Chciałby Pan, by o Hagia Sophię upomnieli się obywatele „najstarszej córy Kościoła”, którzy burzą swoje prastare świątynie? A może niemieccy zwolennicy drogi synodalnej, w których kraju Kościół katolicki upodabnia się coraz bardziej do wyznań protestanckich likwidując Msze Święte niedzielne? A może Holendrzy wyprzedający na potęgę elementy wystroju świątyń i przerabiający je na dyskoteki, kluby techno i domy schadzek dla płci wszelakich? (…) Kto z odwracającego się plecami do swej tradycji, rezygnującego ze swej chrześcijańskiej tożsamości, głupiejącego w zastraszającym tempie Zachodu ma ująć się za świątynią Mądrości Bożej? – mówi prof. Tomasz Panfil w rozmowie z PCh24.pl
Szanowny Panie profesorze, kiedy upadło Cesarstwo Rzymskie? W roku 476, czy w roku 1453?
To zależy, czy mówimy o upadku politycznym, kulturowym czy ewentualnie jakimś innym. Wiązanie zjawiskami kulturowymi czy cywilizacyjnymi konkretnej daty rocznej jest nieporozumieniem. To się tak nie da od cyrkla i linijki wyznaczyć i powiedzieć: „o, tu w tym roku, w tym miesiącu, tego dnia coś się skończyło, a coś innego się zaczęło”.
Wesprzyj nas już teraz!
Jeżeli bowiem spojrzymy na Rzym jako zjawisko kulturowe oraz cywilizacyjne, to możemy powiedzieć, że Rzym nie upadł do tej pory, aczkolwiek właśnie teraz, w końcu pierwszej ćwierci XXI w. jest niestety na najlepszej drodze ku temu.
Na razie jednak Rzym – jako fenomen kulturowy – wciąż trwa. Oczywiście zmienia się, tak jak zmieniał się w okresie swego bytu państwowego. Przecież najpierw był królestwem, potem republiką. Następnie nadszedł okres pryncypatu, a później cesarstwa.
Rzym wydaje się więc być wieczny, natomiast jego formy ustrojowe, organizacyjne, prawne są zmienne i dostosowują się do potrzeb czasów oraz ludzi. Jeżeli przyjmiemy taką perspektywę, to cesarstwo istnieje po 476 roku. Karol Wielki był przecież cesarzem Świętego Cesarstwa Rzymskiego.
Czy Justynian Wielki był cesarzem rzymskim?
Oczywiście, że był.
Czyli mieliśmy w pewnym momencie dwóch cesarzy rzymskich? W Konstantynopolu i na Zachodzie?
To przecież nic nowego. Już dużo wcześniej istniały na przykład triumwiraty. Najpierw pierwszy, potem drugi triumwirat – najpierw za republiki, potem za pryncypatu. Następnie Oktawian August usunął lub zneutralizował triumwirów i skoncentrował władzę w swoim ręku. A potem znów zaczęło się dzielenie władzą.
Cesarstwo Rzymskie było zbyt rozległe, żeby mógł rządzić nim jeden człowiek, więc imperatorów w Imperium Rzymskim bywało dwóch, trzech i to nie było niczym nadzwyczajnym, po prostu dzielono się władzą w celu sprawniejszego zarządzania światem, bo tak na dobrą sprawę Imperium Rzymskie obejmowało właściwie cały świat, może z wyjątkiem Persji i Chin. Cała reszta świata była pod władzą Rzymu.
Nie da się rządzić z jednego miejsca – choćby leżało w środku świata – czymś tak niesłychanie rozległym, więc nie ma się co dziwić, że mamy jednego cesarza na Zachodzie, a drugiego na Wschodzie. To długa tradycja.
Nie jest więc tak, że trwa jedna, niezmienna forma polityczna, forma zarządzania Rzymem przez dziesięciolecia i stulecia. Imperium Rzymskie ma różne oblicza. W pewnym okresie czci ono rzymskich bogów. Potem ci rzymscy bogowie zaczynają być trochę bardziej greckimi bogami. Następnie Imperium sprowadza sobie do Rzymu całe mnóstwo rozmaitych bogów wziętych jako zakładników z całego świata, przez co w Rzymie rozwijają się również kulty bliskowschodnie, co nota bene nie wychodzi Rzymowi na dobre, ale niemniej jednak Rzym jest niezwykle synkretyczny.
Żeby istniał element spajający rozmaite części imperium – oczywiście oprócz miarowego kroku nadchodzących legionów – wymyślono obrzęd oddawania czci deifikowanemu władcy. Ten element unifikujący, czyli ubóstwienie cesarza, jest intrygującym elementem historii Rzymu, zarówno tego pogańskiego, jak i tego chrystianizującego się. Kult cesarzy ma związek z początkami chrześcijaństwa, z pierwszymi wiekami chrześcijaństwa.
Te zastępy męczenników chrześcijańskich przecież skąd się biorą? Właśnie z tego, że wymaga się od nich tylko i aż oddania czci boskiemu cesarzowi. Nikt nie wymaga od nich, żeby porzucili wiarę w Chrystusa. Niech sobie wierzą, ale niech oddadzą również cześć boską cesarzowi. A tu się okazuje, że do Żydów śmiesznie monoteistycznych – tak na nich patrzyli politeiści dumni z posiadania wielu bóstw – dołącza jeszcze druga, z punktu widzenia oficjalnego Rzymu pogańskiego, „sekta”, która znowu uparcie odmawia kłaniania się bogu państwowemu i trzyma się swojego jeszcze dziwniejszego Boga niż Bóg Żydów.
Ale przecież nie wszyscy cesarze byli zaliczani do kanonu bogów, na przykład Kaligula…
Mówi Pan o ubóstwieniu pośmiertnym, o deifikacji pośmiertnej. Natomiast elementem kultu państwowego było oddawanie boskiej czci aktualnemu cesarzowi. Ciekawe czy sami twórcy koncepcji deifikacji zmarłych cezarów, nie byli trochę zaskoczeni skutkami tego pomysłu. Bo oto Oktawian, adoptowany przez Juliusza Cezara, przeprowadza ubóstwienie zabitego w idy marcowe Gajusza Juliusza. W efekcie sam Oktawian staje się żyjącym synem boga. Logiczną konsekwencją jest zatem otoczenie go kultem.
Oddawanie boskiej czci aktualnemu władcy jest znane również ze starożytnego Egiptu…
Właśnie dlatego powiedziałem o niekorzystnych skutkach upowszechniania się w Rzymie kultów orientalnych. Jednym z powodów, dla których republikanie zabili Cezara był zarzut, że sprowadził obyczajowość egipską, bliskowschodnią do Rzymu. Obyczajowość ta była obca dosyć surowym jeszcze wówczas zasadom rzymskim. Tak więc można powiedzieć, że związki Cezara z Kleopatrą przyczyniły się do jego śmierci.
Wielu Rzymian nie miało nic przeciwko temu, że się ich państwo hellenizuje, ale miało bardzo dużo przeciwko temu, że się orientalizuje.
Rzym od czasów wojen punickich nienawidził i bał się bogów azjatyckich. Nie ma się więc co dziwić republikanom, że kiedy Cezar nadmiernie flirtował z egipską kulturą orientu, to w duszach i sercach Rzymian budził się lęk. To był ten obszar kulturowy i religijny, przez który Rzym o mały włos nie upadł. Rzym się naprawdę bał kultów orientalnych, jak chociażby kult Molocha Baala, któremu w ofierze składano dziesiątki, jeśli nie tysiące dzieci.
Historycy do tej pory tak nie ustalili ostatecznej wersji, czy Rzym kazał posolić Kartaginę czy nie. Nie zmienia to jednak faktu, że Rzym się naprawdę Kartaginy bał i nie tylko dlatego, że Hannibal stanął pod murami Rzymu, tylko dlatego, że bał się zwycięstwa wschodnich demonów nad swojskimi, w znacznej części sielankowymi bogami Rzymu. To jest zresztą osobna, niesłychanie ciekawa historia o relacji Rzymu z Kartaginą.
Nigdy nikogo Rzym aż tak surowo nie potraktował jak Kartaginę. Rzymianie nie tylko zburzyli Kartaginę, dbając by nie pozostał kamień na kamieniu, ale wedle przekazów jeszcze zasolili glebę, żeby już nic nigdy w tym miejscu nie wyrosło, żeby ślad wszelki po Kartaginie zaginął.
A przecież Kartagińczycy nie byli jedynymi, którzy Rzymowi zagrozili. Przed nimi byli Galowie, którzy opanowali znaczną część Italii. Wiele wojen toczyło się z Etruskami itd.
Rzym nie zawsze bywał zwycięski. Rzymianie tracili swoje legiony w wojnach z Persją, w wojnach z Germanami, w wojnach z Galami, ale żadnego ze swoich wrogów Rzymianie nie bali się tak jak Kartagińczyków ze względu na ten nieludzki, demoniczny i przerażający kult.
Obłaskawienie demona to część kultów orientalnych, ale przecież nie tylko. Dzisiaj tak bardzo ubolewa się, że Europejczycy zniszczyli cywilizację Majów i Azteków, nie wspominając przy tym, że składali oni w ofierze swoim bóstwom, czy też demonom dorosłych i dzieci w ofierze.
Aztekowie dokonali straszliwych, olbrzymich hekatomb jeńców wojennych. Prawdę mówiąc, wolałbym nie kategoryzować i nie hierarchizować tych przerażających kultów cywilizacji, dla których jednostka ludzka nie miała żadnego znaczenia. Czy Aztekowie z ich rzeziami wziętych do niewoli przeciwników, czy Kanaan, czy Fenicja, Kartagina z ich składaniem w ofierze niemowląt.
Nie wiem, czy bogowie azteccy są okropniejsi, czy właśnie Moloch Baal kartagiński, czy może te rzezie, których się dopuszczali Mongołowie, a może Iwan Groźny, który wyrzynał całe miasta. On przynajmniej nie twierdził, że czyni to w imię Boga, ale na pewno twierdził, że rzezie te służą dobru Świętej Rusi.
Albo szogunowie XVII-wieczni Japonii, którzy mordowali nie w imię Boga, tylko przeciwko Bogu chrześcijan.
Możemy szukać dalej. Wiek XX to rzeź chrześcijan w Korei, i to tej teoretycznie lepszej, czyli Południowej. Tam masowo, żeby nie powiedzieć wręcz przemysłowo mordowano chrześcijan… I najnowsze masakry chrześcijan dokonywane w Afryce, choćby ostatnio w DRC.
Chciałbym przy okazji wprowadzić jeszcze jeden wątek ściśle łączący się i z religią pogańskiego Rzymu i z demonicznymi kultami Bliskiego Wschodu. Proszę przypomnieć kto był przy przyjściu Chrystusa na świat?
Pasterze i Mędrcy ze Wschodu…
Był ktoś jeszcze, Panie redaktorze… A tym kimś był Herod…
Heroda przecież nie było w stajence…
Bo nie wiedział, gdzie ona jest. Gdyby jednak dowiedział się, to na pewno jego siepacze nie wyrzynaliby dzieci Betlejem, tylko zabiliby Dzieciątko w stajence. Proszę zwrócić uwagę, co każe robić Herod. On się zachowuje właśnie jak Kartagińczyk. Pozornie się wydaje, że azjatycki wschód imperium się zhellenizował i ucywilizował. Mają amfiteatry, teatry, brukowane drogi etc. A jak przychodzi co do czego, to Herod zachowuje się jak jeden z władców Kartaginy i każe mordować dzieci, a co gorsza nie ma przed tym żadnych oporów.
Syn Boży przychodzi na świat i zmienia ten świat…
Nie tak od razu, Panie redaktorze. Początkowo zmiany są powolne i niemal niedostrzegalne przez rządzących. Na wielką zmianę, przełom kulturowy trzeba poczekać ponad 300 lat…
Niektórzy twierdzą, że wówczas miała miejsce rewolucja. Wzdragam się jednak przed stosowaniem tego pojęcia do chrześcijaństwa. Immanentną cechą rewolucji jest bowiem niszczenie wszystkiego, co było wcześniej, a chrześcijaństwo tego nie robi.
Chrześcijanie nie burzą bazylik, tak jak robią to Francuzi w końcu XVIII wieku. Chrześcijanie po prostu zagospodarowują świątynie bogów rzymskich na potrzeby swej religii. Na ich szczytach mocują krzyże i nie mają z problemu z chrystianizacją dorobku rzymskiego czy greckiego.
Chrześcijaństwo działa bowiem inaczej. Siła perswazji nowej wiary jest tak wielka, że chrześcijaństwo nie musi dokonywać rewolucji. Ludzie, kultura, cywilizacja przechodzą na stronę chrześcijaństwa.
Pamiętajmy, że Syn Boży przechodzi na świat w momencie, kiedy Imperium Rzymskie pogrążone jest w głębokim kryzysie.
W głębokim kryzysie? Przecież Rzym był wówczas u szczytu potęgi…
Wiedziałem, że tak Pan zareaguje! Był to szczyt potęgi politycznej i militarnej, szczyt potęgi ekonomicznej – to elementy cywilizacji – natomiast kulturowo Rzym jest w głębokim kryzysie. Niemal nikt już nie wierzy w dawnych bogów. Dawna mitologia przestała być zresztą czymś, w co poważnie ludzie mogliby wierzyć. Jak można wierzyć w jakieś opowieści o chutliwym, wiecznie pijanym Bachusie? Jak można wierzyć w opowieści o Wenus, przepraszam za wyrażenie, z jej miłostkami na prawo i lewo. Kto mógłby wierzyć w te różne historyjki i traktować je jako element wiary? Mity przestają być prawdziwe, stają bajkowe i rozrywkowe.
Mitologia jest próbą wyjaśniania świata. Mitologia stara się dawać odpowiedzi na zdziwienie światem. Ludzie dziwią się światu i konstruują mity, które są prawdziwe właśnie dlatego, że wyjaśniają świat. Kiedy na świat przychodzi Chrystus, mitologia jest tylko zbiorem krotochwili; rubasznych, często nieprzyzwoitych opowieści. Już niczego nie wyjaśniała, już nie tłumaczyła zadziwienia. Mitologia po prostu odeszła w przeszłość, podobnie zresztą jak filozofia. To już nie były czasy Sokratesa, Arystotelesa, czy chociażby nawet bawiącego się paradoksami Zenona z Elei. W tym czasie dominują dwie szkoły filozoficzne, epikureizm i stoicyzm.
Epikureizm mówi: korzystajcie z przyjemności, bo jak umrzecie to przestaniecie istnieć. Istnieje tylko ten świat i tylko to życie.
Epikureizm jest filozofią rozpaczy, bo pokazuje ludziom, że nic nie ma i nic nie będzie, więc epikurejczycy piją, baraszkują, ale to nie jest filozofia, to jest usprawiedliwianie przyjemności i tłumienie lęku.
Drugi prąd, czyli stoicyzm, wątpi we wszystko. 33 lata po swym Narodzeniu, Chrystus się spotka z takim stoikiem. I ten stoik zada mu pytanie, które właśnie pokazuje jak głęboki jest kryzys filozofii, która – zgodnie z nazwą – była kiedyś umiłowaniem wiedzy.
A pytanie to brzmi: „Czym jest prawda?”.
Bardzo dobrze.
Co gorsza Piłat, bo o nim mowa, nie posłucha odpowiedzi, tylko zabierze się i pójdzie.
Tak jest! Piłat nie chce słuchać odpowiedzi, bo stoicyzm każe mu wątpić we wszystko, również w to, że może uzyskać odpowiedź na retorycznie postawione pytanie.
Piłat nie chce słuchać, bo nie wierzy, że odpowiedź przyniesie prawdę. On zresztą wątpiąc w prawdę wielu odpowiedzi Chrystusa nie rozumie, na przykład, kiedy Pan Jezus mu mówi „Moje Królestwo nie jest z tego świata”.
Szpiedzy na pewno donieśli Piłatowi, że Chrystus powiedział: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. Rzecz w tym, że Piłata nie interesuje prawda, co pokazał zadając retoryczne pytanie, rzucając je w przestrzeń, bo ono nie było nawet skierowane do Chrystusa, tylko zawieszone w pustym miejscu pomiędzy Piłatem a Zbawicielem.
Piłata nie interesowała odpowiedź, która padła wielokrotnie. Kilka dni przed chwytaniem, już po triumfalnym wjeździe do Jerozolimy, Chrystus mówił: „Ja jestem światłością. Ja jestem światłem. I po to przyszedłem na świat, żebyście chodzili w światłości, a nie w ciemnościach”.
Pan Jezus cały czas daje odpowiedzi na tego typu pytania, ale stoicy nie są zainteresowani odpowiedziami. Stoicy są zainteresowani błyskotliwymi paradoksami i w ten sposób stają się bardziej kuglarzami niż filozofami.
I proszę zobaczyć, kto przychodzi do stajenki. Przychodzą pasterze, czyli wyznawcy mitologii, szukający czegoś zamiast wypranej z sensu mitologii. I przychodzą Mędrcy, czyli filozofowie, którzy też szukają odpowiedzi, którym to nauka każe uwierzyć, że gwiazda jaśniejąca na niebie doprowadzi ich do odpowiedzi, czyli prawdziwej Mądrości.
Jak to pięknie powiedział Chesterton: „Pasterze znaleźli swojego pasterza”. A arcybiskup Sheen dodał: „A mędrcy znaleźli swoją mądrość”.
I tutaj – po tym krótkim wstępie – przechodzimy do tematu naszej dzisiejszej rozmowy, czyli do Świątyni Mądrości Bożej – jednego z miejsc ginącej cywilizacji.
Hagia Sophia…
Można odnieść wrażenie, że obecnie w Kościele jedynym atrybutem, czy może cechą Pana Boga, jest miłosierdzie i to jemu poświęca się najwięcej czasu i miejsca. Przygotowując się do naszej dzisiejszej rozmowy próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz słyszałem chociażby kazanie o Mądrości Bożej i sobie nie przypomniałem…
Przecież w Starym Testamencie jest Księga Mądrości…
Oczywiście, ale proszę powiedzieć szczerze, kiedy ostatni raz z ust duchownego, biskupa, papieża, słyszał pan jakąkolwiek naukę o Bożej Mądrości?
Chyba nie jest tak źle, Panie redaktorze. Teologia w miarę swojego rozwoju doszła do wniosku, że ta starotestamentowa Mądrość, która o sobie mówi np. słowa, „Byłam z nim”, czyli z Bogiem, „kiedy tworzył świat” jest trzecią osobą Boga, jest Duchem Świętym.
Moim zdaniem takiemu rozumowaniu trudno jest cokolwiek zarzucić. Jeżeli patrzymy na dary Ducha Świętego, to te związane z mądrością, z rozsądkiem, z odwagą – bo nie wystarczy być mądrym, jeszcze trzeba mieć odwagę, żeby mądrość głosić i brać za nią odpowiedzialność – są bardzo mocno powiązane z Mądrością Bożą.
Nawet w hymnie Veni Creator Spiritus, czyli O Stworzycielu Duchu, przyjdź mówimy „Mową, wzbogacasz język nasz”. Język jako organ człowieka jest narządem smaku, jednego ze zmysłów, natomiast dzięki Duchowi Bożemu, dzięki Mądrości Bożej język służy nam również do mówienia.
Dzięki Duchowi Świętemu w tym przepięknym hymnie… Swoją drogą szkoda, że obecnie tak rzadko jest on śpiewany… Może w związku z tym miał Pan rację, sugerując, że w Kościele mamy kryzys mądrości….
Kiedyś śpiewano dosyć często hymn Ducha Świętego. Teraz słyszymy go sporadycznie, może nawet tylko raz w roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego…
Ja osobiście staram się odmówić tę modlitwę przynajmniej raz w tygodniu. Raz, że jest ona przepiękna. A dwa: jako naukowiec czuję potrzebę zwracania się do Ducha Świętego i dziękowania Mu za jego dary.
No więc w tym hymnie padają słowa „Ty darzysz łaską siedmiokroć” i prośba „ Światłem rozjaśnij naszą myśl”, czyli Duch Święty to Mądrość Boża.
I tak przy okazji: zastanawiam się, Panie redaktorze, ilu wiernych w ogóle zna i rozumie tragiczną, dramatyczną, ale przepiękną opowieść o świętej Zofii i jej trzech córkach. Czy mogę ją przypomnieć?
Bardzo proszę, Panie profesorze.
Zofia, czyli po grecku Mądrość, miała trzy córki, Wiarę, Nadzieję i Miłość – Pistis, Elpis i Agape.
Źli ludzie zażądali od Zofii, jak to w czasach prześladowań chrześcijan, żeby wraz z córkami wyrzekła się wiary w Boga.
Przeniknięty złem, takim bliskowschodnim złem, o którym mówiliśmy, tym demonicznym Baalem, tym Molochem urzędnik cesarski wymyślił zupełnie okrutny, przeniknięty czystym złem sposób zmuszenia Mądrości, czyli Zofii do porzucenia wiary w Chrystusa, mianowicie: kazał on na oczach Zofii zabijać jej córki: Wiarę, Nadzieję i Miłość.
Zawsze mnie ta legenda intryguje. Znane wszystkim powiedzenie głosi, że nadzieja umiera ostatnia. Otóż nie! Wedle legendy ostatnia umiera…
Miłość…
I tak i nie, Panie redaktorze. Kiedy zabito Wiarę, Nadzieję i Miłość, to Mądrość nie miała już po co żyć. Święta Zofia umarła leżąc na grobie swoich dzieci.
Przepiękna legenda… Straszna, dramatyczna, ale piękna. Ileż w niej znaczeń, ileż w niej mądrości…
Święta Zofia to bardzo popularna święta. Proszę zwrócić uwagę: u nas w zachodnim chrześcijaństwie Zofia była imieniem popularnym, ale we wschodnim chrześcijaństwie jeszcze bardziej popularne po dziś dzień są imiona Wiera, Nadieżda i Liubov…
I Sophia również…
Tak, ale nie aż tak, jak Wiara, Nadzieja i Miłość. Wschodnie chrześcijaństwo lepiej, czy też bardziej pamięta opowieść o świętej Zofii i jej trzech córkach niż chrześcijaństwo zachodnie. U nas się te imiona nie przyjęły.
Ostatnio wielu dziewczynkom rodzice dają na imię Zosia, ale raczej nie ma to związku ze świętą Zofią, świętą Mądrością.
No tak… Ma Pan niestety rację…
Na Wschodzie imiona, o których mówimy zyskały popularność w czasach, kiedy rzeczywiście Ruś była chrześcijańska, czyli dawno, dawno temu. Do dzisiaj zostały już tylko popularne dźwięki bez treści, które się pierwotnie pod tymi imionami kryły, czyli przepiękną opowieścią o Mądrości, która nie może żyć bez Wiary, Nadziei i Miłości.
Zresztą to pisze św. Paweł Apostoł w Liście do Koryntian…
Ale przecież św. Paweł Apostoł pisze o miłości… „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał”…
Do czego zmierzam: wbrew temu potocznemu powiedzeniu, że nadzieja umiera ostatnia, to miłość utrzymuje wszystko i mądrość bez miłości nie istnieje… To mądrość w osobach trzech mędrców przyszła do Pana Jezusa, czyli przyszła do Miłości. Mądrość pokłoniła się przed Miłością. Epifania, świat uosobiony w tych trzech uczonych oddaje pokłon Dzieciątku, czyli Wiecznej Miłości.
Mądrość Boża to jest oczywiście pojęcie znacznie większe niż mądrość ludzka. My się tu możemy mądrzeć jeden do drugiego, natomiast w porównaniu z Mądrością Bożą, mądrość ludzka jest jak pył na wietrze.
Czy Justynian Wielki zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę?
Świątynia Mądrości Bożej – Hagia Sophia w Konstantynopolu – była budowana od końca IV wieku. Ostatecznie została ona wykończona właśnie przez Justyniana Wielkiego.
Hagia Sophia była jakby podwójną manifestacją: wiary chrześcijańskiej i potęgi politycznej.
Wedle legendy, Justynian kończąc budowę Świątyni Mądrości Bożej miał wykrzyknąć: „Widzisz Salomonie? Moja świątynia jest większa!”. Justynian porównał Hagię Sophię do wspaniałej, słynnej świątyni Salomona w Jerozolimie. Znowu trzeba pamiętać, że Salomon świątynię budował w środku świata. Tam wedle wierzeń Żydów był środek świata, tak zwana Axis Mundi, czyli dosłownie oś świata. Środek to jest punkt na powierzchni Ziemi wyznaczony przez oś, która z nieba idzie aż do korzeni. Justynian, wobec kryzysu politycznego Rzymu łacińskiego, wyznacza nowe centrum.
My chrześcijanie wcale daleko nie odeszliśmy od koncepcji Salomona, bo przecież przesunęliśmy nasz środek, naszą oś tylko o kilka kilometrów. Chrześcijańska oś świata została wyznaczona na Golgocie. Krzyż oprócz tego, że jest miejscem ofiary Boga-Człowieka Jezusa Chrystusa, jest również zwieńczeniem historii ludzkiej. Mówiliśmy, że przy narodzinach Pana Jezusa byli pastuszkowie, byli mędrcy i ten ogromny, straszny cień Molocha w postaci Heroda. A kto był obecny przy krzyżu w godzinie śmierci Pana Jezusa?
Kobiety, Święty Jan i Adam…
Tak jest! Jerozolima to miejsce, gdzie ludzkość się zaczęła, gdzie zaczęła się i dobiegła historia człowieka na ziemi. Golgota, to przecież grób Adama – miejsce, gdzie umarł pierwszy człowiek. Na Golgocie umarł również Chrystus, zamykając historię: „Śmierć, która na drzewie wzięła początek, na drzewie została pokonana”. Historia zatoczyła koło. Historia zaczęła się w Jerozolimie i skończyła się w Jerozolimie. Od śmierci Chrystusa ludziom pozostaje wyłącznie czekać na Jego powtórne przyjście.
Jerozolima nie jest więc tylko punktem geograficznym. Tu nie chodzi tylko o miasto. Tu chodzi o ideę centrum świata.
Wie Pan, dlaczego Golgota jest nazywana Wzgórzem Czaszki?
Wiem, ale wydaje mi się, że nie wszyscy Czytelnicy PCh24.pl wiedzą…
Czytelnicy na pewno znają krucyfiksy, w których u stóp krzyża znajduje się czaszka. To jest czaszka Adama. Golgota nazywa się Wzgórzem Czaszki, ponieważ tam był pochowany Adam.
Jest przepiękna legenda o drzewie Świętego Krzyża; legenda, którą pozwolę sobie na koniec opowiedzieć: Adam był tak zatwardziałym grzesznikiem, że kiedy po 900 latach od wygnania z Raju zrozumiał, że umiera, wysłał tam swojego syna, Seta. Miał on przynieść ojcu owoc z drzewa życia; owoc, którego Adam nie zdążył skosztować. Posłuszny Set poszedł i dotarł do bram Raju, ale stał tam Anioł z mieczem ognistym. Powiedział mu, że tam nie wejdzie, ponieważ ludzkość została z Raju wygnana i nie ma powrotu.
Set wrócił zasmucony i o wszystkim opowiedział. Adam zrozumiał wówczas, że kara, jaką Pan Bóg na niego nałożył, jest nieodwołalna i trzeba umrzeć. I umarł. Kiedy Ewa wraz z dziećmi pierwszych rodziców chowali Adama, pojawił się Anioł, który włożył w jego martwe usta ziarenko, z którym go pochowano. Pięknie namalował tę legendę Pierro della Francesca.
Z tego nasionka wyrosło drzewo, na którym umarł Chrystus. To, co mówimy w prefacji o Krzyżu Świętym podczas Triduum Paschalnego: „Na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie Krzyża powstało nowe życie, a szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany, przez Chrystusa Pana naszego”. Chrystus Pan umarł na drzewie życia, rajskim drzewie życia. Śmierć Chrystusa daje nam więc życie wieczne – dokładnie to, za czym tęsknił Adam. Dzięki śmierci Chrystusa na krzyżu mamy życie wieczne. Oczywiście musimy współdziałać z łaską Bożą, bo bez niej nie dostąpimy zbawienia. Istotne jest nasze dążenie do doskonałości. Tą doskonałością jest idea życia wiecznego w Bogu, ale nie tego, które – jak opowiadają filmowcy – da się zdobyć, pijąc ze świętego Graala. My musimy z łaską Bożą współdziałać.
Tak więc historia zatoczyła krąg i właściwie się skończyła. Po śmierci krzyżowej Chrystusa pozostaje wyłącznie oczekiwanie na jego powtórne przyjście.
Pozostają czasy ostateczne…
Na które jak już to powiedzieliśmy przy okazji rozmowy o opactwie Cluny ludzie czekają. Niekoniecznie muszą trafnie je typować, bo – jako się z kolei rzekło przed chwilą – nasza mądrość ludzka jest niczym wobec Mądrości Bożej i wszystkie nasze próby przeniknięcia Bożych zamysłów są dosyć żałosne.
Kiedy narodziła się idea Bizancjum, Konstantynopola, jako „drugiego Rzymu”?
Idea „drugiego Rzymu” narodziła się, kiedy barbarzyńcy opanowali „pierwszy Rzym”.
„Pierwszy Rzym” był zmęczony już dużo wcześniej. Przyjście Chrystusa na świat przypadło w środku kryzysu „pierwszego Rzymu”.
„Drugi Rzym” jest Rzymem już chrześcijańskim. Jest „nowym Rzymem”, który przezwyciężył kryzys kultury antycznej. Ja cały czas się posługuję tymi pojęciami, a właściwie powinniśmy je sobie wcześniej zdefiniować.
Cywilizacja to materia, postęp technologiczny, a kultura to duchowość. I to jedno z drugim wcale nie musi mieć dużo wspólnego. Obóz w Auschwitz jest (niestety) artefaktem naszej cywilizacji, ale z całą pewnością nie nazwiemy go obiektem kultury.
No właśnie, to tylko tak na marginesie wyjaśnia, czym się różni cywilizacja od kultury, bo te pojęcia często są stosowane zamiennie.
Pierwszy Rzym nie zdążył być chrześcijański…
A Konstantyn Wielki?
Odpowiem pytaniem: w jakim języku mówił Konstantyn?
O ile dobrze pamiętam to po grecku… Czy po łacinie?
Po grecku, Panie redaktorze.. Konstantyn był cesarzem Rzymu Wschodniego.
Jego największym zwycięstwem militarnym było zwycięstwo koło Mostu Mulwijskiego, gdzie pokonał kogo w roku 312?
No tak… Cesarza Rzymu…
Oczywiście! Ta wielka bitwa – w której to cesarz Rzymu Wschodniego, Bizancjum, czyli Konstantyn, pokonał Maksencjusza, czyli Cesarza Rzymskiego, poganina – zdecydowała w gruncie rzeczy o losach kultury rzymskiej. To było starcie dwóch kultur w obrębie jednego, w gruncie rzeczy, państwa. To było starcie Konstantyna i jego wojsk chrześcijańskich, greckich z wojskami pogańskimi Rzymu Italskiego.
Bardzo często zapominamy o tym, że chrześcijaństwo, to pierwsze chrześcijaństwo w ciągu pierwszych trzech, czterech wieków od śmierci Chrystusa, najsilniejsze było w Grecji, Azji Mniejszej i Afryce.
Syria, Etiopia…
Kaukaz, Indie i mnóstwo innych, różnych krajów.
Rzym przyjmuje chrześcijaństwo niejako pod przymusem po klęsce Maksencjusza w bitwie koło Mostu Mulwijskiego. Kiedy Konstantyn zwyciężywszy Maksencjusza wkraczał do Rzymu, to wkraczał tam jako chrześcijanin i jako zdobywca, i jako zwycięzca.
Rzym trwał w tym kryzysie, o którym sobie mówiliśmy, jeszcze ładnych kilkaset lat. Cesarstwo Zachodnie stawało się coraz bardziej przerażającym tworem, stopniowo wyrzekając się swojej szlachetnej przeszłości.
Nienawiść towarzyszy Kościołowi od momentu narodzenia Chrystusa. Rzeź dzieci w Betlejem, że jeszcze raz do tego wrócę, to jest moment, kiedy Chrystus przychodzi na świat. I kościół od pierwszego momentu musi zmagać się z nienawiścią zła. Zło, które wcześniej sobie hulało swobodnie po świecie, zrozumiało, że oto przyszedł jego kres i musi wytężyć wszystkie siły, żeby walczyć z Miłością, Dobrem i Prawdą, czyli Chrystusem. I walczy do dzisiaj…
Boże Narodzenie to nie tylko słodkie Dzieciątko. Trzeba pamiętać, że ciesząc się z narodzin Dzieciątka powinniśmy być konsekwentni, czyli jeżeli dziękujemy Chrystusowi za ofiarę na krzyżu, to powinniśmy być jednocześnie gotowi zostać krzyżowcami. Czyli bronić krzyża, bo zło wcale nie zrezygnowało.
Znakomicie rozmawia się o wszystkich tych kwestiach naokoło – o które zresztą sam Pana profesora pytam – ale może przejdźmy już na stałe do tematu Hagia Sophia.
Kocham ten kościół i jego święte chorągwie,
Jego srebrne naczynia i jego kandelabry,
Światła, ikony, ambonę.
Ilekroć tam zachodzę, do tego kościoła Greków,
Gdzie zawsze czuć woń kadzidła,
Brzmią liturgiczne śpiewy,
A kapłani w ornatach lśniących złocistym blaskiem,
Kroczący uroczyście, pełni są dostojeństwa –
Powracam zaraz myślą do naszej dawnej świetności:
Do potęgi Bizancjum.
W ten sposób opisywał Haghię Sophię Grek z Aleksandrii, Konstandinos Kawafis. W książce „Christianitas. Od rozkwitu do kryzysu” prof. Grzegorz Kucharczyk podkreśla, że słowa te są m. in. „świadectwem melancholii ogarniającej na widok najwspanialszej niegdyś świątyni całego katolickiego świata zdegradowanej do roli meczetu”. Czy od początku taki był zamysł budowy Hagia Sophia, tzn. miała być to najwspanialsza świątynia świata katolickiego?
Tak. Miała być nową świątynią Salomona, nowym centrum świata chrześcijańskiego oraz klejnotem świata Nowego Przymierza. I długo tak było, aż przyszli Turcy, aż papież Juliusz II postanowił restytuować centrum świata w odradzającym się pierwszym Rzymie i po zburzeniu do końca – tak się miesza mecenat sztuki z barbarzyństwem – bazyliki wybudowanej przez Konstantyna Wielkiego, wystawił bazylikę św. Piotra. Oczywiście znaczenie nie jest pochodną wielkości, chociaż tak myśleli Umajadzi budując meczet w Mekkce, czy car Aleksander I planując budowę soboru Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Czy można powiedzieć, że Hagia Sophia była i nadal jest znienawidzona przez zło? Świątynia Mądrości Bożej doświadczała bowiem wielu dramatycznych wydarzeń, że przywołam chociażby trzęsienie ziemi z 558 roku, w wyniku którego zawaliła się jej centralna kopuła…
Jeśli jest pan zwolennikiem hipotezy, że nieszczęścia doczesne zsyła Bóg jako karę za bluźnierstwa lub złe uczynki… Nie będę próbował przeniknąć Bożych zamysłów… Chociaż hipotezę Pańską może potwierdzać zniszczenie bazyliki w Asyżu przez trzęsienie ziemi w 1997 r.
Dlaczego Hagia Sophia była nazywana „Biblią dla ubogich”?
Kolejne pytanie, na które odpowiedź winna przybrać formę serii wykładów. Biblia pauperum to pojęcie stworzone w kościele zachodnim. Sztuka zachodnia jest o wiele bogatsza od bizantyjskiej – i nie myślę to o zachowanych artefaktach – ale o liczbie i różnorodności poruszanych i przedstawianych wątków. Sztuka zachodnia jest narracyjna i poszukująca, a bizantyńska hieratyczna i spetryfikowana.
Dam przykład: oczywiście sztuka zachodnia przekłada na język symboli i znaków teksty: Biblię, apokryfy, legendy świętych. To samo zrobiła sztuka bizantyńska. Ale zrobiwszy, przyjęła jedną odpowiedź za jedyną. Sztuka zachodnia zaś nieustannie szukała, choćby były to poszukiwania czysto formalne. Ale sztuka zachodnia nie była związana tekstami: malowała również to, co nigdzie opisane nie jest, a co zdarzyć się musiało. Śmierć świętego Józefa, zstąpienie Chrystusa do Otchłani. Odpowiedzi w formie obrazów podsuwała malarzom jednocześnie i logika i wyobraźnia.
Czym był ikonoklazm?
Proste słowo: obrazoburstwo, a jakie skomplikowane znaczenia. Jedna z odpowiedzi: to walka między przywiązaniem do słowa – a raczej Słowa – a przywiązaniem do tradycji obrazowania słowa. „Jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów” – to znane powiedzenie chrześcijańskich teoretyków sztuki. Często by opowiedzieć, wyjaśnić to, co ujęte w symbole wizualne człowiek ogarnia jednym spojrzeniem, potrzeba tysięcy słów. To właśnie jest Biblia pauperum: co wykształconym daje czytanie, to nieczytającym oglądanie. Wspaniałe narzędzie ewangelizacji. Ale jest jeden problem: drugie przykazanie.
Co ma wspólnego zakaz wypowiadania Bożego imienia z niszczeniem obrazów?
Nic. Drugie przykazanie – to oryginalne, zapisane w 20 rozdziale Księgi Wyjścia: „Nie uczynisz sobie ryciny ani żadnego podobieństwa, które jest na niebie wzgórę i które na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył”. Twórcy i wykonawcy ikonoklazmu przedłożyli starotestamentową tradycję Izraelitów nad Tradycję katolicką i w dodatku źle ją zinterpretowali. Chrześcijanie bowiem otaczali i otaczają czcią wizerunki nie dla nich samych, ale dla tego, co one symbolizują. Apo to symbolein po grecku znaczy „odsyłać, przenosić”. Obrazy i rzeźby są materialnymi manifestacjami idei: czcimy nie obraz przedstawiający Matkę Bożę, lecz za jego pośrednictwem kobietę wybraną przez Boga na Matkę Jego Syna. Ikonoklaści tego nie rozumieli, więc niszczyli wizerunki.
Konstantynopol już od drugiej połowy VII wieku doświadczał wielkich oblężeń muzułmańskich. Ostatecznie Arabom udało się zdobyć miasto w drugiej połowie XV wieku. Dlaczego Konstantynopol był tak ważny dla islamistów? Chodziło o politykę? Chodziło o złupienie? A może powinniśmy doszukiwać się tutaj również innych, na przykład religijnych względów?
Teraz przedłożę materię nad idee. Konstantynopol jest kluczem do dwu najważniejszych dla świata starożytnego i średniowiecznego mórz: Śródziemnomorskiego i Czarnego. Uściślają: kto ma Konstantynopol, panuje nad Bosforem łączącym Morze Czarne z Morzem Marmara, kto ma Bosfor i Morze Marmara łatwo może opanować Cieśniny Dardanelskie, czyli wyjście na Morze Egejskie i dalej na zachód. Nie ma ważniejszych szlaków handlowych. A szlakami handlowymi można przemieszczać nie tylko towary, ale i armie. Jest w walce o Konstantynopol i symbolika: to drugi Rzym, symbol imperium i chrześcijaństwa.
Jeszcze raz przywołam prof. Grzegorza Kucharczyka, który w „Christianitas” pisze: „Gdy na murach trwała walka obrońców z nacierającymi muzułmanami, w kościele Greków trwały nieustające modły”. Jakoś tak przypomniał mi się rok 1920, wojna polsko-bolszewicka i miliony Polaków leżących krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i błagających o zwycięstwo nad „czerwoną zarazą”… Czy można postawić znak równości między tym, co działo się w VII-VIII wieku w Konstantynopolu, a tym, co działo się na początku XX wieku w Polsce?
Dwa – z wielu – starcia obcych sobie, a więc wrogich, kultur albo cywilizacji. Można na nie patrzeć anachronicznie: rok, czy wiek, nie mają znaczenia, liczą się idee (lub ich brak), o które idzie walka. Dla chrześcijańskich Bizantyjczyków w wieku VIII czy Polaków w wieku XX najważniejsza jest idea, której jednym ze aspektów jest umieszczenie w centrum świata – i realnego, i idealnego – Boga zbawiającego i człowieka zbawianego. Dla islamistów nie muzułmanie się nie liczą jako ludzie. Dla bolszewików dokładnie tak samo. I to jest to, przeciwko czemu należy walczyć. Zawsze.
Co stało się z Hagia Sophia po 1054 roku, kiedy miała miejsce wielka schizma wschodnia?
Pozostała tym, czym była: największą, najwspanialszą świątynią Bizancjum, dowodem wielkości Bizantyjczyków i świadectwem ich roszczeń do bycia drugim Rzymem, stolicą świata.
W 1204 roku Konstantynopol został zdobyty przez… uczestników IV krucjaty. Dlaczego krucjata poszła na chrześcijański Konstantynopol? Krzyżowcy nie mieli wówczas walczyć z islamistami?
Zrobili to nawet dwa razy. Pierwszy na prośbę Izaaka II, cesarza Bizancjum, który obiecał im za to wynagrodzenie. A ponieważ zapłacić nie mógł i nie chciał, to zaatakował wojska łacinników. To kolejna odsłona krętackiej polityki Bizantyjczyków, z którą krzyżowcy zetknęli się jeszcze w 1095-96 r. Nie bez powodu ludzie Zachodu mówili „fałszywy jak Grek”.
W grudniu 1452 roku w bazylice Mądrości Bożej został uroczyście odczytany akt zawartej w 1439 roku podczas soboru florenckiego unii między Kościołem Wschodnim i Zachodnim. W uroczystości uczestniczył cesarz Konstantyn XI wraz ze swoim dworem. Czytelnym znakiem dokonanego zjednoczenia było włączenia do modlitw mszalnych imienia biskupa Rzymu. Czy można uznać to wydarzenie za koniec schizmy?
Ważniejsze było uznanie przez kościół grecki istotności i prawdziwości formuły Filioque. Jednak unia trwała tak krótko, nie zdążyła wydać żadnych owoców, więc dziś mało kto o niej pamięta. Trwalsza okazała się unia zawarta z Kościołem Ormiańskim oraz z Koptyjskim. Natomiast najbardziej brzemienne w konsekwencje – i to trwające do dziś – było odrzucenie unii przez Moskwę. Mało odrzucenie: Moskwa uznała to za akt zdrady wiary przez Carogród i ogłosiła się siedzibą nowego, trzeciego Rzymu. A „czwartego nie będzie”. Do dziś Moskwa przekonuje, że wobec upadku – również moralnego – pierwszego Rzymu, zdrady drugiego, to Moskwa jest ostatnią sukcesorką świętych Piotra i Pawła.
Dlaczego w 1453 roku Konstantynopol pada? Przez 8 wieków udaje mu się odpierać ataki islamistów. Dlaczego tym razem się nie udało?
Zofia Kossak w powieści „Puszkarz Orbano”, powieści opisującej dni przed upadkiem Konstantynopola stwierdziła, że przyczyniły się do niego urażona duma i chęć zemsty konstruktora dział, czyli tytułowego puszkarza Orbano, n.b. postaci historycznej, który faktycznie zbudował sułtanowi tak potężne działo, że nie oparły mu się ogromne, lecz przestarzałe mury Konstantynopola. Z całą pewnością Bizantyńczycy grzeszyli nadmierną dumą, a nawet pychą. Gardząc krzyżowcami, woleli knuć intrygi zamiast wykorzystać ich najlepsze na świecie zdolności bojowe. Zresztą, przyczyn było więcej. Na przykład niechęć do zmian. O ile wierność tradycji jest w świecie kultury postawą słuszną, to niechęć do zmian w świecie cywilizacji, prowadzi do słabości, a także często do upadku. Bizancjum, Rzeczpospolite – Polska i Wenecka – to przykłady zbyt uporczywego trwania przy starych rozwiązaniach ze sfery praxis, które doprowadziło do słabości i klęski.
Czy w tamtym czasie Konstantynopol mógł liczyć na wsparcie katolików z Zachodu?
Mógł, o czym świadczy zawarcie unii florenckiej. Lecz Kościół łaciński wciąż był osłabiony niewolą awiniońską i trwającą pół wieku wielką schizmą, gdy walkę o władzę toczyło dwóch, a niekiedy trzech papieży, wspieranych oczywiście przez władców świeckich. Poza tym – przypomnę – Zachód tyle razy doświadczył nieszczerości i wiarołomstwa ze strony Greków bizantyńskich, że trudno było mu po raz kolejny zebrać siły by wesprzeć braci wprawdzie, ale od już 400 lat rozdzielonych w wierze. I tu pojawia się pytanie dlaczego trwająca w obrządku greckim Ruś – z Moskwą na czele – nie podjęła próby ratowania duchowej stolicy prawosławia.
W wieczór poprzedzający ostateczny szturm Turków na miasto do bazyliki Mądrości Bożej przybył ostatni cesarz bizantyjski… No właśnie – Konstantyn XI był ostatnim cesarzem bizantyjskim, czy ostatnim cesarzem Rzymu, czy też Rzymian?
Każda odpowiedź będzie prawidłowa. Tym razem jednak połóżmy akcent na słowo „ostatni”. Naprawdę ostatni, bowiem moskiewskie opowieści o trzecim Rzymie traktujemy jako niedorobione i fałszywe mity genetyczne mające za zadanie uzasadniać – i to po dziś dzień – imperialne zapędy Kremla.
Konstantyn XI przybywa więc kilkanaście godzin przed upadkiem miasta do Hagia Sophia, żeby „pojednać się z Bogiem”. Co wówczas to oznaczało? Czym było „pojednanie z Bogiem”? Konstantyn XI nawrócił się, czy po raz ostatni chciał wyznać wiarę?
Przed spodziewaną śmiercią wyznajemy raczej grzechy i winy, bo w ten sposób mamy szansę dostąpić zbawienia duszy, nawet jeśli ciało umrze. Chyba tak bym na ten akt patrzył. Zwłaszcza, że historia Bizancjum pełna jest grzechów popełnionych mową, uczynkiem i zaniedbaniem.
Islamiści po zdobyciu miasta wymordowali bądź zabrali w jasyr tysiące chrześcijan, którzy schronili się i modlili w bazylice Mądrości Bożej. Mało było im krwi?
Rzeź raz rozpoczętą bardzo trudno jest przerwać. Szał niszczenia, mordowania ma bardzo niewiele wspólnego z myśleniem, sumienie raz znieczulone, trudno jest ponownie obudzić. I nieważne, czy patrzymy na wydarzenia wieku X, XV czy XXI. Żołdactwo wszelkich nacji, wszelkich wyznań, w każdej epoce skłonne jest do przelewu krwi.
Dlaczego Turcy zdecydowali się, aby „przekształcić” świątynię Mądrości Bożej w meczet?
Dokładnie z tych samych powodów, z jakich chrześcijanie zatykali krzyże na szczytach przejętych rzymskich świątyń. To znak mocy boga (lub Boga), znak zwycięskiego władcy cieszącego się wsparciem numinosum, wyznawanego bóstwa. O takich motywacjach Salomona budującego pierwszą – a także Machabeuszy drugą, czy chabadników próbujących wystawić trzecią świątynię w Jerozolimie – już wspomnieliśmy.
Czy katolicy na Zachodzie kiedykolwiek podejmowali próby przygotowania krucjaty w celu odbicia „drugiego Rzymu” z rąk islamistów i odzyskania dla świata chrześcijańskiego świątyni Mądrości Bożej?
Bardziej układali plany niż podejmowali próby, ale tak. Była próba polsko-węgiersko-papieska w 1443-44 r., a ostatnia była Rosja w 1914 r. Konstantynopol był i jest symbolem: zarówno w wymiarze świeckim jak i bardziej jeszcze duchowym. Hagia Sophia to środek świata, symbol potęgi nowej Jerozolimy i nowego Rzymu, symbol władzy sakralnej i świeckiej. Proszę pamiętać, że cesarstwo bizantyjskie było w znacznej mierze teokracją. Mozaiki bizantyjskie ukazują cesarza w pozie Chrystusa Pantokratora.
W 1934 roku Turcy zdecydowali, że Hagia Sophia stanie się muzeum. Z kolei w 2020 roku prezydent Erdogan ponownie uczynił z niej meczet. Dlaczego? Przecież Erdogan od czasu tzw. arabskiej wiosny był stawiany jako przykład przywódcy ateisty, a Turcja miała być wzorowym krajem świata muzułmańskiego, w którym religia jest ważna, ale bez przesady. I w roku 2020 mamy tak diametralny zwrot akcji? Jak to interpretować? To policzek wymierzony przez Turków chrześcijanom i całemu zachodniemu światu? A może Erdogan zrozumiał, że bez silnego spoiwa, jakim bez wątpienia jest religia – w tym wypadku islam – nie zbuduje silnego państwa i silnego społeczeństwa?
Pod tym względem Erdogan jest mądrzejszy od demokratycznych przywódców Zachodu. Zrozumiał on, że demokracja, czyli fetysz ustawicznej zmiany fałszywie utożsamianej z postępem, nie jest w stanie dostarczyć spoiwa tożsamościowego dla narodów i państw. Jak śpiewa zespół „Raz, Dwa Trzy”: „Trudno nie wierzyć w nic”. A to właśnie oferują obywatelom zjednoczonej Europy rządzący Starym Kontynentem: nic. Ostatnio zanegowali nawet tę swoją demokrację otwarcie wpływając na wybory parlamentarne w Polsce i prezydenckie w Rumunii. Oprócz pustych sloganów – i oczywiście żądzy władzy dla samej władzy – nie pozostało nic.
Dlaczego tylko nieliczni protestowali przeciwko uczynieniu Hagia Sophia na powrót meczetem? Dlaczego jeszcze mniej liczni upominali się o zwrot świątyni chrześcijanom?
Chciałby Pan, by o Hagia Sophię upomnieli się obywatele „najstarszej córy Kościoła”, którzy burzą swoje prastare świątynie? A może niemieccy zwolennicy drogi synodalnej, w których kraju Kościół katolicki upodabnia się coraz bardziej do wyznań protestanckich likwidując Msze Święte niedzielne? A może Holendrzy wyprzedający na potęgę elementy wystroju świątyń i przerabiający je na dyskoteki, kluby techno i domy schadzek dla płci wszelakich? A może zwolennicy dominikańskiej „langusty na palmie”, których guru przekonuje, że kapłani nie są tak naprawdę potrzebni, że sami wierni ogarną wszystko? Kto z odwracającego się plecami do swej tradycji, rezygnującego ze swej chrześcijańskiej tożsamości, głupiejącego w zastraszającym tempie Zachodu ma ująć się za świątynią Mądrości Bożej? Może Watykan? Ale przecież biskup Rzymu stwierdził ostatnio, że dżiniści, hinduiści, buddyści oraz oczywiści muzułmanie wyznają tego samego Boga, co my, katolicy. Oczywiście za wyjątkiem katolików uczęszczających na Mszę Świętą w rycie trydenckim, bo to ludzie niezrównoważeni – to też słowa biskupa Rzymu. Skoro w bazylice w Asyżu wyznawcy kultu voodoo mogli za aprobatą papieża zarzynać kurę, to nie ma nic złego w śpiewie muezina rozbrzmiewającego z minaretów przy Hagia Sophia. Sarkazm, oczywiście, ale co mi pozostało…
Na koniec pozwolę sobie wrócić do 1453 roku. Legenda głosi, że kapłani, stojący do końca przy ołtarzu w Hagia Sophia widząc zbliżających się Turków wzięli ze sobą Najświętszy Sakrament i święte naczynia liturgiczne, a następnie uciekli przed muzułmanami przez południową ścianę świątyni, która w cudowny sposób rozstąpiła się przed nimi. Mają oni wrócić, gdy świątynia na nowo zostanie oddana chrześcijanom. Czy to jednak kiedykolwiek nastąpi?
Wrócą. Razem z rycerzami śpiącymi pod Giewontem, którzy czekają aż obudzi ich człowiek o czystym sercu, kochający Polskę, gotów dla jej ratowania na każdą ofiarę i mogący przysiąc, że ludzie zmienili się na lepsze, że wyrzekli się egoizmu, żądzy dóbr materialnych, że kochają Boga i Ojczyznę.
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
Cluny – ratunek z nieba przeciwko ulubionemu grzechowi diabła