Książki pozwalają nam poszerzyć nasz krąg przyjaciół z ludźmi na całym świecie. Ale co ważniejsze: w ciągu wieków. Umożliwiają nam włączyć się w wielką rozmowę i mieć udział w doświadczeniu innych. Aby dać ci oczywistą analogię: Jeśli ktoś mówi nam: „Nie wkładaj ręki do ognia, bo ją poparzysz” i czytamy o tym w książce, to czy to jest rzeczywista wiedza, którą zyskujemy? Czy to rzeczywiste „doświadczenie”, które zyskujemy? Czy też musimy włożyć rękę do ognia, aby naprawdę doświadczyć tej rzeczywistości? A zatem oczywiście wielkie książki pozwalają nam włączyć się w wielką rozmowę, w której najmądrzejsi i najcnotliwszy ludzie w przeciągu mileniów – już nawet nie w przeciągu stuleci, ale musimy tu mówić o 3 tysiącleciach – wyrażają i przekazują swą mądrość innym – mówi Joseph Pearce w rozmowie z Janem J. Franczakiem.
Jan J. Franczak: Na początku chciałbym nawiązać do pierwszej serii naszych rozmów o czytaniu literatury i zgłębić ten temat trochę bardziej. Wspomniałeś bowiem, że dobrym powodem czytania literatury jest to, że możemy się odłączyć, odczepić od rzeczywistości wirtualnej, by ponownie połączyć się z rzeczywistością. Jednakże powstaje pytanie, czy nie jest to kolejna rzeczywistość wirtualna? Ponieważ literatura to swego rodzaju świat fantazji…
Wesprzyj nas już teraz!
Joseph Pearce: Myślę, że musimy tutaj być ostrożni w doborze słów. Mówię o odłączeniu się od technologii, niezależnie od tego, co oglądamy czy co robimy z technologią. A technologia oferuje nam generalnie rzeczywistość wirtualną. A coś, co jest wirtualne, jest czymś „mniej niż”. Tak więc rzeczywistość wirtualna to coś mniej niż rzeczywistość. Wygląda jak rzeczywistość, wydaje się być jak rzeczywistość, ale jeśli się w to wgłębić nieco bardziej, to się sobie uświadamia, że nie jest to całkiem rzeczywistość. To jest coś mniej niż rzeczywistość.
Czytanie wielkiej literatury z drugiej strony to wkraczanie do światów wtórnych. A w tych światach wtórnych pokazuje się nam nasz własny świat w sposób, który może dać nam jasność co do rzeczy, które są transcendentalne, rzeczy, które nie są wymierne, jeśli chodzi o terminologię w fizyce. A ponieważ tak spora część rzeczywistości to metafizyka, a nie fizyka, wielka literatura może przystawić lustro tej rzeczywistości metafizycznej, która jest pełnią rzeczywistości.
Jeśli nie rozumiemy metafizyki, nie rozumiemy samych siebie. Innymi słowy, jeśli nie zrozumiemy, że dobro jest rzeczywiste, że prawda jest rzeczywista, że piękno jest rzeczywiste, że miłość jest rzeczywista – a zatem jeśli nie zrozumiemy tych rzeczy jako rzeczywistości, jeśli myślimy, że są one jedynie projekcjami naszych emocji albo naszej woli, wówczas zawsze żyjemy w rzeczywistości wirtualnej.
A zatem to ta wielka literatura, która przystawia prawdziwe zwierciadło, by pokazać nam nasze prawdziwe „ja”, poprzez świat wtórny, w rzeczywistości odzwierciedla nam z powrotem prawdę, co pozwala nam pogłębić nasze doświadczenie rzeczywistości, w której żyjemy. A zatem jest to przeciwieństwo rzeczywistości wirtualnej, która jest czymś mniej niż rzeczywistość. Oferuje nam hiperrzeczywistość. Oferuje nam jasną wizję, której być może nie potrafilibyśmy zobaczyć, gdybyśmy nie weszli w te światy wtórne.
To interesujące, co mówisz. Pamiętam pewną szczególnie gorącą dyskusję, w której ktoś, kto się ze mną sprzeczał, stwierdził, że moje rozumowanie opiera się na czytaniu literatury, na książkach. Jeśli go dobrze zrozumiałem, to przeciwstawiał sobie w tym przypadku książki i życie, czytanie i doświadczenie. Jakbyś odpowiedział na tego typu argumentację?
Załóżmy na przykład – jeśli ktoś mówi, że rzeczywistość jest czysto fizycznym doświadczeniem – załóżmy, że ten ktoś znajduje się w sytuacji, gdy ma bardzo mały krąg przyjaciół, z których nikt tak naprawdę nie zadaje żadnych naprawdę głębokich pytań. Każdy z nich wiedzie negatywnie autodestrukcyjny styl życia. I jeśli to byłoby całym twoim światem, to byłoby całym twoim doświadczeniem. Jeśli ktoś taki sądzi, że to jest całość rzeczywistości, to w dużej mierze wiedzie wirtualnie rzeczywistą, a nie rzeczywiście rzeczywistą egzystencję.
Książki pozwalają nam poszerzyć nasz krąg przyjaciół z ludźmi na całym świecie. Ale co ważniejsze: w ciągu wieków. Umożliwiają nam włączyć się w wielką rozmowę i mieć udział w doświadczeniu innych. Aby dać ci oczywistą analogię: Jeśli ktoś mówi nam: „Nie wkładaj ręki do ognia, bo ją poparzysz” i czytamy o tym w książce, to czy to jest rzeczywista wiedza, którą zyskujemy? Czy to rzeczywiste „doświadczenie”, które zyskujemy? Czy też musimy włożyć rękę do ognia, aby naprawdę doświadczyć tej rzeczywistości?
A zatem oczywiście wielkie książki pozwalają nam włączyć się w wielką rozmowę, w której najmądrzejsi i najcnotliwszy ludzie w przeciągu mileniów – już nawet nie w przeciągu stuleci, ale musimy tu mówić o 3 tysiącleciach – wyrażają i przekazują swą mądrość innym.
Jeśli nie będziemy chcieli słuchać tych naszych bliźnich, którzy są mądrzejsi od nas, którzy żyli dłużej niż my, którzy są częścią rozmowy trwającej 3 tysiące lat, jeśli odmówimy słuchania ich, ponieważ jedyną rzeczywistością jest to, co sami doświadczyliśmy osobiście, obawiam się, że będziemy żyć w fantazyjnej rzeczywistości, a nie w rzeczywistej rzeczywistości.
A zatem takie osoby – które twierdzą, że czytając książki wkraczasz w świat baśni i odłączasz się od rzeczywistości – są tak naprawdę w rzeczywistości wirtualnej i we własnym świecie fantazji? Ponieważ nie znają różnych doświadczeń wielu innych ludzi, którzy niekoniecznie dzielą się nimi w powieści czy wierszu, ale np., jak ty to zrobiłeś w przeszłości w swojej autobiografii, dzieląc się swoim doświadczeniem z innymi?
Właśnie! I zastanawiam się, czy np. twój przyjaciel powiedziałby, że nie wolno mu wysłać SMS-ów do ludzi? Ponieważ gdy wyśle SMS do ludzi, a oni odpowiedzą SMS-em, to czyta wówczas w rzeczywistości tekst od kogoś, kto nie jest fizycznie obecny?
Wiemy oczywiście, że w mediach społecznościowych jest mnóstwo ludzi, którzy starają się wyglądać tak dobrze, jak to możliwe. Nikt tak naprawdę nie stara się mówić prawdy. A więc czy wolno wysyłać wiadomości tekstowe? Przecież oznacza to czytanie kolejnego tekstu? Tak jak książkę?
Tak więc, jeśli nie wolno tego robić, to powinien wyrzucić komórkę i odmówić rozmowy z kimkolwiek, kto wysyła wiadomość tekstową. Powinien upierać się przy spotkaniu osobistym; inaczej hipokrytą.
Otworzyć oczy w zadziwieniu…
Kolejna rzecz, do której chciałbym nawiązać z naszej poprzedniej rozmowy: Mówiąc o poezji wspomniałeś, że czytanie wierszy powoduje, że zwalniamy, łączymy się ponownie z rzeczywistością, co oznacza ostatecznie Jego rzeczywistość – rzeczywistość Boga. Zastanawia mnie kolejna rzecz: jakie jest powiązanie zatem w szczególności między poezją a kontemplacją, poezją a modlitwą?
Podstawową rzeczą jest to, że kontemplacja… Cofnijmy się odrobinę, przyglądając się temu, jak św. Tomasz z Akwinu podchodzi do tego tematu. Jest to coś, co nazywam pięcioma zmysłami metafizycznymi. Nie można rozmawiać o kontemplacji, nie dostrzegając tego. A zatem kontemplacja to czwarty z tych kolejnych pięciu metafizycznych zmysłów. Pierwszy to ten, który pociąga za sobą wszystkie pozostałe, czyli pokora. Musimy mieć pokorę. A jeśli będziemy mieli pokorę, to będziemy też mieli zmysł wdzięczności. To jest owoc pokory: wdzięczność. Jeśli będziemy mieli zmysł wdzięczności, nasze oczy otworzą się w zdumieniu. I tylko wówczas, gdy nasze oczy otwierają się w zdumieniu, może nas to poruszyć do contemplatio – kontemplacji. A owocem kontemplacji jest poszerzenie – dilatio. Dilatatio to otwarcie umysłu i serca na pełnię rzeczywistości.
A zatem jakie jest powiązanie między poezją a kontemplacją? Przede wszystkim poezja wymaga, byśmy zwolnili. Nie można czytać poezji szybko. Jeśli czyta się poezję szybko, w ogóle się jej nie czyta. A zatem trzeba zwolnić. W ten sposób już trzeba podejść do tekstu w duchu kontemplacji, w której każdy wers to wers, na który trzeba zwracać uwagę i dostrzegać jego związek z wersem poprzednim i następnym. I wówczas widzi się cały obraz.
A zatem faktycznym podejściem do poezji, doświadczeniem poezji jest kontemplacja. Ale oczywiście wielcy poeci w tym, co mówią w swojej poezji, skłaniają nas jeszcze bardziej ku kontemplacji. Zatem, aby podać tylko jeden przykład: jeden z moich ulubionych wierszy to Hymn before Sun-rise, in the Vale of Chamouni (Hymn przed wschodem słońca, w dolinie Chamonix), który napisał S.T. Coleridge. Poeta znajduje się tam tuż przed wschodem słońca. Wciąż mamy tę cudowną szarość między nocą a porankiem. A poeta jest w dolinie Chamonix, spoglądając w górę na Mont Blanc w Alpach. Słońce zaczyna jakby muskać krajobraz swoją obecnością, wydobywając dosłownie rzeczy na światło dzienne.
Poeta – widząc to i nie spiesząc się, by móc doświadczyć tej pierwotnej rzeczywistości – zostaje poruszony muśnięciem piękna, by stworzyć hymn pochwalny. Przede wszystkim na cześć samego piękna, ale następnie poprzez to odwołuje się do samego piękna, by przyłączyło się do niego w hymnie pochwalnym dla Dawcy wszelkiego piękna – Boga. Tak więc ten poeta – ponieważ jest ogromnie utalentowanym poetą, otrzymał pięć talentów od Boga – potrafi ucieleśnić tę chwilę kontemplacji, która doprowadziła do poszerzenia, w języku poddanym destylacji, by stworzyć rzecz piękną, wyrażającą tamo doświadczenie.
A zatem to pozwala nam – jeśli podejdziemy do tego wiersza w duchu kontemplacji – na pośredni udział w tej chwili epifanii, której poeta doświadczył. Możemy więc w rzeczywistości cieszyć się tym poszerzeniem poprzez kontemplację doświadczenia poety.
Większe czary
Jak zatem to ponowne połączenie z rzeczywistością działa w przypadku baśni? Jesteś autorem książek o Tolkienie, C.S. Lewisie i od razu myślimy o Władcy pierścieni, o Hobbicie, o Opowieściach z Narni itp. Jak to działa w przypadku takich opowiadań, powieści, które są dalekie od realizmu?
Oczywiście twój przyjaciel, sceptyczny co do wartości poświęcania czasu na lekturę, byłby prawdopodobnie ultrasceptyczny, jeśli chodzi o spędzanie czasu w świecie fantazji. Jednak zarówno Tolkien, jak i Lewis upierali się przy tym, a Tolkien powiedział to wyraźnie, że baśnie przystawiają człowiekowi lustro, pokazują nam nas samych. A zatem baśnie, przynajmniej te dobre baśnie, przystawiają nam lustro pokazujące, kim jesteśmy, pokazujące nam kosmos, w którym żyjemy, pokazujące nam nasze relacje z innymi.
Podam ci tylko dwa praktyczne przykłady: jeden z Tolkiena i drugi z Lewisa – bardzo krótko – by zilustrować to, co mówię.
Tak więc mówiąc o mocy pierścienia… We Władcy pierścieni Tolkien podaje nam datę 25 maca jako datę, kiedy pierścień zostaje zniszczony. Możemy teologicznie, a zatem alegorycznie, połączyć moc pierścienia z mocą grzechu. Bowiem 25 marca to zarówno data Wcielenia, gdy Bóg staje się Człowiekiem (jest to uroczystość Zwiastowania) ale także tradycyjnie uważa się ją za datę Ukrzyżowania. A zatem 25 marca to data, kiedy Bóg staje się Człowiekiem, a także kiedy Człowiek-Bóg umiera za nad, Jezus Chrystus umiera za nas na krzyżu. To z kolei, kiedy uwzględnimy też Zmartwychwstanie, wybawia nas od mocy grzechu. Skoro pierścień jest zniszczony tego samego dnia, kiedy grzech zostaje zniszczony, mamy ten analogiczny związek między pierścieniem – mocą pierścienia – a mocą grzechu. A jeśli spojrzymy na postać taką, jak Gollum, który jest kompletnie uzależniony od mocy pierścienia – a widzimy, co się dzieje z tą osobą: kurczy się, usycha, stając się wrakiem z powodu swojego uzależnienia od mocy grzechu – możemy ujrzeć dokładnie siłę tej konkretnej baśni, jeśli chodzi o pokazanie nam głębokiej rzeczywistości naszego własnego świata. Jeśli będziemy uzależnieni od mocy grzechu, od niszczycielskich nawyków, autodestrukcyjnych nawyków, to skurczymy się i uschniemy, i staniemy się żałosnym wrakiem. A każdy, kto widział osobę uzależnioną w działaniu, wie, że to jest prawdziwe odzwierciedlenie.
I drugi przykład, który bym wskazał, jest z opowieści dla dzieci – Lew, czarownica i stara szafa. Mamy tutaj postać Edmunda, który jest zdrajcą – zdradza swoją własną rodzinę. Czarownica, która symbolizuje generalnie zło, a diabła w szczególności, domaga się sprawiedliwości. Sprawiedliwość wymaga, by zdrajca został ukarany. „Zdrajca należy do mnie” – mówi, co oznacza, że należy do diabła, do ciemnej strony, do zła, ponieważ on jest zły. Czarownica domagamy się sprawiedliwości. Co oznacza: „On jest mój. Dajcie go mi, a go zabiję”.
A Aslan odpowiada: „A co jeśli to ja ofiaruję siebie w zamian za niego?” Dla królowej, to znaczy dla diabła, to cudowne. „Zamiast zabić tego nic nie znaczącego chłopca – myśli sobie – zabiję króla, a gdy tylko go zabiję, to będę mogła także zabić chłopca. To jest dla mnie ostateczne zwycięstwo!” Zatem Aslan ofiaruje się i są tu oczywiste analogie z Ukrzyżowaniem. Ofiaruje się, zostaje zabity, ale potem Zmartwychwstaje i to tutaj mamy naprawdę bardzo głęboką teologię. Mówi się tutaj o tym, że czarownica rozumie Wielkie Czary od zarania czasu, a oczywiście Bóg nie będzie niesprawiedliwy. Sprawiedliwość to Wielkie Czary od zarania czasu. Od samego początku musimy mieć sprawiedliwość. Ale to, czego czarownica nie zrozumiała, to Większe Czary sprzed zarania dziejów, że diabeł tylko zaistniał, ponieważ został stworzony. Ale przedtem była Trójca Święta, a Trójca Święta to te Większe Czary sprzed zarania czasu, gdzie sprawiedliwość nie jest konieczna, ponieważ niesprawiedliwość nie jest możliwa. Tymi Większymi Czarami jest miłość. A jeśli się rozumie te Większe Czary i się użyje tych Większych Czarów, tę moc miłości, by ofiarować się za innych, to ta miłość wypiera jakiekolwiek Wielkie Czary. Ponownie mamy tu głęboką teologię w kontekście opowieści dla dzieci.
Dostrzegam tutaj ważne spostrzeżenie w tym, co powiedziałeś do tej pory. Ponieważ, jeśli rozumiem prawidłowo, mówisz, że powrót do rzeczywistości nie oznacza jedynie powrotu do rzeczywistości fizycznej, materialnej, ale coś znacznie głębszego. I wydaje mi się, że cierpienie jest także ważną częścią tej metafizycznej i fizycznej rzeczywistości, na co tak naprawdę także wskazujesz w tych dwóch baśniach Tolkiena i C.S. Lewisa.
Czytałem niedawno dziennik polskiego autora, który pojechał do Rwandy, by namalować czy też – jak się mówi – napisać tam ikonę. Przebywając tam, kontemplując naturę tego afrykańskiego kraju, nie mógł przestać myśleć o tym, co się tam wydarzyło wcześniej w 1981-1989, jeśli chodzi o objawienia Matki Bożej, i w 1994, gdy doszło do tego straszliwego ludobójstwa i potworności tam popełnionych. Pisząc o tym wszystkim, wskazał także na to, że Panna Najświętsza podkreślała znaczenie cierpienia; a współczesny człowiek ucieka od rzeczywistości, co też oznacza ucieczkę od cierpienia. Co swoją drogą prowadzi do nawet jeszcze większej ilości cierpienia i mordowania niewinnych istot ludzkich, jak np. w przypadku aborcji czy eutanazji.
Zatem moje pytanie jest takie: Czy dobra literatura, czyli dobre-dobre książki oznaczają książki, które przypominają nam o znaczeniu cierpienia, w szczególności ofiarnego cierpienia w jedności z cierpieniem samego Chrystusa
Zdecydowanie! Najwybitniejsza literatura bada różnicę między miłością uczuciową a miłością racjonalną. Pierwsza dotyczy romantycznych uczuć lub pragnień erotycznych. Jest ona z natury rzeczy irracjonalna. Ta druga dotyczy wolnej decyzji, by poświęcić siebie dla ukochanej osoby, niezależnie od jakichkolwiek uczuć czy pragnień. Jest ona z natury rzeczy racjonalna. Tytułem wyjaśnienia: możemy zauważyć, że przejawiamy inne uczucia ku naszym współmałżonkom od uczuć ku naszym rodzicom czy dzieciom. Będziemy żywili odmienne uczucia ku naszym przyjaciołom niż ku naszym nieprzyjaciołom. A jednak chrześcijańska miłość nakazuje i wymaga, byśmy oddali nasze życie za naszych nieprzyjaciół, jak również naszych przyjaciół. Nie chodzi tu o irracjonalne uczucia, ale o racjonalny wybór prowadzący do racjonalnego działania. Filozoficznie moglibyśmy powiedzieć, że samoofiarne działanie, zakorzenione w rozumie, jest istotą miłości, podczas gdy emocje powiązane z tym są jedynie akcydentalne.
Sola scriptura?
Chciałbym tym razem zadać pytanie, które w zasadzie zadał jeden z widzów naszej rozmowy. Odnośnie siły grzechu, mocy ukrzyżowania ktoś spytał: Po co czytać inne książki – wiersze, powieści itd. – jeśli można by czytać Biblię i jedynie Biblię? Jakbyś na to odpowiedział? Ponieważ oczywiście to wszystko, o czym mówiłeś, jest w Biblii…
Biblia to archetyp wszelkiej wybitnej literatury. Ale niech mi będzie wolno dać przykład z życia Chrystusa. Jezus Chrystus opowiada nam jedną z najwspanialszych historii, jaką kiedykolwiek opowiedziano, poprzez swoje życie, wszystkie swoje działania, swoje narodziny, swoje życie, swoje nauki i Zmartwychwstanie. Jednakże w obrębie tej historii Chrystus udziela nam szczególnie mocnych lekcji w fikcyjnych opowieściach.
Mamy zatem przypowieść o synu marnotrawnym. Choć słyszałem argumenty księży, że syn marnotrawny naprawdę istniał, to szczerze powiedziawszy nie wiemy tego i tak naprawdę nie ma to znaczenia. Syn marnotrawny jest postacią w opowieści, w fikcyjnej narracji, który zasadniczo odrzuca dobro domu swojego ojca, dobroć swego ojca i idzie, by wieść życie w całkowitym egoistycznym dogadzaniu sobie samemu, życie w pysze, zamiast życia w pokorze. Cierpi następstwa takiego autodestrukcyjnego życia. A gdy nic mu nie zostaje, przychodzi do domu do swego ojca – nie prosząc nawet o przebaczenie – prosząc po prostu o pracę wśród jego sług, ale otrzymuje tę pełnię przebaczenia. To fikcyjna opowieść, prawda? Chrystus więc sam niejako pokazuje nam, jak powinniśmy podchodzić do prawdy w faktach historii, dostrzegając, że historia sama w sobie jest opowieścią. A ta historia tak naprawdę – ponieważ jest ostatecznie rządzona ręką Opatrzności – jest Jego opowieścią (ang. His-story).
Jednak w obrębie Jego historii są inne narracje, takie jak Jego przypowieści albo wielkie dzieła świętych. Czy mamy powiedzieć, że nie powinniśmy czytać Wyznań albo Państwa Bożego św. Augustyna, ponieważ „jedyne, czego potrzebujemy”, to Biblia? Cóż, przede wszystkim – przy okazji – jeśli nie czytamy innych rzeczy, nie możemy czytać Biblii. Pozwolę sobie wyjaśnić: zarówno Św. Tomasz z Akwinu, jak i św. Augustyn mówią nam, że istnieją cztery poziomy znaczenia w Piśmie Świętym: jeden z nich to znaczenie dosłowne, pozostałe trzy to trzy różne typy znaczenia alegorycznego. Jeśli nie będziemy czytać Biblii literacko, nie będziemy w stanie czytać jej w ogóle. A nie będziemy wiedzieć, jak czytać Biblię literacko, jeśli nie będziemy czytać czegoś poza Biblią.
A musimy w rzeczywistości zrozumieć jedną rzecz: Kościół – Mistyczne Ciało Chrystusa – jest większy niż Biblia. Kościół zdecydował, które księgi będą w Biblii, a które w niej nie będą. Musimy zrozumieć, że pewnym sensie Duch Święty, działając poprzez Mistyczne Ciało Chrystusa – Kościół, dał nam ten dokument. Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa trwa nieustannie poprzez wieki, daje nam świętych, daje nam nauki, daje nam doktryny. A nawet jeśli zechcemy spojrzeć na to jako przypisy do Biblii, jeśli zechcemy – a to wydaje mi się dziwne – zdegradować autora czegoś do przypisów w tym czymś, ale nawet jeślibyśmy chcieli to zrobić, jeśli nie przeczytamy tych przypisów, nie zrozumiemy Biblii.
Powinniśmy czytać dobre-dobre książki!
Wyjaśniliśmy odrobinę, dlaczego powinniśmy czytać literaturę, a teraz jest pytanie: Jaką literaturę czytać? Może moglibyśmy zacząć i następnie kontynuować w kolejnej serii? Otóż w jednym ze swoich esejów podzieliłeś książki, literaturę na cztery kategorie: dobre-dobre książki, złe-dobre książki, dobre-złe książki i złe-złe książki. Czy moglibyśmy powiedzieć parę słów na ten temat, wyjaśniając najpierw skąd ten podział?
Zasadniczo jest to jakby logiczne, gdy tylko zrozumiemy, że książka może być dobra na dwa różne sposoby: Może być dobra w tym rozumieniu, że odzwierciedla prawdę, dobro i piękno. Książka może być dobra w tym, powiedzmy, moralnym czy filozoficznym, teologicznym rozumieniu. Ale jest też dobra w tym znaczeniu bycia dobrą sztuką. Czy artysta ma te pięć talentów koniecznych, by stworzyć z czegoś naprawdę dzieło literackie? Czy to naprawdę literatura, dzieło o autentycznym pięknie? A zatem dobra-dobra książka byłaby książką, która jest dobra jako sztuka, jako literatura, ale także która jest piękna w tym znaczeniu, że odzwierciedla pełnię dobra, prawdy i piękna. Oczywiście jedyną w swoim rodzaju Dobrą-Dobrą Księgą będzie Biblia.
Następnie mamy dobrą-złą książkę, gdzie książka może być dobra, jeśli chodzi o wizję rzeczywistości, jaką przedstawia, oferując prawdziwe odzwierciedlenie dobra, prawdy i piękna, ale jest kiepsko napisana. Nie realizuje tej wizji, jaką przedstawia. A z kolei zła-dobra książka byłaby książką, która oddaje zniekształconą wizję rzeczywistości, wypaczoną wizję rzeczywistości, która nie jest dobra, prawdziwa i piękna; książką, która w pewnym sensie jest zła, fałszywa i brzydka, jednak napisana ze zdumiewającym literackim mistrzostwem i umiejętnością. Jako dzieło sztuki literackiej jest bardzo atrakcyjna, ponieważ widzimy jej piękno, ale jest to piękne kłamstwo, ponieważ nie prezentuje prawdy. Zaś zła-zła książka jest zła zarówno pod względem przedstawianej moralności, jak i wartości literackich.
Które z tych książek zatem powinniśmy czytać? Oczywiście możemy się pozbyć tej dolnej warstwy: złych-złych książek. Któż chciałby marnować czas na czytanie złych-złych książek? I jasne, że możemy także powiedzieć, iż powinniśmy poświęcać większość naszego czasu na lekturę dobrych-dobrych książek. W porządku: Czy powinniśmy spędzać większość czasu czytając dobre-dobre książki? Argumentowałem w tym eseju, jeśli pamiętam dobrze, że tak, zasadniczo powinniśmy, ponieważ jest tak wiele dobrych-dobrych książek, że i tak nie jesteśmy w stanie przeczytać ich wszystkich. Po co marnować czas na czytanie czegoś, co jest od nich gorsze?
W ciągu minionego roku poświęciłem sporo czasu na… no cóż… Mam półki z prawdopodobnie około dwustoma pozycjami z katolickiej i chrześcijańskiej literatury współczesnych powieściopisarzy. I po prostu pomyślałem, że z pewnością – wziąwszy pod uwagę to, co robię w moim apostolacie, próbując ewangelizować poprzez siłę piękna, próbując działać jako katalizator katolickiego odrodzenia kulturalnego – ważne jest dla mnie wiedzieć, co się pisze; wiedzieć, co jest dobre, złe i brzydkie[1] – by tak powiedzieć. A więc zacząłem metodycznie brać te książki z półek i czytać. I wiele – prawdopodobnie niemal wszystkie z nich – to książki dobre pod względem moralności, a zatem większość z nich to dobre-złe książki. Jednak część z nich to dobre-dobre książki. A jak znaleźć te dobre-dobre książki wśród naszych współczesnych autorów, jeśli się ich nie poszuka? A jeśli się ich szuka, to zaczyna się też od przeglądania innych książek.
Bowiem książki, która jest zła, nie musisz czytać długo. Najgorsze są te, w których przypadku nie można się zdecydować, jak bardzo są dobre lub złe i wówczas kończy się przeczytaniem całej. A potem myślisz: „Cóż, to było dość dobre, ale nie przeczytam tego ponownie”. Jednak powiedziałbym, że prawdopodobnie 20 procent z tego, co się pisze we współczesnej literaturze pięknej w naszych czasach, określiłbym jako dobre-dobre książki. Przedstawiają one głęboko prawdziwą, dobrą i piękną wizję rzeczywistości w naprawdę pięknej literackiej formie. A więc to jest to, co robiłem: znosiłem pewne dobre-złe książki w poszukiwaniu dobrych-dobrych książek, których nie odkryłbym inaczej.
20 procent? Czy te 20 procent oznacza literaturę amerykańską czy generalnie literaturę anglojęzyczną?
Z tych książek, jeśli chodzi o współczesne powieści, które czytałem w ostatnich czasach, większość jest amerykańska, sporo też książek brytyjskich autorów. Ale na przykład powieść Natalii Sanmartin Fenolleri Przebudzenie señority Prim była pierwotnie opublikowana po hiszpańsku. Jest cudowna książka pt. Laur Jewgienija Wodołazkina, którą przetłumaczono na angielski i która stała się zaskakującym bestsellerem. Jest o prawosławnym mistyku z XV wieku i jest to zdecydowanie głęboka i piękna powieść. I to jest literatura rosyjska. Jest też Antonia Arslan, która jest Włoszką pochodzenia ormiańskiego. Napisała dwie powieści pierwotnie po ormiańsku, następnie we włoskim, które przetłumaczono na angielski. Mogę jedną z nich zarekomendować każdemu z twoich widzów – tzn. rekomenduję obie, ale w szczególności Skylark Farm. Jest ona o ludobójstwie dokonanym na Ormianach, o eksterminacji armeńskich chrześcijan przez tureckich muzułmanów w czasach I wojny światowej. Jest ona niepokojąca, ale piękna w tym sensie, że a) jest pięknie napisana i b) jest to piękne przedstawienie rzeczywistości zła.
To swoją drogą kolejna rzecz: aby książka była dobra, musi być uczciwa, to znaczy musi zawierać brzydotę i mrok grzechu. Kluczowe jest tutaj… Otóż w przeszłości dokonałem rozróżnienia między „mroczną sztuką” i „sztuką o mroku”. Mroczna sztuka jest zła, jest szatańską praktyką i wiarą, ale sztuka o mroku wiąże się z przedstawianiem mrocznej sztuki, ale pokazywaniem jej jako szatańskiej, pokazywaniem jej jako niegodziwej i jako destrukcyjnej i autodestrukcyjnej. A więc eksponuje rzeczywistość zła – to robi sztuka o mroku. Stąd dobra literatura musi spojrzeć złu prostu w oczy i stawić mu czoła.
Jeszcze trochę na ten temat. Jest coś, co moim zdaniem wydaje się kontrowersyjne. Jeśli dobrze pamiętam, to w tym eseju podałeś przykład Jamesa Joyce’a. I dla wielu miłośników literatury byłoby to, jak przypuszczam oburzające: że jak możesz powiedzieć, iż ludzie powinni darować sobie James’a Joyce’a i czytać coś innego? To przecież wielki artysta, wielki pisarz! A więc…?
Oczywiście to jest dobre pytanie. Zapomniałem, Janie, że przetłumaczyłeś sporo moich esejów. A widzisz, zakładałem, że nie będziesz znać tego konkretnego szkicu, ale musisz rzecz jasna znać go dobrze, skoro go przetłumaczyłeś. To jest oczywiście dobre pytanie. Ponieważ:
Czy są pewne książki, które są dobre jako sztuka i przez to powinniśmy czytać je z powodu piękna sztuki, choć to, co jest prezentowane pod względem moralności, filozofii i teologii, jest zniekształceniem i wypaczeniem prawdy? To kwestia dyskusyjna i do niej wrócę później.
Czy uważam, że James Joyce jest wielkim artystą? Tak. Nie sądzę, że tak wybitnym, jak myśli większość postmodernistycznego świata, ale jest znacząco dobrym artystą, pisarzem. Ale spójrzmy na Portret artysty w wieku młodzieńczym – o której to książce chyba konkretnie piszę w tym eseju. Jest to piękna rzecz jako sztuka, ale zasadniczo wychwala pychę. Jest ona o tym, jak artysta powinien zrzucić z siebie wszelkie wierzenia, poza wiarą w samego siebie, i o tym, jak ostatecznie powinien głosić dumę/pychę w konkretnie antychrześcijański sposób, by być w pełni artystą. Cóż, jest to szkodliwe.
Otóż, jakkolwiek pięknie ktoś by opowiadał to kłamstwo, jest to wciąż kłamstwo. Jeśli ktoś chce się cieszyć pięknem kłamstwa – w porządku. Ale dla mnie kłamstwa są nieco irytujące po chwili, nawet jeśli opowiedziane są z dużą dozą wspaniałego piękna. A więc czy przeczytałbym „Portret artysty w wieku młodzieńczym” ponownie? Prawdopodobnie nie. No wiesz, gdybym nie miał nic do czytania, wziąłbym i sprawiałoby mi to przyjemność. Ale nie czytałbym tego, gdybym mógł przeczytać dobrą-dobrą książkę.
A zatem czytanie dobrych-złych książek jest dla krytyków literackich, a przeciętny czytelnik nie powinien tracić czasu na czytanie takich książek, ponieważ są dobre-dobre książki i lepiej jest czytać takie utwory?
Tak, moglibyśmy… Powiedziałbym, że należałoby rozróżnić między dwoma typami lektury. Czytanie rekreacyjne to lektura dla samej przyjemności z tego wynikającej. Być może chcielibyśmy, by konsekwencją tej przyjemności było pogłębienie naszej wiedzy o kosmosie, ale robimy to dlatego, że jest to dla nas dobre. Jest to dla nas dobre, ale nie robimy tego, bo musimy. Nie robimy tego, ponieważ studiujemy w sali lekcyjnej albo ponieważ musimy napisać krytyczny esej.
Ale jeśli chcemy wejść głębiej, nie możemy tylko czytać rekreacyjnie. Musimy wejść głębiej i nauczyć się czytać krytycznie. Ale lektura krytyczna oznacza, że musimy także czytać obiektywnie; innymi słowy nie możemy powiedzieć: „Zobacz, jaki jestem inteligentny, nauczyłem się parę sztuczek, kiedy studiowałem literaturę i robiłem doktorat, wiem coś o tropach literackich i różnych innych rzeczach. I mogę pozorować wielką inteligencję, rzutując samego siebie i przeprowadzając coś takiego, jak wiwisekcja, zabijając żywą rzecz swoją pychą.
Nie, musimy starać się widzieć daną rzecz tak obiektywnie, co oznacza widzieć ją – na tyle, na ile to możliwe – oczami autora. Musimy nie wchodzić w drogę, innymi słowy musimy czytać w ten sam sposób, w jaki powinniśmy żyć: na kolanach, czyli z perspektywy pokory. Ponieważ, jeśli nie mamy tej pokory, to będziemy interpretować błędnie. A Jane Austin, ta wielka filozofka, łączy „pychę i uprzedzenie” (lub: „dumę i uprzedzenie”)[2], gdyż „pycha i uprzedzenie” zawsze się łączą. Jeśli będziemy patrzeć na coś z pychą, będziemy uprzedzeni.
Homoseksualny Frodo?
Aby zakończyć tę drugą serię, może takie pytanie – nie wiem, czy jest trudne, czy nie – poprzednio wspomniałeś o czymś, co nazwałeś „maltretowaniem Szekspira”. I mam nadzieję, że będziemy mieli szansę porozmawiać o Szekspirze więcej, w szczególności o jego konkretnych sztukach. Chciałbym się jednak Ciebie zapytać, czy istnieje coś takiego, jak „maltretowanie Tolkiena”? Coś takiego, co mógłbyś wskazać naszym widzom?
Wydaje mi się, że Tolkiena można maltretować jedynie poprzez celowe opaczne odczytywanie jego dzieła. Chodzi mi o to, że kiedy Tolkien powiedział, że Władca pierścieni jest oczywiście fundamentalnie religijnym i katolickim dziełem, to wiedział, co mówi. Powtórzę to, co powiedziałem wcześniej: że powinniśmy czytać Władcę pierścieni oczami Tolkiena. W co Tolkien wierzył? Co Tolkien próbuje zrobić? Mówi nam o tym w różnych miejscach! Należy to czytać poważnie.
Ale teraz mamy tzw. „wokeism”. A problem z wokeismem jest taki, że jest on pobudzany – jak sam się chlubi – przez pychę. A pycha wiążę się z dążeniem do samo-upodmiotowienia i z samą pychą, że nie ma czegoś takiego, jak prawda obiektywna. A więc chodzi o samo-upodmiotowienie, a nie o prawdę. Bierze się tekst i sprawia, że znaczy to, co chce się, by znaczył. Wbija się ten kwadratowy kołek przez okrągłą dziurę. A więc nagle odkrywamy, że przyjaźń Froda i Sama oczywiście musi być homoseksualna. Nie ma w ogóle niczego w tekście, co by na to wskazywało, ale musimy mieć homoseksualistów i już. A zatem gdzie są ci najbardziej oczywiści? Tutaj – wiemy – wszyscy są w szafie. Których moglibyśmy wyciągnąć i pokazać? A zatem wszelka przyjaźń mężczyzn jest z automatu homoseksualna. To byłby tylko jeden z przykładów. Jednakże cały motyw Władcy pierścieni – wywyższenie pokornych – to także zostaje wypaczone. W tym wszystkim oni nie rozumieją, że trzeba oddać swe życie w ofierze z siebie w akcie pokory, by wzrastać w cnocie. A to jest rdzeniem tego wszystkiego. I jeśli się tego nie zauważy, to nie dostrzega się niczego.
Dziękuję, Josephie za tę drugą serię. I mam nadzieję, że będziemy kontynuować i będą kolejne pytania.
Dziękuję. Zawsze jest to przyjemnością. Sprawiasz, że wchodzimy głębiej w temat niż w większości wywiadów; stanowisz wyzwanie.
Bardzo Ci dziękuję! Z Panem Bogiem.
Jest to kontynuacja i rozszerzona wersja cyklu rozmów z Josephem Pearcem, które wcześniej ukazały się na kanale YouTube.
Pierwsza część została już opublikowana na portalu PCh24.pl
[1] W oryginale: the good, the bad and the ugly (dobry, zły i brzydki) – nawiązanie do tytułu spaghetii westernu Sergia Leone pod tym samym tytułem.
[2] Joseph Pearce nawiązuje oczywiście do powieści Jane Austin, która w oryginale nosi tytuł Pride and prejudice. W polskim przekładzie: Duma i uprzedzenie. Słowo pride można też przetłumaczyć jako „pycha”, które w tym kontekście wydaje się stosowniejsze.
Joseph Pearce: Czytanie pomaga nam powrócić do rzeczywistości