Ktoś (zgadnij kto?), kiedyś (zgadnij kiedy?) podjął decyzję, że mamy być „pawiem narodów i papugą”. Oczywiście, z konkretną klatką, w której ten paw ogon rozkłada i wskazanym drzewkiem, z którego ta papuga skrzeczy. Jak kto chce, to może sobie na ten „zoolog” popatrzeć. A trudno dzisiaj o lepszy ogląd tak hodowanego ludzkiego zwierzyńca, jak w instytucjonalnej euro-oświacie z jej „podstawą programową” wpisaną w ekologiczne baraki i spacerniaki… Żeby nie brnąć dalej w tę kuszącą sarkazmem metaforę, w ten kocioł – skądinąd więcej niż dobrze opisywany przez Towarzystwo Wiedzy Społecznej i Bartosza Kopczyńskiego – przejdę do rzeczy, czyli do przeszłości.
Co za ulga móc zatopić się w lekturze książek sprzed rewolucji bolszewickiej, która nie tylko zniszczyła Rosję, ale w związku z naszym nieposłuszeństwem wobec Boga, dała początek temu, co objawienia fatimskie definiują, jako zło, które zatruje cały świat. Dlatego czytam XIX-wieczne pamiętniki i wspomnienia, diariusze podróży oraz myśli naszych dziadów od pokoleń pozbawionych państwa i próbujących opisać wymarzoną Ojczyznę. Te teksty sprzed ponad stu lat, to lekcja dla ludzi XXI wieku, dla nas żyjących w wirtualnej rzeczywistości.
Jestem pod wrażeniem pisarzy i publicystów, których nazwiska chce się wymazać z kart naszej narodowej edukacji, a którzy prezentują erudycję i etykę, o jakich nie śni się dzisiejszym łże elitom i politycznym marionetkom. To są postaci, które winny być autorytetami dla tych, którzy się mienią „walczącymi z systemem”.
Wesprzyj nas już teraz!
Wiele lat temu w moje ręce trafiła książka Walerego Wielogłowskiego. Ten – można rzec – klasyczny polski Romantyk (konspirator, powstaniec listopadowy, emigrant, a po powrocie do kraju właściciel oficyny wydawniczej i polityk), był również twórcą Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie. Książka, dzięki której poznałem tego człowieka, wydana w Paryżu w pamiętnym dla Galicji roku 1846, ma więcej niż inspirujący tytuł – „Polska wobec Boga”. Oj, to, co pan Walery napisał, powinni znać nie tylko parlamentarni Konfederaci.
O Wielogłowskim pisałem już na tych łamach, więc dzisiaj o innym, bliższym nam czasowo Romantyku. Ernest Sulimczyk Swieżawski, znawca Średniowiecza i działacz Zgromadzenia Kupców w Warszawie, mówi do nas wydanymi w roku 1886 „Rozmowami o dawnych dziejach”. Ta książka – tak myślę – powinna być lekturą obowiązkową już dla uczniów szkół średnich. Jej znajomość mogłoby uformować zupełnie nowe pokolenie polityków, a oni mogliby w końcu faktycznie zmienić Polskę na miarę marzeń.
„Rozmowy…” Świeżawski ułożył niczym klasyczny katechizm: pytanie i odpowiedź, pytanie i odpowiedź. Tam wszystko wyraża miłość prawdziwą do Polski – a wszystko wyrasta z wiedzy i pokory wobec przeszłości. Bo, jak pisze autor: „Historya – to grób. Dzieje przeszłości – to wędrówka po państwie zmarłych (…) Chcemy poznać przeszłość jako matkę teraźniejszości. Chcemy ją poznać, by usunięciem błędów, jeszcze pozostałych, zapewnić trwanie dobra”. Ano właśnie!
Podzielę się teraz z Państwem czteroma pytaniami z dziesiątek, które nam (i sobie) zadaje pan Ernest. No i odpowiedziami na nie.
- Co to jest państwo?
Jest to połączenie się pewnej liczby ludzi w jedną zgodną całość, pod kierunkiem jednej lub więcej osób zwących się rządem, który to rząd stara się, aby ludzie zależni od niego i słuchający go, to jest poddani, mieli zapewnione takie korzyści, jakich sami, rozdzieleni, mieć nie mogą.
- Co to jest naród?
Jest to związek ludzi, poczuwających się do wzajemnej miłości, pracy, opieki nad sobą i swoimi interesami, a to z powodu, że wspólnie wywalczyli jakieś prawa i swobody, zarazem, zażyli doli i niedoli i dążą do jednych i tych samych celów.
Co to jest kraj?
Krajem zwie się obszar ziemi, wykrojony czyli wydzielony z całej globu powierzchni przez góry, lasy, rzeki lub morza, albo wyłączony pracą zbiorową przodków lub żyjącego dziś pokolenia i dla którego-to obszaru, tak wyosobnionego od innych, czujemy większą miłość i obowiązki do spełnienia, niż dla innych. Uważamy ten obszar za naszą własność, bo każda jej piędź zawiera kości jej dzieci, a naszych bliższych lub dalszych ojców; bo każda garść tej ziemi pełna jest krwi, która płynie w naszych żyłach; bo jest użyźniona potem, który, jak ojcowie, tak i my ronimy ze spracowanego ochoczo czoła. Kochamy taki kraj, jak naszego ojca i matkę, i zwiemy go ojczyzną, bo go kochamy i czcimy jak rodziców, służymy mu i pracujemy dlań z obowiązku i uczucia dzieci, bo nas ta ziemia porodziła, hodowała i żywi, bo tęsknimy za nią i umieramy, skoro się od niej oderwiemy albo ciałem, albo duchem.
Jak się kraj tworzy?
Kraj tworzy się nieraz z małego kółka osób i z kawałka ziemi, pracą usilną i zgodną, którą ciągną bez przerwy, w tej samej myśli, jeno lepszemi środkami, coraz liczniejsze rody i na coraz obszerniejszej przestrzeni. Wzrost ten trwa póty, dopóki wypełnienie tego, co się należy Bogu, bliźniemu i sobie, wykonywa się równomiernie i zupełnie, uważając to za miły obowiązek, nie za ofiarę, poświęcenie lub ciężar.
Dopowiem: aby w ogóle mówić o trwaniu jakiegoś narodowego czy państwowego „wzrostu” (jak chce Świeżawski), naród najpierw musi stworzyć kraj, z którego powstanie państwo. A to będzie możliwe (jak definiuje Świeżawski), jeżeli zaczniemy od wypełniania tego, co się Bogu należy.
Tomasz A. Żak