Dzisiaj

Andrzej Solak: Za co będziemy umierać?

(Fot: Will Oliver - Pool przez CNP / Zuma Press / Forum - Yves Herman / Reuters / Forum - oprac. PCh24.pl)

Miażdżąca krytyka unijnej demokracji, wygłoszona niedawno przez wiceprezydenta J.D. Vance’a podczas jego europejskich wojaży, spotkała się z burzliwym odzewem. Jest o czym dyskutować, bo nakreślony przez amerykańskiego gościa obraz politycznej zgnilizny na Starym Kontynencie jest boleśnie prawdziwy. Czy Europejczycy zechcą finansować obronę takiego świata, a w razie potrzeby będą gotowi przelewać zań swoją krew?

 

Fanatycy i klakierzy

Wesprzyj nas już teraz!

Wśród tak zwanych elit słowa pana wiceprezydenta wywołały dwojaką reakcję. Po pierwsze chóralne oburzenie – że oto jakiś zaoceaniczny przybłęda zdradza dzielną Ukrainę zmagającą się ze złą Rosją (najwyraźniej bowiem nie chce, ów Amerykanin, pompować bez końca swoich dolarów w worek bez dna kontrolowany przez kijowskich mafiosów i neobanderowców).

Gorszono się także, że tenże prostak zza Wielkiej Wody śmie podważać europejskie wartości (w tym wsadzanie chrześcijan do kryminału za tak nikczemne zbrodnie, jak modlitwa za ofiary aborcyjnego holokaustu). A już całkowitym skandalem miało być to, że spadkobierca dziedzictwa kowbojów i pionierów skrytykował unijny model demokracji kreatywnej – wyrażający się unieważnianiem wyborów, podczas których zbałamucony elektorat, ulegający wrogim podszeptom (dziś zwanym dezinformacją), głosuje na kandydatów niesłusznych.

Z powyższym gniewnym odporem części polityków i komentatorów kontrastowała postawa bezkrytycznego (można powiedzieć: rytualnego) entuzjazmu dla reprezentanta Naszego Umiłowanego Wielkiego Sojusznika zza Oceanu, Ostoi Naszych Wartości, Bastionu Światowej Demokracji (etc., etc., etc.) oraz wysłuchiwania jego słów w nabożnym skupieniu, cokolwiek by on nie powiedział. Tutaj nie sposób było nie zauważyć, że do bicia braw układały się skwapliwie te same dłonie, które w ostatnich latach groziły nam brudnym paluchem – za wypowiadanie przez nas dokładnie takich samych kwestii, wtedy określanych mianem „kremlowskiej propagandy” tudzież „onucowej narracji”

Patrząc na tych entuzjastów ostatniej godziny przypomniał mi się ów proboszcz, który w czasach naporu Rewolucji Protestanckiej aż sześć razy zmienił wyznanie. Trzykrotnie wyrzekł się on świętej wiary katolickiej na rzecz heretyckich nowinek, i tyleż razy powracał skruszony na łono naszego Kościoła. W końcu ktoś nie wytrzymał i szczerze wygarnął dobrodziejowi, co myśli o takiej niestałości.

– Ja niestały? – oburzył się wielebny. – Przecie stale chcę być proboszczem w mojej wiosce!

Mamy ginąć za „Charlie Hebdo”?

Jakie wartości, jaki sztandar ma zjednoczyć Europejczyków? Do niedawna taką świecką świętością, odmienianą we wszystkich przypadkach była demokracja. Dziś jednak nawet głos większości może okazać się niepoprawny (jak pokazały to wybory w Rumunii i Gruzji).\

Zdaje się, że z oficjalnie lansowanych obiektów laickiego kultu ostały się jeszcze… LGBT i dostęp do „aborcji”. To mają być te wielkie imponderabilia, ów kościec europejskości, za który w razie potrzeby będą poświęcać swoje żywoty żołnierze od Bugu po Atlantyk?

A może naprawdę zjednoczy nas wspólny wróg? Tu nieuchronnie przypomina się „męczeństwo” dziennikarzy satyrycznego periodyku „Charlie Hebdo”, ukatrupionych dekadę temu w Paryżu przez muzułmańskich terrorystów. Zaowocowało to próbą ogłoszenia swoistego kultu tych wyrobników pióra, marnie zeszłych z naszego świata.

Wcześniej owi panowie dziennikarze uprawiali pornograficzną „satyrę”, w rodzaju obrazków z Trójcą Świętą w pozach gejowsko-kopulacyjnych. Jakaż była na to reakcja nadsekwańskiej najstarszej córy Kościoła? Czy tłum rozwścieczonych „katoli” wziął szturmem redakcję, a pismaków przykładnie wybatożył? Gdzie tam! „Satyrycy” dokładali ile wlezie naszym świętościom, w stylu wywołującym u normalnych ludzi odruch wymiotny, a katolicy pokornie ocierali plwocinę ściekającą im po gębach, i udawali, że to deszcz. W końcu antychrześcijańskie ekscesy to nic nadzwyczajnego w Zjednoczonej Europie, prawda?

Tymczasem rozzuchwaleni „satyrycy” zatracili instynkt samozachowawczy, bo postanowili pożartować sobie, w swoim niewyszukanym stylu, także z religii Mahometa. Jednakowoż wyznawcy Allaha posiedli widać odmienne poczucie humoru, bo w odpowiedzi na bluźnierstwa nafaszerowali panów redaktorów ołowiem z „kałasznikowów”. Cała Francja zawrzała wtedy gniewem, a modnym hasłem stało się: „Jestem Charlie” (Je suis Charlie). Ten odruch solidarności próbowały podchwycić „mejnstrimowe media” na całym kontynencie.

Otóż ja, wybaczcie Państwo, ja wcale nie byłem żadnym Charlie. „Satyrycy” opluwający to, co dla ludzi wierzących jest najcenniejsze, byli duchowymi przedstawicielami nie Francji Gotfryda z Bouillon ani Ludwika Świętego – tylko jakobińskiego potwora, który prowadził na szafot karmelitanki z Compiègne, co okradał katedry i grobowce swoich władców, co przeprowadził holokaust katolików w Wandei. Po wielokroć opiewałem czyny chrześcijańskiego oręża w boju z islamskim zagrożeniem. Tym niemniej patrzę z szacunkiem na innowierców, także na muzułmanów, którzy szukają, choćby po omacku, własnej ścieżki do Boga; którzy nie pozwalają pluć na swoją wiarę ateistycznym prostakom. Nie, nie płakałem po „Charlie Hebdo”.

A teraz wyobraźmy sobie, że odpowiedzią francuskiej wielomilionowej społeczności muzułmanów na zboczone „satyry” nie byłby pojedynczy zamach precyzyjnie wymierzony w profanatorów, tylko powszechna krwawa rewolta. I że wtedy w imię zobowiązań sojuszniczych Polska miałaby wysłać swoje wojska nad Sekwanę. Naprawdę chcielibyście Państwo, żeby nasi synowie umierali w imię nierozwiązanego problemu imigracyjnego, który Paryż ściągnął na siebie sam, dobrowolnie, lekceważąc zdrowy rozsądek?

Misjonarze (nie)św. Demokracji

Teraz zaś spójrzmy w naszą stronę. Słyszę stale oburzone głosy, że przeciętny Francuz, albo Hiszpan, bądź też inny Szkot wcale nie będzie się kwapił do obrony Polski, jeśli na nas napadnie zły Putin. Ach, ten zdradziecki Zachód!

Tu proponuję, abyśmy nie tworzyli modeli teoretycznych z rozpisanymi rolami na złych i dobrych. Sięgnijmy po konkrety, po przykłady z życia. Nasza granica ze światem wschodniej Słowiańszczyzny, z Białorusią, zaogniła się pod koniec drugiej dekady obecnego stulecia. Wcześniej nie było tam większych tarć; wcześniej pan prezydent Łukaszenka jakoś nie przytulał się do Kremla, przez dobre dwie dekady umiejętnie lawirując między Wschodem i Zachodem, kiedy trzeba umiejąc przeciwstawić się Moskwie. Cóż takiego sprawiło, że to już przeszłość?

Otóż w stolicy naszego wschodniego sąsiada miała miejsce próba kolejnej odsłony tzw. „kolorowej rewolucji”. Impreza skończyła się fiaskiem, ogół Białorusinów nie miał ochoty umierać za demokrację. Tymczasem premier rządu RP publicznie przechwalał się, ile to milionów euro przelał na konta tamtejszej opozycji. Potem „nasze” media zamieszczały relacje z polskich poligonów, na których szkolili się białoruscy terroryści (uff, przepraszam, członkowie opozycyjnych oddziałów dywersyjnych!), przygotowujący się do „obalenia reżimu Łukaszenki”. Zaś pewien emerytowany generał Wojska Polskiego, od lat gwiazdorzący w mediach, wieszczył rychły wybuch wojny domowej na Białorusi i żądał, aby nasza armia wsparła wtedy rebeliantów (pana generała nikt nie wsadził do kryminału za podżeganie do wojny napastniczej – ciekawe dlaczego?).

Działania Warszawy (bardziej „warszawki”) mogły sprowokować eskalację wydarzeń na naszej wschodniej granicy, której finałem mógł stać się nawet otwarty konflikt zbrojny. Nie wiem, czy „warszawka” działała z własnego ideologicznego zacietrzewienia, czy jedynie posłusznie wypełniała rozkazy telefoniczne z tej czy innej ambasady. Tak czy inaczej, konsekwencje tej polityki mogły okazać się dla naszego kraju groźne, a nawet wprost straszne.

Ale jakim prawem mielibyśmy żądać od przeciętnego Hiszpana, Francuza czy Szkota, aby potem umierał za głupotę polskich eksporterów demokratycznej rewolucji?

Każdy ma swoje Westerplatte

Wygodnie byłoby ponarzekać na świecki świat, który sprzeniewierzył się dawnym ideałom; ubolewać, że choroba dotknęła laickiej części Europy. Tymczasem obrony wartości wyrzekł się także mój Kościół. W imię czego mamy więc walczyć? Za co umierać?

Kiedyś było inaczej. Niegdyś Europa miała siłę, wynikającą z jej wiary. Wystarczyło jedno wezwanie papieża, a przez dwa stulecia europejskie rycerstwo wylewało morza potu i krwi, własnej i cudzej, w obronie Grobu Chrystusa, pół świata od swoich domów. Potem jeszcze  były setki lat bojów, na wielu frontach, w różnych częściach globu. Fanatyzm wojowników dżihadu został powstrzymany przez żar męstwa rycerzy krucjat, rekonkwisty, obrońców Malty, Chocimia i Wiednia. Runęły ołtarze pogańskich bogów. Na ogromnym obszarze zaczęła rozkwitać Christianitas – cywilizacja chrześcijańska.

Dzisiaj zaś słucham wypowiedzi tego czy innego hierarchy, który przeprasza za krucjaty. Hej, wy tysiące dzielnych z różnych stron świata, coście kiedyś ochotnie pociągnęli na wezwania Stolicy Apostolskiej, zostawiając wasze ukochane kobiety, wasze dzieci, wasze prywatne interesa i majątki, coście płacili ranami, krwią i życiem za wierność Kościołowi – dziś nasz Kościół za was PRZEPRASZA!

Niegdyś Papież-Polak wołał: Każdy ma swoje Westerplatte! Chyba jednak nie każdy. Bo przecie nasi obrońcy Wojskowej Składnicy Tranzytowej ubili mnóstwo Niemców, więc gdzież tu jest miejsce na powszechnie zalecane dzisiaj bratersko-ekumeniczne „kochajmy się!”? Dziś hierarchia mojego Kościoła neguje wojnę sprawiedliwą, potępia karę śmierci, potępia wszelką przemoc. Potępia nawet handel bronią (wbrew Jezusowi, który nakazał Apostołom kupować miecze!). Skoro tak, to i obrońcy Westerplatte nagle przestają być zalecanym wzorem. Jak się z tym czujecie, polscy „katole”?

Skąd to wszystko się bierze? Słucham wywiadu pewnego wyjątkowo medialnego księdza kardynała. Jego Eminencja odnosi się z wyraźną pogardą do dziedzictwa swoich poprzedników, tłumacząc w spornych kwestiach, na przykład konfliktów z Żydami, że kiedyś było inaczej, ale obecny Kościół postanowił coś tam wedle dzisiejszego rozumienia… Czyli co, wcześniej Kościół, przez dwadzieścia wieków, źle rozumiał Boże przesłanie? Wcześniej Duch Święty lenił się, przez marnych 2000 lat, a dopiero teraz Jego Eminencja przyuczył go do roli swojego prywatnego Demiurga?

Naprawdę robi się przykro, kiedy różne zacne dusze po staremu angażują się w jakąś zbożną inicjatywę, dajmy na to wznoszą modlitwy, w duchu objawień fatimskich, żeby „Rosja się nawróciła”. Nawróciła się – ale na co? Jak rozumiem – na świętą wiarę katolicką, aby stworzyła wspólnotę z naszą owczarnią. Istotnie, rozdarcie naszych Kościołów – Wielka Schizma Wschodnia – to bolesna, krwawiąca rana, o której winniśmy pamiętać w naszych codziennych modlitwach. Oczywiście, niechże Rosja nawróci się, co daj Panie Boże!

Ale co miałoby być dalej, w naszej bieżącej, wcale nie wyśnionej rzeczywistości? Czy chodzi nam o to, aby metropolita Cyryl odtąd błogosławił związki pederastów, jak wymagają tego dzisiaj katoliccy (!!!) hierarchowie? Żeby, ów Cyryl, zalecał wiernym posty w intencji równowagi ekologicznej naszej planety, jak to czynią katoliccy (!!!) biskupi? Czy chcemy, żeby wschodni chrześcijanie odtąd „ekumenicznie” przepraszali za Kulikowe Pole i setki innych bitew, kiedy ich przodkowie przeciwstawiali się muzułmańskiemu naporowi?

Może jednak byłoby lepiej, gdyby wcześniej, przed Rosją, na świętą wiarę katolicką nawróciliśmy się my sami? My – niegodni sukcesorzy Męczenników i Krzyżowców?

Świat nam się mocno pokomplikował, ostatnimi czasy.

Cywilizacja ruin

Reakcje polityków na wystąpienie pana wiceprezydenta Vance’a potwierdzają prawdę znaną nam od kilku dziesiątków lat – że jesteśmy rządzeni przez zacietrzewionych fanatycznych kretynów oraz przez przebiegłe kanalie. Jeśli jednak ktoś narzeka na głupotę i kundlizm europejskich, w ich liczbie rodzimych dygnitarzy, to niechże sobie uświadomi, że owi przyjemniaczkowie są lustrzanym odbiciem swojego elektoratu. W końcu ktoś na tych jegomościów głosował.

Wspólnota Europejska została pomyślana jako powszechne dobro, przynajmniej takie były oficjalne deklaracje. Rychło stała się łupem partyjnych gangów i koterii, przeprowadzających bandycki skok na kasę, bezlitośnie łupiących poddanych i w iście socjalistycznym duchu trwoniących „niczyj” (bo wspólny) majątek.

Dzisiaj spasieni na naszej krzywdzie eurokraci nagle zaczęli trząść portkami, bo nikt nie chce bronić ich świata. Nikt nie chce umierać za demokrację, za hossę na giełdzie, za parady zboczeńców, ani za brudne interesy rządzących. „Twoja jest krew, a ich jest nafta!” – powtórzmy za poetą.

Czy dla tego pokracznego świata potrafimy stworzyć własną alternatywę? Dawna Christianitas to już przeszłość. Nasze obecne dziedzictwo to cywilizacja ruin. Dopuściliśmy do tego i Bóg nas z tego rozliczy. Jednak i w ruinach może tlić się prawdziwe życie. Bywa przecież, że radosny śmiech rozlega się nawet w szpitalnej umieralni; że poczucia prawdziwej wolności doznajemy stojąc wśród grobów naszych bliskich. Niegdyś krople krwi męczenników stały się zasiewem, którego plon odmienił oblicze świata. Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam? – spytał niegdyś Apostoł, i nie zmienił zdania do końca, nawet kładąc szyję pod miecz.

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(44)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie