Transformacja energetyczna w Unii Europejskiej zrujnuje nasze budżety i doprowadzi do gospodarczej zapaści. Mówił o tym w PCh24 TV Tomasz Cukiernik.
Tomasz Cukiernik od lat zajmuje się analizowaniem patologii socjalistycznej i klimatystycznej polityki Unii Europejskiej. Rozmawiał teraz na ten temat z red. Tomaszem Kolankiem w PCh24 TV.
– Transformacja energetyczna rzeczywiście rujnuje nasze życie – i nie jest to proces nowy. Trwa on od kilku lat, a jego początki można datować co najmniej na moment, gdy ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla zaczęły znacząco wzrastać, czyli na lata 2019-2020. Ten wzrost miał bezpośredni wpływ na nasze wydatki – powiedział Tomasz Cukiernik.
Wesprzyj nas już teraz!
– Kiedy sektor energetyczny i przemysły energochłonne muszą kupować drogie uprawnienia do emisji CO₂, ich koszty działalności rosną. Przekłada się to na wyższe ceny produktów, takich jak energia elektryczna i cieplna. Trudno sobie wyobrazić działalność jakiejkolwiek firmy bez energii elektrycznej – korzystamy z niej także w domach, dlatego wyższe koszty energii uderzają bezpośrednio w każdego z nas – wskazał.
Jak mówił Tomasz Cukiernik, jedną z największych patologii jest system ETS2.
– Wzrost kosztów energii oznacza również wyższe ceny wszystkich produktów i usług, gdyż żadna firma nie jest w stanie funkcjonować bez dostępu do energii. Uprawnienia do emisji to zatem rodzaj „zielonego europodatku”, który już dziś odczuwamy. Niestety, na horyzoncie są kolejne obciążenia – w roku 2027 ma zostać wprowadzony system ETS2. Spowoduje on radykalny wzrost kosztów ogrzewania oraz paliw silnikowych, co przełoży się na zwiększone wydatki na transport – powiedział ekspert.
– Szacuje się, że w skali całego kraju straty wynikające z ETS2 mogą wynieść kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie – podobnie jak w przypadku obecnego systemu ETS1. Już teraz polska gospodarka traci z tego tytułu znaczące kwoty, sięgające również kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie. Warto zaznaczyć, że ETS2 dotknie w dużej mierze także osoby fizyczne, choć firmy również poniosą dalsze koszty. Co więcej, na horyzoncie widać kolejne zielone podatki – zielone europodatki, których lista jest znacznie dłuższa niż tylko ETS1 i ETS2 – dodał gość red. Tomasza Kolanka.
Jak podkreślił krytyk zielonej transformacji UE, ETS jest w istocie parapodatkiem i papierem wartościowym zarazem.
– ETS to w rzeczywistości podatek, który można uznać za rodzaj papieru wartościowego handlowanego na giełdzie w Lipsku. Uprawnienia do emisji dwutlenku węgla są przedmiotem obrotu między różnego rodzaju spekulantami. Można je kupować, sprzedawać, a w efekcie na nich zarabiać lub ponosić straty. Mechanizm funkcjonuje właśnie w ten sposób. Budżet państwa sprzedaje tak zwane darmowe uprawnienia, których z roku na rok jest coraz mniej, również na tej giełdzie w Lipsku. Wpływy z ich sprzedaży trafiają do budżetu, jednak trzeba pamiętać, że są one znacznie niższe niż koszty, jakie z tytułu tych uprawnień ponoszą firmy – czyli faktyczna, żywa gospodarka – mówił.
Tomasz Cukiernik zaznaczył, że ETS to nie jest bynajmniej jedyny zielony europodatek. Niestety, jest ich o wiele więcej…
– Co poza ETS? Od 2021 roku płacimy również inny zielony europodatek – podatek od nierecyklingowanego plastiku. Jest to podatek, który, co ciekawe, bezpośrednio zasila budżet Unii Europejskiej. Obecnie jego wysokość przekracza dwa miliardy złotych rocznie, co oznacza, że z polskiej gospodarki wypływają znaczące środki, by trafić do unijnej kasy. W ciągu czterech lat – 2021, 2022, 2023 i 2024 – łączna kwota wynosi już ponad osiem miliardów złotych. Nie są to drobne sumy, choć w porównaniu z kosztami ETS-u można je uznać za mniejsze. Kolejnym podatkiem, który planuje wprowadzić Unia Europejska, jest graniczny podatek węglowy. Ma on być odpowiedzią na sytuację, w której system ETS doprowadził do wyprowadzania przemysłu poza granice Unii Europejskiej. Produkcja w Europie staje się coraz mniej opłacalna, a przedsiębiorstwa działające w UE tracą konkurencyjność – nie tylko z powodu ETS-u, ale także innych unijnych regulacji. Unia wpadła więc na pomysł wprowadzenia tego podatku, by obciążać firmy importujące produkty spoza UE. Nie ma to jednak wiele wspólnego z ochroną klimatu, a raczej z próbą wyrównania kosztów dla europejskich przedsiębiorstw. Podatek ten ma zacząć obowiązywać w 2026 roku. Ostatecznie jednak zapłacą go konsumenci, ponieważ koszty te zostaną na nich przerzucone – jak to zawsze bywa w przypadku podatków – mówił.
– Kolejnym planowanym obciążeniem jest podatek CAFE, dotyczący emisji dwutlenku węgla przez nowe samochody spalinowe. Od 1 stycznia 2025 roku będą go płacić koncerny motoryzacyjne, co również wpłynie na ceny pojazdów i ich dostępność – wymieniał dalej Tomasz Cukiernik.
Podatek od samochodów spalinowych może być bardzo dotkliwy. Chodzi o naprawdę znaczące kwoty…
– Limit emisji dwutlenku węgla dla samochodów został ustalony na poziomie 93,6 g CO₂ na kilometr. Za każdy gram przekroczenia tego limitu naliczany będzie podatek w wysokości 95 euro. Przeciętny rodzinny samochód spalinowy emituje około 140-150 g CO₂ na kilometr, co oznacza, że jego cena może wzrosnąć od 1 stycznia nawet o ponad 20 tysięcy złotych – wyjaśnił gość PCh24 TV.
– Nie jest to jednak regułą, ponieważ wpływ tego podatku zależy od polityki poszczególnych koncernów motoryzacyjnych. Podatek nie będzie naliczany od każdego pojedynczego samochodu, lecz na poziomie całego producenta. Jeśli koncern produkuje pojazdy hybrydowe lub elektryczne, które emitują mniej CO₂ (lub w przypadku elektrycznych – wcale), możliwe jest rozłożenie tego obciążenia na inne pojazdy, w tym spalinowe. Co ciekawe, nawet samochody hybrydowe nie spełniają obecnych limitów. Na przykład oszczędna Toyota Corolla Hybrid emituje około 100-105 g CO₂ na kilometr, co oznacza, że także w jej przypadku konieczne będzie uiszczenie podatku, choć w znacznie niższej kwocie. W 2030 roku sytuacja ma się jeszcze zaostrzyć – limit emisji zostanie obniżony do około 40 g CO₂ na kilometr. Osiągnięcie takiego poziomu przy obecnym stanie technologii będzie prawdopodobnie niemożliwe, co spowoduje radykalny wzrost podatku, nawet dwukrotny. Już teraz w przypadku pojazdów takich jak SUV-y, samochody sportowe czy modele z dużymi, paliwożernymi silnikami, dodatkowy koszt podatku może przekroczyć 50 tysięcy złotych – wskazał.
Tomasz Cukiernik podkreślił, że rząd Donalda Tuska nieszczególnie dba o polskie portfele…
– Mamy więc podatek CAFE, ale także cały szereg innych unijnych, zielonych podatków powiązanych z kamieniami milowymi Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Po pierwsze, jest to podatek od korzystania z autostrad i dróg ekspresowych. Po drugie, podatek od rejestracji samochodów spalinowych, a po trzecie – podatek od posiadania takich pojazdów. Początkowo rząd Donalda Tuska zapowiadał, że podatek od posiadania samochodów spalinowych zostanie wstrzymany, a zamiast niego miały być oferowane dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych. Ostatecznie jednak wszystko wskazuje na to, że podatek ten zostanie wprowadzony, choć w pierwszej kolejności będzie dotyczył jedynie przedsiębiorców – co rząd na razie niechętnie przyznaje – powiedział.
W sumie sytuacja jest zatem katastrofalna. – Do tego dochodzą inne podatki związane z KPO czy kamieniami milowymi, które niekoniecznie można zaliczyć do kategorii zielonych, jak choćby oskładkowanie umów cywilnoprawnych. Są jednak również dodatkowe opłaty o charakterze środowiskowym, takie jak: opłata od uwalniania metanu w kopalniach (od 2025 roku), opłata recyklingowa od toreb foliowych, opłata od produktów jednorazowego użytku wykonanych z tworzyw sztucznych, podatek opakowaniowy, obciążający producentów opakowań przeznaczonych na produkty sprzedawane gospodarstwom domowym. Podsumowując, unijnych, zielonych podatków i dodatkowych opłat jest całkiem sporo, a ich wpływ na gospodarkę będzie coraz bardziej odczuwalny – powiedział rozmówca red. Tomasza Kolanka.
Do tego dochodzi jeszcze na przykład dyrektywa budynkowa.
– Oprócz podatków istnieją także inne obciążenia, które będziemy musieli ponieść, w tym konieczne inwestycje. Dotyczą one zarówno sektora publicznego, czyli będą finansowane z naszych podatków, jak i prywatnego, czyli bezpośrednio z naszych kieszeni. Przykładem są inwestycje związane z tzw. dyrektywą budynkową. Choć sama dyrektywa jeszcze nie weszła w życie, już teraz pojawiają się różnego rodzaju naciski, by rezygnować z tradycyjnych metod ogrzewania domów na rzecz fotowoltaiki czy pomp ciepła. Okazuje się jednak, że wielu ludzi nie jest w stanie sprostać finansowym konsekwencjom takich zmian. W szczególności dotyczy to pomp ciepła, które generują wysokie rachunki, często niemożliwe do opłacenia. W efekcie wiele osób czuje się oszukanych. Kiedy dyrektywa budynkowa zacznie obowiązywać, wprowadzone zmiany staną się obligatoryjne. Brak dostosowania się do nowych wymogów – w tym przeprowadzenia kosztownych remontów – będzie skutkował nakładaniem kar finansowych – opowiadał.
– Widać wyraźnie, w jaki sposób Unia Europejska coraz mocniej obciąża nasze domowe budżety i rujnuje nasze życie. Perspektywy są, niestety, bardzo niedobre – podsumował.
Zapis jest zredagowaną wersją części rozmowy z kanału PCh24 TV. Całość rozmowy do obejrzenia poniżej.