Kiedy G.K. Chesterton po raz pierwszy przyjechał do Stanów Zjednoczonych i odwiedził Nowy Jork, uderzyły go, a nawet oślepiły światła Broadway’u. „Patrzyłem nie bez radości na ten długi kalejdoskop barwnych świateł ułożonych w duże litery i chaotyczne znaki firmowe, reklamujące wszystko – od wieprzowiny po pianina – za pośrednictwem dwóch najbardziej żywych i szczególnie mistycznych darów Boga: koloru i ognia”. Uderzyła go także przepaść oddzielająca gargantuiczny blichtr od chłamu i błahości reklamowanych produktów. „Cóż to byłby za wspaniały ogród cudów – zauważył – dla każdego, kto miałby na tyle szczęścia, że nie potrafiłby czytać”.
Dzisiaj nie potrzeba jechać na Broadway czy Times Square, by być głęboko dotkniętym przez migające elektroniczne billboardy. Są one wszędzie. Wystarczy zaledwie mila czy dwie na jakiejkolwiek miejskiej autostradzie, by natknąć się na te szkaradziejstwa zakłócające widok krajobrazu i pogodę oka wyobraźni. Większość z nich znieważa naszą wrażliwość estetyczną w sposób, w którym brzydota medium dorównuje brzydocie przesłania. Od czasu do czasu te billboardy nie są jedynie prowokujące, ale też skłaniają do myślenia.
Jeden z takich billboardów przykuł ostatnio moją uwagę i dał mi właśnie do myślenia. Większość jego elektronicznej przestrzeni zajmowała fotografia Martina Luthera Kinga Juniora. Temu wizerunkowi towarzyszyły słowa rady, które były niemal napomnieniem: „Nadzieja jedności w świecie podziału”. Nie jestem uczonym specjalistą od Martina Luthera Kinga Juniora, ale podejrzewam, że słowa te nie są jego, ale raczej kogoś, kto używa czy raczej nadużywa jego wizerunku, by reklamować swój własny aforyzm, z którym wątpię, czy Luther King by się zgodził, a przynajmniej nie bez koniecznego zastrzeżenia.
Wesprzyj nas już teraz!
Choć nastroje wyrażone w tym aforyzmie wydają się „miłe”, są one dużo mniej sympatyczne, gdy stwierdzimy, że to, co „miłe” domaga się dokonania subtelnych rozróżnień. Musimy przyjrzeć się nieco bliżej sensowi słów, by je zrozumieć. Gdy już to zrobimy, może się okazać, że będziemy skłonni dojść do wniosku, że ten sens jest w rzeczywistości bezsensem.
Poddajmy zatem to, co „miłe” takim subtelnym rozróżnieniom. Faktem jest, że „jedność” nie zawsze jest dobra, a „podział” nie zawsze jest zły. Totalitarny rząd może narzucić „jedność” swoim poddanym, tłumiąc wszelkie dysydenckie zachowanie na tej podstawie, że jest ono dzielące. Imperium może narzucić swoją wolę narodom, które podbiło, uważając, że „jedność” imperium – obojętnie czy będzie to Pax Romana, Pax Britannica czy Pax Americana – wymaga zmiażdżenia wszelkiego „dzielącego” nacjonalizmu wśród ludów podbitych państw. Pewna jedność jest wręcz diaboliczna. Nie ma na przykład niczego bardziej zjednoczonego niż motłoch. Mentalność motłochu jest ni mniej, ni więcej tylko toksyczną jednością. A co z „podziałem”?
To dobrze, że społeczność ludzka jest podzielona na indywidualne rodziny i że nie jest zjednoczona w rządowych komunach. To dobrze, że wioski i małe miasteczka są oddzielone od siebie nawzajem i nie są zjednoczone w olbrzymie ekologicznie i ekonomicznie pasożytnicze aglomeracje. To dobrze, że mapa świata jest podzielona na indywidualne suwerenne narody, z których każdy odzwierciedla wyjątkową kulturę objawiającą dobro, prawdę i piękno.
Lepiej jest mieć indywidualne narody promieniujące swoją unikalną tożsamością, jak odmienne kwiaty w ogrodzie kultury, niż mieć wszystkie narody zjednoczone w globalistycznej i zglobalizowanej monokulturze. Dobrze jest, gdy rząd narodowy jest bliski narodu, a zatem żywo reaguje na naród. Dobrze jest zatem, by krajobraz polityczny był podzielony na wiele wzmocnionych i małych lokalnych samorządów, niżby cała władza została zjednoczona w jeden duży, scentralizowany rząd.
Jest lepiej, gdy ludzie mają realny udział i prawdziwą własność w gospodarce, co oznacza, że gospodarka podzielona na liczne małe biznesy jest lepsza niż gospodarka zjednoczona i „skonsolidowana” w rękach względnie niewielu globalnych korporacji.
Nie, jedność nie zawsze jest dobra; podczas gdy podział może być nie tylko dobry, ale i konieczny, jeśli panować mają wolność i pokój.
Rzeczą, co do której powinniśmy mieć nadzieję, nie jest jedność, ale miłość bliźniego. Powinniśmy mieć nadzieję na tę autentyczną miłość bliźniego, która wymaga bezinteresowanej ofiary z siebie dla dobra drugiego. Brak takiej miłości, objawiającej się w pysze i nienawiści, będącej jej nieuniknioną i nieubłaganą konsekwencją, jest źródłem problemów świata. Powinniśmy mieć nadzieję na świat, w którym akceptacja odpowiedzialności za innych ma pierwszeństwo nad domaganiem się własnych „praw”.
Wiem, że G.K. Chesterton nie zgodziłby się z szablonowością tego billboardu i jego przesłaniem w równym stopniu, z jakim nie zgadzał się z chłamem i błahostkami billboardów, które zobaczył na Broadway’u. Przypuszczam, że także Martin Luther King Junior zgodziłby się z Chestertonem. Nie liczyliby oni na jedność w podzielonym świecie, ale modliliby się o jedność w miłości bliźniego jako sposób na zachowanie i chronienie zdrowych podziałów w społeczeństwie ludzkim.
Joseph Pearce
Źródło. theimaginativeconservative.org
Jan J. Franczak