Kiedy globalistyczne centra, organizacje „prawoczłowiecze” i światowa lewica domagają się coraz większej kontroli przestrzeni informacyjnej, Harari tłumaczy maluczkim dlaczego instytucjonalna cenzura to jedyna droga do uratowania gatunku ludzkiego.
Izraelski pisarz niewątpliwie potrafi łączyć ludzi. Mimo wyrazistego lewicowo-liberalnego światopoglądu, w Polsce wzbudza zachwyt zarówno Mateusza Morawieckiego jak i Szymona Hołowni, a słów uznania nie szczędzą mu tacy akademicy jak Sławomir Cenckiewicz. Nic dziwnego. Choć ciężko zliczyć niezrealizowane przepowiednie „Proroka” (jak określił go swego czasu Tygodnik Powszechny) łatwość w opisie globalnych trendów i talent do przystępnej redakcji dominujących idei powoduje, że wciąż trafia pod strzechy jako jeden z najpopularniejszych futurologów na świecie.
I tak się składa, że najnowsza pozycja Izraelczyka dotyczy połączeń właśnie. Tytułowy „Nexus” to „krótka historia informacji”, rozumianej jako spoiwo sieci zależności – ewolucyjnej siły sapiensów. To, co zdaniem Harariego wyróżnia nas spośród innych gatunków, to umiejętność dzielenia się informacją i budowania bardziej złożonych struktur niż stado czy gromada.
Wesprzyj nas już teraz!
Już na wstępie autor „Homo Deusa” zaznacza, że nadrzędną rolą informacji nie jest dociekanie prawdy, ale budowa połączeń. Zapamiętajmy to twierdzenie, gdyż będzie nam jeszcze potrzebne. W czasach gdy algorytmy generatywne (tzw. sztuczna inteligencja) zaczynają wpływać niemal na każdy aspekt naszego życia, Harari włącza się w debatę na temat zakresu wolności słowa, władzy nad przekazem informacyjnym czy samym charakterem informacji.
W jego opinii wiara w przekonanie, że sieci ufundowane na prawdzie zwyciężają z sieciami opartymi na fałszu, coraz większa ilość danych przyczynia się do podejmowania właściwych decyzji, a swoboda i przepływ informacji są gwarantem świata wolnego od totalitaryzmów, stanowi ogromną naiwność. Harari nie zgadza się z czołowymi transhumanistami jak Ray Kurzweil czy Elon Musk, przekonującymi że technologie „wykładniczo polepszają każdy aspekt ludzkiego życia”.
Kościół sztucznej inteligencji
Co ciekawe, Harari w swojej książce poświęca wiele miejsca Kościołowi katolickiemu, który jako pierwszy skodyfikował ówczesną „technologię informacyjną” w postaci kanonu Pisma Świętego, budując najbardziej trwałą sieć w historii. Nawet tak zadeklarowany antyklerykał, który w krytyce Kościoła posuwa się do manipulacji, półprawd czy też jawnych przekłamań, nie może pominąć tak przełomowego momentu jakim było ustanowienie Urzędu Nauczycielskiego Kościoła.
Skupienie uwagi na Kościele katolickim ma jednak swój konkretny cel. Na jego przykładzie wykazuje, że nawet tak potężne instytucje potrzebują „mechanizmów autokorekty”. Choć za „obiecujące” uznaje reformy Soboru Watykańskiego II i powszechny meaculpizm, czyli przepraszanie Kościoła wszystkich za wszystko, Harari uważa Kościół za fundamentalnie niezdolny do „naprawy” ze względu na przywiązanie doktrynalne. Według Izraelczyka to nie poszczególni ludzie Kościoła sprzeniewierzyli się misji Chrystusa, ale sama misja jest fałszywa, jako że Biblia ma stanowić wyłącznie wytwór wadliwego umysłu człowieka. Wyznacznikiem stanu jego „prawdziwości” jest natomiast – jak nietrudno się domyślić – stosunek wobec środowisk LGBTQ, Żydów, kobiet czy rdzennych ludów.
Tymczasem w erze inteligencji pozaludzkiej, zdolnej „przeprojektować ciała i umysły”, kiedy w oczy zagląda ryzyko dewastacji planety, wojen nuklearnych czy bioterroryzmu, zdaniem Harariego uratować mogą nas wyłącznie „potężne instytucje” – na wzór Kościoła katolickiego – „zdolne do dostrzegania zagrożeń i natychmiastowego reagowania na nie”. Izraelczyk często korzysta z maksymalistycznej retoryki („przetrwanie ludzi i innych gatunków”) i hiperbolizuje zagrożenia, budując apokaliptyczną atmosferę skłaniającą do szybkiego przyjęcia proponowanych rozwiązań.
A jak przekonuje, budowa systemu kontroli to nie kwestia zaawansowanej technologii, tylko wyzwanie polityczne. „Czy mamy wolę polityczną, aby wyjść mu naprzeciw?” – pyta, w domyśle zwracając się głównie do przywódców instytucji międzynarodowych, z góry uznając korporacje technologiczne czy poszczególne rządy za pozbawione takich możliwości.
System Reputacji Społecznej
Choć Izraelski autor stawia mocne diagnozy, nauczony doświadczeniem pozostaje powściągliwy w kreśleniu ewentualnych propozycji. Być może wypowiedziane wprost, podobnie jak w „Homo Deusie” czy „21 lekcjach…” spowodowałyby zdecydowaną reakcję opinii publicznej. Warto przypomnieć, że m.in. dzięki upowszechnieniu skandalicznych wypowiedzi Harariego, Światowe Forum Ekonomiczne odcięło się od działalności Izraelczyka, uznając go za ściągającego niepotrzebną uwagę.
Jako przykład dostosowania się do nowych czasów, Harari przybliża czytelnikom (żeby nie powiedzieć proponuje) Chiński System Zaufania (Kredytu) Społecznego. Stosując znane sobie uproszczenia przekonuje, że na podobnej zasadzie działają systemy peer – to – peer: TripAdvisor, Uber i inne aplikacje oceniające jakość usług. To też, jego zdaniem, systemy zaufania społecznego, które przyczyniły się do likwidacji prywatności taksówkarzy, hotelarzy czy barberów.
Oczywiście, asekuracyjnie wymienia również wady totalitarnego narzędzia, a nawet przekonuje, że mądrze kontrolowane sieci nie wymagałyby aż tak dramatycznych rozwiązań. W tym kontekście proponuje zasady dla demokracji w epoce cyfrowej: nieszkodzenie, decentralizację czy wzajemność (nadzór nad wszystkimi – korporacjami i rządem również). Sugestie Harariego trącą jednak nieprawdopodobną naiwnością; dojrzałe demokracje miałyby się dobrowolnie wyrzec potężnych narzędzi inwigilacji. Przykładowo, jednym z zarysowanych przez Izraelczyka obowiązków byłoby… chwilowe powstrzymywanie monitorowania obywateli, np. w czasie przeznaczonym na odpoczynek.
„Czy możliwe jest tworzenie lepszych instytucji nadzorczych i selekcyjnych, które wykorzystywałyby swoją władzę do wspierania poszukiwania prawdy, a nie do zwiększania swojej władzy?” – pyta, zapewne zdając sobie sprawę z kruchości proponowanych rozwiązań.
Cóż to jest prawda?
Problem w tym, że świat Harariego to zero-jedynkowa opowieść o walce sił postępu i prawdy (utożsamianych z ruchem LGBT, „prawami seksualnymi i reprodukcyjnymi”, sanitaryzmem czy dekarbonizacją) z siłami niewolnictwa i fałszu (reprezentowanymi przez konserwatyzm, religie monoteistyczne i prawo naturalne). „Populizm” i „zagrożenie demokracji” mają wyłącznie twarz Trumpa czy Bolsonaro, a internetowy trolling to zawsze domena „skrajnej prawicy”.
O lewicowym ekstremizmie: zielonym zarzynaniu gospodarek, pladze trans-okaleczeń, milionowych ofiarach aborcji, skutkach katastrofy demograficznej czy zabójczych konsekwencjach niekontrolowanej migracji, w narracji Harariego nie ma ani słowa. Nietrudno zauważyć, że w takiej optyce nazwanie aborcji „zbrodnią” będzie dezinformacją, a strajki aktywistów klimatycznych – elementem „poszukiwania prawdy”.
Jednocześnie z premierą najnowszej książki Harariego, obserwujemy kolejny etap budowy systemu globalnej cenzury. Od czasu pierwszej kadencji Trumpa i Brexitu, na całym świecie przyjęto aż 91 aktów prawnych mających zapobiegać „rozpowszechnianiu fałszywych lub wprowadzających w błąd informacji w mediach społecznościowych”. Instytucje międzynarodowe jak ONZ czy Światowe Forum Ekonomiczne podejmują szereg inicjatyw mających za zadanie walkę z „informacją MDM” (ang. mis-information, dis-information, mal-information). Prym w cenzurowaniu niepożądanych treści wiedzie zaś Unia Europejska, powołując Akt o usługach cyfrowych (DSA) czy współtworząc Akt o wolności mediów z 2022 r.
Pod pretekstem „obrony demokracji”, integralności wyborów czy „integralności informacji”, pragnie się rozszerzenia zakresu kontroli również na kwestie aborcji, polityki genderowej czy Zielonego Ładu (próba definicji dezinformacji dot. zmian klimatu). Warto zatem zadać pytanie, czemu służą podobne inicjatywy? Poszukiwaniu prawdy czy koncentracji władzy?
Podobne pytanie należałoby zadać również samemu Harariemu. Skąd postawa obrońcy demokracji u człowieka, który jeszcze w 2016 r. stawiał na przed wyborem „między Zuckerbergiem a Putinem”, a w „21 lekcjach…” przekonywał, że oddanie sterów życia pod zarząd algorytmów nie musi być takie złe? Izraelczyk dał się również poznać jako naczelny krytyk „praw człowieka”, które jego zdaniem nie istnieją, podobnie jak nie istnieć miała wolna wola – fundament wyborów i opowieści humanistycznej.
Ciężko uwierzyć w nagłą demokratyzację Harariego. Izraelczyk, podobnie jak wielu innych komentatorów od prawa do lewa, doskonale zdaje sobie sprawę ze zmierzchu demo-liberalizmu. Pudrowanie trupa ma jednak swój cel. Należy dokonać, cytując samego autora, takiej kampanii rebrandingowej, by w świecie, gdzie każde zachowanie jest monitorowane a wybory projektowane, społeczeństwo wciąż święcie wierzyło w tryumf demokracji. Do tego zaś należy wykorzystać informację, która – jak przecież przekonuje nas Harari – nie służy dociekaniu prawdy, lecz budowaniu sieci zależności.
Piotr Relich
Problem z prawną definicją dezinformacji i innych „szkodliwych” wiadomości