9 lutego 2025

Przeszli przez piekło Sybiru. Poznaj wstrząsające wspomnienia z „nieludzkiej ziemi”

(Zdjęcie ilustracyjne. Fot. AB/PCh24/pl)

Sowieckie wywózki były dla ich ofiar przeżyciem tak traumatycznym, że cierpienia  jakich doświadczyli na Sybirze stały się ranami, które nie zabliźniły się. Drastyczne sceny wracały w koszmarnych snach, a pamięć głodu kazała Sybirakom zawsze mieć w domu duży zapas żywności. Posłuchajmy wspomnień trzech osób, które żywe wróciły z „nieludzkiej ziemi”, choć wielu wywiezionym nie było to pisane.  

 

Początek dramatu wywózki

Wesprzyj nas już teraz!

Genowefa Grochowska (1930 -2024) wywieziona wraz z rodziną z terenu Wileńszczyzny – „Miałam wówczas 18 lat. W kwietniu 1948 roku NKWD przyszło po naszą rodzinę o drugiej w nocy. Powiedzieli nam „wyjeżdżacie na Sybir” i dali pół godziny na spakowanie się. NKWD-zista kazał mojemu ojcu usiąść za stołem, żeby go mieć na oku. Bojec sam usiadł, wyjął pistolet i go odbezpieczył. Ojciec wzrokiem pełnym cierpienia i bezradności patrzył na nas. Ja i mama pakowałyśmy, co się dało. Innych dwóch bojców chodziło za nami i patrzyli nam ręce co bierzemy. Mama załamała się psychicznie i powiedziała do NKWDzisty „zabij mnie, tu w moim domu” on jej odpowiedział „Będziesz żyć i to jeszcze lepiej niż w swoim domu”. Potem załadowali nas z tobołkami i naszych sąsiadów Rynkiewiczów na jedną furę i wieźli, ponad 30 kilometrów, na dworzec kolejowy do Nowych Święcian. Ciągle dowozili nowe rodziny przeznaczone do wywózki”. 

Piotr Pocałujko (1928 -2016) urodzony we wsi Zapurwie koło Grodna, sierżant AK – „Byłem członkiem, łącznikiem wileńskiego AK. Po zakończeniu wojny nasza drużyna miała zadanie pomagać oddziałom AK, które przedzierały się z Wileńszczyzny na teren Grodzieńszczyzny i później za linię Curzona, do Polski – w granicach wyznaczonych przez Stalina. Mnie i moich kolegów z naszej drużyny AK dopadli dopiero 23 marca, roku 1949. Miałem wówczas 21 lat. Siedzieliśmy wówczas w leśnym bunkrze. Wydał nas konfident, który później – w roku 1952, z wyroku sądu podziemnego, został za to zlikwidowany. Żołnierze NKWD przez komin, który był ukryty w drzewie i miał wylot w dziupli, wrzucili grant.  W tym czasie, w bunkrze było nas siedmiu. Wiem, że jeden kolega zginął na miejscu, drugi był ciężko ranny. Niewiele jednak pamiętam, bo przywaliło mnie cegłami i straciłem przytomność. NKWD – dziści, dziwili się, że przeżyłem. Potem postawiono mnie przed sowieckim wojskowym sądem. Dali mi nawet adwokata z urzędu. A to był jakiś bardzo dziwny adwokat. Na procesie zamiast mnie bronić – oskarżał, bardziej chyba niż prokurator. Wyroku można więc było łatwo się domyślić. Dali mi najpierw w sumie 105 lat łagrów, ale potem, powodu tego, że byłem sądzony na terenie białoruskiej ZSRR, gdzie prawo było nieco łagodniejsze, zmienili ten wyrok na 25 lat łagrów”.

Michał Siewruk, syn ziemiańskiego rodu Wileńskich – Siewruków, urodzony w roku 1938 w majątku Kłącie w powiecie orańskim na dzisiejszym terytorium Litwy – „Miałem wtedy 11 lat. W marcu roku 1949 o czwartej rano nasz dwór otoczyła grupa  sowieckich żołnierzy NKWD i miejscowych działaczy komunistycznych. Jeden z nich, oficer polityczny, był Żydem. Czterej cywile komunistami Litwinami, a inni członkowie tej międzynarodowej grupy byli Rosjanami. Najstarszy stopniem NKWD-zista, lejtnant, wszedł do naszego domu i odczytał nam, czyli moim rodzicom mnie i siostrze, postanowienie sowieckiej Rady Ministrów. „Jako kułacy zostajecie wysiedleni z zajmowanego folwarku i odtransportowani w celu osiedlenia na oddalonych terenach Związku Radzieckiego. Wasze gospodarstwo zostaje skonfiskowane, a dobra materialne przekazane Skarbowi Państwa”. Zakończył czytać oficer i zaraz potem powiedział „Zbierajcie się”. Rodzice byli zdruzgotani, matka płakała, a ojciec stracił przytomność. Kiedy my się pakowaliśmy, NKWD-ziści kradli nasz majątek z dworu, a także żywy inwentarz, pakując świnie i kury na wozy. Kiedy odjeżdżaliśmy żegnali nas kochani sąsiedzi, którzy wcześniej przynieśli nam jedzenie i pomogli się pakować. Mężczyźni zdjęli czapki z głów a kobiety płakały – tak nas żegnano. Wszystko to widzę jakby było dziś”.

Transport      

Genowefa Grochowska – „Zaczęli nas ładować do towarowych wagonów. Cisnęliśmy się jak śledzie w beczce. W naszym wagonie było upchanych 72 osoby, w różnym wieku, od dzieci do starców. Zanim pociąg ruszył, stał na peronie aż trzy doby. W tym czasie nie dawali nam wody. Bardzo męczyło wszystkich pragnienie. W końcu dostaliśmy jedno wiadro wody dziennie na cały wagon czyli 72 osoby.  Nie wszyscy mogli wziąć z domów jedzenie, więc solidarnie jedni dzielili się z drugimi. Do końca życia nie zapomnę płaczu, zawodzenia, krzyku rozpaczy, które wydobywały się z bydlęcych wagonów. Ludzie śpiewali też maryjne pieśni. Po drodze w naszym wagonie zachorowało dwoje małych dzieci, a NKWD-ziści tylko – nic im nie będzie. Te dzieciaczki zmarły. Rodzice zakopali ich ciała przy torach. Okna w wagonach były zabite blachą. U nas w wagonie kobieta zaczęła rodzić. Na szczęście wśród nas była położna. Odebrała poród, urodziły się bliźnięta. Zawinięto je w gałganki. Bojcy zaraz je zabrali, matka rozpaczała, ale zamknęli drzwi i pociąg ruszył. Zawieźli nas aż za Ural”.

Piotr Pocałujko – „Nikt z nas nie wiedział gdzie jedzie. Nikt też nie potrafił powiedzieć jak długo trwała ta podróż. Czasem pociąg jechał dzień i noc bez przerwy – czasem się zatrzymywał i stał, czy to na stacji czy w szczerym polu, przez kilka dni. Sanitariat stanowiła dziura wycięta w podłodze wagonu, zasłonięta parawanem. Jedzenie, które podawano w wiadrze „mieszkańcom” wagonów stanowiły – makaron zalany oliwą, czasami śledzie. Ale to dla dorosłych mężczyzn było za mało, żeby nie cierpieć z głodu. Kilku moich kolegów z AK było chorych, kilku bardzo mocno pobitych podczas przesłuchań NKWD. Oni zmarli po drodze, bo nie było tam żadnego lekarza. Zakopaliśmy ich podczas postoju, niedaleko torów. Do dziś nie wiem, czy ich bliscy ekshumowali ciała tych żołnierzy i godnie je pochowali. W takich warunkach dowieziono nas na Sybir”.

Michał Siewruk – „Kiedy dowieźli nas do stacji kolejowej w Oranach, 50 towarowych wagonów już stało. Było w nich upakowane mnóstwo ludzi – przeważnie starcy, kobiety i dzieci. Ich ojcowie siedzieli w sowieckich więzieniach. My byliśmy rodziną kułacką. Tylko takich rodzin nie rozdzielano i wywożono je pełne. Gdy otwarto drzwi naszego wagonu, buchnął z niego na nas okropny fetor. Pochodził on z kubła, który służył jako sedes. Kiedy wsadzono nas do tego wagonu i pociąg ruszył, ludzi zaczęli się modlić. Pamiętam jedną modlitwę „Prosimy Cię Boże zjednocz twoje dzieci rozproszone po całym świecie”. Po drodze chorzy ludzie umierali. W naszym wagonie zmarł ziemianin z Nowej Wilejki. Z tej podróży pamiętam jak ojciec opowiadał mi, że mój pradziadek był polskim działaczem niepodległościowym, którego car skazał na Sybir i odbył on taką drogę jaka my odbywamy. W wagonie był piecyk na którym w wiadrze gotowano wodę. Często wspólnie się modliliśmy i dzieliliśmy jedzeniem, bo nie wszyscy je wzięli z domu i głodowali. Jeden z naszych strażników, podczas postoju dał choremu herbaty. Za to NKWD go aresztowało, bo oni tego nie mogli robić.  Jechaliśmy bardzo długo, wielu ludzi pokonał smutek i dostali depresji. W końcu dotarliśmy do Nowosybirska. Później przewieziono nas w Ałtajski Kraj do Usolu”. 

Katorga

Genowefa Grochowska – „Po tej morderczej podróży dali nam zaledwie 3 dni odpoczynku. Potem pognali do wyrębu Tajgi.  Ludzie byli nie nawykli do pracy w takich warunkach. Bardzo wielu z nas raniło się siekierami. Rany były czasami ciężkie, ale NKWD- ziści mówili, „nic wam nie będzie”. Panował straszny głód. Dziennie dawno nam chochlę wodnistej zupy i kilka kromek surowego chleba. Ludzie padali jak muchy, od tych ran, od czerwonki i tyfusu. Przy pracy w lesie strasznie gryzły nas komary, meszka. Kiedy wracałam z lasu, byłam zawsze pogryziona i wykrwawiona przez te insekty. W chatynkach, w których nas zakwaterowano, roiło się od wesz i pluskiew.  Chorowałam b na tyfus, cudem przeżyłam. Bardzo pomagała nam wspólna modlitwa”.  

Piotr Pocałujko – „Początkowo zawieźli mnie do łagru z zaostrzonym rygorem w Irkucku. Wcześniej więziono tam Niemców. Kiedy byłem w tym łagrze, większość więźniów to byli członkowie AK. Byłem tam 2,5 roku. Praca makabrycznie ciężka. Kazali nam wycinać las, gdzie rosły drzewa bardzo stare i olbrzymie. Wielu ludzi tam zmarło z wycieczenia, a niektórych zastrzelono. Kolejne łagry, jakie „zwiedziłem” znajdowały się na Kołymie. Byłem tam w sumie 5 lat i 3 miesiące. Pierwszym obóz znajdował się przy kopalni ołowiu. Straszne warunki pracy. Ten obóz był posadowiony na wysokiej górze, więc ciągle tam przeraźliwie wiało. Budowle, w których kazano nam mieszkać, były zrobione z łupanych skał. W otworach okiennych nie było szyb, a jedynie wypełniały je szklane słoiki, ustawione jeden na drugim. Wodę pitną pozyskiwaliśmy ze śniegu. Ciężko zachorowałem tam na żółtaczkę, w kopalni doznałem poważnego złamania nogi. Po kuracji w szpitalu, przewieziono mnie do kopalni. Tam wszyscy pracowaliśmy w maskach, gdyż bez tego, zaraz byśmy poumierali, głównie od pylicy płuc. W tej kopalni wydobywano głównie wolfram, ale pozyskiwano też promieniotwórczy uran, a wiadomo czym grozi praca przy wydobyciu tego ciężkiego pierwiastka”.

Michał Siewruk – „Najgorsza była pierwsza zima. Okropny mróz. Mój ojciec pracując na dworze, odmroził nos. Tam na miejscu nie było żadnego lekarza, więc nie miał się, kto nim zająć. My nie wiedzieliśmy jak na to zaradzić, ale tubylcy poradzili nam, żeby zdobyć gęsi smalec, bo to pomaga. Ale skąd go wziąć, kiedy na miejscu nic nie było, ani kur, ani gęsi, głód i wszystko zjedzone. Ja jako 12 chłopak. Chcąc pomóc ojcu, zbiegłem z obozu i przywiozłem gęsi smalec aż z Irkucka. Ja nie pracowałem, chodziłem do sowieckiej szkoły. Do szkoły można było bezkarnie nie iść, tylko jeśli temperatura spadała poniżej – 30 stopni. Rodzice tyrali w kołchozie. To była katorżnicza praca. Mężczyzn było w tym kołchozie tylko kilku, m.in. mój ojciec Piotr, dlatego kobiety zmuszano do wykonywania ciężkich męskich prac”.  

Powroty do Macierzy

Genowefa Grochowska – „My nawet w tym łagrze na Syberii nie wiedzieliśmy, że po śmierci Stalina  nastąpiła w ZSSR pewna polityczna odwilż i że pozwolono wówczas Polakom wracać do kraju. Dowiedzieliśmy się o tym przypadkiem, kiedy przez nasze miejsce katorgi jechał z Irkucka pociąg z rodakami wracającymi do Polski. To oni, a nie władze obozu, nam powiedzieli. Napisaliśmy do urzędu w Krasnojarsku wniosek o pozwolenie wyjazdu do kraju. Dostaliśmy pozwolenie dopiero po roku. I tak po tej wieloletniej gehennie wróciliśmy do ojczyzny, ale prawie każdego dnia wracają do mnie te straszne obrazy z Syberii”. 

Piotr Pocałujko – „W roku 1956 Sowieci, uznali że za swoje „odpokutowałem” i zwolniono mnie z łagru. Od razu chciałem wyjechać do Polski, ale robiono mi ogromne trudności, jako że moje rodzinne Zapurwie, znalazło się po wojnie na terytorium ZSRR i automatycznie władze sowieckie uznały mnie obywatelem swojego państwa. Ponad dwa lata starałem się o uzyskanie pozwolenia na wyjazd do Polski. Pozwolenie to otrzymałem dopiero w roku 1958 i od razu wyjechał do kraju. Po wielu staraniach do Polski udało się sprowadzić moich rodziców i młodszą siostrę, którzy również byli wiezieni w sowieckich łagrach”.  

Michał Siewruk – „Na zesłaniu byliśmy osiem lat, do roku 1957. Kiedy przyjechaliśmy do naszego majątku, okazało się, że zamieniono go na kołchoz, a dwór zniszczono tak, że nie został po nim kamień na kamieniu. Dosłownie, ponieważ usunięto nawet fundamenty. Tak więc na rodzinnej ziemi, nie mieliśmy gdzie mieszkać, nie mieliśmy do czego wracać, a do tego Polaków, po prostu wypędzano po wojnie z Wileńszczyzny. Robili to litewscy komuniści, którzy przenosili się do Wilna z głuchej prowincji. Organizowali oni specjalne składy pociągów i kazali Polakom wsiadać do nich i „jechać do Polski”. Tak właśnie trafiliśmy do Białegostoku, gdzie mieszkał brat mojej mamy, który nas przygarnął. Ja po krótkim pobycie w Polsce wróciłem do Wilna, gdzie mieszkałem aż do lat 80’. Do Polski przyjechałem na wezwanie umierającego ojca i tak tu zostałem, ale na Wileńszczyznę jeżdżę gdy tylko mogę”.

Notował Adam Białous

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(16)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie