28 listopada 1994 r. przeciwnicy wstąpienia Norwegii do Unii Europejskiej minimalną większością uzyskaną w referendum akcesyjnym uchronili swój kraj przed wejście do eurokołchozu. Dziś opinie w sprawie członkostwa nadal są podzielone. Zwolennicy podporządkowania się brukselskiej biurokracji twierdzą, że ich kraj będzie dzięki temu bezpieczniejszy.
Trzydzieści lat temu negocjacje w sprawie członkostwa w Unii zakończyły cztery państwa. Ostatecznie przyjęte zostały trzy: Austria, Finlandia i Szwecja. Norwegowie w listopadowym referendum odrzucili warunki, na których ich kraj miał wstąpić do UE. Przeciwko zagłosowało 52,18 proc. obywateli, a za – 47,82 proc.
W trzydziestolecie referendum poplecznicy Brukseli używają rozmaitych argumentów, aby przekonać swój naród do zrzeczenia się suwerenności na rzecz unijnego molocha. Przewodnicząca norweskiego oddziału Ruchu Europejskiego Heidi Nordby Lunde przekonuje, że wojna na Ukrainie i zwycięstwo Donalda Trumpa zmieniają rzekomo podejście Norwegów do członkostwa w Unii.
Wesprzyj nas już teraz!
– Jeszcze niedawno Europabevegelse liczył 5 tys. członków. W ciągu tygodnia od ogłoszenia nowego gospodarza Białego Domu przyjęliśmy 400 nowych deklaracji wstąpienia do naszego ruchu – zauważyła Lunde w rozmowie z PAP. – Słyszymy, że akcesja do Unii może być dla naszego kraju jedyną, obok NATO, gwarancją bezpieczeństwa – dodała.
Na rzekome bezpieczeństwo społeczne i ekonomiczne – jako na główne argumenty za wstąpieniem do Unii – zwracają uwagę zwolennicy członkostwa. Norwegia, należąca do Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG), uczestniczy we wspólnym rynku, ale niektóre z polityk nie są objęte wspólnotowym porozumieniem.
Obecnie podnosi się kuriozalny argument jako za członkostwem w Unii przemawiało to, co działo się w dobie tzw. pandemii koronawirusa. Entuzjaści UE przekonują, że tzw. szczepionki były stręczone w Unii na poziomie wspólnotowym, podczas gdy w ich kraju były mniej dostępne.
Cytowana wcześniej Lunde uważa jednak, że perspektywa ponownego otwarcia negocjacji z Brukselą nie jest bliska. Na 2025 rok zaplanowano wybory parlamentarne, a żadna z dwóch głównych partii politycznych, Arbeiderpartiet i Hoyre, choć głoszą wyraźnie prounijne hasła, nie chce używać tego tematu w zbliżającej się kampanii. Zwłaszcza że naturalni koalicjanci każdej z nich mają odmienne od liderów poglądy w sprawie członkostwa Norwegii w UE.
Przeciwnicy integracji Norwegii z Unią zwracają uwagę na zupełnie inne kwestie. Einar Frogner, który kieruje liczącym 19 tys. członków ruchem „Nei til EU”, stawia sprawę jasno: Chcemy rządzić się w Norwegii według własnych praw, a nie oddawać decydowanie o naszym kraju nieznanym bliżej elitom w Brukseli. Nawet jeśli Oslo miałoby swoją reprezentację w Parlamencie Europejskim, byłoby to tylko tylu deputowanych, co ze Słowacji czy Finlandii.
Podkreśla, że pozostawanie poza Unią daje Norwegii możliwość swobodnego prowadzenia współpracy gospodarczej. Nie obawia się też wojny celnej ze Stanami Zjednoczonymi, argumentując, że ominie ona Norwegię, nie należącą do UE. Według lidera przeciwników integracji, taki status pozwala państwu na swobodę w dobieraniu partnerów handlowych. – Tak! Jesteśmy gotowi na robienie interesów w Rosją – nie bał się przyznać w rozmowie z PAP.
Norwegowie dwukrotnie odrzucili pełną integrację ze strukturami europejskimi. W 1972 r. przeciwko wstąpieniu zagłosowało w referendum 53,5 proc. obywateli. Trzydzieści lat temu liczba przeciwników była zbliżona. W ostatnich badaniach dla ABC-Nyheter zwolennicy stanowią około 30 proc. badanych, 56 proc. jest przeciwnych, a brak zdania wyraziło 14 proc. respondentów.
Stosunki Norwegii z UE są bardzo rozbudowane. Państwo należy do EOG, co oznacza, że jest objęte unijnymi przepisami dotyczącymi rynku wewnętrznego. Norwegię i UE łączą również strategie polityczne oraz fora na rzecz północnej części kontynentu i Arktyki.
Źródło: PAP / Mieszko Czarnecki, Oslo
FO
Kultura centralnie sterowana przyszłością Unii Europejskiej?