Czy inne religie prowadzą do Boga? Z tym banalnie prostym pytaniem, na które wielokrotnie odpowiadał Kościół katolicki, zmaga się na łamach „Więzi” ks. Jan Słomka. Profesor teologii i wykładowca Uniwersytetu Śląskiego nie chce przytoczyć nauki Kościoła (Pius IX, Pius XI, Jan Paweł II, Benedykt XVI); zamiast tego sięga po koncepcję płynnej Tradycji i zaklina skrzeczącą rzeczywistość.
Ks. Jan Słomka opisał w tekście pt. „Dlaczego mam być katolikiem, skoro inne religie też prowadzą do Boga? ” na łamach „Więzi” spotkanie, jakie odbył z grupą „duszpasterstwa postakademickiego”. Jego prelekcja, stwierdził, przerodziła się w dyskusję o wypowiedzi papieża Franciszka z 13 września 2024. Wówczas w Singapurze papież powiedział:
Wszystkie religie są drogami dojścia do Boga. Są – dokonuję porównania – jak różne języki, różne wyrażenia, aby tam dotrzeć. Ale Bóg jest Bogiem dla wszystkich. A ponieważ Bóg jest Bogiem dla wszystkich, wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi. «Ale mój Bóg jest ważniejszy niż twój!». Czy to prawda? Jest tylko jeden Bóg, a my, nasze religie, są językami, ścieżkami prowadzącymi do Boga. Ktoś jest sikhem, ktoś muzułmaninem, ktoś hinduistą, ktoś chrześcijaninem, ale są to różne ścieżki.
Wesprzyj nas już teraz!
Słowa Franciszka wywołały poważny skandal. Większość jego obrońców – na przykład misjolog ks. Wojciech Kluj OMI na łamach „Gościa Niedzielnego” – próbowała twierdzić, że papież wcale nie powiedział tego, co powiedział, to znaczy: że nie wygłosił wcale deklaracji relatywistycznej, bo mówiąc do innowierców stosuje po prostu jakąś specyficzną retorykę.
Takie próby można emocjonalnie zrozumieć. Trudno jest kapłanowi przyznać, że biskup Rzymu zaprzeczył nauczaniu Kościoła. Tymczasem w Singapurze papież Franciszek uczynił to w sposób dobitny, wyraźny, niepozostawiający żadnej wątpliwości.
Relatywizm religijny został wielokrotnie potępiony przez papieży. Problemem zajmowano się szczególnie intensywnie przez dwa ostatnie wieki, kiedy relatywizm głosiły najpierw środowiska masońskie i rewolucyjne, a później grupy modernistyczne i postmodernistyczne.
Przykładowo w 1864 roku papież Pius IX w „Syllabus errorum” wskazał, że zdanie: „Ludzie mogą znaleźć drogę do wiecznego zbawienia i osiągnąć to wieczne zbawienie przez praktykowanie jakiejkolwiek religii” jest heretyckie.
Z kolei w „Mortalium animos” z 1928 roku Pius XI wskazywał, że „błędne” jest „zapatrywanie, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, o ile, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania”. Dodawał następnie: „Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i wpadając krok po kroku w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii przez Boga nam objawionej, odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek podobne idee i usiłowania popiera”.
W 1990 roku w encyklice „Redemptoris missio” św. Jan Paweł II pisał z kolei o „postawie obojętności… nacechowanej relatywizmem religijnym, który prowadzi do przekonania, że «jedna religia ma taką samą wartość jak druga»”.
W deklaracji „Dominus Iesus” z 2000 roku Stolica Apostolska ogłosiła, że „byłoby sprzeczne z wiarą katolicką postrzeganie Kościoła jako jednej z dróg zbawienia, istniejącej obok innych”.
Kościół katolicki na przestrzeni wieków ocenił zatem pogląd wygłoszony przez Franciszka jako 1. herezję; 2. odstępstwo od prawdziwej wiary; 3. obojętność i relatywizm; 4. sprzeczność z wiarą katolicką.
Ks. Jan Słomka w artykule na łamach „Więzi” nie próbuje bynajmniej przeinaczać sensu wypowiedzi Franciszka. Bierze ją taką, jaką jest. Uważa najwyraźniej, że jest prawdziwa. Jak to możliwe?
Relacjonując przebieg spotkania z grupą duszpasterstwa twierdzi, że jego najbardziej zaangażowani uczestnicy uskarżali się na utratę „pewności” oraz na naruszenie „poczucia oparcia”, jakie czerpią z katolicyzmu. Ponadto mieli wskazywać na sprzeczność pomiędzy relatywistycznym postmodernizmem a Kościołem, który głosi obiektywną prawdę w Chrystusie.
„Tę prawdę rozumieli jako prawdę obiektywną, która jest solidnym oparciem. Jej depozytariuszem pozostaje Kościół katolicki, a depozytem tejże prawdy są dogmaty. Wiara, która nie daje oparcia, nie jest – w ich przekonaniu – wiarą, lecz ułudą. Zatem uprawnione jest oczekiwanie wobec Kościoła, że będzie głosił prawdę, która daje oparcie” – napisał ks. Jan Słomka.
Łączenie obu tych obszarów budzi wątpliwości, jakkolwiek może być uzasadnione przebiegiem spotkania, o którym pisze kapłan. „Poczucie pewności” odnosi się w pierwszej miecze do sfery emotywnej. Pasterze w Kościele nie mogą wywoływać skandalu. Są powołani do umacniania braci w wierze. Jeżeli papież narusza poczucie pewności i wywołuje skandal, w oczywisty sposób sprzeniewierza się własnej misji. W związku z tym naruszanie poczucia pewności ma też wymiar doktrynalny.
Niemniej jednak kluczowe jest pytanie nie o poczucia i emocje, ale o fakty. Czy inne religie prowadzą do Boga – czy nie? Otóż jest ustaloną i pewną nauką Kościoła, że nie. Papież tej nauce zaprzeczył, a to znaczy że wypowiedział kłamstwo przeciwko wierze. Można – jak próbował to robić wspomniany wcześniej misjolog w Gościu Niedzielnym – dezawuować znaczenie Franciszkowego „magisterium wyjazdowego”, niemniej jednak zdania papieskie same w sobie są obiektywnie heretyckie i nie ma tu żadnego pola to dyskusji.
Ks. Jan Słomka mając świadomość rażącej niezgodności słów Franciszka z nauką Kościoła idzie drogą podważania niezmienności Tradycji katolickiej, to znaczy – relatywizacji znaczenia dawnych wypowiedzi Magisterium Kościoła.
„[D]laczego mam być katolikiem, skoro inne religie też prowadzą do Boga? Otóż nie ma to pytanie logicznej, obiektywnej odpowiedzi. Nie ma takiej odpowiedzi, która by raz na zawsze zamykała sprawę i dawała pewność podobną do opisanego wyżej pierwszego rodzaju zaufania” – pisze.
Otóż to fakt, że na tak zadane pytanie nie ma „logicznej, obiektywnej odpowiedzi”, jako że jeżeli byłoby prawdą, że inne religie też prowadzą do Boga, katolicyzm byłby fałszywy, zatem nie byłoby żadnego nadprzyrodzonego sensu w byciu katolikiem.
Ks. Jan Słomka próbuje zatem, jak wskazałem, dać odpowiedź promując koncepcję ewolucyjnego rozwoju Tradycji Kościoła. Zwalcza najpierw tradycyjne ujęcie prawdy. Pisze: „[…] szukanie oparcia (i odpowiedzi na narastające poczucie niepewności oraz sprzeczności demolujące obraz świata) w dogmacie, w monolitycznej doktrynie, rozumianej jako niezmienna obiektywna struktura prawdy, prowadzi na manowce. Przede wszystkim zamyka na różnorodność rzeczywistości. Uniemożliwia też prawdziwy dialog z innymi ludźmi. A wiara, która zamyka, nie może być życiodajna”.
Następnie zajmuje się pojęciem Tradycji, wskazując na „interpretację” tego pojęcia, która mówi o „zestawie definicji dogmatycznych tworzących monolit” i „niezmienną obiektywną strukturę prawdy”, gdzie „kolejne orzeczenia dogmatyczne są po prostu elementami budującymi gmach” a „raz umieszczone w jego konstrukcji są jak cegły w murze”.
Takiemu ujęciu przedstawia – jak sam pisze – „drugą ścieżkę, którą podąża również Franciszek”. Ścieżka ta, przekonuje, „idzie w zupełnie innym kierunku”. Miałaby to być „Tradycja jako żywa pamięć Kościoła”, wskazuje ks. Jan Słomka. Dowodzi, że „traktowanie doktryny katolickiej jako osobnej, pozaczasowej konstrukcji prawdy jest sprzeczne z jej naturą i tworzy tylko pozorne oparcie dla naszego życia wiarą”.
Zatem dawne ujęcie Tradycji było błędne, dzisiejsze jest właściwe. Ks. Jan Słomka posługuje się tu argumentem z autorytetu: „W tym miejscu warto przypomnieć, że Franciszek jest papieżem, a więc jego interpretacja Tradycji ma wagę większą niż tylko intelektualną; jest czymś więcej niż tylko jedną z wielu interpretacji Tradycji wypracowywanych przez teologów.”
Zaraz, zaraz… Jednak inni papieże głosili coś innego. Dlaczego mamy być zatem wierni akurat nauczaniu Franciszka, a nie wszystkich innych jego poprzedników? Nie chodzi przecież o jakąś polityczną błahostkę, ale o ściśle doktrynalne zagadnienie, bardzo ważne dla zbawienia. Czy mamy być wierni Franciszkowi wbrew nauce Kościoła dlatego, że Franciszek żyje teraz? Kto dał mu jednak mandat do zmiany nauki Kościoła w tak radykalny sposób? Powtarzam: na czym opiera się ten mandat? Na fakcie sprawowania władzy? Jeżeli tak, to czy w przyszłości będziemy mieli odrzucać interpretację Tradycji według Franciszka, bo tego zażąda kolejny papież, wprowadzając własną interpretację? W takim razie – czy jesteśmy wierzącymi w Chrystusa i Jego Kościół, czy też wierzącymi w osobę papieską?
Ks. Jan Słomka przekonuje na koniec, że należy wziąć pod uwagę „wieloreligijną różnorodność ludzi i ludów żyjących na ziemi” tak, by nie konfrontować jej „z literą wąsko rozumianej doktryny”. „Jestem katolikiem, bo wierzę Bogu” – kończy, choć, jak przyzna Czytelnik, w ujęciu ks. Jana Słomki trudno jest mówić o Bogu, bo wobec płynności Tradycji nie mamy dostępu do obiektywnej prawdy; mamy tylko jakieś mętne cienie i aktualne przekonania, nic więcej.
Zrekapitulujmy. Nauka Kościoła wyraża prawdę, której w Singapurze Franciszek w sposób wyraźny i kategoryczny zaprzeczył. Ks. Jan Słomka domaga się uznania Franciszkowej nauki, tłumacząc ją nieistniejącym w nauce Kościoła mandatem osoby papieskiej do zaprzeczania nauce Kościoła oraz ewolucjonizmem Tradycji, będącym w gruncie rzeczy aplikacją potępionej przez Kościół teorii ewolucjonizmu dogmatycznego. Ma to sens, przyznaję, ale z całą pewnością nie jest to sens katolicki.
Proponuję, sądzę, lepsze wyjście: zamiast błądzić po doktrynalnym gabinecie luster wystarczy przyznać, że Franciszek wypowiedział w Singapurze nieprawdę. Przykre, ale to nie było nauczanie nieomylne. Zdarza się. Uczciwość jest doprawdy lepsza niż tłumaczenie herezji drugą herezją, bo ostatecznie nie o poczucie pewności nam chodzi, tylko o fakty.
Paweł Chmielewski