„Demokracja walcząca” to bardzo dobry sposób na poradzenie sobie z „faszystami” próbującymi wykorzystywać instrumentalnie „autorytarną demokrację ludową”. Tak uważa Katharina Pistor, profesor prawa porównawczego na Columbia Law School przekonuje. W jej ocenie nie da się połączyć demokracji konstytucyjnej z „głosem ludu”, stąd dopuszcza wykorzystanie szeregu niedemokratycznych instrumentów w celu ratowania demokracji liberalnej.
Pistor jest autorką książki „The Code of Capital: How the Law Creates Wealth and Inequality”. Tekst na temat „demokracji walczącej” pt. „The case for militant democracy” opublikowała na łamach postępowego portalu „Project Syndicate”. Odniosła się w nim do sytuacji w Niemczech. „W RFN wielu wzywa do zakazu działalności Alternative für Deutschland, a skrajna prawica i jej towarzysze przedstawiają się jako ofiary prześladowań politycznych”, stwierdziła. Dodała, że obecnie pytanie o to, „w jaki sposób demokracje powinny bronić się przed wywrotem, znów stało się kwestią drażliwą”.
Odrzucenie w wyborach w Rumunii kandydata skrajnie prawicowego napawa optymizmem amerykańską profesor, ponieważ pokazuje, że można zniwelować zagrożenia dla demokracji przy urnach wyborczych.
Wesprzyj nas już teraz!
Podobne działania podjęto w stanie Kolorado w USA, by przeciwstawić się przejęciu władzy przez Donalda Trumpa, gdzie próbowano pozbawić go możliwości ubiegania się o II kadencję prezydencji. Działania te jednak nie przyniosły zamierzonego rezultatu.
Dlatego autorka sugeruje, że nie można pozostawiać tej kwestii do rozstrzygnięcia przez lud. Jest to zbyt duże zagrożenie dla „demokracji konstytucyjnej, która nie jest tym samym, co demokracja ludowa”. W konstytucjach określa się system polityczny, w tym podstawowe prawa obywatelskie i polityczne obywateli. Wskazuje się zakres i granice władzy, jaką mogą sprawować różne jej gałęzie.
Tymczasem, „demokracja ludowa” „rezygnuje z ograniczeń prawnych, które są postrzegane jako przeszkody w realizacji prawdziwej woli ludu”. Tego typu demokracja została wprowadzona w komunistycznych Chinach za Mao Zedonga, który rządził za pomocą dekretów, rozmontowując system prawny, zwalczając właścicieli ziemskich, bogaczy i wpływy m.in. prawników – wszystkich uznając za wrogów ludu. Mao ogłosił się, że jest jedynym głosem ludu. Zniósł wybory.
Pistor sugeruje, że także Adolf Hitler był kolejnym przykładem „przywódcy, który twierdził, iż ucieleśnia prawdziwą wolę ludu”. Nie rozmontował wprawdzie całkowicie systemu prawnego, ale pozbawił go wskutek terroru normatywnych fundamentów.
O ile chiński przywódca doszedł do władzy dzięki rewolucji, o tyle niemiecki nazista zyskał władzę dzięki środkom demokratycznym, by następnie zdemontować system od wewnątrz dzięki ruchowi nazistowskiemu.
Autorka twierdzi, że w celu uniknięcia powtórki z historii, powojenna ustawa zasadnicza Niemiec została „wyraźnie zaprojektowana jako demokracja walcząca” – termin ukuty przez niemieckiego prawnika Karla Löwensteina, który uciekł z nazistowskich Niemiec do Stanów Zjednoczonych. Ustanowiła zasadę, że wewnętrzna organizacja partii politycznych musi być zgodna z konstytucją (artykuł 21)”. Artykuł pozwala na wszczęcie postępowania przeciwko partii przez Izbę wyższą lub niższą parlamentu oraz przez rząd, choć ostatnie słowo należy do Trybunału Konstytucyjnego.
Profesor Columbia University przekonuje, że również inne kraje mają mechanizmy obronne, takie jak regulacje dotyczące zdrady stanu, procedury impeachmentu wobec urzędników, uprawnienia nadzwyczajne i mechanizmy zakazu działalności partii politycznych, które pozwalają na przeciwstawienie się wypaczaniu demokracji liberalnej.
Autorka przyznaje, że może to być odczytywane „cynicznie:”. Tak zrobił obecny kanclerz Niemiec, Friedrich Merz, sugerując, że są to metody eliminowania konkurentów politycznych. Dodaje jednak, że „problem z tym argumentem polega na tym, iż można pokonać konkurentów środkami demokratycznymi tylko wtedy, gdy sami przestrzegają zasad demokratycznych”. Dlatego profesor prawa zaleca i uzasadnia stosowanie metod niedemokratycznych, by „bronić” demokracji liberalnej.
Stosowanie niedemokratycznych metod jest zalecane przez różnych „ekspertów” już od dawna. Patrick Macklem pisał o tym w artykule pt. „Militant democracy, legal pluralism, and the paradox of self-determination” zamieszczonym w 2006 r. na łamach „International Journal of Constitutional Law”. Pochylił się tam nad problemem legalności „demokracji walczącej”. Pytał, czy „demokracja konstytucyjna może działać legalnie w sposób antydemokratyczny, aby zwalczać zagrożenia dla swojego istnienia”. Odniósł się do decyzji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie „Refah Partisi przeciwko Turcji”, w której Trybunał podtrzymał zakaz działalności partii politycznej, opowiadającej się za formą pluralizmu prawnego, która wprowadzałaby elementy prawa islamskiego do tureckiego porządku prawnego.
Wyjaśnił, że termin „demokracja walcząca” w praktyce oznacza zawieszenie praw i wolności obywatelskich oraz politycznych w deklarowanym celu konieczności obrony demokracji konstytucyjnej. Obecnie przejawem prewencyjnego ograniczania wolności są wszelkie regulacje dotyczące zwalczania terroryzmu, które pojawiły się w następstwie ataku z 11 września 2001 r. na bliźniacze wieże World Trade Center w Nowym Jorku.
Wyrazem „demokracji walczącej” jest wprowadzanie przepisów zakazujących „mowy nienawiści”, zakaz działalności partii politycznych, ograniczenia masowych demonstracji, kryminalizacja niektórych organizacji politycznych itp.
„Demokracja walcząca” wyraża się również poprzez wprowadzenie regulacji dotyczących zwalczania ekstremistycznych programów politycznych, które zagrażają pokojowi, bezpieczeństwu i porządkowi demokratycznemu.
Innymi słowy „demokracja walcząca” przejawia się w ograniczaniu indywidualnych praw człowieka, takich jak wolność wypowiedzi, opinii, religii i zrzeszania się, a nawet praw do korzystania z adwokata lub sprawiedliwego procesu.
Zachodzi więc do radykalnego przewartościowania relacji prawnej między jednostką a państwem.
Macklem nie ma wątpliwości, że „w wyniku orzeczenia Trybunału w sprawie Refah, prawo międzynarodowe stworzyło prawną przestrzeń, w której w przyszłości mogą się odbywać spory dotyczące granic władzy państwowej i pluralizmu. Ta przestrzeń upoważnia demokrację konstytucyjną do działania w sposób bojowy – z zastrzeżeniem warunków dotyczących czasu, ciężaru dowodu i prawdopodobieństwa szkody – oraz do zwalczania wszelkich form korzystania z wolności obywatelskich i politycznych, które stanowiłyby bezpośrednie zagrożenie dla jej demokratycznej przyszłości.
Upoważnia ona również wspólnotę religijną, kulturową lub narodową do podejmowania prób zabezpieczenia – z zastrzeżeniem warunków dotyczących wolności wyboru i zakresu jurysdykcji – formy pluralizmu prawnego, który zapewniałby pewien stopień autonomii wobec państwa, w którym się znajduje. Międzynarodowa legalność zarówno demokracji walczącej, jak i pluralizmu prawnego ostatecznie opiera się jednak na stopniu, w jakim promują one demokratyczny potencjał samostanowienia”. Dodaje, że prawo międzynarodowe stara się ograniczyć działania tych, którzy naruszają prawa i wolności obywatelskie, poddając je pewnym wymaganiom legalistycznym.
Do tego rodzaju wywodów nawiązuje profesor Katharina Pistor. W praktyce jednak w ciągu ostatnich latach mogliśmy wyraźnie zaobserwować, że „demokracja walcząca” przeradza się w mniej lub bardziej zakamuflowany totalitaryzm, a jej instrumenty w rękach „postępowców” oznaczają jedynie spotęgowanie napięć i podziałów społecznych.
Kluczowe pozostają pytania o to, kto oraz dlaczego ma decydować o tym, że dana partia, pogląd, czy grupa społeczna „zagraża” demokracji. Gdzie leży granica między ekstremizmem a normą?
Źródło: project-syndicate.org, academic.oup.com
AS