Nowy tydzień, nowy zamach w Niemczech – tak można by nieco makabrycznie skwitować sytuację za naszą zachodnią granicą. Nasi sąsiedzi, na których przez dekady patrzyliśmy z zazdrością, zmagają się dziś ze strukturalnymi problemami na wielu poziomach. Co dla Polski oznaczają kłopoty Niemców oraz nadchodząca zmiana rządu w Berlinie?
Gnicie systemu
Niedawne wybory do Bundestagu potwierdziły trendy, które możemy obserwować od dłuższego czasu w całej Europie. Niemiecka scena polityczna staje się coraz bardziej rozchwiana i rozdrobniona. Zużyte partie starego establishmentu tracą poparcie, a hegemonia liberalno-lewicowych dogmatów kruszeje. Jedno i drugie dzieje się jednak zbyt wolno, by doszło do prawdziwej zmiany władzy i rozwiązania strukturalnych problemów powodujących społeczne niezadowolenie.
Wesprzyj nas już teraz!
Po II wojnie światowej Niemcy, podobnie jak większość Europy Zachodniej, były rządzone naprzemiennie przez chadecję i socjaldemokrację. CDU/CSU i SPD potrafiły razem gromadzić nawet ponad 90% głosów. Jeszcze w wyborach z 2013 r. było to ponad 67%. Teraz stary duopol spadł już do poziomu 45%. Zlanie się obu głównych sił w jeden obóz liberalno-globalistyczny personifikowała Angela Merkel – „chadeczka” importująca setki tysięcy imigrantów, przyczyniająca się do islamizacji Europy oraz wprowadzająca małżeństwa homoseksualne. „Żelazna kanclerz” trzy z czterech kadencji rządziła właśnie w ramach „wielkiej koalicji” CDU/CSU z SPD. Pozorny konflikt prawicy z lewicą stał się teatrem, za fasadą którego bogaciły się rozmaite grupy interesu.
Choć Merkel odchodziła na emeryturę przy fanfarach mediów głównego nurtu, kreujących ją na wybitną przywódczynię i „cesarzową Europy”, dziś jej błędy dostrzegają nie tylko rozgoryczeni konserwatyści. Pani kanclerz nie tylko pogłębiła zależność energetyczną od Rosji, ale też wprowadziła Niemcy na drogę zamykania elektrowni atomowych – ostatnie z nich zlikwidował w końcu rząd Scholza. Radykalna zielona transformacja nie tylko podwyższyła koszty życia zwykłych ludzi, ale też uzależniła kraj od Chin, które zaczęły prześcigać Niemcy w ich własnej grze, z rynku zbytu stając się globalnym eksporterem. Do tego dochodzi też niska innowacyjność niemieckiego przemysłu i zapaść niemieckiego wojska.
Długi marsz AfD
Kolejny rząd ze skrajnie lewicowymi Zielonymi na pokładzie oczywiście nie tylko nie poprawił błędów Merkel, ale poszedł jeszcze dalej. Dalsze importowanie imigrantów, najwyższe ceny prądu w UE, recesja, zwolnienia grupowe w kolejnych firmach takich jak Bosch – tak by można wymieniać. Niemcy były przez lata oazą stabilności, ale Scholz zapisze się w annałach jako pierwszy od lat 60. kanclerz, który nie przetrwał nawet jednej pełnej kadencji. Socjaldemokracja dostała najsłabszy wynik od 1887 r. – poprzednio równie źle szło im zatem, gdy kanclerzem był jeszcze Otto von Bismarck. To kolejny przykład na to, jak szkodliwa dla społeczeństwa jest władza tego typu formacji – przede wszystkim duchowo, ale także materialnie.
Ciężko się dziwić – ostatnie tygodnie przyniosły prawdziwą kawalkadę zamachów terrorystycznych i przemocy wobec Niemców. Można by wręcz pomyśleć, że imigranci chcą pomóc AfD uzyskać jak najlepszy wynik – zapewne była to jednak przede wszystkim demonstracja siły. Tuż przed wyborami w Monachium Afgańczyk wjechał w tłum samochodem – zranił 37 osób oraz zamordował młodą matkę i jej dwuletnie dziecko. Wcześniej w Magdeburgu Saudyjczyk wjechał w jarmark bożonarodzeniowy – jeden z nielicznych przejawów chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej. Zabił sześć osób oraz zranił aż 299. Wszyscy ci ludzie żyliby, gdyby nie szalona polityka kolejnych rządów, od dekad sprowadzających do Europy na ogromną skalę imigrantów z obcych kultur w imię iluzji korzyści gospodarczych oraz kolejnych “generacji praw człowieka”. Prawa (potencjalnych) sprawców są konsekwentnie traktowane jako ważniejsze niż prawa (potencjalnych) ofiar – rdzennych Europejczyków narażonych na śmierć, gwałty, kradzieże oraz utratę własnego kraju.
Długi marsz AfD
Dodatkowo Alternatywa dla Niemiec uzyskała wsparcie najbogatszego człowieka świata, Elona Muska, oraz wiceprezydenta USA. J.D. Vance wezwał wprost – i to w Monachium, jakże symbolicznym mieście, w którym Hitler próbował dokonać puczu w 1923 r. – do zakończenia izolacji AfD. Potem demonstracyjnie spotkał się z jej przywódczynią Alice Weidel (skądinąd wnuczką esesmana Hansa Weidela), zarazem ignorując kanclerza Scholza. Z punktu widzenia Polski sytuacja jest bardzo ciekawa i nieoczywista – nowi rządzący Ameryką ewidentnie chcą zbudować „antyglobalistyczną” międzynarodówkę, w zamian za takie gesty wsparcia oczekując przejścia na pozycje proamerykańskie.
I rzeczywiście – choć AfD przez lata przodowała w krytyce postawy rządów w Berlinie wobec USA, Weidel wyraźnie złagodziła ton, udzielając serii wywiadów amerykańskim mediom. Podobnie od lat postępuje Izrael – Benjamin Netanjahu daje kolejnym partiom prawicowym placet „nie-antysemity”, pomagając im się legitymizować, w zamian za popieranie przez nie Izraela. Podobnego zainteresowania na razie nowy prezydent USA ani jego sojusznicy nie wyrazili Polską, choć wybory prezydenckie w naszym kraju odbędą się już za dwa miesiące, a liczni politycy PiS-u zabiegali o wsparcie Trumpa.
Wszystkie wymienione sprzyjające AfD okoliczności przełożyły się na 20,8% głosów. To i dużo i mało. Z jednej strony dwukrotnie więcej niż w poprzednich wyborach, z drugiej mniej niż w sondażowym szczycie z początku 2024 r., gdy niemieccy narodowcy dobijali do 25%. Poparcie Muska nie pomogło – AfD nie poprawiło wyniku w stosunku do tego sprzed zaangażowania Amerykanów. Cały czas trzy czwarte Niemców jest gotowych dawać kolejną szansę starym partiom, a lęk przed powrotem hitleryzmu i dalszą niestabilnością spowodowaną rządami „radykałów” pozostają silne. Warto przy tym zauważyć, że AfD poprawiło wynik we wszystkich regionach Niemczech, nie tylko w dawnym NRD, podobnie jak Trump w listopadzie zyskał w całej Ameryce. Wydaje się więc istnieć przestrzeń do dalszego progresu Alternatywny.
Presja Niemiec na Polskę będzie narastać?
Ostatecznie zatem CDU/CSU i SPD uciekły spod topora – dzięki nieprzekroczeniu progu przez lewicowo-patriotyczny Ruch Sahry Wagenknecht i liberałów z FDP będzie możliwa kolejna „wielka koalicja”, choć już z niewielką większością w Bundestagu. Jeszcze jeden raz siły starego establishmentu będą próbowały zatrzymać narastającą frustrację społeczną – tym razem pod wodzą Friedricha Merza. Z jednej strony sam proces dekompozycji niemieckiej sceny politycznej jest dla Polski dobry – słabsze i zmuszone do zajmowania się dużą liczbą problemów wewnętrznych Niemcy. Niemiecki model gospodarczy złapał wyraźną zadyszkę i wątpliwe, by nowy rząd potrafił znacząco zmienić sytuację. Niemiecka dominacja w Europie jest dziś słabsze niż za czasów Merkel, która była niekwestionowaną przywódczynią UE, skutecznie narzucała swoją wolę pozostałym i potrafiła np. obalić rząd Włoch w 2011 r. Wyraźne ambicje do statusu lidera Europy zgłasza ostatnio Francja, choć oczywiście ona także zmaga się z wieloma problemami – ale warto odnotować napięcia na linii Paryż-Berlin i ich naturalną rywalizację.
Po drugie, kanclerz Merz prawdopodobnie złagodzi kurs ws. zielonej agendy, co może mieć pewne pozytywne przełożenie na sytuację w całej UE, w tym Polsce. Mimo usunięcia Zielonych z rządu nie należy się przy tym spodziewać żadnej głębokiej konserwatywnej zmiany – także dlatego, że Merz nie kontroluje w pełni CDU, w której wciąż wielu jest merkelistów, gardłujących przy każdej okazji przeciw jakiemukolwiek zbliżeniu z AfD i chcących trzymać się „drogi centrum”.
Możemy się jednak spodziewać, że wobec przesuwania się nastrojów społecznych na prawo i licznych zamachów nowy rząd będzie próbował przynajmniej pozorować działania ws. imigracji. To zaś zapewne będzie oznaczać przerzucanie do Polski większej liczby imigrantów przez niemieckie służby – bo zrzucanie problemu na sąsiadów to najprostsze, co można z nim zrobić. Potrzebna będzie więc społeczna presja na polski rząd, by przyjął postawę zarazem asertywną i konstruktywną. Nie można zgadzać się na odstawianie do Polski niebezpiecznych ludzi, a Niemcom i innym krajom europejskim należy proponować wspólne działania na rzecz deportowania ich z powrotem poza Europę zamiast przerzucania ich między sobą. Dobrym przykładem jest tu niedawna akcja Młodzieży Wszechpolskiej, której działacze pojawili się pod ośrodkiem dla migrantów w Eisenhüttenstadt i wywiesili transparent „Wyślijcie ich za morze, a nie za Odrę”. Wobec tych zagrożeń niezbędne będzie też realne wzmocnienie straży granicznej. Nie możemy łapać się na standardowy numer Donalda Tuska, który rzuca pod publiczkę „ostre” słowa jak ws. „zawieszenia prawa do azylu” (kiedyś kastracji pedofili, niedawno alkotubek, teraz szkoleń wojskowych…) i dzięki oburzeniu części lewicowych mediów legitymizuje się jako obrońca porządku publicznego, choć z jego wypowiedzi niewiele wynika.
Odrodzenie niemieckiego nacjonalizmu?
Niemcy korzystały na globalizacji i opierały swoją pozycję na sile przemysłu eksportującego swoje produkty na cały świat i politycznej stabilności, o co będzie im trudniej także wobec zapaści liberalnego porządku międzynarodowego. Teraz czynnik militarny znów będzie odgrywał dużą rolę w polityce Europy, co zamierza wykorzystać Francja by wzmocnić swoją pozycję wobec Niemiec. Ciekawe będzie zatem, czy Merz będzie w stanie zrealizować swoje zapowiedzi i odbudować niemieckie wojsko. Polska staje zatem przed problemem odradzania się niemieckiego nacjonalizmu, który był przez wieki dla nas zagrożeniem. Jest to poniekąd zjawisko naturalne – wszak umierają właśnie ostatni świadkowie wojny i zbrodni III Rzeszy. Nie chodzi tu tylko o AfD, ale także stopniową zmianę w debacie publicznej – np. właśnie potencjalną odbudowę niemieckiego wojska i przemysłu zbrojeniowego, choć na razie są to tylko plany, z których może niewiele wyniknąć.
Nie wolno nam poddać się liberalno-lewicowej histerii. Trzeba zachować chłodny umysł i utrzymywać kanały komunikacji z każdą liczącą się siłą polityczną za Odrą, rozwijając rzeczowy dialog. Musimy zdawać sobie sprawę z ryzyk, ale także z pewnych szans i wspólnych zagrożeń łączących Europejczyków – imigracji, islamizacji, centralizacji UE, niszczenia suwerenności i tożsamości narodów, radykalnej zielonej agendy. Niemcy mają zbyt wiele kłopotów wewnętrznych i są w zbyt złym stanie, by nowy wrzesień 1939 r. groził nam w przewidywalnej przyszłości. Dla Polski optymalne są Niemcy ani nie nadmiernie silne, ani nie nadmiernie gnijące i islamsko-lewackie (bo wtedy promieniowałyby na nas swoim złym przykładem). Ostatecznie zaś my mamy wpływ przede wszystkim na własny kraj i zamiast dawać się wciągać w rozważania jaki rząd Niemiec czy USA byłby dla nas dobry, powinniśmy wzmacniać Polskę i przygotowywać ją na wszelkie możliwe scenariusze rozwoju niestabilnej sytuacji międzynarodowej.
Kacper Kita