Wychodzę z takiego założenia, że wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej brudnymi narzędziami Bożej Opatrzności. Tak samo jest nim Donald Trump, tak samo jest nim nawet, choć to przerażająco brzmi, Władimir Putin. Wszyscy jesteśmy narzędziami nie Sorosa, tylko Pana Boga. Tak to zresztą opisał pięknie Platon w swoim „Dialogu Prawa” i oczywiście do tego wzywa nas wiara chrześcijańska, żebyśmy uświadomili sobie nasze miejsce w szeregu – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Andrzej Nowak.
Szanowny Panie profesorze, czy pamięta pan hasło „Nie róbmy polityki, budujmy mosty”?
Wesprzyj nas już teraz!
Oczywiście, że tak.
Wielu Polaków nabrało się na nie. Wielu uwierzyło, że można porzucić politykę, że nastał czas post-polityki, czyli „budowania mostów” i „bogacenia się”. Czy można jednak porzucić politykę skoro „wszystko jest polityką”?
Jak zwykle o tej porze rogu przerabiam ze studentami „Państwo” Platona. W dniu, w którym rozmawiamy, omawiałem podczas zajęć fragment z Księgi Piątej, gdzie Platon pisze z wykrzyknikiem: „Nie ma to jak sztuka sprzecznych twierdzeń, to jest potęga”.
Oczywiście Platon pisze to ironicznie krytykując „sztukę sprzecznych twierdzeń”, czyli sztukę fałszowania rzeczywistości.
„Sztuka sprzecznych twierdzeń” została doprowadzona do absolutnej, wstrząsającej i przerażającej perfekcji przez Donalda Tuska i wspierające go media.
Przypomniane przez Pana redaktora hasło „Nie róbmy polityki, budujmy mosty” było pierwszym nieśmiałym krokiem na drodze zbudowania alternatywy, że jeżeli na przykład uczestniczymy w wyborach, popieramy partię, która poważnie próbuje przedstawiać różne kwestie polityczne, to przeszkadzamy w budowie mostów. Fałszywy wybór jest prosty: albo polityka, albo mosty.
To jest sprzeczne, fałszywe stwierdzenie, bo polityka niekoniecznie musi przeszkadzać w budowaniu mostów. Może tak być, ale w żadnym wypadku nie jest to konieczna alternatywa.
Kilkanaście lat temu, kiedy hasło „Nie róbmy polityki, budujmy mosty” święciło triumfy chodziło o to, żeby pokazać Donalda Tuska – człowieka będącego przewodniczącym konkretnej partii politycznej – jako kogoś, kto nie reprezentuje polityki, kto jest spoza polityki. O to przede wszystkim chodziło w tamtym twierdzeniu, całkowicie absurdalnym, kompletnie sprzecznym z rzeczywistością.
Dzisiaj jesteśmy już o wiele etapów dalej. Najprostszy przykład: najczęściej oskarżaną o pro-putinowskie nastawienie przez potężny aparat propagandowy towarzyszący Donaldowi Tuskowi i samego Tuska – m.in. jego kolejne nienawistne wpisy na platformie X – partią, jest ta partia, która pomogła zatrzymać ofensywę Putina w Europie Wschodniej, udzielając błyskawicznej i olbrzymiej pomocy Ukrainie w momencie śmiertelnego zagrożenia, czyli w pierwszych dniach po agresji rosyjskiej w lutym 2022 roku.
Przywołuję to także dlatego, żeby zwrócić uwagę na ostatnią wymianę wpisów na platformie X między panem ministrem Sikorskim – dobrym uczniem szkoły nierzeczywistości – który upomniał się u Elona Muska o to, żeby ten oddał co należne, czyli szacunek polskiemu rządowi, który uratował Ukrainę kupując u Muska Starlinki, czyli tę bardzo ważną infrastrukturę informatyczno-wywiadowczą.
Jak wiadomo, skończyło się to zwróceniem uwagi przez Muska na małość i niepełność tej argumentacji pana ministra Sikorskiego oraz komentarzem premiera Tuska, który stwierdził, że PiS zaatakował naszego ministra stając de facto po stronie Putina. Po pierwsze: nie było w ogóle żadnego komentarza ze strony PiS, czyli już mamy do czynienia z pełną nierzeczywistością. Nie boję się powiedzieć, że jest to jeden z bardzo wielu przykładów totalnego kłamstwa! Kłamstwa, jakiego nie było od czasów Stalina w Polsce! Po drugie: rzeczywistość polega na tym, że owe Starlinki dla Ukrainy kupił Orlen Daniela Obajtka i rząd premiera Mateusza Morawieckiego. Nie zrobił tego rząd Donalda Tuska, nie zrobił tego minister Sikorski, tylko jeżeli komukolwiek miałaby Ukraina czy pan Elon Musk za zakup Starlinków dla Ukrainy dziękować, to jest to Jarosław Kaczyński, premier Morawiecki i Daniel Obajtek. Trzy bête noire, czyli potwory wciąż obsmarowywane jako putiniści, łajdacy, łobuzy przez propagandę Donalda Tuska.
Przywołuję to, bo widzimy, że tu ciągle okazuje się, że nie ma dna. Jest coraz gorsze dno osiągane w tym kłamstwie i manipulacji przez Donalda Tuska. Przypomnę, że w kolejnym wpisie, już po wymianie wpisów między Sikorskim a Muskiem, Tusk nazwał PiS – znowu PiS! – moralnymi bankrutami. Zupełnie z niczym się to nie wiąże w rzeczywistości, natomiast wiąże się w 100 procentach z frazeologią, jaka nie pojawiała się w polskiej debacie politycznej od czasów PPR Bolesława Bieruta i Józefa Stalina. Wtedy występowała bardzo silnie ta kategoria „moralnych bankrutów”, którzy wysłali żołnierzy AK i ludność cywilną Warszawy na pewną śmierć na niemieckie tanki. Wtedy używano właśnie tego stwierdzenia: „moralni bankruci – przywódcy polityczni AK”.
Potem powtórzono to w marcu 1968 roku, kiedy mówiono o „moralnych bankrutach”, którzy z dezorientowaną młodzież poprowadzili przeciwko partii. I ostatni raz, ale dużo łagodniej, dużo łagodniej niż Donald Tusk to robi, takie blade echo pojawiło się w stanie wojennym. I teraz wracamy właśnie do tak szokujących metod zakłamywania rzeczywistości, tak szokujących metod odwracania rzeczywistości o 180 stopni, pogrążania ludzi w takiej bańce kłamstwa, z której nie ma już wyjścia.
Bo jeżeli ktoś słyszy te kłamstwa przez tyle lat, stopniowo eskalujące, no to już się nie wycofa. Jeżeli te wpisy premiera Tuska mają natychmiast kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy „polubień”, i nie są to chyba tylko jakieś boty, tylko to są autentyczni wyznawcy tego kursu, no to do nich nie dotrze ten prosty komunikat: „To sprawdźcie, kto kupił te Starlinki”.
Ci ludzie nie dość, że nie sprawdzą, to jeszcze powiedzą: „Mamy do czynienia albo z wyborem, budujemy mosty z naszym niepolitycznym premierem, albo wybieramy moralnych bankrutów z PiSu, którzy są putinistami i stalinistami”.
11 marca w „Gazecie Wyborczej” można było przeczytać wielki tytuł tekstu pana Marka Beylina, „PiS i Trump to komuniści i Stalin”. OK. Można i tak… Tylko jaki ma to związek z rzeczywistością? Pisze to człowiek, który jest synem bardzo wysokiego funkcjonariusza stalinowskiej komunistycznej partii w Polsce. Więc być może on wie co mówi, albo raczej wie jak kłamać.
Może w związku z tym, Panie profesorze, należy delikatnie zmodyfikować hasło „Nie róbmy polityki, budujmy mosty” na hasło „Nie róbmy polityki, trollujmy”. Dzisiaj niestety polskie życie polityczne, i mówię to z bardzo dużą przykrością, toczy się wokół kolejnego trollerskiego wpisu Tuska, Sikorskiego, Szczerby i reszty polityków koalicji 13 grudnia. Już nawet mostów nie trzeba budować. Wystarczy zapowiedzieć, że być może kiedyś to się zrobi…
Ma Pan redaktor rację. Zamiast mostów można przecież wybudować kilka kładek, które w ostatecznym rozrachunku będą droższe niż mosty, ale może zostawmy to.
Tu znów można nawiązać do konkretnego przykładu, tym razem byłego premiera Węgier, który na tym przegrał na szczęście na Węgrzech. Nie mówię, że obecny rząd na Węgrzech jest bez wad, ale nie o to mi chodzi.
Chodzi mi o pana Ferenca Gyurcsány’ego, który powiedział w jednej rozmowie, która została publiczna: „Kłamaliśmy, kłamiemy i będziemy kłamać”. Myślę, że to trollowanie, o które Pan redaktor pyta, to jest pewna konkretna postać czegoś starego jak świat, ale doprowadzonego na poziom, jakiego świat jeszcze nie oglądał, czyli kłamstwa.
Donald Tusk i ci, którzy są jego mocodawcami, bo oczywiście on nie jest tutaj kierownikiem – opierają swoją władzę na kłamstwie.
Jeżeli Elon Musk napisał na platformie X o panu Sikorskim, że jest marionetką Sorosa juniora, to zwrócił uwagę na pewne zjawisko, mianowicie: te postaci, które nam się wydają pierwszoplanowe są często marionetkami dużo potężniejszych od nich sił, które zabezpieczają ich w konfrontacji z rzeczywistością. No bo ilość strasznych rzeczy, które zrobił na przykład Radosław Sikorski jako dyplomata, które powinny go raz na zawsze wykluczyć z polityki, jest ogromna i co? I została tak zamazana, zmanipulowana, że właściwie jakby zniknęła, wyparowała, a przecież Sikorski to jest człowiek, który witał pana premiera Putina przed najbardziej kłamliwym wystąpieniem dotyczącym historii XX wieku, jakie miało miejsce na polskiej ziemi w ostatnich 25 latach. Mówię o przemówieniu Putina na Westerplatte 1 września 2009 roku, gdzie Putin stwierdził, że II wojna była uzasadniona, ponieważ skrzywdzone zostały Niemcy i Rosja i musiały się porozumieć.
Minister Sikorski powitał wówczas Putina olbrzymim artykułem w „Gazecie Wyborczej”, w której napisał, że „Rosja nigdy nie hołdowała tak wartością liberalnym i demokratycznym jak właśnie w tym momencie”. A co się działo „w tym momencie” w Rosji? Dobijano w więzieniu w Moskwie Magnickiego, wsadzono do więzienia profesora historii, który zajmował się gułagiem etc. I o tym wszystkim pisała ta sama „Gazeta Wyborcza” w tym samym numerze, w którym drukowała artykuł Radosława Sikorskiego.
Ten sam Radosław Sikorski nie tylko prowadził tę politykę resetu z dumą i podkreślał, że jest pionierem. Teraz zaś mówi, że jednak szedł za Barackiem Obamą, że to Amerykanie byli pierwsi.
Ten sam Radosław Sikorski przecież pogratulował i podziękował Amerykanom, kiedy wyleciał w powietrze rurociąg Nord Stream 2. „Thank You, USA”, napisał. Nawet gdyby to była prawda, że to Amerykanie zrobili, to trudno o bardziej jaskrawo anty-dyplomatyczne zachowanie byłego i przyszłego ministra spraw zagranicznych. Bo rozumiem, że to na pewno była operacja ukryta, o której nie pisze się w taki sposób, jeżeli się jest szefem MSZ dowolnego kraju, zwłaszcza, że nadal nie wiemy, czy to na pewno zrobili Amerykanie. Dla mnie jest to szokujące i kompromitujące całkowicie dla człowieka, który chciałby kandydować do funkcji dyplomatycznych.
A Rosja „grzała” wywołany przez Pana profesora wpis Sikorskiego przez wiele tygodni…
Dokładnie! Pani minister Zacharowa, czyli minister rzecznik MSZ-u rosyjskiego, gratulowała właśnie ministrowi Sikorskiemu, że ktoś w końcu powiedział prawdę…
Dlaczego przywołuję te kilka przykładów z setek, z tysięcy, które można przytoczyć?
Ponieważ jak widać, one w niczym nie zaszkodziły Radosławowi Sikorskiemu. On jest wciąż przedstawiany jako najwybitniejszy mąż stanu, jako jedyny Polak, którego słucha świat, jako wielka postać.
I to pokazuje rzeczywiście, że są potężne siły, które otulają takiego człowieka, który sprawił się jako najbardziej kompromitujący, najgorszy minister spraw zagranicznych, jakiego sobie można nawet wyobrazić. Jest on jednak traktowany jako wybitny mąż stanu.
To pokazuje właśnie siłę tych ukrytych zleceniodawców; tych, którzy te marionetki swoje potrafią ochronić i bezradność mieszkańców tych baniek medialnych tak szczelnych i tak skutecznych, że pozwalających zmieniać komunikat dnia w ciągu jednej godziny. Jeden przykład: Donald Tusk przed wyjazdem na szczyt w Londynie, zwołanym przez premiera Keira Starmera w sprawie relacji między Ameryką a Europą opublikował wpis, w którym zasugerował, że każdy kto popiera Trumpa w Polsce, ten jest proputinowską piątą kolumną. Po kilku godzinach Donald Tusk wysyła inny komunikat: najważniejszym naszym zadaniem jest utrzymanie jak najlepszych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Nadążyć za tą zmieniającą się linią nie jest łatwo normalnemu człowiekowi, a jednak niektórzy nadążają. Są to więźniowie tego mega kłamstwa. I to jest zjawisko dla mnie najbardziej przerażające.
15 lat temu magazyn ARCANA opublikował proroczy esej autorstwa Pana profesora pt. „Od Polski do post-polityki”. Zwrócił Pan uwagę, że w kolejnych latach będzie „to samo, tylko bardziej” i tak też się stało. Przywołuje Pan profesor m.in. słowa byłego ministra finansów Jacka Rostowskiego, który stwierdził, że Polsce nic nie grozi, że nigdy nie byliśmy bardziej bezpieczni. W związku z tym zabierzmy pieniądze, które są w budżecie na wojsko i budujmy mosty. Rzeczywistość zweryfikowała, ile była warta ta „analiza” Rostowskiego, ale tendencja została zachowana – „Nie róbmy polityki, budujmy mosty”. Nie dało się tego zatrzymać?
Właśnie o to chodzi, że wirtualność ma zatriumfować całkowicie nad rzeczywistością…
I tutaj moglibyśmy przywołać inny tekst Pana profesora opublikowany po wyborach parlamentarnych w 2007 roku, w którym zwracał Pan uwagę, że trzeba przeciwstawić „Polskę rzeczywistą Polsce wirtualnej”… Niestety „wirtualna Polska” cały czas wygrywa…
Tak, ale nie bądźmy zupełnymi pesymistami. Rzeczywiście obserwujemy nasilanie tego zjawiska. Jest to przygnębiające i ma wywrzeć właśnie efekt poczucia bezradności po naszej stronie.
No co z tego, że odwołam się do argumentu? Co z tego, że odwołam się do faktu, który jest bardzo łatwo sprawdzalny, jak choćby to, o czym mówiłem w sprawie Starlinków. Można sprawdzić, kto je kupił, kiedy kupił, za ile kupił etc., a wyznawcy „Polski wirtualnej” i tak napiszą, że było inaczej, że PiS to partia putinowska.
No więc można to sprawdzić, a jednocześnie widzimy, że to nic nie da. Jeżeli to ogłosimy, to nie spotka się z żadną odpowiedzią, tylko z lawiną nowych kłamstw i wyzwisk. I to ma wyrobić w nas poczucie beznadziejności. Opuścimy ręce, trudno, przegraliśmy.
Nie możemy skapitulować wobec tej lawiny kłamstwa. Trzeba konsekwentnie bronić rzeczywistości.
W odpowiedzi na zmasowane kłamstwo w czasach stalinowskich, które teraz wróciły, jeśli chodzi o kłamstwo właśnie, Aleksander Wat, znany niegdyś komunistyczny poeta, który po doświadczeniach więzień i obozów w Rosji zmienił swój stosunek do komunizmu napisał wiersz. Był to wiersz jakby o więźniu tego systemu stalinowskiego, który nie chciał uznać za wszelką cenę obiektywnego istnienia parzoty, czyli „obiektywnej racji aktualnej linii, którą dyktuje towarzysz Stalin”. Bohater wiersza Wata nie chciał uwierzyć. Wtrącano go do więzienia, męczono etc., a on dalej nie wierzył. My musimy być tak jak bohater wiersza Wata. Nie możemy sobie dać mówić, że aktualny komunikat dnia, zmieniający się co pół godziny jest prawdą i tylko prawdą. Nie! My musimy uporczywie trzymać się rzeczywistości i w dodatku zachować nadzieję, że większość ludzi zachowa ten odruch w sprawach, które nie są dla nich abstrakcyjne. Nie chodzi o jakąś linię partyjną, tylko chodzi o to, czy jest większe bezrobocie, czy mniejsze. Czy ja mogę znaleźć pracę za podobną płacę, jaką mogłem znaleźć rok temu, czy nie? Czy moje dzieci mogą znaleźć tę pracę, czy nie? O ile droższe jest utrzymanie teraz niż rok temu? Czy perspektywy rozwoju gospodarczego w najprostszy sposób przekładające się na moje osobiste perspektywy i mojej rodziny są lepsze czy gorsze? Czy perspektywa na przykład odjęcia czy ograniczenia 800+, o której się mówi coraz bardziej otwarcie będzie dobra dla mnie, czy zła? Czy perspektywa podatku katastralnego, który wciąż wraca jako temat jest dobra, czy zła? I tak dalej.
Wszyscy wiemy, że jeżeli wygra Platforma i jej wiceprzewodniczący, to wszystko będą mogli uchwalić. Będą mogli uchwalić nawet trzy razy wyższy podatek katastralny niż w innych krajach Europy Zachodniej. Będą mogli zrobić wszystko. Będą mogli ogłosić, że słońce wschodzi na Zachodzie. Wszystko będzie zgodne z prawem.
Myślę jednak, że te sprawy konkretne, namacalne spowodują, że w nadchodzących wyborach prezydenckich rzeczywistość wygra z nierzeczywistością. Nie pod jakimiś wielkimi hasłami, choć chodzi w istocie o rzecz największą i najważniejszą, żeby obronić rzeczywistość przed nierzeczywistością. Mam nadzieję, że jesteśmy blisko tego punktu krytycznego.
To by oznaczało, Panie profesorze, że sami o sobie decydujemy. Ale czy tak rzeczywiście jest biorąc pod uwagę, jak wiele potężnych sił ma „coś do ugrania” – więcej lub mniej – właśnie w Polsce. Berlin, Bruksela, Waszyngton, Moskwa, Jerozolima, Kijów…
Wychodzę z takiego założenia, że wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej brudnymi narzędziami Bożej Opatrzności. Tak samo jest nim Donald Trump, tak samo jest nim nawet, choć to przerażająco brzmi, Władimir Putin. Wszyscy jesteśmy narzędziami nie Sorosa, tylko Pana Boga. Tak to zresztą opisał pięknie Platon w swoim „Dialogu Prawa” i oczywiście do tego wzywa nas wiara chrześcijańska, żebyśmy uświadomili sobie nasze miejsce w szeregu.
I w związku z tym nawet berlińska władza, jeżeli tak ją sobie wyobrazimy, jakieś potężne lobby niemieckie, czy potężne lobby izraelskie, czy jakieś inne rosyjskie, nie rozstrzyga ostatecznie o losach świata. Taka jest moja perspektywa.
Po drugie: korzystamy z błogosławieństwa sytuacji, której wartość względną, ale istotną podkreślał św. Augustyn. Nie żyjemy w civitas terrena, która byłaby jednym państwem światowym. Nie jest takim państwem ani ONZ, ani Unia Europejska przynajmniej na razie… Sam Pan redaktor wymienił zresztą kilka ośrodków wpływu. Tutaj Berlin nie mówi dokładnie tym samym głosem co Waszyngton, czasem mówi tak samo jak Moskwa, czasem Waszyngton mówi podobnie jak Moskwa, ale nie jest to absolutnie zgrany w każdym punkcie koncert, tylko każdy ma tutaj swoje interesy i ten prosty fakt sprawia, że tworzy się, jak to mówią Anglosasi, Window of Opportunity dla nas. To znaczy: różne siły nacisku działają na Polskę. W czasach stalinowskich o tyle było trudniej, że była tylko jedna siła nacisku i żadnej alternatywy i to bardzo brutalnego nacisku – dyrektywy ambasadora z Moskwy. Teraz paru ambasadorów tutaj będzie oddziaływało i jak długo nie uzgodnią w szczegółach wszystkiego między sobą, a myślę, że to jest mało realny scenariusz, tak długo my zachowujemy pewną przestrzeń własnej sprawczości.
Ale przede wszystkim wierzę i to jest już ostatni pułap, na którym chcę przedstawić tę optymistyczną odpowiedź na Pana pytanie, bo oczywiście przyznaję Panu rację, że wszystkie te czynniki wpływu są silne i że chyba najbardziej zaangażowany i mogący się powołać najsilniej pewne emocje i struktury wpływ Berlina i Brukseli, no bo jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, więc się nam przedstawia, że ingerencja z Brukseli czy z Berlina jest niemal prawomocna w odróżnieniu do amerykańskiej, no bo ta jest z zewnątrz, więc te wpływy są rzeczywiście bardzo silne, ale powiedziałbym, one mogą zrobić bardzo wiele i zrobią, jestem przekonany, bardzo wiele, żeby wygrał ich kandydat spolegliwy dla ich interesów.
Ale przecież jeżeli zwycięstwo rzeczywistości nastąpi w stopniu wyraźnym, to sfałszowanie, odwrócenie czy zakwestionowanie takiego werdyktu będzie trudne. Nie mówię, że jest niemożliwe, ale będzie trudne.
W przypadku, kiedy jeden z kandydatów wygra, powiedzmy, większością np. 100 tysięcy głosów, będzie to bajecznie proste odwrócić ten wynik zgodnie z potrzebami mocodawców. Natomiast w przypadku, kiedy będzie to różnica jednego miliona głosów lub więcej to myślę, że wtedy będziemy mieli szansę obronić rzeczywistość.
Musimy się zmobilizować do tego, żeby obronić prawdziwy wynik tych wyborów i zrobić swoimi głosami, swoją aktywnością przed tymi wyborami tyle, ile można, żeby ten wynik wyborczy był jak najbardziej wyrazisty. Nie tylko tam o jeden głos, tylko naprawdę trzeba zabiegać o wyraźne zwycięstwo.
Wiem, że teraz ktoś się postuka w głowę, jakie duże zwycięstwo, przecież to jest niemożliwe. Przepraszam bardzo, ale jak powiedział pewien amerykański sędzia Sądu Najwyższego, Brandeis, Irresistible is often only that which is not resisted, czyli nieuchronne jest to, przed czym nie próbujemy się uchronić.
Próbujmy się uchronić przed scenariuszem, o którym Pan redaktor mówił. To jest bardzo realny scenariusz, ale nie jest on nieuchronny.
Jednak, Panie profesorze, takie głosy, że to Amerykanie, Niemcy, czy Żydzi wybiorą nam prezydenta, pojawiają się bardzo często również u ludzi, których ciężko podejrzewać o działanie na rzecz „Polski wirtualnej”. Czy to nie dowodzi, że mamy potworny kryzys demokracji? A może, że demokracja się wypaliła i jedyne, co nam pozostało, to trolling i kłamstwa?
Wydaje mi się, że to, o czym Pan redaktor mówi, to jest raczej kryzys niepodległości. Kryzys demokracji, który rzeczywiście ma miejsce w bardzo wielu krajach europejskich, znalazł swój próg, próg nadziei, powiedziałbym, za który można zobaczyć jednak jakąś może perspektywę obrony demokracji w Stanach Zjednoczonych. Tam wygrała demokracja. Bez ironii, bez żartów, bez podtekstów. W Ameryce wygrała demokracja.
Był jeden faworyt, a raczej jedna faworytka mediów, celebrytów, potężnych kół i ona przegrała. Wygrał człowiek, którego autentycznie wybrali Amerykanie…
Ale ja tutaj w delikatnej kontrze odpowiadam: skoro wygrał człowiek, którego wybrali Amerykanie, to dlaczego tak wiele samochodów i fabryk Tesli jest podpalanych przez przeciwników Donalda Trumpa, któremu wyborczego wsparcia udzielił Elon Musk. Tak ma wyglądać „demokracja”? Ktoś nie zgadza się z wynikiem wyborów, więc będzie podpalał, niszczył i narażał innych na krzywdę i ogromne straty?
Taka jest realność dzisiaj. Ja nie mówię, że tego nie ma, tylko, że nastąpił bardzo wyraźny werdykt wyborczy. W dodatku ten, który korzysta z tego werdyktu, czyli zwycięzca w wyborach, realizuje punkt po punkcie z niezwykłą konsekwencją kontrakt wyborczy, który zawarł z wyborcami. Wypełnia swój program.
Przypomnę, ten program nie mówił ani w jednym fragmencie Make Ukraine Great Again, ani Make Poland Great Again. Mówił tylko o jednym. Make America Great Again. Oczywiście ktoś może polemizować, no ale w istocie szkodzi Ameryce Trump. OK, ale wyborcy głosowali nie tylko za hasłem, ale za bardzo konkretnymi obietnicami, które wszystkie ze zdumiewającą konsekwencją realizuje Donald Trump. Tak powinna wyglądać demokracja. Są wybory, kandydat w wyborach przedstawia program, a następnie go realizuje.
U nas w przypadku Platformy Obywatelskiej jest dokładnie odwrotnie. Przypomnę choćby słynną obietnicę sprzed lat Donalda Tuska, że w żadnym wypadku nie dopuści do upadku stoczni. I pierwsze, co zrobił po objęciu rządu w 2007 roku, to otwarcie drogi do upadku tych stoczni. To jest przykład z kolei niezwykłej konsekwencji Donalda Tuska w niedotrzymywaniu obietnic.
Widać, że demokracja jest na rozdrożu. To, co stało się w Ameryce, dla mnie było sygnałem optymizmu, że demokracja, przynajmniej w tym najważniejszym kraju dla niej, potrafiła się na razie obronić.
Natomiast kiedy rozmawiam z moimi kolegami z Niemiec, z Austrii, z Wielkiej Brytanii, to tam widzę dramatyczny kryzys demokracji. Są wybory i co z tego? W Austrii na przykład wygrała konkretna partia, która miała utworzyć rząd i drugi raz nie dopuszczono do tego, żeby zwycięska partia utworzyła rząd. Abstrahuję od tego, czy nam się podoba ta partia, czy nie. Werdykt demokratyczny był jasny.
W Niemczech były wybory dopiero co, w których miażdżącą klęskę poniosły partie, które tworzyły dotychczasową koalicję. I co? I mamy praktycznie tę samą koalicję odbudowaną wbrew głosowi wyborców. To znaczy, że demokracja w ogóle działa.
W Wielkiej Brytanii Partia Konserwatywna, tak się nazywająca, konsekwentnie mówiła o tym, że powstrzyma migrację nielegalną i trzykrotnie z rzędu w trzech kolejnych wyborach tę obietnicę nie tylko nie zrealizowała, ale zrealizowała dokładnie odwrotny program.
To spowodowało, że w tej chwili, myślę, że jest na progu zniknięcia. Myślę, że w następnych wyborach nie będzie już Partii Konserwatywnych w Wielkiej Brytanii, co jest jakimś symbolem kryzysu demokracji, no bo w Wielkiej Brytanii się zaczyna ten system partyjny nowoczesny i Partia Konserwatywna jest jednym z jego najstarszym filarem, no bo przecież liberałowie zniknęli już dawno, a lejburzyści pojawili się dużo później. Teraz znikają konserwatyści.
No więc to znaczy, że jest coś takiego, jak kryzys demokracji, bo o polskim przykładzie nie mówię, no bo to jest oczywiste…
Ale może warto wywołać polski przykład, gdzie słyszymy, no bo od wielu lat, że trzeba zdelegalizować PiS. Ma to zrobić sąd, TSUE ma to przyklepać i „Polska wirtualna” będzie zachwycona.
Wyobraźmy sobie, że w Stanach Zjednoczonych partia republikańska ogłosiła: „delegalizujemy partię demokratyczną”. Albo odwrotnie – partia demokratyczna ogłosiła: „delegalizujemy partię republikańską”. Można to zrobić, tylko to właśnie jest zaprzeczenie istoty demokracji, a zwłaszcza zaprzeczenie istoty liberalnej demokracji, która głosi ochronę prawa mniejszości. Na straży głosu przegranego w danych wyborach stoi opozycja i perspektywa, że w następnych wyborach albo za dwa wybory opozycja przejmie władzę, żeby władza nie skorumpowała się do reszty. Natomiast u nas Donald Tusk jasno mówi: raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy; główną partię opozycyjną zdelegalizujemy, a drugą partię opozycyjną Konfederację nazywamy faszystowską. Dlaczego? Bo tak… Jak PiS zostanie zdelegalizowany, no to faszyści po prostu pójdą do więzienia i koniec.
To jest oczywiście koniec demokracji, ale myślę, że dlatego tak ważne są nadchodzące wybory prezydenckie, żeby nie pozwolić na domknięcie tego systemu, kiedy będzie można ogłosić, dowolną rzecz na temat Pana redaktora, mnie, każdego z obywateli. Już nawet nie mówię o tym, że możemy być zidentyfikowani jako faszyści, putiniści, naziści etc., ale można ogłosić, że na przykład Pan jest długonogą blondynką, a ja jestem sześcioletnim dzieckiem, które musi być skierowane do przedszkola. Można ogłosić konia senatorem… Można ogłosić wszystko, jak się ma władzę…
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolaek