustać dla dobra libańskiego narodu. Wszystkie wspólnoty chrześcijańskie na oścież otworzyły kościoły, klasztory i szkoły, by pomóc wysiedlonym, niezależnie od tego, czy to chrześcijanie, czy nie.
Jaka będzie, Twoim zdaniem, przyszłość chrześcijan na Bliskim Wschodzie? Już teraz tysiące z nich uciekły z Iraku i Syrii, a w przeciągu ostatnich dekad Liban przestał być krajem w większości chrześcijańskim. Co powinni zrobić wierni, by zachować obecność chrześcijaństwa w regionie?
Ich przyszłość będzie z pewnością wymagająca z powodu wojen i katastrofalnej sytuacji ekonomicznej, zmuszającej ich do porzucenia ojczyzny (o ile wcześniej nie zginą). Młodzi, wykształceni ludzie wyjeżdżają za granicę, by wieść przyzwoite życie, a w niektórych krajach chrześcijanie płodzą mniej dzieci niż muzułmanie. Sprawy nie mają się dobrze na przykład w Syrii, Libanie i Iraku.
Tym, co trzyma niektórych na miejscu, jest wiara, przywiązanie do ich ziemi i wsparcie z zagranicy. Sam fakt, że Francuzi (a także w ogóle narody Europy) o nich nie zapomnieli, a nawet przybywają do tych krajów by im pomóc, czyni w ich morale oraz motywacji do pozostania sporą różnicę.
Bóg zapłać za rozmowę!
Rozmawiał Filip Adamus