„Nie wiem czemu, ale plemię uśmiechniętej Polski upodobało sobie stacje benzynowe jako demonstrację przywiązania politycznego”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Jerzy Karwelis.
Publicysta przypomina obsesję, jaką na punkcie Orlenu mieli wyznawcy Donalda Tuska, kiedy władzę w Polsce sprawowała Zjednoczona Prawica. „Niejaki Markowski – profesor rzecz jasna – sprawdzał swoim gościom, czy nie mają przypadkiem w portfelach wrogich kart rabatowych Orlenu. Jeśli wykrył, to takiego zdrajcę wypraszał z domu”, przypomina. Podobnie zachowywało się wielu innych wyznawców Tuska, dla których Orlen był wówczas uosobienie PiS-owskiego zła.
Sytuacja zmieniła się o 180 stopni po 13 grudnia 2023 roku, kiedy władzę w Polsce przejęła koalicja kojarzona z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego, a co za tym idzie – Orlen stał się „politycznie koszerny”.
Wesprzyj nas już teraz!
„Jednak benzynowo-stacyjnego szaleństwa jeszcze nie koniec. Teraz już wiadomo, że Orlen jest OK, ale że życie nie znosi próżni, trzeba było tę pustkę czymś wypełnić. Po udzieleniu azylu uciekinierowi Romanowskiemu przez Orbána okazało się, że teraz be jest węgierski MOL. W Internecie pełno deklaracji o bojkocie tej sieci, coś jak za czasów przed zmianą rządu, gdzie największym aktem bohaterstwa było jedynie sikanie na Orlenie, by ten zbierał tylko odchody, nie dochody Polaków, tankujących nawet i na Łukoilu, byleby na złość Kaczyńskiemu odmrozić uszy Obajtkowi”, czytamy.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TG