Trwa walka o usunięcie z przestrzeni publicznej w Polsce dwóch monumentalnych „czerwonych” pomników. Pierwszym z nich jest, stojący w centrum Olsztyna (woj. warmińsko – mazurskie) pomnik wdzięczności armii czerwonej tzw. „Szubienice”. Drugi, to pomnik czynu rewolucyjnego w Rzeszowie, który również szpeci centralną przestrzeń miasta. Sytuację w Rzeszowie zaognia fakt, że komunistyczny pomnik stoi przy alei płk. Łukasza Cieplińskiego – dowódcy rzeszowskiej AK, zamordowanego przez komunistów w 1951 roku.
O historii zmagań dotyczących wyburzenia olsztyńskich „Szubienic” – tak ze względu na kształt sowiecki pomnik nazywają mieszkańcy Olsztyna – można napisać grubą książkę. Historia rozpoczyna się w roku 1954, kiedy to ówczesny wojewoda olsztyński – Mieczysław Moczar – jeden z krwawych budowniczych Polski Ludowej, a jednocześnie agent sowieckiego GRU, nakazał wznieść w stolicy województwa pomnik wdzięczności żołnierzom armii czerwonej. Do jego wykonania zatrudniono Franciszka Xawerego Dunikowskiego, wybitnego rzeźbiarza, a jednocześnie artystę usłużnego władzy komunistycznej. Był on wielokrotnie honorowany nagrodami przez władze PRL, co gorsze – w listopadzie 1949 został członkiem Ogólnokrajowego Komitetu Obchodu 70-lecia urodzin Józefa Stalina.
Dziwnym zbiegiem okoliczności pomnik wzniesiony, tak naprawdę, na polecenie totalitarnych władz sowieckich, stał się symbolem „chwały” dwóch totalitaryzmów, gdyż jako budulca użyto kamiennych bloków z czczonego przez nazistów mauzoleum niemieckiego marszałka Hindenburga, które niedaleko Olsztynka stało do stycznia roku 1945. Tak więc na jednym z elementów byłego pomnika bożyszcza hitlerowców, kiedy stał się on częścią pomnika czczonego przez stalinowców, wykuto sierp i młot.
Wesprzyj nas już teraz!
Olsztyński Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, autorstwa Dunikowskiego, lewicowi decydenci już nie raz próbowali ocalić. W tym celu po roku 1989 zmieniono nawet jego nazwę, na „Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińskiej i Mazurskiej”. Ta zamiana nazwy przypomina sytuację z wiersza Jana Brzechwy, w którym czytamy „Zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Najwyraźniej jednak ówczesne lewicowe władze nie zrozumiały morału tej pouczającej bajki, bo zamiast zburzyć pomnik „wyzwolicieli”, w roku 1993 wpisały go na listę zabytków – żeby tylko nikt nie śmiał go tknąć.
Zaraz po roku 1989 olsztyńskie organizacje patriotyczne, w tym stowarzyszenia zrzeszające żołnierzy AK, występowały do władz miasta o wyburzenie sowieckiego straszydła. Jest to zrozumiałe, gdyż obecność pomnika w centralnym punkcie miasta, to ból zadawany osobom, które zostały dotknięte represjami komunistycznymi. Obecnie w województwie warmińsko- mazurskim mieszkają ich potomkowie. Po wojnie, szukając schronienia przez represjami UB, osiedlało się tam wielu żołnierzy podziemia m.in. z 5 Wileńskiej Brygady AK dowodzonej przez Zygmunta Szedzielarza „Łupaszkę”. Do tej Brygady należała Danuta Siedzikówna „Inka”, która przez pewien czas ukrywała się w Olsztynie.
Przez dziesięciolecia składano wnioski o wyburzenie lub przeniesienie pomnika z centrum miasta w ustronne miejsce. Żądano również zdjęcia tego upamiętnienia z rejestru zabytków, co stało się dopiero w roku 2022. Parę miesięcy po tym szczęśliwym fakcie, ówczesny wojewoda warmińsko–mazurski podjął decyzję o usunięcia pomnika. Oparł się przy tym na opinii prezesa IPN, w której czytamy m.in. „Pomnik wzniesiony został w celu upamiętnienia Armii Czerwonej i propaguje komunizm, więc podlega ustawie dekomunizacyjnej i powinien zniknąć z przestrzeni publicznej”.
Władze miasta odwoływały się od tej decyzji kilkukrotnie i robiły wszystko, żeby tylko nie została ona zrealizowana. Skutkiem tego „pomnik hańby” jak nazywają go olsztyńscy patrioci, stoi do dziś. W historii batalii o usunięcie sowieckiej rzeźby, jako jej największy obrońca, zapisał się Piotr Grzymowicz były prezydent Olsztyna. Podczas jego rządów miastem, a trwały one aż 15 lat, nie pozwolił żeby żadnemu, wyrzeźbionemu w kamieniu pomnika, czerwonoarmiście „spadł choć jeden włos z głowy”. W umyśle tego człowieka, w walce ze zdrowym rozsądkiem, wciąż zwycięża sentyment za okresem PRL. I trudno się temu dziwić skoro w tym czasie był on członkiem PZPR.
Na szczęście od kilku miesięcy w Olsztynie urzęduje nowy prezydent, któremu sowiecki pomnik nie jest już tak bliski sercu. Podczas wystąpienia w rocznicę bardzo krwawego wkroczenia czerwonoarmistów do Olsztyna, która minęła kilka dni temu, zapowiedział on wyraźnie: „Zniesiemy pomnik wdzięczności armii radzieckiej”. Dla potwierdzenia tych słów urząd miasta wydał komunikat o tej samej treści. Czyżby trwający od lat chocholi taniec władz Olsztyna wokół pomnika z sierpem i młotem, miał dobiec końca? Pożyjemy, zobaczymy.
Drugi, kalający polską ziemię, monumentalny komunistyczny pomnik nadal stoi w centrum Rzeszowa. Historia walki o jego usunięcie jest równie długa i barwna jak pomnika w Olsztynie, ale tym razem będę się streszczał. Otóż „pomnik czynu rewolucyjnego” w Olsztynie wzniósł miejscowy komitet wojewódzki PZPR. Komuniści, dla szyderstwa, postawili go na ziemi skradzionej ojcom Bernardynom. Kiedy nastał wiekopomny rok 1990 ojczulkowie odzyskali ową ziemię, ale zastanawiali się co mogą zrobić ze stojącą na niej komunistyczną zawalidrogą. Doszli w końcu do wniosku, że sami sobie z tym problemem nie poradzą.
A że rozumy mają bystre, bo oświecone Duchem Świętym, znaleźli mądre rozwiązanie. Ziemię z niecnym pomnikiem przekazali Stowarzyszeniu Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia. Wiedzieli, że potomkowie patriotów, którzy tak wiele wycierpieli z rąk synów i córek rewolucyjnej hydry, nie będą tolerować jej pomnika na swojej ziemi. I nie pomylili się. Od czasu otrzymania darowizny od Bernardynów, Stowarzyszenie Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia dzielenie walczy o realizację ustawy dekomunizacyjnej, czyli o demontaż komunistycznego straszydła, które mieszkańcom Rzeszowa, choć z różnych powodów, to jednak zawsze źle się kojarzy.
Co jest ciekawą zagadką do rozwiązania, tak jak w Olsztynie, tak również w Rzeszowie władze miasta stoją murem za czerwonoarmiejskim mundurem. W sierpniu 2024 doprowadziły do wpisania pomnika smutnych czasów na listę zabytków. Włodarze Rzeszowa posunęli się nawet jeszcze dalej, bo wytoczyły działa przeciw pokojowo nastawionych ojcom Bernardynom. A mianowicie podali ich do sądu, uważając że bezprawnie przekazali oni Stowarzyszeniu Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia kawałek ziemi z porządnym kawałem pomnika.
Przedstawiciele Ratusza ostro popłynęli w opary absurdu. Uważają, że uda im się „wysądzić” od Ojców Bernardynów nie tylko działkę ze stojącą na niej, swoją ukochaną, czerwoną statuą, ale też drugą, większą działkę, na której znajdują się bernardyńskie ogrody. Przed wymiarem sprawiedliwości swoje chciejstwo argumentują w sposób kuriozalny. Otóż twierdzą, iż po roku 1990 Ojcom Bernardynom, ziemię zagrabioną przez komunistów, zwrócono bezprawnie. Rajcowie rzeszowscy czyście rozum postradali? Czy chcecie, tak jak budowniczowie komunistycznego monumentu niechlubnie zapisać się na kartach historii miasta? Opamiętajcie się. Z kim i o co walczycie? Ojcowie Bernardyni budują katolicki Rzeszów już od przeszło 400 lat. I kiedy wy i wasz ulubiony pomnik przeminiecie – oni dalej tu będą.
Adam Białous