W niedzielę na Białorusi odbędzie się zorganizowane przez reżim głosowanie, w którym rządzący od 31 lat Alaksandr Łukaszenka zamierza sięgnąć po siódmą kadencję rządów. Opozycja nazywa to głosowanie „bez-wyborami” – bo nie ma w nim realnych oponentów ani szans na demokratyczny proces.
Formalnie do walki o urząd prezydenta ma stanąć pięcioro kandydatów, jednak wszyscy oprócz niezmiennego od trzech dekad lidera pełnią w nich funkcję formalną. Wśród „kandydatów” są liderzy proreżimowych partii oraz Hanna Kanapacka, członek zlikwidowanej już Zjednoczonej Partii Obywatelskiej (AHP).
Komentatorzy wskazują na kuriozum tegorocznych wyborów, w których nie wezmą udziału opozycyjni kandydaci. Jak wskazują, w poprzednich latach, choć wiadomo było jaki będzie wynik głosowania, to przynajmniej można było usłyszeć postulaty przeciwników reżimu. Jednak po roku 2020 skutecznie reżim rozprawił się z opozycją i niezależnymi mediami.
Wesprzyj nas już teraz!
Białoruskie wybory obywają się jak operacja specjalna, pod czujnym okiem służb. Zatem z zewnątrz wyglądają na przebiegające bez zakłóceń i protestów. Dla pewności wyniku, wprowadzono kary za fotografowanie kart wyborczych, co w 2020 roku wykorzystywano w ramach alternatywnego liczenia głosów. Te wyniki ukazywały, że dyktator odniósł porażkę.
Komentatorzy oceniają, że po tych zabiegach, Łukaszenka „zdobędzie” wynik na poziomie 85-90 proc. Stąd w opozycyjnym przekazie niedzielny plebiscyt na Białorusi nazywany jest „bez-wyborami”.
Źródło: PAP 
Oprac. MA
