26 maja 2025

Jeden ze znajomych zaproponował mi niedawno podpisanie apelu w sprawie głosowania na jednego z kandydatów w niedzielnych wyborach. Odmówiłem, ponieważ od lat, konsekwentnie, nikogo oficjalnie nie popieram, a moim czytelnikom i widzom nie mówię, na kogo moim zdaniem powinni głosować. Podsuwam im jedynie informacje czy tropy, pozwalające podjąć, ma nadzieję, najbardziej świadomą decyzję. Do puli decyzji akceptowalnych zaliczam także powstrzymanie się od głosowania, które niezmiennie uznaję za prawo obywatela i nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że osoba, która świadomie i z wyboru nie głosuje, nie ma prawa oceniać rządzących. Dobrze jednak, aby zdawała sobie sprawę z konsekwencji takiej postawy.

Druga tura wyborów prezydenckich ma to do siebie, że w miejsce względnie pozytywnego wyboru w turze pierwszej znaczna część wyborców musi pogodzić się z wyborem negatywnym. Inaczej jest jedynie w przypadku tych, którzy już w pierwszej turze wybrali sobie kandydata przechodzącego do tury drugiej. Warto zatem spojrzeć na sytuację z tej właśnie strony: co oznacza wybieranie prezydenta jako „środka zapobiegawczego”?

Polski system polityczny, wprowadzony konstytucją z 1997 r., jest nierzadko krytykowany za podzielenie kompetencji – na dodatek w wielu kwestiach w sposób nieprzejrzysty (stąd powstała między innymi tak zwana ustawa kompetencyjna) – pomiędzy rząd i prezydenta, dwa organy władzy wykonawczej. Zwraca się też uwagę na dysproporcję pomiędzy bardzo silnym mandatem prezydenckim, wynikającym z wyborów powszechnych, i to na ogół z wysoką frekwencją, a ograniczonymi kompetencjami głowy państwa.

Wesprzyj nas już teraz!

Nie jest jednak prawdą, że te kompetencje są tylko negatywne i skrajnie ograniczone. To bezmyślnie powtarzany publicystyczny mit. To prawda, że istotnym ich składnikiem jest możliwość weta (czyli, mówiąc językiem konstytucyjnym, skierowania ustawy do ponownego rozpatrzenia przez Sejm) oraz kierowania – w trybie następczym lub uprzednim – ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Ale pozytywnych kompetencji jest także bardzo wiele – poza często pomijanym, a bardzo istotnym prawem inicjatywy ustawodawczej. Te kompetencje pozwalają wpływać w sposób pośredni, ale znaczący na funkcjonowanie wielu instytucji państwa. To między innymi ratyfikowanie umów międzynarodowych (co nie musi być wcale czynnością automatyczną, a prezydentowi przysługuje prawo do wysłania umowy przed ratyfikacją do TK), mianowanie sędziów, nominowanie generałów, zatwierdzanie ambasadorów, ogólny nadzór nad polityką zagraniczną i siłami zbrojnymi, powoływanie pierwszego prezesa Sądu Najwyższego oraz prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego, części członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, członka Krajowej Rady Sądownictwa, prawo łaski. Prezydent ma także do dyspozycji istotny organ, jakim jest Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, a także może zwoływać Radę Gabinetową, której przewodniczy. Naprawdę – to od osoby sprawującej urząd zależy, jak wykorzysta te kompetencje, które bynajmniej nie są mikroskopijne.

Czy zatem rzeczywiście system jest zły? Dzisiaj powiedziałbym, że jego ocena zależy od kolejnych doświadczeń z jego funkcjonowaniem i sam nie oceniłbym go negatywnie (choć zgadzam się, że ma spore wady). Konstytucja z 1997 r. nie była raczej tworzona z myślą o kolejnych trzech dekadach, ale paradoksalnie system pokazał swoje nieoczekiwane zalety w paru sytuacjach. Przede wszystkim właśnie w tych aspektach, w które jego krytycy uderzali najsilniej, czyli w czasach kohabitacji. Okazywało się wówczas, że blokująca siła prezydenta była bardzo ważna.

Ba, ta siła blokująca może zadziałać nawet wówczas, gdy prezydent i rząd są z tego samego rozdania. O odchodzącym prezydencie nie mam najlepszego zdania, ale gdy kilkakrotnie podczas rządów PiS postanowił jednak postawić tamę pomysłom własnego obozu politycznego (co ciekawe, zrobił to dziewięciokrotnie – więcej niż jakikolwiek inny prezydent w historii III RP), miało to istotne znaczenie. Tak było z ustawami sądowymi, ustawą degradacyjną czy zmianą ordynacji do Parlamentu Europejskiego. Ja oczywiście wolałbym, żeby pan Andrzej Duda korzystał z weta lub odsyłał ustawy przygotowane przez PiS do TK znacznie częściej. Być może sytuacja w Polsce dzisiaj byłaby zdrowsza, gdyby przynajmniej przez jakiś czas rządów partii pana Kaczyńskiego w Pałacu Prezydenckim zasiadał polityk z przeciwnej strony lub mniej skłonny do składania podpisów (acz ponownie podkreślam: pod tym względem pan prezydent Duda i tak był najbardziej radykalny spośród wszystkich głów państwa w historii III RP). Wiem, ryzykowna teza.

W obecnym układzie stanowisko prezydenta RP należy traktować właśnie tak – na czysto pragmatycznej zasadzie: jako jedyną możliwość powstrzymania bardzo groźnych dla naszej wolności pomysłów. Kandydat KO w niektórych z tych spraw nie pozostawił złudzeń. W rozmowie na kanale Sławomira Mentzena powiedział między innymi, że podpisze (czyli, jak można zrozumieć, wycofa z Trybunału Konstytucyjnego) ustawę nowelizującą kodeks karny pod kątem „mowy nienawiści”, że będzie lobbował za członkostwem Ukrainy w NATO, że nie wyklucza przekazywania dalszych kompetencji Unii Europejskiej, mataczył w sprawie obrony prawa do płacenia gotówką i przyjmowania euro. Wolność słowa, bezpieczeństwo Polski poprzez schodzenie z linii ognia i zmniejszanie możliwości wciągnięcia nas do wojny czy obrona kompetencji państwa polskiego wobec rosnących apetytów Brukseli – to są obszary, w których na blokowanie ze strony pana Trzaskowskiego liczyć z pewnością nie można. Obszary absolutnie fundamentalne.

W książce Joanny Miziołek „Więzień ratusza”, opisującej sylwetkę Rafała Trzaskowskiego, pojawia się niezmiernie ciekawe stwierdzenie, iż pan Trzaskowski nie ma poglądów prawicowych czy lewicowych, ale „poglądy europejskie”, czyli identyczne jak w danym momencie europejski główny nurt. To wiele tłumaczy.

Wszystkich moich czytelników, którzy wciąż rozważają, co począć 1 czerwca – a ja ten dylemat i ogromną rozterkę nie tylko doskonale rozumiem, ale też naprawdę podzielam – namawiam, po pierwsze, do odstawienia na bok emocji, a po drugie – do spojrzenia na sytuację w planie strategicznym. Do zestawienia sobie biegów kadencji poszczególnych organów państwa. Niemal dokładnie pół kadencji nowego prezydenta przypadnie na czas pozostały do końca obecnej kadencji parlamentu, drugie pół – już na kadencję następną, gdy układ może być inny, ale wcale nie identyczny jak w latach 2015-2023. Kolejne wybory prezydenckie będą miały miejsce w 2030 r., czyli po mniej więcej dwóch i pół roku XI kadencji Sejmu. Czy bardziej potrzebujemy na pozostałe dwa i pół roku prezydenta hamującego działania obecnej władzy czy je wspierającego? Odpowiedź pozostawiam państwu. Jak powiedział w jednej z najsłynniejszych scen serialu „Alternatywy 4” Jan Winnicki do zebranych u niego w mieszkaniu lokatorów bloku: są państwo inteligentnymi ludźmi.

 

Łukasz Warzecha

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(27)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie