20 stycznia Donald Trump po raz drugi zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Możemy być pewni, że kolejne cztery lata będą ciekawe i wiele będzie się działo. Do jakiego stopnia możemy jednak patrzeć w przyszłość z optymizmem, a czego możemy się w związku z powrotem Trumpa do Białego Domu obawiać?
Cios w globalizm
Prezydentura Trumpa to zarówno szanse jak zagrożenia dla Polski. Ten bilans wypada najbardziej pozytywnie na polu wojny kulturowej. Niezależnie od tego, ile Trump realnie zrobi, bezapelacyjnie będzie czynił na tej płaszczyźnie więcej dobra i mniej zła niż Joe Biden lub Kamala Harris. Nowy-stary prezydent USA paradoksalnie może być ważniejszy jako fenomen kulturowy niż polityk podejmujący konkretne decyzje administracyjne. Trump, biały heteroseksualny mężczyzna kreujący się na samca alfa i silnego przywódcę, który odniósł sukces w darwinistycznym świecie biznesu, personifikuje odrzucenie liberalno-lewicowego determinizmu i poprawności politycznej przez nastającą część zachodnich społeczeństw. Teraz już dwukrotne, a więc ewidentnie nieprzypadkowe.
Wesprzyj nas już teraz!
Przez lata do Polski z Ameryki napływało wiele destrukcyjnych treści ideologicznych uderzających w naszą religię, tożsamość narodową, rodziny czy normy etyczne. W ostatnim czasie często promowana była narracja o dobrym, wyzwolonym z chrześcijaństwa Zachodzie, krytyka którego oznacza „bycie po stronie Putina” i mrocznych wschodnich autorytaryzmów. Podstawową zaletą wyboru Trumpa jest radykalne zaprzeczenie tej prostackiej dychotomii – prezydentem największego państwa zachodniego został właśnie już drugi raz polityk podważający paradygmat liberalno-progresywny, który będzie go przez kolejne cztery lata mniej lub bardziej podmywał z Białego Domu, przynajmniej swoją retoryką.
Oczywiście nie ma co idealizować Trumpa i robić z niego konserwatywnego herosa, ale można mieć uzasadnioną nadzieję na pewne konkretne działania, które dzięki ich podjęciu w USA będzie można prędzej podejmować także w Europie. W programie nowego prezydenta znajdziemy przykładowo zakaz okaleczania dzieci, wycofanie środków publicznych dla szkół promujących genderyzm i seksualizujących uczniów czy deportowanie na dużą skalę niepożądanych imigrantów. W Teksasie, który jako osobne państwo byłby w pierwszej dziesiątce najbogatszych krajów świata, mamy dziś wyższy standard ochrony życia nienarodzonego niż w „zacofanej” Polsce po wyroku TK. W licznych stanach USA zakazano w ostatnim czasie transowania dzieci. Prezydentura Trumpa może mieć też pozytywny wpływ na ograniczanie ideologicznej cenzury i propagandy przez koncerny mające duży wpływ na debatę w Polsce takie jak Facebook czy Amazon. W ostatnich tygodniach obserwujemy interesujący festiwal deklaracji wycofywania się z „różnorodnościowych” i „inkluzywnych” polityk lub sponsorowania agendy LGBT przez kolejne duże amerykańskie firmy, często funkcjonujące także w Polsce.
Co dalej z Ukrainą?
Bardziej nieoczywisty jest wpływ prezydentury Trumpa na bezpieczeństwo militarne Polski. Nowy przywódca USA chce zakończyć wojnę na Ukrainie, co będzie wymagało presji na Rosję, by ta zadowoliła się częścią terytoriów na wschodzie kraju, a potem nie rozpoczynała kolejnych ataków podczas trwania jego kadencji. Zdecydowanie nie będzie to łatwe i może potrwać – Rosjanie będą chcieli wywalczyć możliwie dużo na polu walki. Nominacje osobowe i deklaracje Trumpa wskazują, że prawdopodobieństwo ulegnięcia przez USA daleko idącym żądaniom Rosji nie jest wysokie. Równocześnie Trump będzie potrzebował zmusić do przełknięcia takiego porozumienia Ukraińców, co powinno być prostsze. Zarazem nie mamy żadnej pewności, jak rozwinie się i na ile stabilna będzie sytuacja wewnętrzna na Ukrainie, gdzie powinny odbyć się zaległe wybory prezydenckie, popularność Zełenskiego spadła, a rozczarowujący wynik wojny może przynieść wybuchy społecznej frustracji.
Nowy prezydent może być szansą na znalezienie jakiegoś wyjścia z sytuacji, gdy kroplówkowanie Ukrainy przez Bidena bynajmniej nie dawało jej perspektyw pełnego odparcia inwazji. Trump będzie jednak kierował się interesem USA, który może być różny od polskiego. Musimy uważać, by maksymalnie odsunąć niebezpieczeństwo od naszych granic i jednocześnie nie dać się wplątać w ten konflikt bezpośrednio. Możliwą presję na stacjonowanie polskich wojsk na Ukrainie należy odpierać, tłumacząc, że tylko podnosiłoby to ryzyko rosyjskich prowokacji. Jeśli już, to znaczenie będzie miała ewentualna obecność żołnierzy państw zachodnich, np. Brytyjczyków czy Francuzów. Zarazem trudno wyobrazić sobie, by Trump chciał wysłać Amerykanów na Ukrainę. Nie ma tu żadnego prostego wyjścia.
Sojusznik czy kolonia?
Prezydentura Trumpa rodzi także ryzyko daleko posuniętej ingerencji w sytuację wewnętrzną w Polsce. Wszyscy pamiętamy ambasador Georgette Mosbacher, jej arogancję wobec polskiego rządu i jej zaangażowanie ideologiczne. Po listopadowych wyborach Mosbacher znów uaktywniła się medialnie, zadeklarowała chęć powrotu na placówkę w Warszawie, a ostatnio spotkała z Rafałem Trzaskowskim i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Pierwsze tygodnie nowej administracji pokażą skuteczność prezydenta Dudy w przekuciu swojej relacji z Trumpem na konkretne decyzje. Papierkiem lakmusowym będzie tu nazwisko nowego ambasadora i tempo jego przysłania do Polski (Mosbacher trafiła tu ponad rok, a Brzezinski rok po rozpoczęciu kadencji „swoich” prezydentów) oraz przyjazd Trumpa na szczyt Trójmorza w Warszawie w kwietniu lub jego brak.
Teoretycznie można sobie wyobrazić konserwatywnego ambasadora USA mitygującego działania rządu Tuska oraz pewne zaangażowanie amerykańskiej administracji w polskie wybory prezydenckie – np. gesty i spotkania sugerujące preferencję na rzecz kandydata obecnej opozycji. Tym bardziej, że Tusk zrobił naprawdę wiele, by zaszkodzić sobie w oczach Trumpa i jego ludzi. Zaszedł za skórę także nowemu wiceprezydentowi Vance’owi czy nowemu szefowi dyplomacji Rubio. Skala ataków Tuska na Trumpa była po prostu kuriozalna – tak daleko nie posuwał się żaden inny europejski polityk walczący o władzę w swoim kraju. Macron czy Scholz przy wszystkich swoich ułomnościach są ewidentnie poważniejszymi ludźmi od Tuska. Praktyka może być jednak bardzo różna. Trzaskowski także starał się w ostatnich latach budować swoje koneksje za Oceanem i pokazywać Amerykanom jako polityk bardziej „ich” niż Tusk. Niestety polska prawica jest dość słaba, gdy chodzi o pozycję w USA – bez porównania z dużo mniejszymi i prowadzącymi mniej proamerykańską politykę zagraniczną Węgrami.
Polscy politycy, zwłaszcza odwołujący się do patriotyzmu, powinni pamiętać, że jeśli nie będą szanować samych siebie, to także Amerykanie i inni partnerzy międzynarodowi nie będą ich szanować. O wyniku wyborów rozstrzygną zaś ostatecznie polscy wyborcy – Amerykanie nie dosypią głosów w PKW ani nie przeprowadzą nad Wisłą zamachu stanu, a Polacy nie lubią nadmiernego płaszczenia się przed siłami zewnętrznymi. Trzeba wreszcie brać pod uwagę możliwy powrót tematyki roszczeń majątkowych środowisk żydowskich wobec Polski.
Słabsze Niemcy i UE?
Pozytywną stroną prezydentury Trumpa będzie prawdopodobnie także słabnięcie europejskiego liberalnego establishmentu. Oba wiodące państwa UE, Niemcy i Francja, są w stanie głębokiej i postępującej politycznej niestabilności oraz mają poważne problemy gospodarcze. Trump nie będzie zaś im rzucał kół ratunkowych ani nie będzie przychylnie patrzył na projekt centralizacji Unii Europejskiej. Zapewne będzie prowadził asertywną politykę celną uderzającą w niemiecki przemysł oraz wywierał presję na rzecz odcinania relacji handlowych z Chinami. Nie pozwoli też na powrót do rosyjskich surowców, chcąc uzależnić Europejczyków od amerykańskiego LNG.
Trump powinien także odejść lub ograniczyć zieloną transformację i ponownie wyprowadzić USA z paryskich porozumień klimatycznych, co uczyni Europejski Zielony Ład projektem tym bardziej absurdalnym, a opieranie się niemieckich firm na zielonych technologiach tym bardziej ryzykownym. Do tego dochodzi wreszcie silniejsza presja USA na rzecz zwiększania wydatków na zbrojenia, by Europejczycy wzięli w większym stopniu odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Polsce nie jest trudno wyróżnić się na tym tle in plus i generalnie mamy w USA opinię solidnego sojusznika, choć rzecz jasna także nasza armia ma swoje problemy.
Wszystkie te czynniki powinny pogłębiać problemy Niemiec i osłabiać ich dominację w Europie, co jest pewną szansą dla Polski. Oczywiście też nie należy robić sobie złudzeń, że Waszyngton kiedykolwiek całkiem odetnie się od Berlina i wybierze Warszawę jako głównego sojusznika. Trump już był prezydentem, a jego materialne zaangażowanie np. na rzecz Trójmorza było wyraźnie ograniczone. Agresywna polityka celna może także oznaczać, że częściowo oberwiemy rykoszetem. Jego prezydentura może jednak oznaczać większe zrównoważenie relacji w Europie.
Amerykanie chcą mieć Niemcy po swojej stronie. Zaangażowanie Elona Muska na rzecz AfD ma wymiar walki z liberalno-lewicowym establishmentem, ale także przeciągania na stronę USA partii rosnącej w siłę w największym kraju Europy, a dotąd krytycznej wobec Ameryki. Obecnie kandydatka AfD na kanclerza Alice Weidel odżegnuje się od twierdzeń, jakoby jej partia chciała lepszych relacji z Rosją niż z USA albo wyjścia z NATO. To czy Musk odniesie się analogicznie do wyborów prezydenckich w Polsce także pokaże, na ile jesteśmy dla Amerykanów istotnym krajem.
Oczywiście wszystkie wymienione wyżej szanse mógłby najlepiej wykorzystać (a ryzyka ograniczać) rząd w Warszawie myślący kategoriami interesu narodowego, a takiego na razie niestety nie mamy.
Kacper Kita