Dzisiaj

Andrzej Solak: Niezbywalne prawo do obrony

(Źródło: stock.adobe.com /Oprac. PCh24.pl)

Choć broń palna towarzyszy Polakom od chwili jej wynalezienia, w dzisiejszych czasach kwestia jej legalnego posiadania i używania wzbudza skrajne emocje.

Na ziemiach polskich karę śmierci za nieuprawnione posiadanie broni wprowadzono bynajmniej nie pod zaborami, ale pod władzą socjalistów – niemiecko-narodowych i sowiecko-internacjonalistycznych. W PRL „czapa” za nielicencjonowaną miłość do oręża groziła, przynajmniej w teorii, aż do roku 1969! Jak długo jednak można zwalać winę na obce i tubylcze okupacje sprzed dziesiątków lat?

Dziś ogromna większość naszych polityków, i to zarówno z lewicy, jak i tak zwanej prawicy, tudzież kontrolowanych przez nich mediów uznaje Polaków za nację krwiożerczą i niezrównoważoną. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć otwarcie formułowane przekonanie, że jeśli dać Polakom broń, to zaczną się mordować albo że Polacy powinni najpierw dorosnąć do posiadania broni (co chyba będzie trudne bez kontaktu z orężem). Jak się zdaje, do posiadania broni dorośli już Niemcy, Czesi, Słowacy i cała reszta otaczających nas nacji; tylko potomkowie zwycięzców spod Chocimia i Grunwaldu pogrążeni są w jakimś emocjonalnym niedorozwoju.

Wesprzyj nas już teraz!

Organa III RP walczyły o orężną prohibicję z żałosną zaciekłością. Toż jeszcze nie tak dawno policja wnikliwie rozpatrywała każde podanie o wszelką „broń pneumatyczną” (wiatrówkę!). Prawdziwe batalie toczono o rewolwery hukowe (straszaki) zdolne do miotania kulek gumowych. Kiedy już łaskawie zalegalizowano szacowne czarnoprochowce, „władza” natychmiast zaczęła mataczyć, że amnestia obejmuje tylko oręż – jednak nie sam czarny proch! Toż obywatel zbrojny w replikę siedemnastowiecznego muszkietu czy dziewiętnastowiecznego rewolweru stanowiłby ogromne zagrożenie dla porządku publicznego…

Bo będzie jak w Ameryce!

Strach przed bronią nieodmiennie prowadzi do kasandrycznych ostrzeżeń przed drugą Ameryką, niekiedy drugą Syrią, dawniej drugą Jugosławią i tak dalej (natomiast nikt w mediach nie straszy drugą Ukrainą – najwyraźniej ktoś odgórnie zadekretował, że nasz wschodni sąsiad ma wzbudzać jedynie pozytywne skojarzenia).

Łatwe porównania przeważnie są chybione. „Eksperci” epatujący danymi, że w USA umiera od ran postrzałowych około 30 000 osób rocznie, najczęściej nie wspominają, że liczba ta dotyczy ogromnego obszaru zamieszkanego przez trzysta trzydzieści pięć milionów ludzi, reprezentujących istny tygiel narodów, religii i ras, z własną specyfiką (na przykład tajemnicą poliszynela jest fakt, że trzynastoprocentowa czarnoskóra mniejszość generuje sprawców aż 60 procent zabójstw). Po wtóre, większość tamtejszych śmiertelnych postrzeleń to samobójcy, którzy z braku pistoletu pożegnaliby nasz padół łez za pomocą żyletki, garści tabletek czy skoku z dużej wysokości. Po trzecie – wśród zastrzelonych są zarówno osoby zamordowane przez przestępców, jak i ofiary nieszczęśliwych wypadków z bronią, a także… bandyci ukatrupieni przez uczciwych obywateli i policję.

Przeciwnicy dostępu do broni milczą o tym, że oręż ratuje życie tysiącom ludzi. Profesor Gary Kleck z Uniwersytetu Stanowego Florydy obliczył, że w USA broni palnej używa się w samoobronie nawet dwa i pół miliona razy rocznie. Podczas ogromnej większości incydentów wystarczy jedynie samo pokazanie broni, by napastnik przezornie się wycofał. W wielu udokumentowanych przypadkach obecność uzbrojonej osoby, w porę eliminującej przestępcę, zapobiegła masowym masakrom bądź ograniczyła liczbę ofiar. Nic dziwnego, że dewianci folgujący żądzy mnogiego mordu zaczęli z premedytacją obierać za cel ataku tak zwane strefy wolne od broni (Gun-Free Zones), w tym szkoły. Wiedzą bowiem, że właśnie tam, wobec tłumu bezbronnych ofiar, mogą bez przeszkód realizować swe zbrodnicze instynkty.

Antyorężna prohibicja dawała opłakane rezultaty także w innych krajach. Niegdyś w Wielkiej Brytanii przeforsowano pomysł, że najlepszym sposobem ograniczenia przestępczości będzie rozbrojenie… uczciwych obywateli. „Władza” dopięła swego – liczba legalnych posiadaczy broni drastycznie stopniała, wszelako w tym samym czasie nastąpił wielokrotny wzrost liczby zbrojnych napaści! Interesujący w tym kontekście jest fakt, że w Polsce w rękach prywatnych jest o wiele mniej broni na głowę mieszkańca niż w Niemczech czy w Szwajcarii, za to proporcjonalnie przodujemy w tej trójce pod względem liczby… zabójstw.

Środowiska lewicowe mają łatwą receptę na rozwiązanie problemu przemocy – wystarczy zakazać posiadania broni. Jednak świat przestępczy nie przejmuje się urzędniczymi zakazami. W USA popularne jest hasło: Jeżeli broń znajdzie się poza prawem, będą ją mieli tylko ci ludzie, którzy już są poza prawem.

Samotni i zdradzeni

– Pistolet jest jak spadochron. Jeśli go potrzebujesz, a nie masz, prawdopodobnie nigdy więcej nie będziesz go potrzebował – mawiają doświadczeni życiowo strzelcy.

Prawo do posiadania broni nie sprowadza się tylko do ingerencji państwa w czyjeś pasje sportowe czy kolekcjonerskie. Chodzi przede wszystkim o zaufanie (lub jego brak) organów państwa do obywateli, o granice wolności, wreszcie o fakt rozstrzygania przez urzędników o prawie człowieka do samoobrony.

Skutkiem obłąkańczej polityki rządzących Polska przestała być państwem jednolitym narodowościowo. Narasta kryzys z odmiennymi kulturowo imigrantami, zarówno tymi z daleka, jak i z najbliższej zagranicy. Przecież wojna na Ukrainie niedługo się skończy. Z rodzinami tak zwanych „uchodźców” przebywających w Polsce połączą się wtedy ich mężowie, ojcowie, synowie i bracia, dotąd na nasze szczęście trzymani w okopach. Przyjadą napompowani ideologią banderowską, a może „tylko” emocjami i traumami kłębiącymi się w pokiereszowanych przez wojnę mózgach. Zapewne wielu było świadkami okrucieństw albo też osobiście brało w nich udział.

Są i inne niebezpieczeństwa, bo problemem społecznym jest stale rosnąca i coraz bezczelniejsza warstwa rodzimej patologii pasożytniczej.

Jak sobie wtedy poradzi przeciętny Polak, który wojsko oglądał tylko w telewizji? Który często czuje paniczny lęk przed bronią? Który nie posiada naturalnych odruchów obronnych, bo od małego szkoła i media przekonywały go, że wszelka przemoc jest zła; że nie należy podejmować walki, bo problemy wystarczy przedyskutować? Który jest przekonany, że do odparcia bandyckiej napaści wystarczy telefon – bo bandyta uprzejmie zaczeka, a policja przybędzie niezwłocznie?

Tymczasem nasza policja ma już dziś ogromny problem z obsadzeniem etatów. Przy tym chyba wszyscy zgodzimy się, że żadne państwo nie jest w stanie postawić policjanta przed każdym domem i na każdym rogu ulicy, aby zapewnić bezpieczeństwo każdemu obywatelowi. Czy wobec tego państwu wolno utrudniać uczciwym ludziom dostęp do środków skutecznej obrony?

Wydawać by się mogło, że uczciwy człowiek przynajmniej powinien mieć prawo po swojej stronie. A przecież wielokrotnie bywało, że polskie organy ścigania i sądy występowały jako sojusznicy… przestępców. Jak w przypadku tego właściciela kawiarni, który za pomocą legalnie posiadanej dubeltówki obronił się przed tłumem osiemnastu zbirów (jednego położył trupem, drugiego ranił, reszta podała tył), a w nagrodę prokurator zażądał dlań… piętnastu lat więzienia za rzekome przekroczenie zasad obrony koniecznej. Albo owego sportowca, który w obronie własnej zadał śmiertelny cios pięścią atakującemu go nożownikowi, za co domagano się czteroletniej „ciupy”, z uzasadnieniem, że napadnięty winien tak obliczyć siłę uderzenia, by nie wyrządzić napastnikowi nadmiernej krzywdy. Albo policjanta, co strzelał do bandyty za kierownicą, bo ten chciał go rozjechać. Przecież nawet jeśli w tych sprawach zapadały wyroki uniewinniające, to samo wytaczanie procesów tym ludziom było nielichym skandalem.

Stare, dobre czasy

Sławny generał Franciszek Skibiński powąchał prochu na niejednej wojnie (zaczął wojować w roku 1917 u dowborczyków, skończył w 1945, wyzwalając Europę Zachodnią w szeregach 1 Dywizji Pancernej; potem komuna podziękowała mu za to wszystko niewykonanym wyrokiem śmierci i pięcioma latami w więziennej celi).

Jako młody oficer, w okresie międzywojnia, zmierzył się też z przestępczością pospolitą. Kiedyś wracał z pracy, pod płaszczem czując słodki ciężar niedawnego zakupu – modnego wówczas pistoletu Parabellum P08. Nagle podeszło doń dwóch drabów. Korzystając z zaskoczenia, zwalili oficera z nóg. Ofiara zaraz poczuła na gardle zaciskające się palce jednego z napastników, drugi zaś błysnął jej przed oczami ostrzem noża.

Skibiński lewą dłonią zdołał powstrzymać garść dzierżącą „majcher”, a prawicą sięgnął po pistolet. Broń, chwalić Boga, nosił przeładowaną. Dzisiejsi wygadani youtubowi eksperci od everyday carry guns pewnie wyśmialiby poczciwą „parabelkę”, ta jednak w krytycznym momencie spełniła swe zadanie. Skibiński porwał za oręż i nie zwlekając dał ognia. Jako że walka toczyła się w zwarciu, nie sposób było chybić. Nożownik legł śmiertelnie ugodzony, co widząc dusiciel zerwał się do ucieczki. Napadnięty, niewiele myśląc, posłał za nim kulkę, dziurawiąc kończynę dolną bandyty i uniemożliwiając mu ucieczkę. Przybyły na miejsce patrol policji stwierdził zgon jednego z przestępców i opatrzył wyjącego z bólu „postrzałka”.

Dopiero w tym miejscu zaczyna się historia prawdziwie szokująca – przynajmniej dla tych czytelników, którzy w III RP podjęli ciężar obrony koniecznej i przeżyli w związku z tym wszystkie konsekwencje prawne. Policjanci wcale nie zakuli w kajdany obywatela Skibińskiego. Nie ciągano go potem po sądach, gdzie musiałby tłumaczyć się z zasadności użycia broni. Ba, nawet strzał do uciekającego przestępcy został potraktowany z pełnym zrozumieniem (dziś byłby to murowany dowód rażącego przekroczenia zasad obrony koniecznej!).

Wpierw dowódca patrolu, po rozeznaniu sytuacji, pogratulował oficerowi odparcia napadu. Potem grzecznie zaprosił go na komisariat, aby tam złożył obszerne wyjaśnienia. Skibiński zjawił się w sądzie tylko raz – jako świadek oskarżenia na procesie niedostrzelonego bandziora. Rzecz bowiem działa się w państwie cywilizowanym, nie zaś takim, które uznaje się za władzę okupacyjną względem obywateli.

Strzelając do zła

W naszej paskudnej rzeczywistości co rusz natrafiamy na krzepiące dowody, że da się inaczej. Oto w Roku Pańskim 2021 w Melbourne na Florydzie (USA) policja próbowała zatrzymać pewnego niebezpiecznego przestępcę. „Uczciwy inaczej” jegomość natychmiast otworzył ogień, ciężko raniąc jednego z funkcjonariuszy. Policjanci nie pozostali dłużni i dosłownie naszpikowali zbrodniarza ołowiem. Potem policzono, że w starciu trwającym minutę strony zużyły aż sześćdziesiąt jeden sztuk amunicji.

– Nie ma wątpliwości, ten osobnik dostał dokładnie to, na co zasłużył – podsumował miejscowy szeryf. – A dla tych, którzy mogą być na tyle głupi, by zapytać, dlaczego strzelaliśmy do niego tyle razy, odpowiedź jest prosta: zło nigdy nie jest wystarczająco martwe!

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie