Sławomir Mentzen startując w wyborach prezydenckich osiągnął niezaprzeczalnie najlepszy wynik środowiska Konfederacji w historii. Ale początkowy tryumf mógł się ostatecznie zamienić w druzgocącą porażkę. Katastrofa wisiała na włosku.
Sławomir Mentzen to jeden z największych wygranych tegorocznych wyborów. Polityk Nowej Nadziei niemal podwoił wynik Krzysztofa Bosaka z 2020 r. (7,4 proc.) oraz całej Konfederacji w wyborach parlamentarnych w 2023 r. (7,16 proc.). Na głowę pobił swojego bezpośredniego rywala Szymona Hołownię (4,8 proc.), z którym pretendował do pozycji trzeciego, po kandydatach duopolu, reprezentanta głosu polskiego społeczeństwa. W pewnym momencie Mentzen wyprzedził w sondażach samego Nawrockiego, stawiając się w roli bezpośredniego rywala Rafała Trzaskowskiego w II turze.
Co więcej, Mentzen wygrał w cuglach wśród młodych ludzi. W grupie wiekowej 18-29 lat, polityk Konfederacji mógł się pochwalić aż 35 – proc. poparciem, wyraźnie zwyciężając nad drugim faworytem młodzieży – Adrianem Zandbergiem (19 proc.). Tym samym dał jasno do zrozumienia, że przyszłość Polski w coraz większym stopniu należeć będzie do szeroko pojętej prawicy, ku frustracji lewicowo-liberalnych elit, zarzucających młodym, że „pokładają nadzieję w oszołomach” (Hołownia).
Wesprzyj nas już teraz!
Wolnościowiec osiągnął sukces mimo początkowych perturbacji w samej Konfederacji, związanej z opuszczeniem jej szeregów przez Grzegorza Brauna. Patrząc na dokonujące się rozbicie największej siły zdolnej rzucić wyzwanie „PO-PiS-owi”, pewnie mało kto przewidywał tak wysoki wynik Mentzena, nie mówiąc już o Braunie. Paradoksalnie, być może rozbrat ze środowiskiem Korony pomógł kandydatowi Nowej Nadziei, który mógł kontynuować antysystemową retorykę skupiając się na kwestiach gospodarczych, bez konieczności usprawiedliwiania ekscentrycznej polityki i happeningów partyjnego kolegi.
Jednocześnie kandydat Konfederacji nie odstępował ani na krok pola w kwestiach światopoglądowych. Twardo stawał w obronie życia, nazywając aborcjonistów „mordercami”. Ostra krytyka banderyzmu sprowadziła na jego głowę niechęć ukraińskich polityków, a jeden z tamtejszych historyków posunął się nawet do zawoalowanych gróźb śmierci. To wszystko ugruntowało obraz Mentzena jako polityka, któremu zależy na czymś więcej niż tylko na niskich podatki i zatrzymaniu Zielonego Ładu.
Va banque
Jednak niewiele brakowało, aby w przypadku zwycięstwa Trzaskowskiego dotychczasowy dorobek został roztrwoniony, a zaufanie do Konfederacji poważnie osłabło. Świetny wynik postawił polityka Nowej Nadziei w roli kingmakera. Cała opinia publiczna z niecierpliwością wyczekiwała na informację kogo Mentzen poprze w II turze, co wcale nie było do końca jasne. Przez całą kampanię polityk atakował zarówno przedstawiciela PO jak i kandydata wspieranego przez PiS, przy czym na finiszu wyraźnie ustawił się po stronie Trzaskowskiego, włączając się w kampanię oskarżeń w tzw. aferze mieszkaniowej.
Mentzen nie szczędził Nawrockiemu ostrych słów, zarzucając mu „świństwo” w postaci domniemanej kradzieży mieszkania starszej osoby. Przy okazji wyszły na jaw osobiste ambicje polityka, który zaoferował Jarosławowi Kaczyńskiemu własną kandydaturę w miejsce „skompromitowanego” Nawrockiego, którego start w II turze określił „gwarancją zwycięstwa Trzaskowskiego”. Dołączenie „antysystemowca” do chóru oskarżeń demo-liberalnego salonu, zwiastowało kolejne kroki kandydata Konfederacji, które mogły się dla niego, jak i dla całego środowiska okazać tragiczne w skutkach.
Trzeba jednaj przyznać, że początkowo Mentzen rozgrywał swoją partię po mistrzowsku. Pomysł z rozmowami na swoim kanale YouTube oraz przedłożenie do podpisania „deklaracji toruńskiej” okazał się strzałem w dziesiątkę. Mainstreamowe media, bijąc się o retransmisję rozmów, musiały pokazać obu kandydatów w pełnym spektrum, bez dziennikarskich ustawek i faworyzowania konkretnego kandydata. Sam Mentzen doskonale odnalazł się również w roli przepytującego, zmuszając kandydatów do zajęcia stanowiska w krytycznych kwestiach.
Niestety, być może zbytnia pewność siebie osłabiła polityczną czujność Konfederaty, co bezwzględnie wykorzystali politycy Platformy Obywatelskiej. Nieszczęsne „wyjście na piwo” z Trzaskowskim i Sikorskim, sprzedane jako wielki sukces obozu rządzącego, zostało przez niemal połowę jego wyborców uznane za „zdradę”. Zdecydowana większość prawicowo-konserwatywnego komentariatu określiła wydarzenie jako ogromny błąd, który w krytycznym momencie kampanii, przy tak wielkiej stawce wyborów, wykazał się rażącym brakiem politycznej ostrożności. Dość powiedzieć, że takiego zdania był jego partyjny kolega, Krzysztof Bosak.
Mimo nieprzyznania się do błędu, Mentzen przeszedł w fazę damage control, czyli łagodzenia skutków wizerunkowej wpadki. Jednak pokrętne tłumaczenia, oraz późniejsze osobiste spotkanie z samym Nawrockim nie były w stanie całkowicie wymazać negatywnego wrażenia. Zaczęły pojawiać się komentarze, że jeżeli w „starciu na żyletki” wygra jednak Trzaskowski, domykając system bezprawia i pozwalając na otwarcie w Polsce „wrót piekieł”, swoją zasługę będzie miał w tym sam Mentzen.
Choć polityk ostatecznie ujawnił, że „nie widzi ani jednego powodu, by oddać głos na Rafała Trzaskowskiego”, nie poparł otwarcie żadnego z kandydatów. I można by takie zachowanie uznać za dowód politycznej roztropności, gdyby nie sytuacja i stawka akurat tych wyborów. Próba silenia się na neutralność w sytuacji, gdy otwarte poparcie dla idei „byle nie Trzaskowski” wyrazili Krzysztof Bosak, Grzegorz Braun czy Janusz Korwin-Mikke, pachniało bezrefleksyjnym i bezowocnym okopywaniem się na własnych pozycjach, które tak często pogrążało losy prawicowych formacji w historii III RP.
Mimo to, aż 89 proc. wyborców Mentzena zagłosowało w II turze na Karola Nawrockiego, walnie przyczyniając się do powstrzymania lewicowej inwazji pod dyktando Brukseli, zagrażającej nie tylko suwerenności politycznej, ale samym chrześcijańskim fundamentom wspólnoty narodowej. Można jednak powiedzieć, że dokonało się to raczej pomimo, a nie dzięki aktywności polityka, odcinającego się nie tylko od jawnego poparcia, ale ukrywającego za jakimś niezrozumiałym tabu swoje własne preferencje na II turę.
Wyobraźmy sobie jednak sytuację, gdy wyniki sondażu late poll pozostają na korzyść Rafała Trzaskowskiego, a następnego dnia PKW informuje o zwycięstwie kandydata PO. Zamiast frustracji lewicowo-liberalnych elit i memów z przedwczesnej radości sztabu Trzaskowskiego, zaczęłoby się rozliczanie odpowiedzialnych za porażkę jedynego kandydata zdolnego powstrzymać obóz „zdrady i zaprzaństwa”.
Z radykalnego „antysystemowca”, Mentzen zamieniłby się w lokaja Sikorskiego, rozpalając teorie o możliwym stołku ministra finansów w nowym rządzie Tuska. Konfederacja coraz częściej byłaby postrzegana jako ta, która zamiast „wywracać stolik”, chce się do niego przysiąść. Część wyborców zapewne odpłynęłaby w kierunku „szerokiego frontu gaśnicowego” Grzegorza Brauna, stawiając pod dużym znakiem zapytania los Konfedereacji w 2027 r.
Mentzen zaś, w odróżnieniu od innych przedstawicieli szeroko rozumianej prawicy, nie mógłby o sobie powiedzieć, że zrobił wszystko co możliwe aby zatrzymać domknięcie systemu.
Piotr Relich